Poprzednie częściPenny Pulp #1 - Potwornik komornik

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Penny Pulp #30 - Najlepszego i tak nie pamiętam

I znowu wszystko wzięło w łeb, gdy tylko otworzyłem oczy.

No, nie tak wszystko i nie tak bardzo się jednak spieprzyło, ale dostatecznie, by wyrwać mnie z łóżka. Wstałem i rozejrzałem się po okolicy: Znajdowałem się w ponadczasowo modnie urządzonej sypialni mojej, hm, oblubienicy, muzy i sąsiadki w jednym, panny Kleo Sewittz. Poprzednio już wspominałem, że Kleo jest żyjącym dowodem na to, że można kipieć seksem i być lubianym przez wszystkich i nie być traktowanym z góry - ale może to tylko tutaj, w Oberforst, tak jest. Trudno powiedzieć. Tutejsi chyba się już przyzwyczaili do Kleo i jej seksapilu, obok którego przejść obojętnie... Ale znowu omijam temat właściwy.

Wszystko wzięło w łeb, bo rozdzwoniła mi się syrena alarmowa, czyli dzwonek telefonu do którego nikt nie miał numeru, a który połączony był z drugim telefonem u mnie w domu, który z kolei wybierał mój numer automatycznie, gdy coś się psuło lub był kolejny włam. Ciągle ktoś się włamywał lub ot, tak wchodził sobie do mnie na posesję i myszkował w pomieszczeniach gospodarczych, nie zważając na mojego nowego psa, bionicznego owczarka niemieckiego z ośmioma nogami, w tym czterema teleskopowymi chwytakami - i z zębami zdolnymi rozszarpać blok silnika na czworo w przedziale czasowym nie większym niż człowiekowi zajmuje opróżnienie i przetarganie na pół puszki po mirindzie.

No, w każdym razie, niewyspany jak zawsze, wygramoliłem się z wielkiego, pachnącego łóżka i poszedłem do kuchni. Tam, w specjalnym, skonstruowanym przeze mnie ekspresie do parzenia herbaty, przygotowywała się - a raczej kończyła przygotowywać się - moja idealna filiżanka idealnej herbaty. W międzyczasie robiłem sobie jajecznicę i kroiłem chleb. Kleo nie było w domu - mogła być na ogródku, a mogła pójść lub pojechać dokądś, do jakiejś swojej koleżanki, fryzjerki, manikiurzystki i kogo bądź, po co bądź - niezbadane są wyroki Kleo. Mogła ratować świat od plagi topicieli kociąt, a mogła stosować terapię poprzez seks na starym policjancie z hemoroidami. Albo coś. Nigdy nie wiadomo - ja nigdy nie pytam, a ona nigdy nie opowiada sama z siebie. Na krześle leżały moje spodnie i koszula, a na stoliku moja czterdziestka piątka. Wszystkim muszę zawsze powtarzać, że amunicja kaliber czterdzieści pięć jest w tym kraju tak rzadka na czarnym rynku, że muszę robić sobie ją sam. Tak, sam. A co, nie dam rady?

Najedzony wyszedłem z domu Kleo. Nie wiem, dlaczego ani kiedy Kleo czyści moje buciory, a może robi to ktoś za nią, trudno wyczuć - ale ktoś to robi, bo moje zakurzone, ubłocone i nierzadko zalane olejem maszynowym i/lub zakrwawione, na drugi dzień są czyste i wypastowane. I wypolerowane tak, żeby matowa pozdzierana skóra wyglądała czysto, ale nie świecąco. To trzeba umieć robić. Po drugiej stronie ulicy było moje ranczo folwark, moje domostwo gospodarstwo - na którym obecnie przebywał jakiś intruz. Który jeszcze go nie opuścił, a szkoda, bo sądziłem, że w tak pięknych okolicznościach przyrody nie będę musiał od rana strzelać do nikogo.

Ślepnira, mojego psa, nie było nigdzie w zasięgu wzroku. Mógł się zakopać gdzieś, bawić z Hoffmanem, moim... Najlepszym określeniem będzie "nieumarłym zarządcą", czyli ghulem, który troszczy się o mój szajs jak ja nie mam na to czasu. Hoffman o tej porze pewnie spał przytulony do jakichś zwłok w swojej norze za hangarem, albo coś - Hoffmana wyroki są niezbadane prawie tak bardzo jak te Kleo. Albo to ja się nie interesuję aż tak, żeby wiedzieć, co się dzieje. Tez tak może być.

I proszę, nie musiałem długo lokalizować źródła niepokojów mojego systemu alarmowego, bo oto na moim podjeździe, nieruchomo i w pozycji słupa soli, stała moja ulubiona mula Bożena, miejscowa wampirza prostytutka. W to by nikt nie uwierzył, że Bożena jest wampirzycą, ale z drugiej strony, kto w dzisiejszych czasach spodziewa się, że wampiry, ghule, wilkołaki gryłaki halerze i inne pojebane stwory naprawdę istnieją?

No, dobra, dużo ludzi. Ale nie w poniemieckiej wsi pośrodku Śląska. Tutaj ludzie wierzą w... no, w coś pewnie wierzą. Nie w wampiry.

Mula Bożena, jak już wspominałem, kipi seksem tak, jak to mają w zwyczaju prostytutki - czyli ubiera się jak Kleo, tylko w sposób bardziej (o ile można tak powiedzieć) wyzywający i zapraszający? W sumie, jak na to patrzę teraz, to wyrwanie z kontekstu miejscówki przy drodze i opierdalania pał za pieniądze (nie oceniam, stwierdzam fakt) stawia mulę Bożenę w kwestii odzieży bardzo blisko Kleo, czyli jest pociągająca, ponętna, ubrana ledwie zakrywająco i pozostawiając jednocześnie niewiele, a jednak BARDZO wiele w kwestii samodzielnego wyobrażenia. I ma wyraz twarzy w sam raz dla wszystkich, którzy chodzą do prostytutek: uprzejmy i lekko zaciekawiony. Przeżyliśmy razem kilka przygód, więc nie zdziwiłem się jej obecnością u mnie na placu.

Cześć Bożena, co cię do mnie sprowadza? - zapytałem jowialnie, jak to miałem w zwyczaju zwracać się do całego rodzaju kobiecego minus Kleo. A Bożena podeszła takim bzyknięciem do mnie, skinęła mi głową i przeciągając spółgłoski dźwięczące (no dobra, tylko "r"), rzekła "Doktorrr Okrrropny" i wyciągnęła do mnie rękę.

Trzeba być skończonym durniem, żeby wyciągać rękę do wampirzycy, wiedząc, że to wampirzyca. Jeden zły ruch i kończysz z urwanym ramieniem. Na przykład wtedy, gdy ona chce, żebyś za nią poszedł gdzieś dalej i spieszy jej się. Zapierdala tak szybko, że nie wyrabiasz stopami i po prostu twoje mięśnie i stawy nie wytrzymują i odpadają. A mi moja ręka jest jednak bardzo droga. Spojrzałem na jej dłoń, potem na swoją, i podałem jej, nie wiedząc do końca, na co się piszę. A ona tylko "chodźź" i maszeruje w stronę bramy. W szpilkach. Po żwirze. Normalny człowiek, poza Kleo, by się zabił. A ona nie. Wyrwałem się najdelikatniej, jak potrafiłem.

Hola, hola, hola! Pamiętaj, Bożenko, słoneczko, że nie biegam tak szybko jak ty. Wskazałem mój park maszynowy, czyli kilka gratów na chodzie, których używałem, gdy trzeba było gdzieś pojechać. Kleo miała wprawdzie nowego, błyszczącego mercedesa suv, ale przy moim szczęściu, akurat mnie by ostrzelali jacyś czeczeńscy amatorzy zasadzek, a dyrektor główny mercedesa na tę część Europy ma po dziurki w nosie mnie i moich telefonów, a także, o ile mi wiadomo, jest zachwycony Rosalie, matką Kleo. I tylko dlatego "w tym jednym przypadku" gwarancja objęła dziury po kulach i odłamkach granatów, i Kleo dostała całkowicie nowy model, a stary mechanicy rozebrali i co się dało, wsadzili w nowe samochody w fabryce. Kleo i tak nie trzaska tych tysięcy tak jak ja, ale dyskutować z nią o jej guście nie zamierzam, bo sam jestem jego częścią i nie chcę, żeby czar prysł.

Bożena wsiadła do pierwszego z brzegu, białego zardzewiałego Pony, który miał jednak nowy silnik z podwójną turbiną, który, ekhem, trafił do mnie przypadkiem, bo, ekhem ekhem, coś trzeba było z nim zrobić. Nie wiem, nie pytałem. Silnik z osprzętem po prostu do mnie trafił, no. I Bożena sobie sprawnie usiadła na miejscu pasażera i czekała grzecznie, aż wsiądę i pojedziemy - dokądkolwiek by to nie było.

Powiedziała mi adres - typowe kurwowisko, miejscówka, gdzie stoi mnóstwo pań negocjowalnego afektu. Nazywa się to "laskiem" zwyczajowo, i jest na wylotówce z większego miasta, a która przechodzi przez moje Oberforst. Kilka kilometrów od 'lasku', wciąż w lesie - ale bliżej mnie, niż owego miasta - znajduje się miejscówka muli Bożeny. W sensie tam stoi, no.

