Poprzednie częściTotalny kosmos - wstęp

Totalny kosmos - rozdział 12

Upadłam na kolana i zaczęłam wrzeszczeć. Po prostu wrzeszczeć. Jak opętana. Chciałam wywrzeszczeć wszystkie emocje, które mną szarpały. Cały ten ból, całą tą wściekłość, rozpacz i poczucie zdrady. Było tak blisko. Miałam go. Moja zemsta w końcu miała dojść do skutku. W końcu po tylu latach miałam zaznać spokoju. Gdyby nie K. To wszystko przez niego. Pozwolił mu uciec i teraz ten skurwiel zaszyje się gdzieś, gdzie go nie znajdę. Chwyciłam się za sparaliżowane ramię. Czułam jak łzy płyną mi po policzkach i wcale nie zamierzają przestać. Darłam się, aż zachrypłam. Zgięłam się w pół już tylko płacząc. Wcale nie czułam się lepiej, ale musiałam się pozbierać. K upadł przy mnie na kolana.

- F, ja... - zaczął.

Chciał mnie dotknąć, ale zdążyłam się odsunąć.

- Nie dotykaj mnie. - wychrypiałam ocierając łzy sprawną ręką.

- Zaraz będą tu ludzie z MAO. Musimy ustalić wersję wydarzeń.

- Przestań.

- Powiemy, że cię zaatakowali i....

- Przestań, do cholery. Głuchy jesteś? Przestań to ciągle robić, po prostu przestań.

- Co przestać? - zdziwił się.

- Przestań dla mnie kłamać. Przestań tuszować to, co zrobiłam. Przestań stawać po mojej stronie, bo to nie jest właściwa strona. - powiedziałam patrząc prosto w jego oczy.

- F...

- Jestem dorosła i przyjmę konsekwencje swojego zachowania. Jakie by nie były. Tobie nic do tego.

Wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale ja już skończyłam dyskusję. Wstałam ocierając ostatnie łzy. Powoli odzyskiwałam czucie w lewym skrzydle i ręce. Spojrzałam na swoje dzieło. Nie żałowałam niczego. No może poza jedną rzeczą. Żałowałam, że K musiał to oglądać. To wszystko. Nie chciałam, żeby mnie taką zobaczył. Ale ja nie dostaje od życia tego, czego chcę. Już się do tego przyzwyczaiłam. Zjawili się agenci z MAO. Szli w naszą stronę z przerażeniem rozglądając się na boki. Odzyskałam czucie na tyle, żeby schować skrzydła, ale lewa ręka jeszcze nie do końca była sprawna.

- Co tu się stało? - zapytał jeden z agentów, kiedy już do nas podeszli.

- To ja. - odpowiedziałam zanim K zdążył otworzyć usta.

Wybałuszyli na mnie oczy. Chyba nie takiej odpowiedzi się spodziewali.

- Chcesz powiedzieć, że ty to zrobiłaś? - spytał drugi niedowierzając.

- Tak, ja. Wyrżnęłam ich wszystkich. Przyznaję się.

Spojrzeli na siebie zdezorientowani.

- Agencie K, to prawda?

K długo nie odpowiadał. Nie wiedziałam ile widział, ale z pewnością wystarczająco. Miałam nadzieję, że nie będzie kłamał, bo jeszcze jego połamię. Nie powinien mnie chronić.

- Tak. - powiedział w końcu odwracając wzrok. - Widziałem... jak zabijała ostatniego..

- Agentko F, wiesz co to oznacza. Musimy cię aresztować. - spojrzał na mnie jeden z nich.

- Proszę bardzo. - odwróciłam się do nich plecami pozwalając się zakuć w kajdanki laserowe.

Zerknęłam na K. Miał dziwny wyraz twarzy. Nawet nie chciałam wiedzieć, co o mnie teraz myśli.

- Chyba musimy to posprzątać. - westchnął jeden z agentów.

- Pomogę wam. - zaproponował K.

- Dobra. Dave zabierz F do statku i czekajcie tam na nas. Ja i K ogarniemy ten bałagan i do was dołączymy. Musimy się skontaktować z tutejszą policją. Trzeba zidentyfikować ciała. Mam nadzieję, że mają tyle miejsc w kostnicy.

- Ok, Marcus. To powodzenia z trupami. - Dave spojrzał na mnie. - Będziesz grzecznie szła?

- Myślisz, że dałam się zakuć, żeby potem coś odwalić? - prychnęłam i ruszyłam za nim.

Całą drogę milczeliśmy. Gdy dotarliśmy do statku, wsiedliśmy do środka i usiedliśmy na dolnym pokładzie naprzeciwko siebie. Trochę niewygodnie mi się siedziało z rękami skutymi za plecami, ale nie mogłam narzekać.

- Dlaczego? - zapytał Dave.

- Co dlaczego?

- Dlaczego zrobiłaś taką rzeź? Jesteś agentką MAO, powinnaś chronić wszelkiego rodzaju życie.

- Popadli mi. - wzruszyłam ramionami.

Na pogaduszki mu się zebrało.

- Podpadli? - zdziwił się. - Zaatakowali cię pierwsi?

- Nie. To ja zaczęłam, jeśli już musisz wiedzieć.

- Masz coś z psychiką? Jakim cudem pracujesz w MAO?

- Czy ty mnie obrażasz?

- Tak się kończy właśnie przyjmowanie do pracy Aniołów Śmierci. - gderał do jakby do siebie.

- Masz coś do Thanagarian? - warknęłam.

- Powinnaś zgnić w więzieniu. Bo kara śmierci to dla ciebie nie kara. - powiedział pogardliwie. - Wszystkich Thanagarian powinno się odizolować od reszty wszechświata.

- Myślisz, że jak mnie zakułeś w laserowe kajdanki to jesteś bezpieczny? Myślisz, że nic ci nie zrobię? - zawarczałam wbijając w niego rozwścieczony wzrok.

Pieprzony rasista. Jeszcze tak głupkowato się uśmiecha. Gardził mną jak większość ludzi, których spotkałam na swojej drodze. To mnie doprowadzało do szału. W moim obecnym stanie dużo nie trzeba było, żeby mnie wyprowadzić z równowagi. Zerwałam się na równe nogi. Podskoczyłam przekładając skute ręce do przodu, przed siebie. Rozłożyłam skrzydła i rzuciłam się do niego wyciągając dłonie do jego gardła. Z wrażenia upuścił broń i pogarda w jego oczach ustąpiła miejsca przerażeniu. Nawet go nie dotknęłam, a biedaczek posikał się ze strachu. Osiągnęłam swój cel. Schowałam skrzydła, podskoczyłam przekładając ręce z powrotem za plecy i usiadłam tam, gdzie przedtem. Chwilę później wrócił K z Marcusem.

- Co tu tak jebie? Dave, kretynie zsikałeś się? - odezwał się Marcus.

- T-to ona.. - wydukał Dave.

- Co ona? Co ona? Ona się zsikała jak pięciolatek?

- Rzuciła się na mnie! - krzyknął Dave.

- Nie zwalaj na nią! Jak się rzuciła? W kajdankach? I co? Chciała cię ugryźć? Poza tym miałeś broń paraliżującą, kretynie. Jakby się rzuciła to by leżała teraz sparaliżowana!

K tylko spojrzał na mnie zimnym wzrokiem i wyszedł ze statku. On wiedział. Marcus zarządził, że Dave musi posprzątać, więc zabrał mnie na zewnątrz.

- Powiadomiliśmy kwaterę główną. Szefostwo już czeka na ciebie, F. Będziecie zeznawać razem z K. - powiedział Marcus.

Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem. I to by było na tyle z dalszej rozmowy. K na mnie nie patrzył, więc ja nie patrzyłam na niego. Kiedy Dave wyszorował dolny pokład, wsiedliśmy do statku i ruszyliśmy w drogę powrotną do kwatery głównej. Bardzo długą. W ciszy. A przynajmniej dla mnie. Ja zostałam na dolnym pokładzie, a chłopaki siedzieli na górnym. W sumie byłam aresztowana, więc powinnam siedzieć tutaj sama. Poza tym nie mogłam spojrzeć K w twarz. Miałam wrażenie, że się mną brzydzi. Że nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Po męczącej podróży w końcu dotarliśmy na miejsce, ale to był dopiero początek. Idąc przez korytarze kwatery głównej czułam na sobie wzrok wszystkich mijanych agentów. Niektórzy dopytywali czemu jestem skuta albo co się stało. K nie odezwał się ani słowem. Ja również. Musieliśmy się spowiadać przed szefostwem i to ostro. Ja powiedziałam wszystko ze swojego punktu widzenia, a K ze swojego. Tak naprawdę nie wiedzieli, co mają ze mną zrobić. Zadawali dodatkowe pytania, ale w niczym nie pomagały. Rozprawiali przy nas o wszystkich opcjach, wszystkich możliwych karach, nawet obiło mi się o uszy coś o zwolnieniu. Ale chyba nie bardzo chcieli się mnie pozbyć. Byłam jedną z najlepszych. I tu był problem. Nie znajdą takiej drugiej jak ja. Oni to wiedzieli, ja to wiedziałam i wiedział to też K. I wtedy przyszły wyniki sekcji zwłok. Zidentyfikowali wszystkie ciała z rzezi. Szefostwo nie mogło uwierzyć. K też wyglądał na zaskoczonego, chociaż chciał to ukryć. Wszyscy bez wyjątku to byli groźni przestępcy, poszukiwani międzygwiezdnymi listami gończymi. Kazali nam wyjść na korytarz, bo musieli to omówić sami. K opierał się o ścianę i patrzył w podłogę. Nie wiem, co on tam widział. Westchnęłam i zsunęłam się po równoległej ścianie na podłogę. Dalej byłam skuta, ale ręce miałam przed sobą, więc przynajmniej mogłam się normalnie oprzeć.