Zatrzymaj się tutaj i patrz na linię krzewów tam, rzekła cicho i uprzejmie mula, wskazując palcem miejsce, gdzie mam patrzeć. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Stały sobie dziewczyny przy drodze, co chwilę zatrzymywało się auto, jakaś dziewczyna wsiadała i jechali do najbliższego zjazdu - których w okolicy było bardzo dużo. Samochody ustawiały się jeden za drugim, a dziewczynki zabierały się do roboty.

Tutaj pracują twoje... Siostry? Spytałem. Mula Bożena niedawno uratowała od pewnej śmierci kilkanaście czy tam kilkadzieścia Ukrainek, w jedyny sobie znany sposób - przemieniając je w mule, jak ona. Teraz śmiało można oszacować, że co trzecia, jeśli nie co druga panienka w "lasku" to mula. Te ludzkie barany i tak nie wiedzą i nigdy się nie dowiedzą, zresztą, jak komuś się sperma na mózg rzuca, ciężko mówić o jakiejkolwiek świadomości.

Spojrzałem na moją pasażerkę. Uprzejmy wyraz twarzy i kiwnięcie głową. Tak się rozmawia z mulami - jak z manekinem. Nagle jej oczy przybrały straszny wyraz i wyciągnęła przed siebie dłoń. Wskazywała coś palcem.

I faktycznie, na linii krzewów, kilkanaście metrów za rządkiem "dziewczynek" było kilka kształtów, których nie powinno tam być. Sięgnąłem za siedzenie - miałem tam tylko stary, odrapany sztucer mausera, który niby miałem oddać do muzeum, ale z uwagi na spory zapas posiadanej przeze mnie amunicji i wygodną w użyciu lunetę, odkładałem oddanie na kiedyś-nigdy. Spróbujcie patrzeć przez karabin mausera w samochodzie, polecam każdemu. Przyjrzałem się kształtom.

Czy to jest to, co widzę, to to jest to, co ja myślę że to jest, Bożenko? Spytałem muli Bożeny, która, oczywiście, nie reagowała. Odłożyłem mauzera na tylne siedzenie i zwróciłem się do niej znów. Są jakieś zaginięcia? Śmierci? Brak odpowiedzi. Można gadać jak do obrazu. Po chwili zauważyłem, że mula mnie w palcach pasek z torebeczki.

Bożenko, nie mamy całego dnia... To znaczy, mamy, owszem, tyle ile potrzebujesz, ale- Mula błyskawicznie wysiadła. Jak na przyspieszonym filmie - w jednej chwili była tu, w drugiej już na zewnątrz. Nawet trzaśnięcie drzwi zabrzmiało jakby szybciej. Wysiadłem i poszedłem za nią w las. Jej czarne włosy unosiły się lekko, gdy zaczepiały o nie gałązki drzew.

Szliśmy i szliśmy i szliśmy w milczeniu chyba przez trzydzieści minut - ona, prawie naga w tych swoich kurwiszmatkach i w szpilkach, stawiając stopy lekko i miękko, nie wychodząc z rytmu chodu ani na sekundę, a za nią niezgrabnie ja, potykając się o wystające gałęzie, dołki i krzaczory i chuj wie co jeszcze, a w dodatku jeszcze usiłowałem skupić się na drodze, a nie na jej kształtach i było ciężko. A ona jakoś... Ona jakoś nie. Ale jak to robiła - nie umiem wytłumaczyć. I po dłuższej chwili dotarliśmy do jakiegoś dziwnego miejsca - niby to leśna polanka, niby to miejscówka na biwak. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie przywiązana do drzewa - na wysokości kilku metrów - dziewczyna. Martwa, na ile mogę ocenić bez dyplomu. Mnogość ran kłutych świadczyłaby ewidentnie o zgonie, bowiem, o ile mogę sobie pozwolić na szacunki, kilkaset na całym ciele poza twarzą zazwyczaj daje takie efekty. Mula Bożena nie musiała wskazywać palcem.

O chuj tu chodzi... Powiedziałem tak do siebie raczej niż do niej, a mula znieruchomiała i przykleiła się do drzewa. Przykucnąłem obok, w krzaku. Nieopodal nas przeszedł, pogwizdując - ???

Czerwony kapturek, powiedziałem cicho. Mały, krępy kształt, uzbrojony w jakąś wariację morgenszternu, pałę nabijaną gwoździami dłuższą niż on sam, w czerwonym płaszczu z głębokim kapturem. Straszna plaga, myślałem, że wyginęły. A tu proszę.

Naoglądałem się. Spierdalajmy stąd biegusiem, szepnąłem do Bożeny, a ona podeszła ten kroczek do mnie, uniosła mnie na centymetr i w ten charakterystyczny dla swojej rasy sposób, pobiegła, poszła, chuj wie, grunt że błyskawicznie z powrotem do auta. Szliśmy tam przez większą część godziny, z powrotem byliśmy w coś w stylu siedmiu sekund. Zamknąłem oczy, bo las mi się rozmył a mi zrobiło niedobrze. Postawiła mnie z powrotem i stanęła tak jak przedtem, w pozie hostessy, jakże charakterystycznej dla mul, przynajmniej tych tu, które znam lub kojarzę.

Są jakieś zaginięcia? Spytałem, oczekując odpowiedzi. Poza tą jedną, którą mi pokazałaś, dodałem, żeby nie pomyślała, że robię z niej idiotkę. Zresztą, chuj wie, co one myślą. Patrzę na Bożenę, która spokojnie mogłaby rozszarpać na strzępy człowieka, wilka i żółwia, a potem zrobić w kółeczku dziesięć lodów i ani na moment nie zmienić wyrazu twarzy - poza tym oczywistym dynksem z chujem w buzi, no nie - i jak gdyby nigdy nic, dalej stać przy drodze chuj wie po co, i czekam. Co powie, jak już coś powie. Co zrobi, jak już coś powie.

Nie zabijamy ich, rzuciła mula Bożena i był koniec tematu. A ja nie wiem: czemu nie zabijają ich, czemu tamte zabijają dziwki (lub dziwkę), czemu czają się w krzakach w lasku i o co właściwie chodzi. Nic nie wiem, a najmniej wiem, skąd się nagle tutaj wzięły te małe cholery.

Wracamy. Odwieźć cię pod twoją miejscówkę?, spytałem nie wiem po co, skoro Bożena tym krokiem wszędzie ma blisko. Ale skoro już mnie tu przywiodła, to w sumie mogę ją i odwieźć. Bez dalszych pytań wsiadłem do auta, zaprosiłem mulę gestem i pojechaliśmy z powrotem do mnie. Ja wysiadam, mula też. Fajnie. Wyciągam telefon, dzwonię do Jajkovicha, mojego olbrzymiego kolegi, który to zna się na sprawach nadprzyrodzonych i o ile odbiera, to pomaga.

Dziś nie odbierał. Kutas.

Postanowiłem spróbować samodzielnie odpierdolić kilka sztuk, zupełnie bez znajomości problemu - tak dla sportu i poprawy kondycji i może da odnalezienia zen w czasach względnego spokoju i luzu. Najwyżej nie wyjdzie, uznałem, biorąc to na logikę, zawsze można spróbować raz jeszcze a najwyżej znowu będzie rozpierducha, a najwyżej nie będzie. Wzruszyłem ramionami i poszedłem do komórki przy mojej stodole, gdzie za odsuwanym panelem (względy bezpieczeństwa) schowałem trochę moich gratów, do zabrania w razie doraźnej potrzeby: jakieś kałachy, banany do nich, pistolety w workach plastikowych... Magazynki, obrzyny claymore'y, amunicja i granaty. Wszystko zdobyczne, z jumy lub otrzymane w podzięce - w tym kraju trzeba kombinować, nie ma to tamto. Niby mógłbym kupić, ale na to trzeba mieć pozwolenia, szmery-bajery, a jak zgubisz - dojebują kary i częściej kontrolują. E, tam. I tak gliny najpierw do mnie przyjeżdżają, potem to Kleo z nimi rozmawia, potem odjeżdżają i wykreślają mnie z kręgu podejrzanych nawet jakby piramida granatów stała na moim podjeździe. Zazwyczaj nie przyjeżdżają nawet, bo telefony ze skargą na mnie dzwonią właściwie co godzinę, bo co złego w gminie - to Okropny. "Herr doktor", jak to mówią miejscowi do słuchawki, gdy dzwonią na komendę.

Mula Bożena tak sobie tylko stała u mnie na placu, nie zmieniając wyrazu twarzy, zupełnie bez niczego. Posąg. Mogłaby wziąć konewkę do ręki, posypać się gipsem lub oblać farbą i udawać rzeźbę ogrodową. Raz nawet na nią wpadłem, gdy przenosiłem kilka sztuk broni z jednej skrzyni do samochodu i nie zauważyłem jej, jak stała taka blada przy białym aucie i zupełnie się nie poruszała. Nawet, jak byłem z nią na kolizyjnym, to nie odeszła.

Z ziemi spytałem wtedy tylko:

Bożena, wszystko okej? Zachowujesz się dziwnie, dodałem, w świadomości mając, że wszystko w kwestii tych istot jest dziwne i dziwne jak cholera i jeszcze dziwniejsze, a tu proszę, ludzki odruch, zagapienie, przewrót, te sprawy. Dziwnie, tak... niespodziewanie tak. Pomogłem jej wstać, choć nie musiałem, bo przecież mogła unieść się siłą woli, czy coś. Nic nie ważyła.