- Wiedziałaś? - zapytał nagle K.

- Co? - spojrzałam zaskoczona na niego.

- Wiedziałaś kim byli?

- Oczywiście. Myślisz, że ten skurwiel pracowałby z uczciwymi niewiniątkami?

Nie odpowiedział. Dalej uparcie wpatrywał się w podłogę.

- Czy to coś zmienia? - zapytałam patrząc na niego z nadzieją.

- Nie wiem...

Spuściłam wzrok. Niemal czułam wiejący od niego chłód. Właściwie czego się spodziewałam? Że powie, że skoro to byli przestępcy to zapomnijmy, że ta rzeź miała miejsce? Co się zobaczyło, to się nie odzobaczy. Ja byłam przyzwyczajona do takiego widoku, ale on... On nie przeżył tego, co ja. Nie widział tego, co ja. On nie jest taki jak ja.

 

 

Myślisz, że jesteś w stanie mnie powstrzymać? - warknęła. - Zabiję cię, jeśli będę musiała. Słyszysz?! Zabiję!

Obudziłem się zlany potem mając przed oczami pełen furii wzrok F. Od tamtej misji mam mętlik w głowie. Nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. Śnią mi się koszmary, w których F chce mnie zabić. Ale przecież nigdy by tego nie zrobiła. Nie skrzywdziłaby mnie. Przecież znam ją już tyle czasu. "Znasz mnie? Gówno o mnie wiesz, K" usłyszałem w głowie jej głos. Nie spodziewałem się, że jest zdolna do czegoś takiego. Gdybym nie widział na własne oczy jak podrzyna jednemu z nich gardło, a potem znęca się nad ambasadorem to chyba bym nie uwierzył. Najgorsze było sprzątanie tych ciał z Marcusem. Wtedy mogłem się im bliżej przyjrzeć, choć wcale tego nie chciałem. Nie chciałem tego widzieć, bo do teraz mam to przed oczami. Ale chyba jeszcze gorsza jest od tego świadomość, że to wszystko sprawka F. Mojej F. Dlaczego tak myślę? Mojej F? Wcale nie jest moja. Nigdy nie była i nigdy nie będzie. Moja F prawdopodobnie nie istnieje. Prawdziwa F to przepełniona furią i żądzą krwi maszyna do zabijania. Nie, to nie prawda. Nie wierzę w to. Przecież widziałem jaka potrafi być delikatna i wrażliwa. Widziałem jak rozpaczała po stracie strażnika. Czy F, którą znam i kocham to ta sama F, morderczyni? A może są dwie różne F? A może wcale nie. Podobno każdy ma swoją ciemną stronę. Tyle, że ciemna strona F mnie przeraża. Jak mam spojrzeć jej w oczy i powiedzieć, że wszystko gra? Przecież to nie prawda. Ale on zamordował jej ojca, czy ja nie zachowałbym się tak samo w takiej sytuacji? Nie chciałbym się zemścić? Nie mam pojęcia, co bym zrobił na jej miejscu. Sam już nie wiem, co teraz czuję. Gdy na nią patrzyłem, chciałem widzieć dawną F. Czy już zawsze będę ją widzieć jako morderczynię? Nie wiem czy będę w stanie z nią pracować, bez względu na to, co do niej czuję. Potrzebuję czasu, żeby to przetrawić. To wiem na pewno. Wstałem z łóżka i napiłem się wody. Był środek nocy. Powinienem spać jak suseł, a nie budzić się co chwilę. To do mnie niepodobne. Co ona ze mną zrobiła? Kiedy się położyłem z powrotem, starałem się myśleć o przyjemnych rzeczach. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Wracałem właśnie z Ziemi na Thanagar. Ojciec kazał mi lecieć sprawdzić pozostałości starej szkoły zniszczonej przez kosmicznych piratów. Nie wiem w sumie po co. Byłem w połowie drogi, gdy zostałem zaatakowany. Mój statek został przejęty przez pole siłowe. Intruzi wdarli się na pokład, zabrali mi broń i urządzenia komunikacyjne, a potem zaprowadzili na swój statek, który wyglądał jak prawdziwy statek, taki pływający po wodzie. Oczywiście otoczony wielką bańką z tlenem. Zostałem schwytany przez kosmicznych piratów. Kiedy prowadzili mnie do celi przez cały pokład, zobaczyłem Ją sprzeczającą się z kapitanem. Wyglądała tak samo jak podczas naszej walki w magazynie, podczas najazdu na szkołę na Ziemi.

- Nie jestem twoją maskotką, oblechu. - warknęła.

- To jest mój statek, moja załoga i jeżeli w tej chwili zapragnę, żebyś była moją maskotką, to nią będziesz, laleczko. - powiedział chwytając ją dłonią za podbródek i oblizując wargi.

- Zabieraj te obleśne łapska, albo ci je odetnę razem z jajami. - warknęła.

- Nie pyskuj do kapitana. Jesteś tu jedyną kobietą, więc nie masz prawa głosu. No chyba, że ci już nie zależy na tym swoim celu.

Zacisnęła pięści. Wyraźnie było widać, że nie ma ochoty przebywać tutaj ani minuty dłużej, ale czegoś od nich potrzebuje.

- Podałam wam ziemską szkołę na talerzu. Myślę, że to była wystarczająca zapłata za to, czego potrzebuję. - powiedziała przez zaciśnięte zęby.

- Masz rację. Była. Teraz zmieniłem zdanie i chcę więcej. Jeśli się spiszesz to dostaniesz jeszcze bonus.

- Wal się. - warknęła i splunęła mu prosto w twarz.

Kapitanowi to się nie spodobało. W mgnieniu oka wyjął laserową szablę i wbił jej w brzuch. Nie spodziewała się tego.

- To ostatni raz, kiedy mi się stawiasz, szmato. - wycedził wiercąc szablą w jej brzuchu.

Nie wiem co się stało potem, bo zaprowadzili mnie do mojej celi. No i co miałem teraz zrobić? Nie miałem jak się skontaktować z ojcem. Nikt nie wie, że mnie pojmali. Sam się raczej nie uwolnię. Siedziałem na podłodze opierając się o ścianę, kiedy usłyszałem jakiś dźwięk. Czyiś oddech. Po chwili zobaczyłem Ją, czołgającą się po podłodze, na której zostawiała krwawy ślad. Wyczołgała się zza zakrętu korytarza, z trudem usiadła i oparła się o ścianę naprzeciwko mnie myśląc, że jest sama. Jedną dłoń przyciskała do rany na brzuchu próbując zatamować krew. Pod nosem wyzywała na kapitana, na wszystkich piratów i na brak zbroi. Powoli odkleiła zakrwawioną koszulę od ciała sycząc, by odsłonić ranę.

- To nie wygląda dobrze. - wyrwało mi się.

Zaskoczona natychmiast na mnie spojrzała. Przez chwilę patrzyła na mnie jakby niedowierzając, ale potem jej wzrok zmienił się na pełen pogardy. Przybrała swoją maskę arogancji.

- Co ty tu robisz? - wycedziła przez zęby.

- Pojmali mnie, nie widać? A ty? Nie układa ci się z twoimi nowymi przyjaciółmi?

- To nie są moi przyjaciele, debilu. Byli mi potrzebni, ale teraz pożałują. Ze mną się nie zadziera. - wywarczała.

- Na pewno dasz im popalić. Jeśli oczywiście wcześniej się nie wykrwawisz. - stwierdziłem zjadliwie.

Nie miałem powodu, żeby być dla niej miłym. Zdradziła mnie. Zdradziła Toby. Zdradziła nas wszystkich. Zniszczyła szkołę, którą najpierw ograbiła. Rzuciła mi pełne wściekłości spojrzenie. Jej czarne oczy błyszczały złowrogo w świetle sztucznych pochodni.

- Myślałeś nad ciętymi ripostami od naszego ostatniego spotkania? - uśmiechnęła się zjadliwie.

Zacisnąłem pięści. Jak w takiej chwili może się ze mną sprzeczać? Kałuża krwi na podłodze wokół Niej robiła się coraz większa. Spojrzała na zakrwawioną dłoń, którą ciągle przyciskała do rany, a potem na mnie. Nad czymś myślała. Coś rozważała. Nagle odsunęła się od ściany. Przysunęła się do mojej celi i położyła na podłodze tuż przy metalowej kracie.

- Chodź tu, kretynie. - warknęła.

- Potrzebujesz mojej pomocy? A to ci niespodzianka. Nie wiem czy w twojej sytuacji obrażanie mnie to dobry pomysł. Pewnie nie znasz, ale jest takie magiczne słowo "proszę", wiesz?

- Nie, to nie. Sama sobie poradzę. - prychnęła.

Jedną ręką uciskała ranę na brzuchu, a drugą starała się... zdjąć koszulę. Co ona wyprawa? Rozbiera się przede mną? W jakim celu? Nie wychodziło jej to za dobrze. Nie mogłem patrzeć jak się męczy wykrwawiając się tuż pod moim nosem. Przecież nie mogę pozwolić jej umrzeć. Pomimo wszystkiego co zrobiła, mogłem jej nienawidzić, ale nie mogłem jej nie pomóc. Po prostu nie mogłem. Kałuża krwi była coraz większa. Wstałem szybko i upadłem na kolana tuż przy kracie.

- Kto by pomyślał, że taka nieporadna jesteś. - powiedziałem i przez kratę wyciągnąłem do niej ręce.

Złapała je i przycisnęła do rany na brzuchu puszczając moją uwagę mimo uszu.

- Uciskaj. Tylko mocno. - nakazała i teraz dwoma rękami bez problemu zdjęła koszulę.

Starałem się nie patrzeć. Była w samym staniku. To był pierwszy raz, kiedy widziałem dziewczynę bez bluzki. To znaczy tak na żywo. Naprawdę starałem się nie patrzeć. Ze względu na sytuację nie chciałem patrzeć, ale nie mogłem. Tym bardziej, że jedną dłonią sięgnęła do jednej z piersi ukrytej w miseczce stanika. Poczułem, że robię się czerwony na twarzy. Co ona wyprawia? Wyjęła coś, co wyglądało jak plaster. Całkiem spory, trochę kwadratowy, ale zaokrąglony na rogach.

- Na trzy zabierzesz szybko ręce. - powiedziała. - Rozumiesz?

- Rozumiem, co ty mnie masz za jakiegoś opóźnionego umysłowo?

Wywróciła oczami i wsadziła sobie zwiniętą koszulę do ust. Lubi smak swojej krwi czy jak?

- Raz. - usłyszałem niewyraźnie przez Jej zaciśnięte na materiale zęby.

Jej dłonie były tuż przy moich. Trzymała rozłożony plaster, gotowy do użycia. Wątpiłem czy taki plaster powstrzyma krwawienie. Przecież tą ranę trzeba zszyć. Pewnie ma pocięte wnętrzności. To powinien zobaczyć lekarz.

- Dwa.

Przygotowałem się. Ostatnia wymiana spojrzeń.

- Trzy.

W mgnieniu oka zabrałem dłonie, a ona przyłożyła plaster do rany. Zalśnił zielonym blaskiem i dosłownie wtopił się w Jej ciało. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Jak tylko plaster zniknął w Jej brzuchu, zaczęła się wić z bólu i wrzeszczeć. Już wiem po co była koszula. Tłumiła jej wrzaski. Na czole miała mnóstwo kropelek potu. Musiała bardzo cierpieć. A mi było jej szkoda. Pomimo tego co zrobiła, nie zapomniałem, że kiedyś byliśmy przyjaciółmi. Nie chciałem, żeby tak cierpiała, ale nic nie mogłem zrobić. Nie mam pojęcia ile wiła się z bólu, ale w końcu przestała. Leżała teraz na podłodze ciężko oddychając, już bez koszuli w ustach. Po chwili usiadła. Po ranie na brzuchu nie było śladu, a mój wzrok automatycznie powędrował wyżej.

- Na co się gapisz? - warknęła i szybko założyła koszulę.

- Może jakieś "dziękuję" czy coś? - odwarknąłem.

Prychnęła wstając, po czym zniknęła w korytarzu. Westchnąłem patrząc na zakrwawione dłonie. To by było na tyle z pomagania i współczucia innym. Już zacząłem się oswajać z myślą, że spędzę tu resztę swoich dni, kiedy pojawiła się Ona. Otworzyła moją celę i wręczyła mi wszystkie rzeczy, które zabrali mi piraci.

- Odleć stąd tak szybko jak to możliwe. Nie oglądaj się. Nie zawracaj. - rzuciła szybko i znowu zniknęła w korytarzu.

Może nie powiedziała "dziękuję", ale to mogłem uznać za podziękowania. Ruszyłem w kierunku mojego statku. Na pokładzie panował chaos. Piraci walczyli nie tylko z Nią, ale i między sobą. Przemknąłem do statku niezauważony. Bez problemu odleciałem. Nikt nawet chyba nie zwrócił na mnie uwagi. Leciałem, ale czułem, że powinienem wrócić. Powinienem Jej pomóc w walce z piratami. Nie mogłem Jej tak zostawić. Zawróciłem. Przygotowałem broń i wparowałem na pokład pirackiego statku. Większość piratów leżało nie ruszając się. Miałem nadzieję, że byli tylko nieprzytomni. Nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że Ona mogłaby ich zabić. Zacząłem walczyć z niedobitkami. Wzrokiem szukałem Jej. Odnalazłem Ją na drugim końcu statku. Walczyła z kapitanem. Kilkakrotnie wbiła w niego laserową szablę. Kiedy ogłuszyłem swojego przeciwnika, rozejrzałem się po pokładzie i uświadomiłem sobie, że to są martwe ciała. Wybiła prawie wszystkich.

- Kazałam ci nie wracać, kretynie! - krzyknęła nagle tuż przy mnie.

Już miałem jej coś odkrzyknąć, ale zostałem zaatakowany. Pokonałem ostatnich stojących na nogach piratów. Pozbawiłem ich tylko przytomności, nigdy nie posunąłbym się do zabójstwa. Uświadomiłem sobie, że mój statek zniknął. Ona też. Ukradła mi statek zostawiając samego na pirackim statku pełnym trupów. Przez chwilę wydawało mi się, że pośród martwych ciał, w kałuży krwi stoi Ona z mieczem w dłoni, z którego szkarłatne krople. Patrzyła prosto na mnie. A potem zmieniła się w F. Cała na czarno, z szeroko rozłożonymi skrzydłami skierowała zakrwawiony miecz w moją stronę. "Zabiję cię, jeśli będę musiała. Słyszysz?! Zabiję!" usłyszałem nagle i natychmiast się obudziłem. Co to do cholery było? Przecież wcale nie myślałem o Niej. Czemu przyśniło mi się akurat to wspomnienie? Akurat wspomnienie o masakrze na statku piratów tyle lat temu? I czemu znowu Ona zmieniła się w F? Ale kiedy tak o tym pomyślę, to to jest kolejne podobieństwo między nimi. Ale przecież to niemożliwe, żeby Ona żyła. Umarła, ale ciągle nawiedza mnie w snach. Czemu mój mózg jest w stanie myśleć tylko o tym jak Ona i F są podobne? Jak wiele je łączy? A nie potrafię wyrzucić Jej z głowy, mimo tego, że od dawna nie żyje. Zwariuję, jestem pewny, że w końcu od tego wszystkiego zwariuję.

 

 