Zadzwonił mój telefon, popatrzyłem: Jajko. Odebrałem.

Jajko, bez zbędnego pierdolenia: Jak się pozbyć czerwonych kapturków?, pytam stanowczo, bo i problem poważny, nie czas na pierdolenie o tym, kogo tym razem porwał i przemienił tym swoim magicznym półmiskiem... Już mi wystarczy, że Roger Moore nie żyje akurat od wtedy, gdy Jajkovich był "w okolicy" i wrócił z wojaży "z nową dziewczyną". Chutliwiec, no. Ale przynajmniej jest nowa barmanka w Katowickiej.

A Jajko mi do telefonu wielkie zdziwienie i czy śmiem żartować?; bo przecież czerwony kapturek to liczba pojedyncza, zresztą niespotykany w naszym rejonie, a między Mazowszem a Olzą w ogóle uznany za wytępiony, wymarły i tout gesztorben.

Aha. A co to robi i jak się tego pozbyć? Pytam profilaktycznie, bo wiesz, okolica moja obfituje... W dziwne stwory, dodałem, patrząc z ukosa na mulę Bożenę, która spokojnymi gestami, prawie skąpymi, bo tak oszczędnymi, rozczesywała włosy dłonią. Twarz dalej bez wyrazu. Hardkor.

Właściwie to czerwone kapturki są tak rzadkie i niespotykane i zupełnie nam obce, mówił zamyślony jakiś Jajko do słuchawki, że kwestia eksterminacji chyba nigdy nie była poruszana... Od wieku, co najmniej. Ale zapewnił, że popyta i może coś z tego wyniknie. A do tego czasu, powiedział, radźta se jak możeta, herr Okropny, krzyż na drogę i tak dalej, oddzwonię i się rozłączył. Czyli w sumie gówno z tego wyszło, pomyślałem, sprawdzając magazynki do czterdziestki piątki. Cztery pełne plus jeden w kolbie. Razem pięć, razy osiem, czterdzieści.

A wiesz, Bożenko?, zwróciłem się do muli, wybierzemy się tam nocą na rekonesans. Ale bez obaw, nie osobiście. Mula nic nie powiedziała, bo i co miała powiedzieć? Było około południa, a ciemno się robi dopiero około dziewiątej. Stała tylko i tak patrzyła, nic nie mówiąc.

Ja pierdolę, w jakim ja przez nią stresie żyję... Wychodzę z auta, rozglądam się - muli nie ma. Odwracam się - i stoi krok przede mną. I patrzy tak jakoś, nie wiem, intensywnie.

Wytrzymałem pół godziny. Po tym okresie wyciągnąłem spod sterty nowych i starych SuperTurboObciągatorów zakurzoną starą konsoletę, odkurzyłem monitory i przegoniłem pająki z klawiatury i drążków sterowniczych. Namierzyłem pozostałe przy życiu turbojeżotrzmiele w stalowej kasecie w kuchni. Nie wiem, skąd ta kaseta tam, ale trzy sztuki były całkiem, tego, zdrowe i nie wymagały napraw. Pozostałe naście... Głównie opróżnienia z miodu. Zostawię kartkę dla Kleo, może będzie jej się chciało ulżyć tym stworkom. Kleo bowiem kicia je po brzuszkach, a one popierdywują tak z cicha i jeszcze co i opróżniają się do zera absolutnego.

Gdy wszystko już odkurzyłem, naoliwiłem i uzbroiłem, trzy sztuki były gotowe do akcji rozpoznawczej. Siadłem za sterami. Podałem pułap, szyk i współrzędne, dookoła których chciałem, żeby udał się patrol. Poleciały prosto do celu i zaczęły krążyć nad polanką, gdzie widzieliśmy martwą dziewczynę na drzewie. Oglądana pod różnymi kątami polanka i okolice wyglądały jak wioska smerfów: Wszędzie łaziły te małe stwory w czerwonych płaszczach, nosiły skrzynie, pudła, deski, rozbijały namioty, składały je, przenosiły z miejsca w miejsce, kopały dołki w ziemi i zasypywały je. Wyglądało to jak jakiś pierdolony chaos: Każdy z nich coś robił, byle co, byleby robić, jak obóz harcerzy, tyle że harcydupki nie porywają prostytutek i grzybiarzy, nie przywiązują ich do drzew i nie zakłuwają na śmierć pałami z gwoździami. Nie w mojej okolicy.

Kazałem zawisnąć nad terenem i nagrywać, po czym poszedłem zająć się czymś innym - i tak jak na razie nic z tego nie wynikało. Bożena została, jak stała, wpatrzona w ekran.

Nie było mi dane skończyć plewić grządek, gdyż mula Bożena w pewnym momencie po prostu przyszła po mnie i wyciągnęła mnie i poszła do domu. Na ekranie działy się dziwne rzeczy.

Kapturki zdaje się coś wykopały, teraz konstruowały dla tego czegoś podest z okolicznych drzewek, coś tam jeszcze innego zasypywały... Ogólnie: Wygląda na to, że kapturki czegoś szukały, a teraz odnalazły to coś i jakby poruszały się już całkiem inaczej, wręcz zgodnie z jakimś ustalonym porządkiem.

Teraz wisiały już trzy trupy na drzewach: Facet w stroju grzybiarza lub leśnika, dziwka i chyba jakieś zwierzę - albo zwierzoludź - jeleniowaty w każdym razie. Wyglądało, jakby chciały odprawić jakiś rytuał. Kurwa. Wykręciłem do Jajka - nie odbierał. Pewnie gwałci jakiegoś celebrytę albo, nie wiem, piosenkarza. Co za buc. Do kogo można zadzwonić? Kto może pomóc? Wilkołak? Jakub tu nie pomoże, bo się wyprowadził z mojego strychu i mieszka teraz chuj wie gdzie - a Gerhard jest na jakiejś Chorwacji czy innej sracji dupacji i nie odbiera telefonu. Nie znam więcej nikogo w okolicy! Prawie byłem gotów na samodzielną akcję w stylu "nie wiem co robię i o co chodzi, ale nie podobacie mi się i zaraz was zapierdolę", ale zachciało mi się srać, a jakżeby inaczej, i poszedłem do kibla.

I tam doznałem olśnienia dwukrotnie, gdyż najpierw okazało się, że banshee wcale nie odleciało w chuj, jak bym sobie tego życzył, tylko zakitrało się w schowku na gazety i zasnęło. Przekonane, że i tak nie czytam gazet, a może i w pogoni za jakimś szczurem, czy czymś tam, wlazło do szafki i tam zostało. I teraz ja otworzyłem szafkę i zwiesiło mi się to pieprzone straszydło i łypało na mnie. A razem z nim wyleciały chyba ze trzy roczniki "Vesena", czasopisma dla nieludzi. Pomyślałem, że przekartkuję ogłoszenia i spisy treści, może coś się znajdzie, a nuż.

W międzyczasie musiałem wyjść z kibla z naręczem gazet i iść do drugiego kibla, małego sraczyka wręcz, bo banshee za nic nie chciało się ewakuować, uparte stworzenie, a srał przy nim czy tam przy niej nie będę. No pasaran.

Przeszedłszy i przekartkowawszy przez dwa i pół numeru, nie znalazłem żadnej wzmianki, żadnego nawet półsłówka o istnieniu czerwonych kapturków. Ale nic to, zadzwoniłem do redakcji. Wyśmiali mnie. Trzykrotnie dzwoniłem, trzykrotnie mnie zlali. Barbarzyńcy. Każdy jeden z nich myślał, że go w konia robię - specjaliści zasrani, wielcy magazyniarze...

Po wyjściu z kibla prawie dostałem zawału, bo pod samymi drzwiami stała mula Bożena, nieruchomo jak jeden z tych posągów czy tam obrazów, co to cię śledzą po całym pokoju wzrokiem i jedyne, co możesz zrobić, to takie dzieło sztuki wypierdolić, bo jak przykryjesz prześcieradłem albo odwrócisz, to uczucie bycia obserwowanym nie zniknie, ale za to paranoja się pogłębi i szlag trafi poczytalność, nie, ale z drugiej strony, hm, tak się wyrabia odruchy.

No, wyrabia się odruchy tak, żeby tylko podskoczyć, a nie się zesrać.

Ja podskoczyłem i jebłem głową w niski w tym miejscu, na szczęście miękki bo z pcv, sufit.

Stało się coś, Bożena, że tak czyhasz pod sraczem? spytałem, bo może chce mi coś powiedzieć, a nie wie jak, albo coś jeszcze innego. Popatrzyłem na nią, mula nic. Jakby jej tam nie było. Pstryknąłem, wiem, chamski gest, przeprosiłem w duchu, jej przed oczami. Zwróciła na mnie swe spojrzenie baaardzo powoli.

Wszystko w porządku? Spytałem jeszcze. Nic. Zero odpowiedzi. No kurwa super. Znikąd pomocy.