Leżałam właśnie na trawie, na jednej z latających wysp poza miastem. Był środek nocy, a ja nie mogąc spać, polecałam na spacer. Dotarłam tutaj i nie wiem jak długo już leżę i patrzę na gwiazdy. Puścili mnie. Nie dostałam żadnej kary. Wszystkie moje ofiary były groźnymi przestępcami ściganymi przez łowców głów, więc MAO musiało im zapłacić odszkodowanie, skoro wybiłam ich cele pozbawiając możliwości zarobku. Właściwie to zapłacili im moją wypłatą, więc można powiedzieć, że karę jednak dostałam. Nie było żadnych świadków oprócz K, więc grono osób wiedzących o moim wyczynie było bardzo małe. Dlatego postanowili mnie wypuścić. Ale dostałam ostrzeżenie. Następnym razem dostanę najwyższą możliwą karę. Nie wiem co mam ze sobą teraz zrobić. Dziwnie się czuję. Nie poniosłam żadnych konsekwencji, ale nie dopełniłam też swojej zemsty. Z jednej strony czuję się trochę winna przez to jak K na mnie teraz patrzy, ale z drugiej ciągle mi mało. Naprawdę myślałam, że tym razem się uda. Że tym razem zapłaci za to, co zrobił. Najchętniej poleciałabym go szukać, ale to jak szukanie igły w stogu siana. Może być wszędzie. Poza tym mam wrażenie, że teraz ludzie z MAO i nie tylko będą mnie obserwować. Jeśli tylko zrobię coś nie tak, rzucą się na mnie jak wilki i rozszarpią. Na pewno całe MAO huczy od plotek i teraz mam więcej wrogów niż przyjaciół. Chociaż pewnie od zawsze tak było. Agentów, którzy mnie lubią i są dla mnie mili mogę wyliczyć na palcach jednej ręki. Westchnęłam. Dlaczego K chciał dla mnie kłamać? Czemu znowu chciał mnie chronić? Nie prosiłam go o to. Pewnie był jeszcze w szoku. A potem dotarło do niego, co tak naprawdę zrobiłam. Jak poważna jest sytuacja i będzie się trzymał na dystans. Będzie na mnie patrzył tym lodowatym wzrokiem, albo w ogóle nie będzie na mnie patrzył. Będzie mną gardził jak reszta. Jeśli już nie gardzi. Być może już złożył pismo o zmianę partnera. Jego puścili wcześniej niż mnie, więc nie wiem co myśli o moim braku kary. Chciałam lecieć do Ryana porozmawiać, ale stwierdziłam, że nie będę go budzić i zamęczać moimi problemami. Ma dość swoich, królewskich. Usiadłam i spojrzałam na rozświetlone srebrno-niebieską poświatą niebo. Thanagar ma trzy księżyce. Najbliżej jest Tyron, więc zajmuje prawie jedną trzecią nieba. Drugi to Eonis, jest dalej od Tyrona i jest o połowę od niego mniejszy. Najdalej znajduje się Heiron i na niebie wygląda jak mała kulka wielkości jednej trzeciej swojego środkowego brata, ale emanuje niesamowitą, niebieskawą poświatą. Nie każdej nocy można podziwiać je wszystkie naraz, więc miałam szczęście. Ziewnęłam, więc może jednak jest szansa, że zasnę tej nocy. Rozłożyłam skrzydła i poleciałam do domu. Noc była ciepła. Postanowiłam nie zamykać okna, kiedy wleciałam do sypialni. Rzuciłam się na łóżko i niemal od razu zasnęłam. Obudziło mnie powiadomienie z MAO o imprezie w kwaterze głównej. Zerknęłam na zegarek. Było już południe, zostało mi tylko kilka godzin na przygotowanie się. Zerwałam się z łóżka i pobiegłam pod prysznic. Z mokrymi włosami zrobiłam na szybko byle jaki obiad i jeszcze szybciej go pochłonęłam. Potem zabrałam się za makijaż. Jak zwykle podkreśliłam oczy czernią, ale tym razem dodałam też trochę złota. Założyłam małą czarną bez ramiączek z dekoltem w serduszko i wycięciami na bokach. Teraz wszyscy będą widzieć moje blizny i nie będzie podejrzane, że tylko K o nich wie. Do tego czarne szpilki na złotych platformach i złotym obcasem. Zebrałam część włosów z boku głowy i spięłam odsłaniając ucho, na które założyłam złotą nausznicę w kształcie smoka. Na nadgarstku owinęłam również złotego smoka - bransoletkę. Na koniec moja maska i gotowe. Chwilę później byłam już w drodze do kwatery głównej. Jak K będzie się wobec mnie zachowywał? Czy w ogóle przyjdzie? A może ma nadzieję, że mnie nie będzie? Przejmuję się jak nastolatka. Czemu aż tak mi zależy na jego zdaniu? Czemu aż tak zależy mi na tym, żeby nie widział we mnie potwora? Wylądowałam w doku MAO i udałam się prosto do sali. Większość osób już była, chociaż wcale się nie spóźniłam. Ledwo mnie zobaczyli, zaczęły się szepty:

- To ona nie siedzi w więzieniu?

- Myślałam, że ją zamknęli...

- Słyszałeś co zrobiła?

- Podobno K widział jak podrzyna komuś gardło...

- Myślisz, że K złoży pismo o zmianę partnera?

- Patrz, jakie ma ohydne blizny...

Zacisnęłam pięści. Przecież tu jestem, a oni bezczelnie gadają za moimi plecami. Myślą, że tego nie słyszę? Niby szeptem, ale na głos.

- Jak widać nie zamknęli mnie! I jeśli macie coś do powiedzenia to jestem tutaj, nie musicie gadać za moimi plecami. - warknęłam tak głośno, żeby mnie wszyscy słyszeli.

Nastała cisza. Zdziwili się, że nie jestem głucha? Już miałam dalej im pojechać, ale podeszli do mnie bliźniacy.

- F, jak miło cię widzieć! - powiedział Shane z uśmiechem.

- Pięknie wyglądasz, F. Czerń i złoto. Po prostu klasa. - powiedział Blane i oboje mnie przytulili.

Wciągnęli mnie w głąb sali, gdzie już nie słyszałam szeptów. A może ucichły po tym jak potraktowali mnie bliźniacy. Pewnie kopary im opadły, że ktoś może być dla mnie miły.

- Ekstra tatuaż, F. Gdzie robiłaś? - zapytał Blane.

- I czemu akurat wilk? - dodał Shane.

- To nie do końca tatuaż, chłopaki. To thanagariańskie znamię po stracie strażnika. Moim był wilk, więc...

- Przykro mi. Słyszałem, że między strażnikiem a Thanagarianinem jest bardzo silna więź. - powiedział Shane.

- Kretynie, można ona nie chce o tym gadać? Przepraszam za niego F, za grosz wyczucia. - Blane walnął brata w ramię.

- Nie szkodzi, to się stało już jakiś czas temu.

Bliźniacy spojrzeli gdzieś za mnie i odwróciłam się, żeby podążyć wzrokiem tam, gdzie oni. Zjawił się K w czarnej, dopasowanej koszuli eksponującej jego mięśnie oraz czarnych jeansach i kilka agentek wręcz się na niego rzuciło. Uśmiechały się, trzepotały rzęsami, coś do niego świergotały, a on z uśmiechem im odpowiadał. Powoli szli w naszym kierunku. Im bliżej był, tym moje serce biło coraz szybciej. Co zrobi kiedy mnie zobaczy? Obserwowałam uważnie każdy mięsień jego ciała, jego uśmiech po prostu powalał. Szkoda, że nie był skierowany do mnie. Kiedy nas mijali, nasze spojrzenia się spotkały i czas się zatrzymał. Patrzył na mnie takim zimnym wzrokiem i zrozumiałam, że dotarło do niego wszystko co zrobiłam. Szok minął i teraz nie będzie chciał mnie kryć. Teraz będzie trzymał się na dystans i patrzył na mnie z dezaprobatą, może rozczarowaniem, a może i z pogardą. Ale w tym momencie jego wzrok był tak lodowaty, że zrobiło mi się zimno. Nie odezwał się do mnie ani słowem, co bardzo ucieszyło jego towarzyszki, które posłały mi pełne wyższości spojrzenia. Miałam nadzieję, że akurat on się ode mnie nie odwróci. Poczułam ukłucie w sercu.

- Nie przejmuj się nim. - głos Shane'a przywołał mnie do rzeczywistości.

- Nie wiem dokładnie, co między wami zaszło, ale daj mu trochę czasu. - powiedział Blane.

Nie zamierzałam rozpaczać. Przynajmniej teraz. Przyleciałam tu, żeby się dobrze bawić i jeśli on może to robić, to ja też. Shane porwał mnie na parkiet i tam spodzieliśmy praktycznie cały wieczór. Oczywiście kilka razy tańczyłam też z Blane'm, ale zauważyłam, że jego brat niechętnie się mną dzieli. K też nie podpierał ściany, co chwilę świadomie czy też nie szukałam go wzrokiem na parkiecie i za każdym razem był tam, za każdym razem z inną. W pewnym momencie wyszliśmy z Shane'm na balkon, żeby odpocząć.

- Widziałaś ich miny, kiedy odchyliłem cię tak do tyłu? - zaśmiał się Shane.

- Założę się, że każda laska chciała być na moim miejscu. - odpowiedziałam z uśmiechem.

Na parkiecie naprawdę dawaliśmy czadu. Widziałam zawistne spojrzenia niektórych dziewczyn.

- Widzisz jakiego zaszczytu dostąpiłaś? - zapytał przysuwając się bliżej.

- Powinnam ci podziękować czy coś? - zaśmiałam się.

- Powinnaś pomyśleć nad odpowiednią formą podziękowań. - odpowiedział uśmiechając się tajemniczo i przybliżając jeszcze bardziej.

- Na przykład jaką?

- Może taką.

Nagle jego dłoń znalazła się na mojej talii i przyciągnął mnie do siebie. Zaskoczona nie zdążyłam zareagować na to, co stało się potem. Pocałował mnie! Zamarłam zszokowana na kilka sekund, ale szybko się otrząsnęłam i odepchnęłam go.

- Co ty odwalasz?! - warknęłam.

- Myślałem, że skoro między tobą i K jest... nie za fajnie to... - zaczął cicho.

- To źle myślałeś! - przerwałam mu. - Nigdy więcej tego nie rób, albo cię połamię.

Patrzył na mnie jak smutny, zawiedziony szczeniaczek. Zacisnęłam pięści. Dlaczego to zrobił? Czemu wszystko komplikował? Nie wiem czemu się tak wściekłam, ale nie mogłam dłużej na niego patrzeć. Wróciłam na salę i wpadłam na jego brata.

- Naprawdę to zrobił? Podbijał do ciebie? - dopytywał z niedowierzaniem.

- Wiedziałeś? - oburzyłam się. - Zejdź mi z drogi, bo oberwiesz.

Podniósł obie ręce do góry na znak, że się poddaje i odsunął się. Ruszyłam w głąb sali i na mojej drodze pojawiła się plastikowa blondyna, którą kiedyś poturbowałam. Czemu wszyscy proszą się o wpierdol?

- Jesteś nienormalna? - zapytała zagradzając mi drogę.

- Słucham? - warknęłam zaciskając pięści jeszcze bardziej.

- Dałaś kosza Shane'owi? Serio? - patrzyła na mnie jakbym popełniła niewybaczalną zbrodnię.

To wszyscy już wiedzą? No to mają kolejny temat do plotek. Nie dość, że nie siedzę w więzieniu, to jeszcze dałam kosza jednemu z bliźniaków. Ile w tym MAO się dzieję. Kto by pomyślał.

- O co ci chodzi? Za dużo masz tapety na twarzy? Pomóc ci się jej pozbyć? - wywarczałam.

- Takie ciacho, naprawdę. Każda o nim marzy, a ty go odtrąciłaś. Na serio masz nie po kolei w głowie.

- Zejdź mi z drogi, Barbie, bo tym razem cię nie uratują. - wycedziłam przez zęby.

- Znowu mi grozisz? Zrobisz z nim jak z K? Sama nie możesz mieć, to żadna nie będzie miała?

Przesadziła. Naprawdę z całych sił się powstrzymywałam, ale przegięła. Już miałam jej podarować mojego słynnego, prawego sierpowego, kiedy ktoś złapał moją uniesioną rękę.

- Co ty wyprawiasz, F? - usłyszałam głos K.

Spojrzałam na niego zaskoczona. Wyglądał na zdenerwowanego. Nie puścił mojej ręki, tylko pociągnął mnie i wprowadził z sali. Tutaj było pusto, mogliśmy spokojnie porozmawiać, jeśli to zamierzał. Chyba, że chciał mnie tylko wyprowadzić i wysłać do domu.

- Co ty wyprawiasz, do cholery? - zapytał puszczając moją rękę.

- O, raczyłeś się do mnie odezwać. - odpowiedziałam krzyżując ręce na piersi.

- Próbujesz zwrócić na siebie moją uwagę? - patrzył na mnie coraz bardziej zły.

- Słucham?

- Po co ta cała szopka z Shane'm?

Co on myśli, że niby zrobiłam to specjalnie?

- A tu cię boli. Zazdrosny? - spojrzałam na niego wyzywająco.

Wiedziałam, że nie powinnam była go rozjuszać jeszcze bardziej, ale co to miało być? Najpierw słowem się do mnie nie odzywa, zlewa mnie totalnie, a teraz prawi mi kazanie? Chyba coś mu się pomyliło. Nie jestem jego młodszą siostrą, którą musi ustawić do pionu.

- Nie przeginaj, F. - warknął.

- Dla twojej wiadomości, K, świat nie kręci się wokół ciebie. To Shane mnie pocałował, jak cię to tak boli, a plastikowa Barbie nie mogła znieść myśli, że odrzuciłam takie ciacho. Chcesz mnie zlewać? To proszę bardzo, ale nie zachowuj się potem jakby wszystko, co robię dotyczyło ciebie.

- Chcesz mi powiedzieć, że tak nie jest?

- Zamierzasz mnie tak od teraz traktować?

- O co ci chodzi?

- Powiedz szczerze, czy jesteś w stanie ze mną pracować tak jak kiedyś? Czy jest szansa, że nasze relacje będą takie jak dawniej? Czy od teraz tak to ma wyglądać?

Zaskoczyłam go. Nie wiedział co ma odpowiedzieć. Widziałam to w jego oczach. To nie był dobry znak.

- Tylko nie kłam. - dodałam.

- Nie wiem. - powiedział w końcu. - Ja... nie wiem czy będę w stanie traktować cię jak kiedyś...

- To jaki masz problem, K? Nie chcesz ze mną pracować to złóż prośbę o zmianę partnera i daj mi spokój. - warknęłam i odwróciłam się szybko, by ukryć łzy w oczach.

Wyminęłam go i udałam się na zewnątrz. Prawie biegłam. Impreza skończona. Między mną a K wszystko skończone. Nie ma co się łudzić. W doku wskoczyłam do swojego statku i poleciałam do domu pozwalając łzom płynąć. Gdy tylko weszłam do domu, zdjęłam szpilki i rzuciłam je w kąt. Sukienkę spotkało to samo. Ubrałam krótkie spodenki i luźny t-shirt. Zdjęłam maskę i spojrzałam w lustro. Wyglądałam jak siedem nieszczęść. Rozmyty makijaż, czerwone oczy od płaczu, a o minie już nie wspomnę. Usłyszałam sygnał powiadomienia. Odnalazłam telefon i zobaczyłam sms od Toby: "Hej, Tinka. Jesteś w domu? Diablo poszedł do pracy na noc, więc mogłabym wpaść i zrobimy sobie babski wieczór, co ty na to?" No i co mam jej odpisać? Nie czułam się w nastroju na jakieś babskie wieczory, ale chyba nie chciałam być sama. Może potrzebowałam się wygadać. "Bez alkoholu nie wpuszczam." - odpisałam. Rzuciłam telefon na łóżko. Zmyłam to, co zostało z mojego makijażu i uświadomiłam sobie, że wyglądam jeszcze gorzej. Odwróciłam wzrok od lustra. Najchętniej bym je rozbiła. Pięścią. Na szczęście usłyszałam dzwonek do drzwi. Przynajmniej nie muszę kupować nowego lustra. Toby nie zawiodła i przyszła z dwoma winami, które zaprezentowała mi jak tylko otworzyłam drzwi.

- Babski wie... - zaczęła z uśmiechem, ale zaraz spoważniała. - Co się stało?

- Życie mi się wali. - jęknęłam wpuszczając ją do środka.

Wzięłam lampki do wina z kuchni i rozsiadłyśmy się w salonie. Zanim się obejrzałam, Toby wyciągnęła ze mnie wszystko. Pewnie nawet z obrazami z mojej głowy.

- To koniec, rozumiesz? Będę nieszczęśliwa do końca życia, bo Thanagarianie zakochują się tylko raz, a K... pewnie myśli, że jestem potworem... - powiedziałam i wypiłam całą lampkę wina na raz.

- Nie sądzę. Może faktycznie jest w szoku. Musi sobie to poukładać, daj mu czas. Tyle ile będzie potrzebował, zobaczysz, że będzie lepiej. Na pewno nie uważa cię za potwora, Tina.

- Skąd możesz to wiedzieć? A ty? Ty nie uważasz, że jestem potworem?

W sumie głupie pytanie. Mając za męża demona, Toby na pewno ma trochę inną definicję słowa "potwór".

- Oczywiście, że nie. Jeśli mam być szczera to jestem w lekkim szoku, po tym co usłyszałam i zobaczyłam w twojej głowie, ale przecież znam cię nie od dziś, a im się należało. Już więcej nikogo nie skrzywdzą. Nie rozwalą nikomu rodziny. Zrobiłaś światu przysługę.

- Tak myślisz? - zapytałam ze łzami w oczach.

- Przecież bym cię nie okłamała. Jesteśmy siostrami, nie? - odpowiedziała z uśmiechem przytulając mnie.

- Dzięki, Toby.

Nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo tego potrzebowałam. Resztę wieczoru naprawdę dobrze się bawiłam, pomimo, że jeszcze byłam przybita. Toby zrobiła pyszną kolację, wypiłyśmy całe wino i gadałyśmy prawie do samego rana.

 

 

Gdy tylko F zostawiła mnie samego przed salą, walnąłem pięścią w ścianę. Byłem wściekły. Nie wiem czego oczekiwałem wyprowadzając ją tutaj. To było jasne, że nie będziemy w stanie normalnie porozmawiać. Przynajmniej tapeta blondyny została na miejscu i F nie została zawieszona, jak poprzednim razem. Uratowałem ją. Sam nie wiem czemu. Targały mną sprzeczne uczucia. Z jednej strony nie chciałem jej widzieć, a z drugiej wręcz przeciwnie. Nie mogłem przestać o niej myśleć. Myślałem, że jestem w stanie trzymać się od niej z daleka. Udawać, że mi nie zależy i że mam ją gdzieś. Ale kiedy zobaczyłem jak całuje się z jednym z bliźniaków coś we mnie pękło. Zazdrość przesłoniła mi wszystko. Najpierw miałem ochotę wyżyć się na nim, ale potem pomyślałem, że to tylko przedstawienie. Że padł ofiarą F, bo chciała się zemścić za to, że ją olałem. W dodatku wyglądała tak, że miałem ochotę porwać ją do łóżka i z niego nie wypuszczać. Mimo, że w mojej głowie panował chaos. Przerażające wspomnienia z rzezi mieszały się z tymi nieprzyzwoitymi, kiedy byliśmy sami. Musiałem trzymać się w ryzach. Na imprezie było zdecydowanie za dużo ludzi, którzy też widzieli to, co ja. Nie mogłem urządzić sceny zazdrości i to przy świadkach. Na szczęście napatoczyła się plastikowa blondyna, więc miałem powód, żeby zainterweniować i wyciągnąć F z sali. Z jednej strony ulżyło mi, że to on ją pocałował, a ona go odtrąciła, ale z drugiej czułem się zdradzony. Wróciłem na salę, ale już nie mogłem się dobrze bawić, wiedząc, że niepotrzebnie szukam wzrokiem F. Poszedłem do doku, ale zanim wsiadłem do swojego statku, oparłem się o ścianę budynku krzyżując ręce na piersi. Powoli agenci opuszczali imprezę. Napatoczyli się bliźniacy.

- Shane. - odezwałem się najbardziej neutralnym tonem na jaki mnie było stać.

Bracia zaskoczeni odwrócili się w moją stronę, uśmiechnęli się i podeszli.

- Siema, K. Też już się zbierasz? - zagadał Blane.