Poszedłem do mojej konsoli i obejrzałem zapis z kamer z moich turbojeżotrzmieli i teraz widziałem, że te małe jebańce szykują się na jakieś roboty ziemne, bo wycinają krzaki i wykopują korzenie i ogólnie równają teren dookoła. Skąd mają te swoje dziwne, zakrzywione łopaty i te harataczki? Tajemnica do rozwiązania. Co budują? Dwa. Po co? Trzy. Skąd się, kurwa, wzięły, i co kombinują, mam nadzieję rozwiązać w siedem i sześćdziesiąt dwa milimetrów. Nakazałem turbojeżotrzmielom omarkować analizą różnicową każdego kapturka, żeby mieć pojęcie, ile ich jest, i wyszło że około trzydziestu najwyżej. Szesnaście zdołały naliczyć, a trzeba brać pod uwagę margines błędu rzędu czterdziestu pięciu procent, co w zaokrągleniu daje... no, przy dużym zaokrągleniu w górę, daje trzydzieści. Trzydzieści sztuk amunicji, co najmniej. A trzeba przyznać, że wróg jest na swoim terenie. Kurwa mać.

Przezorny zawsze ubezpieczony, pomyślałem, wyciągając z szafy granatnik starego typu. Amunicja się kończy... Jeszcze najwyżej dwa wiadra, oceniłem wzrokiem pobieżnie zapas amunicji w szufladach. Trudno.

Zadzwonił mój telefon. Odebrałem.

Doktorku czy ty masz pojęcie, co zrobić z czerwonymi kapturkami?, spytał głos, który rozpoznałem jako głos wójta mojej gminy, Gerharda, wilkołaka.

A ty nie w Chorwacji?

Co? Nie, w po pierwsze to w Słowenii byłem, a po drugie w zeszłym tygodniu, mówiłem ci przecież! opierdolił mnie za nieogarnięcie i dodał:

Ty, o co chodzi z tymi kapturkami?

Ej, dobra, powiem ci, ale najpierw powiedz: skąd wiesz? spytałem.

Odetchnął. Zadzwoniły do mnie te cwele z "Vesena" że ci odjebało i że czerwone kapturki widzisz i uznali, że powinienem wiedzieć, wyjaśnił.

Aha, od nich telefony to odbierasz, a ode mnie to nie... smutnym głosem powiedziałem, i pociągnąłem nosem dla dramatyzmu.

Nie pierdol, Okropny, że nie odebrałem telefonu! Na który numer dzwoniłeś?

Na sześćset trzy coś tam dwadzieścia dziewięć, coś tam.

Masz stary numer, doktorku. Tamten połknął Pająk i jeszcze nie wyszedł z powrotem, wyjaśnił i dodał zamyślony: przypuszczam że podoba mu się, jak go to łechce w odwłoku, jak wibracje działają gdy telefon dzwoni.

I zrobiło się na moment cicho. Usiłowałem nie myśleć o tym, że Gerhard piłuje Pająka w odwłok. Zamknąłem oczy... I mówię do niego, że mamy czerwone kapturki w lesie przy lasku i porwały już dziwkę, grzybiarza i jakiegoś jeleniopodobnego. Dziurawią ich takimi pałami z kolcami, a krew, nie wiem, zlizują czy co tam robią. W każdym razie wieszają sobie trupy na drzewach.

Coś podobnego...

Pierwsze słyszysz, co?

No. A nie możesz ich zapierdolić? Dostaniesz nagrodę pieniężną od gminy, ...

Na chuj mi twoja nagroda? Załatw mi lepiej jakiś cekaem i kogoś, kto to wszystko posprząta, jak to co se tam budują zrównam z ziemią.

I tu się pan wójt zdziwił, gdyż rzekł:

Jak to kurwa budują?!

Trochę czasu zajęło mi przekazanie mu całej mojej zgromadzonej wiedzy, a i tak musiał przyjechać bo na własne uszy nie uwierzył. I po chuj ta cała sytuacja konwersacja? Strata czasu.

Zapaliłem papierosa. Mula stała jak jakiś SuperTurboObciągator w pokoju i jedyna różnica jest taka, że STO nie upierdoli ci palca ani nie wyrwie ręki, jak ją wkurwisz. Czuć napięcie z tej istoty, z której zazwyczaj nie czuć nic.

Gerhard przyjechał służbowym citroenem i zaparkował na placu. Wysiadł z auta, oczochrał się jak pies i nie zdążył nic powiedzieć bo się rozcharczał, bo mula, która nie wiedzieć skąd się tam wzięła, nie wiem, zmaterializowała się obok, złapała go za gardło i uniosła. Wybiegłem przed dom. Scena jak z taniego horroru: Kurwa z zębami jak pirania i wilkołak w niepełnej przemianie, w bezruchu stopklatce jak rzeźba Berniniego. Nic, tylko zdjęcie zrobić.

No co jest, kurwa?! Pojebało cię, Bożena? Puść go!, rozkazałem.

Thrr wilkhrrłak, powiedziała, nie zmieniając wyrazu twarzy.

No i chuj? Puszczaj go, kurwa, przyjechał nam pomóc, kobieto!

Puściła go i schowała zębiska. Gerhard spadł na ziemię i charczał chwilę, po czym się otrzepał i wyprostował z godnością. Zauważyłem, że nie walczył. Pacyfista jebany, i on przyjechał pomóc? Z drugiej strony, co miał niby zrobić?, tak się sam zapytałem ale odpowiedź sama nie nadeszła. A na długie rozmyślania w bibliotece przy kominku nie miałem ani jednego, ani drugiego.

Gerhard, weź się nie gniewaj, tu sytuacja mocno napięta jest, bo... zacząłem, ale umysł tego nie ogarnie na słuch, więc wprowadziłem go na salony i pokazałem obraz z ekranów. I tu nastąpiło moje wielkie zdziwienie, bo na ekranie te pierdolone stworki już sobie usypały coś na kształt mini-grodziska, w sensie wału i jakieś zaczątki palisady tam zaczęły powstawać. Mają rozmach, stwory jebane.

Gerhard tak patrzy na analizę komputerową tych stworów i tak patrzy i patrzy i mruży oczy, zmienia postać na ludzką i wilczą i z powrotem i tak widać, że coś mu nie pasi.

Ej nie wygląda ci to na jakąś pojebaną hybrydę dzika z lancknechtem, tyle że w czerwonym kapturku, dla zmyły? Spytał taki namyślony. Tak się zastanawiam, czy gdzieś nie widziałem czegoś podobnego...

Ty, a nawiasem mówiąc, populacja wilków w polsce chyli się ku upadkowi, bo myśliwi i tak je odstrzeliwują. Niedźwiedzi tu nie ma... Gerhard popatrzył na mnie taki skonfundowany.

Ty, może to faktycznie jakieś popieprzone czerwone kapturki-dziki na wojennej ścieżce?

Taka mała populacja by przeskoczyła pięć szczebli w ewolucji w kwadrans? Jakoś tego nie widzę, Gerhard. Nie, jakoś nie.

To jest inwazja czerwonych kapturków, powiedziałem dramatycznie. Zrobiły sobie market garden i teraz się okopują...! Zrobiłem dramatyczne gesty. Gerhard wywrócił oczami, a mula nic. Oczywiście, że mula nic.

Powstaje państwo Piastów? Nie? Biskupin? Wzruszający ramionami nieludzie, kurwa, Kleo by się chociaż uśmiechnęła uroczo. Albo powzięłaby inicjatywę i wcisnęła mój gadający głupoty ryj i wcisnęła sobie go w cycki... Rozmarzyłem się niepotrzebnie. Trzeba się wziąć w garść, ludzie giną.

Dobra, chuj wie co i po co robią. Zmutowane pojebane stworki zabiły już co najmniej trzy osoby, więc trzeba je wytłuc do nogi i fertig. Wszyscy się zgadzamy?

Ale jest nas tylko troje! - powiedział Gerhard, gdy wydzieliłem mu automat Kałasznikowa i glocka i dałem magazynki. Stał tam jak kretyn i ledwo to wszystko trzymał.

Musimy zrobić test i musimy się liczyć z tym, że się nam test nie powiedzie. Czyli, mówiłem do wilkołaka w dresach i muli w szpilkach, musimy spróbować zapierdolić jednego, i jak się uda, zajebać pozostałe. A jak się nie uda, odpukać, przegrupować się i spierdalać. Bożena, jakby co: Łap nas za fraki i odbiegnij w bezpieczne miejsce. Popatrzyłem na nią. Ona nic. Umykające spojrzeniu kiwnięcie skinienie głową. Gerhard stał jak ciula z tym kałasznikowem i kombinował gdzie sobie wsadzić pistolet.

W dupę se wsadź! Powiedziałem dobrą radę, typowy herr Okropny, człowiek dobra rada.

A Gerhard tak całkiem poważnie, że jak on to do dupy wsadzi, to nie będzie umiał biegać. I rozłożył ręce, popatrzył na glocka i wzruszył ramionami, jak uniósł łokcie to z pod pach powypadały mu magazynki, no, dramat.

Dramat.

Podjechaliśmy laskiem z drugiej strony, dla odmiany, by stwierdzić, że te małe chujki nie wystawiły w ogóle straży ani nic. Wniosek po dodaniu dwóch do dwóch: jak ktoś podejdzie na odległość dostrzeżenia, to przestają pracować, idą w kilka sztuk i kłują tymi swoimi morgensternami. Potem przynoszą, wieszają na drzewie i kłują dalej. Potem wracają do pracy.