Olałem go totalnie, wbiłem wzrok w jego brata. Wcale mi nie przeszło. Teraz mając go przed sobą miałem jeszcze większą ochotę mu przywalić. F jest moją partnerką i bez względu na to, czy regulamin zabrania mi z nią być czy nie, nie będę stał i patrzył jak całuje i dotyka ją jakiś kutas. Podpał mi już na naszej wspólnej misji, a teraz dołożył do ognia.

- Radzę ci trzymać łapy przy sobie. - powiedziałem trochę za ostro. - A tym bardziej twarz.

- Widziałeś... - zmieszał się Shane.

- A kto nie widział? - wtrącił się Blane. - Chyba wszyscy widzieli jak dostałeś kosza.

- Co za wstyd. - jęknął Shane.

- Wstyd? Wstyd dopiero będzie jak będziesz musiał przyjść do pracy bez zębów. - uśmiechnąłem się zjadliwie.

- K, wyluzuj. Chyba nie zamierzasz go pobić, co? - zaniepokoił się Blane.

Shane spojrzał na mnie przestraszony. Wiedział, że nie ma ze mną szans. A ja musiałem się pożegnać, bo jeszcze trochę i plotki będą krążyć o tym, jak to pobiłem drugiego agenta.

- Nie, ale trzymaj się od niej z daleka. - odpowiedziałem i ruszyłem do swojego statku.

Wróciłem do domu, ale wcale nie miałem zamiaru iść spać. Pochodziłem po mieszkaniu, rzuciłem okiem na konsolę, potem na gitarę, po czym wziąłem skórzaną kurtkę i wyszedłem na miasto. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Z jednej strony wszystko się tak skomplikowało, a z drugiej było takie proste. Chyba sam sobie wymyślałem nowe problemy. F zrobiła rzeź no i co z tego? Zasłużyli, to nie byli niewinni ludzie. I kiedy już myślę, że już się z tym uporałem, wtedy pojawia się myśl, że wcale nie chcę, żeby taka była. Nie chcę, żeby była maszyną do zabijania, nawet jeśli zabija tylko przestępców. I to mnie od niej odsuwa. Sprawia, że chcę zachować dystans. Ale kiedy ją widzę nagle wszystko znika i jest tylko ona. Jakby nigdy nic się nie stało. Jednak wystarczy jedno jej spojrzenie i koszmary wracają. Pogrążony w myślach, nawet nie patrzyłem gdzie idę. Wpadłem na kogoś, albo ktoś na mnie.

- Patrz jak leziesz, ciulu. - warknąłem.

- Ciulu? Tak do mnie jeszcze nie mówiłeś. - zaśmiał się osobnik naprzeciwko mnie.

Spojrzałem na niego i dopiero dotarło do mnie, że to Shaun. Wracał pewnie z dyżuru. W stroju ratownika, z torbą na ramieniu, rozwianymi blond włosami i tymi roześmianymi kocimi oczami.

- Stary, nie poznajesz już własnego kumpla? - zapytał.

- Przepraszam, ostatnio.. nie jestem sobą. - odpowiedziałem. - Dużo się działo.

- Chcesz pogadać? Mam w domu whiskey. - uśmiechnął się szeroko Shaun.

- Whiskey? Myślałem, że normalni kumple zapraszają w środku nocy na herbatę.

- Masz rację, normalni. Ale najlepsi kumple zapraszają na whiskey, bo wiedzą, że F znowu coś zrobiła.

- Słyszałeś coś? - zdziwiłem się.

Czyżby coś na ten temat było w internecie? Przecież MAO nie puściło by tego do mediów.

- Nie, ale widzę po tobie, ciulu. Zawsze chodzi o F. - zaśmiał się. - Chodź.

Poszliśmy do niego i po kilku drinkach już wszystko wiedział, choć wcale nie chciałem do tego wracać. Najwyraźniej już nie mogłem tego tłumić w sobie. No i whiskey też swoje zrobiła.

- No i czym problem, Josh? Mordercy ścigani międzygwiezdnymi listami gończymi nie żyją, już nikomu nie zrobią krzywdy ani nie rozbiją żadnej rodziny. Skurwielom się należało.

- Nie wiem. Sam już nie wiem, o co mi chodzi. Może nie chcę, żeby była taka... brutalna.

- Ale to jest F. Bez tego nie byłaby sobą. Przecież się w niej zakochałeś, mimo, że dobrze wiedziałeś jaka jest. Teraz chcesz ją zmieniać?

- Nie, nie chcę. Nie wiem! Shaun, daj mi spokój. - złapałem się za głowę.

Wszystko mi się pomieszało jeszcze bardziej. Albo tak mi się wydawało. Może kilka kolejnych drinków rozjaśni sytuację.

- Dobra, z innej strony. A ty nigdy nikogo nie zabiłeś?

- Oczywiście, że... - zacząłem pewny siebie, ale potem mi się przypomniało. - Zabiłem.

- No mów. Słucham. Nie oceniam.

- To było kiedy porwali F. Kiedy jej strażnik zginął w jej obronie. Pozabijałem ich wtedy. Za to, co jej zrobili. Co zrobili jej strażnikowi. Nie widziałeś jej wtedy...

- Zabiłeś przestępców. I dobrze. Zrobiłeś to w jej obronie. A ona zrobiła to w obronie swojego ojca, który co prawda już nie żyje, ale rozumiesz o co mi chodzi?

- Chyba tak. - westchnąłem. - A ty?

- Co ja?

- Zabiłeś kogoś? Ale wiesz tak z premedytacją, a nie że ci w karetce umarł.

Patrzył na mnie długo. Nie odzywał się. W końcu westchnął.

- Dobra, powiem ci. Ale wiesz o tym tylko ty.

- Zamieniam się w słuch.

- Kiedyś, dawno temu, wstrzyknąłem komuś zbyt szybko kilka leków naraz. Oczywiście zrobiłem to świadomie. Umarł w męczarniach, ale to i tak za mało dla takiego skurwiela. Brutalnie pobił i zgwałcił młodą dziewczynę. Zarzekał się, że to nie on, że sama tego chciała, że go prowokowała, a przecież sam go z niej ściągałem. Dziewczyna nie wytrzymała i popełniła samobójstwo kilka dni później. Dlatego chciałbym kiedyś spotkać twoją F i powiedzieć jej, że dobrze zrobiła.

Zatkało mnie. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Shaun umilkł i siedzieliśmy w ciszy.

- Myślę, że nie powinieneś jej odtrącać. Jeśli chcesz trzymać ją na dystans, to proszę bardzo. Tylko żebyś nie obudził się jak będzie za późno. Jako twój przyjaciel radzę ci: pocałuj ją. Wtedy się przekonasz, co do niej czujesz.

Shaun miał rację. Dzisiaj się o tym przekonałem. Mogłoby być za późno, gdyby nie odtrąciła Shane'a. Co bym wtedy zrobił? Dobrze, że mam chociaż jednego przyjaciela, który ma głowę na karku.

- Dzięki, Shaun. Jesteś pewny, że nie masz trzeciego dyplomu z psychologii?

- Nie, ale pomyślę o tym. Może jak będzie mi się nudzić, to zrobię. - zaśmiał się.

 

 

W końcu dostałam wezwanie. Tyle dni czekałam. Błyskawicznie się przebrałam, założyłam maskę i wskoczyłam do statku. Po drodze zastanawiałam się czy to będzie solowa misja, czy może K dalej chce ze mną współpracować. Na miejscu zostawiłam statek w doku i udałam się prosto do szefostwa. Pod drzwiami czekał na mnie K. Serce prawie wyskoczyło mi z piersi, kiedy go zobaczyłam. Stał oparty o ścianę z rękami skrzyżowanymi na piersi. Wiedziałam już, że będzie dalej trzymał dystans. Jego wzrok już z daleka mógłby zamrażać.

- F.

- K.

I tyle. Żadnego "siema", żadnej piątki. Ale lepsze to niż nic. W sumie czego się niby spodziewałam? Że nagle, magicznie w ciągu kilku dni wszystko wróci do normy i będzie jak dawniej? Jakby nigdy nic się nie stało? Weszliśmy do gabinetu po wytyczne misji. Jakaś grupa kosmitów poluje od jakiegoś czasu na agentów MAO pracujących w parach damsko-męskich. Niektórzy odnieśli poważne obrażenia. Naszym zadaniem było znalezienie tej grupy, złapanie ich i dostarczenie do kwatery głównej na przesłuchanie. Całą drogę na miejsce docelowe panowała między nami cisza. Patrzyłam w przestrzeń kosmiczną, ale zerkałam co jakiś czas na K. Jednak nie udało mi się złapać z nim kontaktu wzrokowego. Planetę, na której wylądowaliśmy, pokrywały prawie w całości wielkie, skaliste pustynie i góry. K posadził statek w jedynym miejscu, gdzie skały tworzyły niewielką równinę. Jakby idealne, naturalne miejsce do parkowania. Wysiedliśmy i ruszyliśmy przed siebie. W ciszy. Nie musieliśmy specjalnie szukać, niemal od razu wpadliśmy na grupę naszych celów.

- To jest prostsze niż myślałem. - odezwał się jeden kosmita podobny do jaszczurki.

Właściwie wszyscy wyglądali jak wielkie, człeko-podobne jaszczurki. Nie było ich wielu, mniej niż dziesięciu. Żadne wyzwanie dla nas. Wyjęliśmy broń.

- Sami do nas przychodzą. Jak muchy do gówna. MAO jednak jest ułomne. - powiedział drugi z szerokim uśmiechem.

- Ładnie z waszej strony, że na nas czekaliście. - powiedziałam trzymając broń przed sobą.

- Skoro wszyscy są, to zacznijmy zabawę. - odparł dowódca, a przynajmniej tak mi się zdawało.

Wyjęli broń i zaczęliśmy walczyć. Szybko zrozumiałam, że nie doceniłam przeciwnika. Może nie było ich dużo, ale byli potwornie szybcy i zwinni. Pistolety były bezużyteczne. Wyciągnęłam laserowy sztylet, ale też niewiele pomógł. Nawet się nie zorientowałam, kiedy zaciągnęli nas na klif. Nagle kątem oka zobaczyłam jak jeden z nich kopie z pół obrotu K w brzuch spychając go z klifu. Z wrażenia broń wypadła mi z rąk.

- K! - wrzasnęłam.

Rzuciłam się za nim. Było naprawdę wysoko. Nie widziałam co znajduje się na dole. Dogoniłam spadającego K i złapałam go za przedramiona, a on złapał mnie za moje. Rozłożyłam skrzydła i chciałam go wciągnąć na klif, ale zdałam sobie sprawę, że nie dam rady. K był dla mnie za ciężki. Albo raczej dla moich skrzydeł, których nie ćwiczyłam jak należy. Gdybym tylko trenowała jak inni Thanagarianie, nie miałabym teraz problemu. A tak to jedyne, co mogłam zrobić, to wyhamować na tyle, żebyśmy nie rozwalili się o ziemię. Mięśnie bolały mnie od wysiłku, ale nie zamierzałam się poddać. Postawię go bezpiecznie na ziemi, choćby nie wiem co. Spojrzałam mu w oczy. Już nie patrzył na mnie tym lodowatym wzrokiem, jak w kwaterze głównej. Patrzył na mnie... jak kiedyś. Przez chwilę zapomniałam machać skrzydłami z wrażenia. Szybko odwróciłam wzrok i skupiłam się na tym, co robiłam. W końcu dolecieliśmy do ziemi. Kiedy tylko jego nogi dotknęły skalnej powierzchni, odpuściłam i padłam z wyczerpania. Leżałam na plecach z szeroko rozłożonymi skrzydłami oddychając głęboko. Mięśnie skrzydeł i rąk dawały o sobie boleśnie znać, ale chłodna skała pod plecami przyjemnie łagodziła ból. Po chwili zobaczyłam nad sobą pochylającego się K.

- F? Żyjesz? - zapytał zaniepokojony.

- Jakiś ty ciężki. - odpowiedziałam. - Nie żryj tyle.

Patrzył na mnie zaskoczony, a po chwili się roześmiał. Naprawdę się roześmiał. Co mu się tak nagle stało? Gdzie ten dystans, który między nami jeszcze przed chwilą był?

- Dzięki za radę. - powiedział z uśmiechem. - I za ratunek.

Pomógł mi wstać, ale miałam wrażenie, że moje ręce zaraz zemdleją z wyczerpania. Skrzydła i ręce Thanagarian są połączone i jeśli przeciążyłam skrzydła, to moje ręce też nie będą do końca sprawne. Zostaliśmy otoczeni. Ale tym razem grupa ledwo dziesięciu kosmitów powiększyła się do co najmniej pięćdziesięciu. Schowałam skrzydła i stanęliśmy z K plecami do siebie gotowi do walki. Nie mieliśmy broni, a sytuacja nie wyglądała optymistycznie. Raczej nie byłam w stanie walczyć z taką ilością przeciwników po takim wysiłku.

- No i w końcu nam się poszczęściło. - powiedział dowódca. - Mamy cię aniołku.

Patrzył prosto na mnie. Czyżby to na mnie polowali tyle czasu? Zepchnięcie K z klifu nie było przypadkowe. Tylko tak zmusili mnie do pokazania skrzydeł. W normalnej walce nigdy bym ich nie rozłożyła.

- Czego od nas chcecie? - zapytał K.

- Od was? Od ciebie nie chcemy niczego. Chcemy Thanagariankę. - odpowiedział jaszczur.

- Po moim trupie. - warknął K.

- Wedle życzenia. - uśmiechnął się dowódca.

- K, co ty wyprawiasz? - zapytałam trącając go łokciem. - Nie mamy broni, nie damy rady ich pokonać. Jest ich za dużo.

- Masz lepszy pomysł? - spytał nie odwracając głowy w moją stronę.

- Właściwie to tak. - szepnęłam do niego.

Wyprostowałam się i wzięłam głęboki oddech.

- Jeśli puścicie go wolno i zobaczę jak odlatuje, to poddam się bez walki. - oświadczyłam głośno.

- F, co ty... - zaczął K.

- No proszę, jak honorowo. Prędzej czy później i tak byśmy cię dopali, ale twoje dobrowolne oddanie się w nasze ręce zaoszczędzi nam mnóstwo czasu. - odezwał się jaszczur. - Dobrze, niech ci będzie. Spełnimy twoje ostatnie życzenie.

- Muszę widzieć, że opuszcza atmosferę planety. - powiedziałam.

- Jasne. Niech przyzwie statek, ale niech nie próbuje żadnych sztuczek. - zgodził się dowódca.

- F, zwariowałaś? - zapytał K.

- Oni chcą mnie. Ratuj się, K. Wezwij statek i uciekaj. - odpowiedziałam.

- Ja.. nie mogę.

- Oczywiście, że możesz. Wzywaj statek i wynoś się stąd. To wszystko, co mam ci do powiedzenia. - warknęłam.

Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, aż w końcu wezwał statek. Kosmici pozwolili mu wejść bezpiecznie do środka i odlecieć. Nie strzelali do niego, nie próbowali go zatrzymać, jak w umowie K opuścił atmosferę planety nietknięty. Gdy tylko statek zniknął mi z oczu, rzucili się na mnie i przyczepili mi coś do pleców na wysokości łopatek. Czułam jak coś przypominającego odnóża pająka wbija mi się w kręgosłup, ramiona i między żebra. Straciłam władzę nad własnym ciałem, ale nie straciłam czucia. Jeden z nich zarzucił mnie przez ramię jak worek ziemniaków i zaniósł do ich obozu. Mnóstwo małych chatek przypominających namioty wokół wielkiego, okrągłego pola, na którym stało kilka pali wbitych w litą skałę. Przywiązali mnie do jednego z nich i wtedy zobaczyłam, co mnie czeka. Do pozostałych pali przywiązane sterczały spalone szczątki Thanagarian. Na ziemi wokół leżały zwęglone kości, części ciał i skrzydeł. Patrzyłam z przerażeniem na spalone czaszki z wyrytą przedśmiertną agonią.

- Czeka cię dokładnie to samo, nasz aniołku. - powiedział w uśmiechem dowódca.

- Dlaczego? - wykrztusiłam.

- Thanagarianie wtrącili się w wojnę na naszej planecie. Wybili naszych pobratymców, naszych przyjaciół i rodziny. Nikogo nie oszczędzili, więc my też tego nie zrobimy. Ale na ciebie dostaliśmy specjalne zlecenie od pewnej ważnej osobistości. Ambasador osobiście podpali twój stos o świcie. Spłoniesz jak feniks, ale niestety już się nie odrodzisz.

Zaśmiał się i zwrócił się do reszty:

- Możecie ją trochę poturbować. Zaznaczam TROCHĘ. Ambasador chce ją żywą i bardzo świadomą, kiedy będzie płonąć.

A więc to ten skurwiel. Teraz on będzie się mścił? Próbowałam się ruszyć, ale z każdą próbą ostre szpile wbite w moje ciało wbijały się głębiej powodując zapierający dech ból. Próba rozłożenia skrzydeł kończyła się tym samym. Jaszczury rzucały we mnie kamieniami, zadawali rany sztyletami i bili, a ja nie mogłam się bronić. Nie mogłam ruszyć żadną częścią ciała, a czułam każdy nawet najlżejszy dotyk. Moje ciało już płonęło z bólu. Poczułam krew w ustach po kolejnym ciosie w twarz. Sypnęli mi piaskiem w cięte rany i zacisnęłam zęby tak mocno, że miałam wrażenie, że zaraz się pokruszą.

- Wystarczy chłopaki, bo jeszcze się wykrwawi do świtu. A my nie chcemy podpaść ambasadorowi. - zarządził dowódca. - Możemy świętować.