Poprosiłem Gerharda, żeby mnie ubezpieczał i Bożenę, żeby ubezpieczała nas obu, po czym podszedłem, kucając, przebrany za krzak, na odległość kilkunastu metrów i wystawiłem z krzaka lufę.

Te małe jebańce są, trzeba powiedzieć, dosyć mocno ruchliwe. Nie wiem, co one mają pod tymi kapturkami, kombinowałem, w końcu chuj wie skąd się wzięły, to może zbroję, kevlarowe chińsko-japońskie kaptury przeciwodłamkowe, no chuj wie, a strzał oddać trzeba, by sprawdzić.

I tak mnie moi cudowni przyjaciele ostrzegli, że jeden chrumkający jebańczyk przeszedł kilka metrów przede mną, normalnie z łopatą szpadlem w łapach, powiewając połami czerwonego płaszcza, przystanął tak ni z gruchy ni z pietruchy trochę po lewo od mojej linii strzału, zachrumkał i zaczął coś sobie kopać. Jeszcze bokiem do mnie. Ani go zastrzelić, bo jak?, ani drogi ucieczki ani nic, jakby się okazało, że chuj z tym, ani strzelić dalej, bo co z tym wtedy? A mojej gwardii ani widu ani słychu.

Ale jako, że lubię ryzyko, rozpierduchę i dobrą zabawę - a Kleo to fajna dupeczka i jeżeli zginę, znajdzie sobie kogoś porządnego, kto dla odmiany potrafi dbać o porządek i kogo co pięć minut nie chcą zabić - to postanowiłem jednak upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu i zignorować zagrożenie wynikające z być może bycia otoczonym.

Rzuciłem jakimś leśnym kamierdolcem w stronę stwora. Kamierdolec, nieco zbyt mocno i niechlujnie ciśnięty lewą ręką, trafił stwora prosto w kaczan, który zabrzmiał nieco stłumiono-metalicznie. Bingo! Przewidziałem to! Albo ma łeb ze stali, albo ma hełm.

Nie przewidziałem, że będę miał tak niewiele czasu na reakcję, oraz że stworzenie wbije łopatę w ziemię i z morgensternem w ręce podejdzie prosto ku wylotowi lufy.

A ja w przypływie kryzysu światopoglądowego nie pamiętałem, czy mauzer jest przeładowany. Nie było też czasu się zastanawiać. Nacisnąłem spust.

Bum! Łeb kapturka rozprysnął się na końcu lufy. Inne kapturki zwróciły łby w moją stronę. Przeładowałem od razu.

Wziąłem na cel najbliższego, z grabkami w rękach. Bum! Rozprysnął się drugi łeb!

Taak jest! Wykrzyknąłem niezbyt cicho, z całą pewnością głupio, do siebie. Może nie powinienem był - teraz te skurwysynki zaczęły z wolna przeć w moją stronę. A ja w łódce miałem jeszcze trzy pociski, a poza tym miałem jeszcze tylko czterdziestkę piątkę i granatnik z jednym granatem. I kilka nabojów do mauzera luzem, no. A ich szło, jak widziałem, co najmniej pół tuzina.

I nagle, z dupy znienacka jak czołg radziecki zza innego krzaka wybiega wilkołak, goły i wesoły, z kałachem w łapach i tratatatata! Radosny, z dyndającym przyrodzeniem wali z biodra do biegnących na nas postaci.

Mam tylko jeden magazynek! Spierdalaj! Krzyknął-warknął do mnie, więc nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń, złapałem kapturka za... Pasek, najwyraźniej, pas skórzany, rzemień, coś takiego - i faktycznie zacząłem spierdalać.

Bożenaa! Krzyknąłem, ale nie było jej nigdzie widać. Może to przez te krzaki, bo nie wiedzieć kiedy zostałem uniesiony o kilka centymetrów i na pełnej piździe doniesiony do auta, które stało kilkaset metrów dalej. Ja i ten cały czerwony kapturek. Rozejrzałem się dokoła - ani pół dodatkowego niechcianego przechodnia. Strzały z oddali, bene. Z bagażnika auta wyciągnąłem bowie z resora i zacząłem sprawdzać stwora. Bowie na wszelki wypadek wbiłem w ziemię obok. Bowie z resora dobre na każdego stwora, powiedział mi w głowie głos Kleo, trzymającej w ręce nóż, który sprytną zagrywką realizatorską robił za osłonę cycków przed lepkim spojrzeniem widza. Bowie z resora na Stwora © Okropny Ltd. Trademark All rights reserved. Rodzice Kleo mogliby zbić na tym majątek, zapisałem w pamięci, żeby dryndnąć do Alberta. Otrząsnąłem się z tego, hm, marzenia, snu na jawie.

Wysokość: Około metra dwadzieścia. Szerokość: Co najmniej sześćdziesiąt centymetrów, kształt walca raczej, przekrojowo kolisto-eliptyczny bym powiedział. Nie ma czasu sprawdzać. Nóżki-raciczki w kiedyś czarnych, dziś wypłowiałych materiałowych porciętach. Skórzany kubrak z, niech mnie drzwi ścisną, wszytymi metalowymi płytkami. Nie wyciągałem, żeby sprawdzić z jakiego metalu. Pod kapturkiem hełm przylegający do łba. Łeb jak u dzika, szable, te sprawy. Łapki jak skrzyżowanie ludzkich i dziczych. W zmyślnych, czarnych skórzanych rękawicach. Płaszczyk czerwony, wełniany, gruby. Do kolan, mniej więcej. Morgenstern długi na około sześćdziesiąt centymetrów, gruby kij okuty głowicą pełną kolców. Wygląda na bardzo stary.

Odłożyłem miarkę. Mula przyglądała się, stojąc obok. Uniosła głowę nagle, napięta jak struna, więc z pistoletem w ręce podążyłem za jej wzrokiem. W naszym kierunku, od całkiem dupy strony biegł Gerhard w wilkołaczej postaci, z kałasznikowem obijającym się o pośl...plecy.

Zatrzymał się przy aucie, przeobraził w człowieka i zaczął dyszeć. Stał sobie przy nas taki golas i dyszał. Nie będę więcej powtarzał uprzejmego wyrazu twarzy muli Bożeny, bo to jasne: Mule tak mają. Nic nie mówią. Podobno jak dają dupy za pieniądze to jakoś jęczą, czytając niby w myślach tych klientów, więc wiedzą w którą, jakby to rzec, strunę, uderzyć.

Ubierz się, Stefan. Powiedziałem do Gerharda, no przecież nie będzie tak stał, goły, jeszcze go kleszcze pogryzą. Gdzie masz szmaty i resztę zabawek? Spytałem.

Ten na mnie popatrzył, jakbym mu w pysk dał.

To ja się narażam, ryzykuję, ratuję ci życie i zdrowie i urodę i-

Tu mula, nie wiem, chrząknęła, czy coś, więc odpowiedziałem: dzięki. Gerhard się rozpromienił, mula też i nagle zniknęła, żeby po chwili wrócić, targając jeszcze dwa trupy tych zwierzoludzi w czerwonych szmatach i zagubioną odzież Gerharda.

...A ty pierwsze co, to gdzie twoje zabawki! - dokrztusił wójt gminy, szczerząc się ludzko i wciągając na goły tyłek dresy.

Majtek nie nosisz? Spytałem, tak jakoś dziwnie się zagapiłem na ubierającego się człowie... No, faceta.

Wójt gminy nie musi, odpowiedział z uśmiechem, tak zezując trochę na Bożenę.

Kuhhhrrrwa też nie. Powiedziała Bożena, demonstrując - i tu nie skłamię, jak powiem, że drugą na świecie tak atrakcyjnie wyglądającą, zaraz po Kleo oczywiście - cipkę, ledwo skrytą pod kusym, kurwim przyodziewkiem.

Na tym starym pedale nie zrobiło to najmniejszego wrażenia, pewnie nawet nie patrzył. Ja tylko zerknąłem, a już czułem smak na języku. Mule mogłyby rządzić światem.

Okropny, proponuję, żebyśmy się pakowali i stąd spierdalali, rzekł mężczyzna a nie człowiek w dresach do mnie, a kobieta a nie człowiek przytaknęła, skinęła, nie wiem już. Zapakowałem trupy do bagażnika, przypiąłem gumami ładowniczymi i wyrwaliśmy stamtąd czym prędzej.

*

Potem, gdy już odwiozłem dziwnie spokojnego Gerharda do jego willi, a sam pojechałem do domu - mula nie chciała wysiąść - postanowiłem nie wnosić do domu, tylko od razu trupy do stodoły. Wszystko udało mi się na cacy, nawet się bardzo nie wyświniłem, ha, że tak powiem, ha-ha. Oczywiście, że trochę juchy na mnie poleciało z tych świnioknechtów, dzikoknechtów, dziknechtów?

Wyciągnąłem telefon, rażony naglącą myślą.

Kleo, słoneczko, pomyśl, jak nazywać stwory wyglądające jak dziecko lancknechta i lochy dzika, cały taki w skórach z ryjem dzika taki z morgensternem stwór, no, biegają po lesie i na dziwki polują.

Kleo odpowiedziała, że i tak miała przyjść, to pomyśli po drodze. Czyste złoto, ta Kleo.

Podwiesiłem na wyciągarce jednego z tych stworów za nogę i gdy znalazł się na pożądanej wysokości, zacząłem zabierać się za rozbiórkę. Pod portkami - sierść. Pod skórzanym kabatem - sierść. Pod kapturkiem - błyszczący, polerowany na lustro jakby hełm, coś w tym rodzaju... jakby wrośnięty w czaszkę stwora. Coś takiego. Ostrożnie odpiąłem klamrę kaptura stwora i odłożyłem zwinięty kapturek, ta, no, ten taki płaszczyk na maskę royce'a. Nic się nie stało. Poprosiłem Bożenę, żeby przytrzymała głowę świnioknechta. Gdy wkładałem dłuto kamieniarskie potworowi pod czaszkę i unosiłem młot...

Akurat stuk-stuk, stukając szpilkami weszła Kleo Sewittz. Opuściłem młot aż z wrażenia. Ja nie wiem, co ta kobieta ma w sobie, ale wystarczy jedno w jej kierunku spojrzenie i nagle wszystko, (cały świat!) staje się tłem dla Kleo Sewittz.

Dzień dobry, doktorze, zaczęła Kleo, rozwiązując tasiemkę, którą najwyraźniej jak dotąd miała związane włosy. Daj tej kobiecie tasiemkę, a mula urżnie całe ramię. No, czy coś. Było rano widać chłodno, bo do skórzanej kurtki i spódniczki LEDWO zakrywającej cokolwiek, miała buty za kolana. Hm, nie moja sprawa, co i gdzie robi Kleo Sewittz.

Bożena wykorzystała moment mojej nieuwagi, żeby oderwać gołymi rękami ten stalowy hełm od czaszki stwora i, jak gdyby nigdy nic, podać mi go. Nie był zakrwawiony ani nic, stwór pod spodem miał zwykłą szczecinę, jak to w życiu bywa: żadnej niespodzianki.

Bożena podeszła do Kleo i przyłożyła swoje czoło do jej. Po chwileczce Kleo miała jasny obraz sytuacji. Pełne ciekawych zdolności mają te mule, może kiedyś napiszę artykuł do "Vesena", pomyślałem. A potem przypomniało mi się, jak mnie te chuje dziś trzy razy sprawiły i co z tego wynikło.

Doktorze, niech pan spojrzy! Kleo podeszła kilka kroków bliżej stwora i dopiero po chwili zrozumiałem, o co chodzi. Stwór zamiast łapek, którymi nie tak dawno temu dzierżył łopatę i morgenstern, miał raciczki. Przysiągłbym, że nie było ich tutaj wcześniej.

Coraz bardziej ciekawie...

Odwróciłem się i wystrzeliłem z głowy wszystkie myśli, z zamkniętymi oczami, żeby nie rozkojarzyć się Kleo:

A co jeśli ktoś próbuje udawać czerwone kapturki tworząc ich iluzje za pomocą jakiejś chujwijakiej, tfu, magii czy rytuałów czy chuj wie czego i zaczarował te dziczki i wbił im na głowy hełmy i przystroił w kapturki i one dzięki temu że mają taki dobry węch i nagle ludzkie życie czy coś, zachowują się jak plemię i tworzą społeczność i ta społeczność buduje gród obronny żeby obronić się właśnie przed obcymi a obcych po prostu przetestowano po jednej sztuce z każdego, na przykład właśnie, żeby sprawdzić czy umierają i jedyną bronią jaką mają to te morgenszterny z dupy, pewnie razem ze strojami z dupy zostały przygotowane przez jakichś pojebańców z gatunku eksperymentatorzy społeczności czy coś, jak ja gardzę tym gównem, ale - otworzyłem oczy, Kleo i Mula słuchały z zainteresowaniem i przysięgam, tym samym wyrazem twarzy, choć Kleo trochę drżała z rozbawienia - ale wiem już, jak je rozjebać.

Bożena! Ty z partyzanta podbiegniesz do każdego i zerwiesz im te kapturki i hełmy. Pojedynczo, szybciutko, biegusiem. Możesz zechcieć... Pobiegła. Mogłem sobie gadać do muli kilometr dalej.

Zechcieć co? Zapytała Kleo.

Westchnąłem. Zmienić buty, chciałem dopowiedzieć.

Oj, doktorze. Może ja też mam się przebrać? Moje spojrzenie powędrowało caaałą drogę w dół i z powrotem, pozostawiając mnie bez słowa. Pokręciłem tylko głową.

A jaka jest dalsza część planu? Spytała, podnosząc moją głowę tak, żebym zogniskował spojrzenie na jej twarzy.

Opowiem ci, jak będziemy czekać na Bożenkę.

***

Mula Bożena być może skorzystała z pomocy własnych, hm, sióstr w zawodzie i gatunku, no, nie wiem, bądź co bądź - spisała się znakomicie i po dłuższej chwili w mojej stodole wisiało dwadzieścia dziewięć płaszczyków z kapturkiem, a na rollsie było dwadzieścia dziewięć hełmów, wliczając te z trupów. W pięknym, estetycznym jak cipka muli, stosiku.

Muszę wyrzucić z głowy takie porównania.

I tak kombinuję czy najpierw wjechać w ten gródek pełen zdezorientowanej dziczyzny buldożerem, czy najpierw rozkurwić co się da granatami i innym gównem, a potem, nie wiem, zrobić ognisko i zalać chuj wie co betonem.

A Kleo tak mnie w rękach róg płaszczyka z kapturkiem i coś tam mamrocze i ja mam nadzieję, że nie będę świadkiem żadnej, tfu!, magii, bo jestem psychicznie niegotów.

I na moim aaach wdechu przymierzyła ten płaszczyk z kapturem i gdyby stał tu czołg, to lufę armaty by wyjebało przez dach. Mula Bożena zrobiła to samo, w sensie przymierzyła płaszczyk a nie wyjebała lufę przez dach, nie wiem, czy aż tyle mają siły te nieboskie stworzenia.

Ciepły i przytulny... ten płaszczyk, powiedziała Kleo, a jeżeli powiedziała cokolwiek jeszcze, to utonęło to w skórzastym łopocie tego skurwiałego banshee, które postanowiło nie wiedzieć jak wpaść do stodoły i zaatakować wiszącego świniaka. Zaatakować, czyli zacząć jeść, nieskrępowanie wydając dźwięki chłeptania i chrupania.

Zrobiło mi się trochę niedobrze, i choć nie skończyłem jeszcze badać trucheł tych stworów, postanowiłem nie stawać między tym samobieżnym ludożerczym obiciem kanapy a świeżą zdobyczą. Wyszedłem przed dom i spojrzałem w niebo. Byłoby piękniejsze, gdybym jak raz nie musiał ratować świata, kurwa, pomyślałem. A wszechmocny patrzy z góry na ten syf chyba przez palce, i jak już patrzy w tym kierunku, to pewnie tylko dlatego, że Kleo Sewittz jest w okolicy, albo żeby mi przysrać.

I przypomniałem sobie, olśniło mnie, że przecież moje turbojeżotrzmiele obserwują te pojebane stwory i że właściwie sprawdzę jak tam, i chuj z bogiem.

Obraz z kamer pokazał, co następuje: Podjeżdżamy, rozpraszamy się, strzelam, kilka pada, wpada Gerhard, ja znikam bo mula, Gerhard spierdala, potworki rezygnują z pościgu. Potem wpada Bożena i zdziera z nieco powolnych jak na prędkość mul stworów płaszcze, potem hełmy i spierdala. Dwieście klatek na sekundę i japoński rządowy wojskowy zoom i można liczyć listki koniczyny na powiększeniu zbliżenia odbicia w oczach zapierdalającej Bożeny. Dziki już na czworakach rozbiegają się we wszystkie strony. Jednego brakuje, wyszedł z nieukończonego grodziska i polazł gdzieś w chuj i żaden turbojeżotrzmiel nie wpadł na to, żeby go szukać. I teraz może być wszędzie. Robić cokolwiek. Może chlastać morgensternem mule dające zajebiście dobrze dupy za zbyt małe pieniądze w krzakach.

Kurwa mać! Dałem wyraz upust swojej irytacji z powodu tego, że nie przewidziałem, że tak może być - albo przewidziałem, ale nie zmodyfikowałem programu w tych stworach. Chuj, no. Chuj. Chwilę wyganiałem też z głowy mule dające dupy w krzakach.

Wyszedłem przed dom. Kleo i Bożena stały oparte lekko o samochód.

Jednego brakuje, powiedziałem, a Kleo w tym samym momencie powiedziała: Mam pomysł, gdzie może być ich więcej.

Co?

Co?

Ty pierwsza, poleciłem, poprosiłem, jeden chuj.

Mam takie nieodparte wrażenie, doktorze, że gdzieś już to widziałam, te potworki, ten haft na kapturku, i chciałabym, żeby doktor zajął się tym ich gródkiem, a potem podjedziemy do babci za lasem.

Do babci za lasem... Powtórzyłem bezwiednie.

Dobra, to poczekajcie a potem jedźcie za mną, mi chwilę zajmie uruchomienie buldożera.

Po pięciu minutach kopania w buldożer i krzyczenia na Hoffmana, mojego samozwańczego nieumarłego zarządcę mienia, obiecałem mu, że go wypierdolę na bruk i zbity pysk i że kupię jeszcze dwa buldożery, żeby niszczały na deszczu a on będzie na to patrzył ze łzami w oczach przez dziurę w płocie. Jak mi ulżyło i zapalił, spychacz w sensie, poprosiłem uprzejmie Hoffmana o druty wyburzeniowe, kontakt i tą resztę rdxu, która została. I łopatę. Hoffman obrażony stał i złorzeczył mi i całej ludzkiej rasie, unosząc ręce i co jakieś czwarte słowo wrzeszczał BUUHUU albo bouhou.

Wyobraźcie sobie ghula w swetrze, który obrażony krzyczy na faceta w kitlu, próbującego młotkiem odpalić turbo w dwuogniwowym hydropierdolniku własnej roboty.

Jeszcze wrócisz, bouhouu!, powiesz Hoffman, zaparkuj i wyczyść, rzucisz mi kluczyki jak jakiemuś buuhuu! bojowi i każesz zaparkować na miejscu dla niepalących, łuuuu! Hoffman pierdolił od rzeczy i wyglądał przy tym niedorzecznie, jak ujebana z błota krzyżówka hatifnata z majordomem-kaznodzieją wieszczącym koniec świata w rodzynkach.

Zamknij dupę, Hof. Przynieś mi ten drut, albo obiecuję ci, że tak to rozmyślnie upierdolę, że miesiącami będziesz wydłubywał resztki zwłok, gówna i bakelitu spomiędzy alternatorów i wirników. Rozumiemy się?

Ghul zrobił jeszcze jedno buuhuu! i poszedł po rzeczone graty. A ja skorzystałem z jego nieobecności i przywlokłem sobie trochę zabawek i schowałem w kabinie: tu granatnik, tam uzi - graty z ograniczoną ilością amunicji, których nie szkoda zgubić czy popsuć podczas rozpierduchy. I strzelba, bo co to za zabawa bez dwururki?

Po powrocie do dziewczyn, które stały, jak stały wcześniej, milczące i czekające spokojnie - a Kleo przy Bożenie trochę jak android, idealny, cichy, chętny i jak tylko uda mi się wyprodukować zapach cipy i zaintrodukować do virogruczołów w sztucznych cipach w sztucznych andro-kopiach lalek Kleo, będę bogatszy niż Gates, ten od Unilevera i ten od facebooka razem wzięci. Wybiorą mnie prezydentem galaktyki. Japonia, kurwa, wymrze.

Jedziemy? Spytałem dziewczyn. Kleo jakby wypadła z transu.

My pójdziemy, to znaczy Bożena nas zaprowadzi na pozycje obserwacyjne, skąd będziemy obserwować twoje poczynania...

I ja już byłem pewien, że Kleo wreszcie przeszła ze mną na ty, no czas najwyższy by był.

...Doktorze. Dodała z uśmiechem, a na widok moich opuszczonych kącików ust, zrobiła znany na cały świat trik z dekoltem i ściskaniem cycków i wybaczyłem wszystkie przewiny na zapas. Mula Bożena, nieco mniej obdarzona, powtórzyła manewr i ja już wiedziałem, że te dwadzieścia minut buldożerem to będzie długa chwila, podczas której nie będę planował akcji, tylko STO model Bożena i jego zdolności do opierdalania pały. Nie. Będę usiłował o tym nie myśleć.

Ech.

Po drodze okazało się, że niesłychany wizg słyszany z daleka, to nie moje wyjebane do reszty cementytowo-deuterowe łożyska, tylko jadący z naprzeciwka największym ogromnym spychaczem jaki w życiu widziałem, zajebanym chyba z niemieckiego filmu o zmiataniu cywilizacji z powierzchni ziemi, zapierdala nie kto inny, ale Gerhard Winkler, wójt, gej i wilkołak w jednej osobie.

Wymieniliśmy na migi - bo w wizgu tych wszystkich turbin to chuja byśmy ustalili - plany zagospodarowania przestrzennego małego, obecnie opuszczonego grodziska, i zaczęliśmy przemieszczać tony ziemi, by ślad po tym gównie nie pozostał. Z dalsza widziałem stojące Kleo i Bożenę, które coś sobie pokazywały palcami na trupach, które Bożena ściągnęła z drzew. Nie mam bladego pojęcia, co z nimi dalej. Bożena nachylała się nad nimi jak Jackson w "Smooth Criminal".

Kleo nie wyglądała na bezradną. Mimo, że byliśmy dość głęboko w lesie, drogą przesieką zapierdalał ku nam jakiś osioł w ładzie nivie. A raczej, wnioskując po hałasach i krzykach, dwóch osłów.

Tutaj, teraz? Jaki bezsens. Może zobaczyli przez lornetkę, albo skradali się nieopodal i postanowili wjechać w prywatne party dwóch dziwek, ekhem, no... No ale tak jakby może pomyśleli, Kleo i Bożena razem to mieszanka, no...

Widać było od razu, że to typ ruchaczy podrywaczy bolców, co marzą, żeby ruchać za darmo i może byliby nawet i skorzystali z dobroci i tfu, magii, Kleo, ale raczej nie w tej sytuacji. Kleo bowiem wyszła na drogę w ich stronę i wyciągnęła do nich rękę w geście "stop". Gdzie ci debile mieli oczy, żeby nas w tych spychaczach nie widzieć?

Może na mózg się im rzuciło... A może im nie przeszkadzało. A może to ich las i chcieli nas przegonić, chuj wie.

Gerhard, pchając przed sobą kilkanaście ton ziemi i kilka drzew, wyjechał i zostawił ładunek na drodze. Kolesie w niwce, zupełnie widać niespodziewający się takich, hm, niespodzianek, nie wyhamowali, wjebali się w górkę i tak zostali. Debile jacyś.

Po dłuższej chwili Gerhard i ja mieliśmy rozgrabioną po okolicy większość tego grodziszcza, rozjechaliśmy zaczętą przez mutanty palisadę i rozjechaliśmy się po okolicy, celem zobaczenia i ewentualnej demolki dalszych śladów tej poronionej ludobójczej cywilizacji pojebanych pancernych dzikich świń.

Jazda spychaczem to świetna sprawa, polecam każdemu. Najlepszy sposób, by poczuć się ważny - łopatą lub patykiem i grabami małpolud by miesiącami robił, a tak - dwadzieścia centymetrów w głąb ziemi i odspajanie wszystkiego. Gerhard odspaja nawet więcej, on tam nie patrzy, czy ma na trajektorii drzewa czy coś, idzie jak burza. Ciekawe, komu zajebał ten sprzęt?

Jak wracaliśmy, Kleo myszkowała po świeżo rozgarniętym śladzie po grodzisku. Ziemia była miękka, ale jakimś cudem ani jej to nie przeszkadzało, ani się nie ubrudziła. Dla porównania ja, gdy Kleo zamachała przywołująco, wysiadając z buldożera, ochlapałem sam siebie błotem do kolan. I, oczywiście, twarz też, jakżeby inaczej.

Kleo kucała i zbierała z ziemi malutkie prostokąty, wielkości połówki paczki zapałek, które - o ile mogłem stwierdzić na pobieżny rzut oka - były ze złota i miały jakieś dziwne ryty. Takie blaszki, może na dwa milimetry grubości.

Miała ich już ze dwadzieścia i ich liczba rosła bardzo szybko, odkąd zauważyłem, że są właściwie wszędzie gdzie przejechaliśmy i wystarczy się rozejrzeć. Wstałem, nacisnąłem na przedramieniu chip przywołujący Ślepnira i zacząłem machać do Gerharda, żeby wyszedł z tego horroru na gąsienicach i przyszedł do nas na dół. Ślepnir mógł się zjawić lada chwila, lada dzień, chuj wie i pewnie tylko Kleo zna to nieboskie stworzenie, mimo że to mój twór od początku do końca.

W tak zwanym międzyczasie dwaj kretyni z niwki, o których zdążyłem już zapomnieć, wyczołgali się z lekko pogiętego samochodu i kuśtykali w naszym kierunku - czyli nic poważnego im się nie stało.

Muli Bożeny nie było nigdzie w zasięgu wzroku, zupełnie jakby postanowiła skorzystać z uwagi i dać dupy za hajs przy drodze, żeby, nie wiem, spuścić trochę pary albo coś. Albo poszła do domu z trupem tej biednej muli, która dała się podejść tym świniakom.

Typki podeszły do Kleo. Zawsze najpierw podchodzą do Kleo. Coś pogadali i zanim podszedłem, zdążyli już pokuśtykać z powrotem.

Co im powiedziałaś? Spytałem, nie powiem, zdziwiony tym, że tak sobie od razu poszli.

Kleo popatrzyła na mnie, jakbym pierwszy raz widział jak wyczynia cuda. Wyciągnęła legitymację policyjną i machnęła nią przed nosem. Pułkownik Schwesterwittz, Służby Specjalne. Znajdują się panowie na pozostałości po niemieckim podziemnym magazynie niewybuchów, jestem zmuszona rozkazać panom opuszczenie lasu ze względów bezpieczeństwa, powiedziała jednym tchem.

I co, uwierzyli? Spytałem głupio. Oczywiście, że uwierzyli. Skąd masz odznakę?

Bożena mi dała.

Wiesz, mam takie głupie wrażenie, że mula mi się rzuciła na mózg i z jakiegoś idiotycznego powodu nie mogę przestać myśleć o tym, żeby ją przelecieć, wiesz, powiedziałem do Kleo, choć chciałem powiedzieć coś zupełnie innego i przy tym jakoś puściłem wodzę fantazji w tym całym byciu szczerym zawsze i wszędzie. Trochę się spodziewałem, że dostanę w ryja albo kopa z ubłoconej szpilki w jaja, a zamiast tego Kleo powiedziała, że w zupełności rozumie i wie, że mulom nie sposób się oprzeć i że ona, Kleo, zupełnie nie ma z tym problemu. I że chętnie popatrzy, albo, jeśli nie mam nic przeciwko, dołączy się do zabawy. Jeśli nie mam nic przeciwko.

Ten, kto miałby coś przeciwko w takiej sytuacji, byłby skończonym debilem, pomyślałem, ale nie powiedziałem tego, bo stwierdzanie oczywistych faktów powinienem jednak sobie darować, jak z tym wspominaniem że mule mają uprzejmy wyraz twarzy. I znowu to zrobiłem, no kurwa mać.

Chciałem powiedzieć, że mam wrażenie, że te płytki tutaj mają coś wspólnego z tymi świniakami i z tym grodziszczem, kapturkami i w ogóle, ale niech mnie diabli, jeśli wiem co.

Kleo uniosła dłoń. Mam pomysł, doktorze, ale to może być dosyć skomplikowane i możemy całości nie udźwignąć na raz. Ale wiem już, kto uszył te przepiękne, wełniane kapturki.

Kto?

Kleo westchnęła. Długo by tłumaczyć, doktorze.

Jakaś potężna magiczna, tfu!, cywilizacja, kultura proto-magów, którzy robili jakieś, tfu, chochoło-żywiołaki, kontrkultura nienawidząca kurewstwa i mul wampirów grzybiarzy zwierzoludzi?

Kleo uśmiechnęła się bardzo tajemniczo. Coś w tym rodzaju, doktorze. Raczej bardziej coś w stylu Hatfieldów i McCoyów w świecie eksperymentów... Hm, wie doktor jakich, no i tak się przypadkowo składa, że jedni byli maniakami rozkopywania grobów i szukania skarbów, a drudzy - baśni.

Byli?

No, byli, doktorze, bo nikt o nich nie słyszał od czasów mojej babki... Aż tu nagle takie coś, jestem poirytowana!

Miałem mętlik w głowie. Jakieś zwaśnione wymarłe rodziny pojebanych nekromantów ożywców rozkopywaczy badaczy baśni, co za okolica, ja nic nie rozumiem.

I dlaczego dopiero dzisiaj mi o tym mówisz, Kleo? I co to za płytki?

Kleo spojrzała na mnie znowu tak trochę jak na debila. Doktorze, bo nie pamiętałam! Poza tym, no... Doktor jest człowiekiem nauki, a ja... No...

No i wszystko jasne, znowu ta pieprzona magia. Jakby nic nie mogło być zwykłe, niemagiczne, z żelaza drewna i plastiku, naszpikowane serwomotorami i układami scalonymi. Jakby nie mogły po prostu po okolicy biegać hordy nieumarłych i wpierdalać się nawzajem, ludzie nie mogli hodować ślimaków i pająków, potwory zżerać trupy i atakować ludzi, ale nie kurwa żeby ludzie im mieli w tym pomagać, w ogóle co to ma być: jakaś przedwojenna waśń między jakimiś Grochowiakami i Hundertweissami czy coś, no co za dziadostwo.

Kleo, słoneczko, mam propozycję, zwróciłem się do Kleo. Wsiądźmy do naszego pojazdu, pojedźmy do chatki tej babci i rozpierdolmy wszystko w drobny mak.

*

Tyle zapamiętałem. Następne, co pamiętam, to to, że podłączałem do turbojeżotrzmieli urządzenia sprzęgające fale radiowe z falami wyszukującymi konkretne metale kolorowe, które podłączałem do Ślepnirka, który z kolei wykopywał i połykał kolejne płytki z ziemi. I robiliśmy to całą noc, Ślepnir i ja, siedząc pod improwizowanym namiotem, czyli rozpiętą płachtą pomiędzy kilkoma drzewami i przyświecając sobie, w sensie mnie, bo Ślepnirowi wystarczy echolokacja, światłami z buldożera.

Siedziałem na improwizowanym krzesełku i stukałem w klawiaturę, lutowałem i co jakiś czas przemieszczałem z pilota źródło światła, żeby jakiekolwiek zabłąkane w tą stronę stworzenia spierdalały jak najdalej.

Przypuszczam, że Kleo poprosiła mulę Bożenę o wycięcie mi kawałka pamięci i zastąpienie go czymś innym, nie wiem tylko po co, ale nie zamierzałem za prędko wracać do domu.

*

Nie wiem też, co się stało z resztkami tych świniostworów, co wie i czego mi nie powiedział Gerhard, i czy to wszystko to nie jest jakiś efekt przyłożenia czoła do muli, gdy Kleo pozwoliła mi się z nią puknąć. Może to dalej jest sen, może całkiem mnie już popierdoliło.

Ale nie sądzę, bo przecież jestem sam w lesie, oparty o klapę boczną buldożera i nadzoruję wykopywanie przez mojego bionicznego psa złotych płytek, które, o ile dobrze pamiętam, są jakimś magicznym, tfu!, pierdoleniem wskrzeszającym, które najlepiej, o ile rozumiem, wyciągnąć z ziemi i przetopić, żeby ta cała idiotyczna sytuacja się już nie powtórzyła.

*

Wiem, że przysnąłem trochę i gdy otworzyłem oczy, robiło się już jasno. Ślepnirek pracował na pełnej piździe całe popołudnie, wieczór i całą noc i teraz log automatyczny z turbojeżotrzmieli i Ślepnira informował mnie, że na zadanym kwadracie nie ma już ani jednej złotej płytki, więc stworzenia-urządzenia przeszły w stan uśpienia. Ślepnir chrapał.

Obok mnie, leżało kilkaset tych złotych płytek, które wibrowały przy dotknięciu. Zwinąłem obóz, wrzuciłem Ślepnira na tył buldożera, obudziłem turbojeżotrzmiele, po czym do skrzyni z rdxem (pustej! gdzie mój rdx?) zapakowałem wszystkie płytki i postanowiłem, że wrócę do domu, wjadę Hoffmanowi, nie, zaraz, gdzie jemu, sobie wjadę do stodoły i idę spać, jak raz bez tych wszystkich ponadnaturalnych stworzeń, którym chuj wie o co chodzi.

*

Oczywiście nie udało mi się bez tych nadprzyrodzonych stworów, bo przecież Hoffman jest ghulem i jak tylko zobaczył stan mojego buldożera to się cały zapowietrzył i zaczął to całe swoje buuhuu, wygrażanie i machanie rękami. Wyminąłem go bez słowa i o mało nie staranowałem, a jak zaczął lamentować to kazałem mu zamknąć dupę i poszedłem na poszukiwania palnika, którym zamierzałem stopić całe to gówno i, nie wiem, zapobiec powstawaniu nowych, pojebanych sytuacji, w których populacja mul jest zagrożona i coś tam.

Ale byłem wkurwiony - ostatecznie ledwo wstałem i bez śniadania znowu pracowałem nad problemem, z którego ostatecznego rozwiązania byłem wyłączony... I byłbym wkurwiony też na to, że zginął mi rdx i nie wiem nawet, kiedy jebło, gdzie jebło i czy jebło - gdybym nie był zmęczony i wdzięczny, że i tego nie musiałem robić. A może robiłem i nie wiem? Żal mi trochę było, że Bożena wyczyściła mi pamięć. Ostatecznie, tak się nie robi. Możliwe, że ją o to sam poprosiłem, ale to wydaje mi się bez sensu.

Stałem tak, trochę jak kretyn, o dziesiątej rano, z palnikiem w ręce i topiłem złote sztabki w ogromnym, grafitowym tyglu i było mi gorąco. Ślepnir przytargał mi te skórzane przyodziewki, które miały na sobie te dziknechty, nowe słowo całkowicie. Wrzuciłem je do ogniska, które rozpaliłem sobie obok z resztek skrzynki po rdx żeby w przedpotopowym czajniczku zrobić sobie chociaż trochę herbaty.

Zupełnie się nie zdziwiłem, jak bez słowa podszedł do mnie Hoffman, usiadł obok i poklepał mnie po plecach. Pewnie wie coś, czego ja nie wiem. Pewnie wie, czego nie powinienem pamiętać. A może chciał, nie wiem, być przyjacielski na moment po tym, jak odsądził mnie od czci i wiary dlatego tylko, że używałem mojego własnego, bądź co bądź, sprzętu. A może jeszcze coś.

Silną magię czuć, doktorku, powiedział. Zajrzałem do tygla - wszystko właściwie już było stopione i nadchodziła pora odlewania sztabek, ale jakoś nie chciało mi się wstawać.

Jak to: czuć? No, chyba było czuć, nie? Spytałem. Hoffman pokręcił głową, wziął jakiś patyk i pogrzebał w ognisku.

Powinienem się zdziwić, że te pojebane potworki miały przy sobie mnóstwo złota wszytego w skórzane, hm, pancerze? Złoto, które, być może chroniło stworki od, hm, kul i broni białej i improwizowanej, i może przytrzymywało w kształcie, gdy je do kupy dodać do tego hełmu i kapturka?

Wziąłem do ręki szczypce i dorzuciłem resztkę