Usłyszałam okrzyki radości i zostałam na placu sama. Zaczęło się ściemniać i bardzo się ochłodziło. Wszystko mnie bolało, szczypało, rany płonęły, a przy każdej próbie jakiegokolwiek ruchu miałam wrażenie jakby przez serce i płuco przechodziła wielka igła powodując jeszcze większy ból. W takich momentach nie mogłam oddychać, myślałam, że całe powietrze, które miałam w płucach znikło i zaraz się uduszę. Moje ciało zaczęło drżeć z zimna powodując jeszcze większy ból. Było tak zimno, że szczękałam zębami. Zrobiło się już całkiem ciemno. Kosmici doskonale się bawili gdzieś za mną, przy ognisku. Spojrzałam na gwiazdy. Pewnie ostatni raz. To koniec. Tutaj umrę. Czy taka jest kara za wszystko, co zrobiłam? Niektórzy by powiedzieli, że zasłużyłam. Jeszcze inni, że to i tak za mało. Nie mam pojęcia ile godzin zostało do świtu. Przerażała mnie myśl, że spłonę żywcem. W ciemności spalone szczątki Thanagarian przerażały jeszcze bardziej. Łzy same pchały się do oczu, a ja nie miałam już siły ich powstrzymywać. Chyba to nic złego popłakać sobie przed śmiercią. Przynajmniej K jest bezpieczny. Nie zasłużył, żeby zginąć przeze mnie. W dodatku usłyszałam jego śmiech. Wyobraziłam sobie jego uśmiechniętą twarz. Te jego niesamowite oczy. Mogłabym tak umrzeć. Mając przed oczami te jasno-niebieskie tęczówki z ciemniejszymi obwódkami. Nagle ktoś zakrył mi usta ręką i serce podskoczyło mi do gardła. Ktoś chce mnie zabić przed świtem? Tak szybko nastąpi mój koniec? Do świtu mogłam się jeszcze przygotować, jakoś z tym pogodzić. Nie chcę tak szybko umierać.

- To ja. - usłyszałam przy uchu.

Bogowie. To K. Po moich policzkach spłynęło jeszcze więcej łez. Wrócił po mnie. Nie mogłam w to uwierzyć. A może już mam halucynacje? Straciłam sporo krwi, mój organizm jest wyziębiony i pewnie mój umysł to sobie wymyślił. Odwiązał mnie od pala i coś majstrował przy moich plecach. Poczułam jak odnóża pająka opuszczają moje ciało. Prawie upadłam, ale zdążył mnie złapać. Wziął na ręce i ruszył przez plac szczątków. Moje ciało było odrętwiałe z zimna. Bałam się ruszyć, by nie poczuć znowu tego zapierającego dech bólu. Dalej byłam przekonana, że majaczę. Nawet nie wiem kiedy, znaleźliśmy się na statku. K posadził mnie na podłodze przy ścianie i podszedł do kokpitu. Wydawało mi się, że włącza autopilota, bo poczułam, że startujemy. Wydawało mi się też, że wypuścił kilka pocisków w stronę obozu jaszczurów. Chyba słyszałam wybuch. I to nie jeden. Po chwili znów ujrzałam K przed sobą. Klęknął naprzeciwko mnie i patrzył na mnie zmartwiony.

- Już jesteś bezpieczna. - powiedział cicho.

- To się dzieje naprawdę? - zapytałam niedowierzając. - Czy mam halucynacje?

- Nie, nie masz żadnych halucynacji, F. - odpowiedział z ledwo widocznym uśmiechem.

- Wróciłeś po mnie. - jęknęłam i prawie się rozpłakałam.

- Oczywiście, że wróciłem. W końcu jesteś moją... partnerką.

Poczułam ukłucie rozczarowania. Partnerką? Chyba nie to chciałam usłyszeć. Ale czego się spodziewałam? Pewnie chciał się odwdzięczyć, że uratowałam mu życie. Dlatego wrócił. A nie dlatego, że coś do mnie czuje. Co ja głupia sobie wyobrażałam?

- No tak... partnerką... - powtórzyłam odwracając wzrok.

Poczułam, że dotyka mojego podbródka zmuszając mnie, bym na niego spojrzała.

- F... - zaczął. - Jeśli ma być tak jak kiedyś...

Serce zaczęło mi bić szybciej. Co chciał powiedzieć? Czy to możliwe, że będzie między nami jak dawniej? Pewnie robię sobie tylko głupią nadzieję. Patrzyłam na niego czekając, na to co powie.

- Chciałbym żebyś już więcej nie zabijała. Obiecaj mi, że już tego więcej nie zrobisz.

- K, ja... - zaczęłam zaskoczona. - Ja nie wiem, czy mogę ci to obiecać.

Chciałam to zrobić. Chciałam mu powiedzieć, że już nigdy nikogo więcej nie zabiję. Chciałam przestać mordować. Naprawdę. Ale czułam, że nie mogę tego zrobić. Moja zemsta jeszcze się nie dokonała. Nie porzucę jej od tak. Jeszcze po tym, co się dzisiaj stało. Ten skurwiel chciał mnie spalić. Nie daruję mu tego.

- F, obiecaj mi. - powiedział patrząc prosto w moje oczy.

- K, ja naprawdę nie wiem czy jestem w stanie...

- Obiecaj. Jeśli ci na mnie zależy, to obiecaj, że przestaniesz zabijać.

Oczywiście, że mi zależy. I to cholernie bardzo. Przecież dobrze o tym wie i perfidnie to wykorzystuje. Ale jak w takiej sytuacji mogę mu nie obiecać? Jeśli ma być jak kiedyś, jeśli znowu będzie na mnie patrzył takim wzrokiem... Odłożę swoją zemstę. Dla niego. Może czas wreszcie pomyśleć o sobie. Może jednak nie będę nieszczęśliwa do końca życia. Miałam nadzieję, że to nie halucynacje albo sen.

- Obiecuję. - powiedziałam.

Uśmiechnął się szeroko. Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi. Rwało się do niego. Tak dawno się tak do mnie nie uśmiechał. Dopiero teraz uświadomiłam sobie jak jesteśmy blisko, a miałam wrażenie, że on się jeszcze przybliża. Zrobiło mi się gorąco. Serce tak mi się tłukło w piersi, że nie słyszałam nic innego. Był tak blisko. Prawie stykaliśmy się nosami. Nie byłam w stanie się ruszyć. Byłam jak sparaliżowana, albo raczej zaczarowana. Nie chciałam tego zepsuć. Bałam się, że jak się ruszę to wszystko zniknie. I wtedy nasze usta się spotkały. To był taki delikatny pocałunek. Taki utęskniony. Od tak dawna chciałam go pocałować, że nie mogłam uwierzyć, że to on całuje mnie. Że to dzieje się naprawdę. Nagle wepchnął język między moje wargi i dotknął mojego. Delikatny pocałunek zmienił się w namiętny i dziki. K przyparł mnie do ściany, a moje palce znalazły się w jego włosach. Jego dłonie zaczęły wędrować po moim ciele i jęknęłam bardziej z rozkoszy niż z bólu, ale on nagle przestał. Oderwał się ode mnie dysząc. Ujął mój policzek w swoją dłoń i przejechał po nim kciukiem.

- To tak na zachętę. - powiedział z powalającym uśmiechem, po czym wstał i usiadł za sterami zostawiając mnie rozpaloną z walącym sercem na podłodze.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • katharina182 04.07.2017
    Prawie do końca poczytałam, resztę na jutro se zostawię.
    Znalazłam literówkę:
    "- Popadli mi. - wzruszyłam ramionami."

    Jak narazie super. Jak zwykle zresztą.
    Mówiłam już że kocham twoich głównych bohaterów?
    Hehe.. 5
  • Paradise 04.07.2017
    Dziękuję że wpadłaś :) i jak zwykle takie miłe słowa :) nie wiem czy mówiłaś, ale zawsze miło to słyszeć czy też czytać :D bardzo się cieszę, że Ci przypadli do gustu :D dziękuję za 5 :)
  • Tanaris 07.07.2017
    Był środek nocy, a ja nie mogąc spać, polecałam na spacer. - - nie miało być "poleciałam"?
    Super, ta końcówka miodzio. Dobrze, że znów są razem. Czekam na dalsze ich losy. :D 5 :*
  • Paradise 07.07.2017
    Tak, miało być "poleciałam" xD wiem, mnóstwo literówek, obiecuję, że poprawie :) mnie też końcówka sie podoba :D ta skromność xD dziękuję za komentarz i ocenę :) postaram się szybciej dodać nowy rozdział a nie za miesiąc xD
  • Dimitria 20.07.2017
    "- Tak się kończy właśnie przyjmowanie do pracy Aniołów Śmierci. - gderał do jakby do siebie" - chyba gderał to ;)
    W końcu miałam okazję przeczytać.
    Świetnie jak zawsze tylko trochę literówek się wkradło ;)
  • Paradise 22.07.2017
    Cieszę się, że wpadłaś :) tak tak masz rację, muszę poprawić :D i te nieszczęsne literówki też xD dziękuję za komentarz :)
  • Ayano_Sora 16.08.2017
    Najlepszy rozdział jak dla mnie. Wiadomo, wszystkie są bdb, ale ten po prostu wymiata, zagrał mi na emocjach nieźle. Normalnie się wzruszyłam. Dialogi też były głębokie. KOCHAM WEWNĘTRZNE ROZTERKI. Jeszcze to zakończenie, aww, po tej calej goryczy i bólu nastała chwila ukojenia <3 Czy wszystko będzie tak jak dawniej? Nie wydaje mi się, żeby F nigdy więcej nikogo nie zabiła, to jest wręcz nierealne. No nic, pożyjemy, zobaczymy, czekam na kolejny rozdział <3
  • Paradise 16.08.2017
    ojej dziękuje Ci bardzo <3 takie miłe słowa <3 nierealne - dobre słowo :D ale co jeśli zabije? K się obrazi? xD

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania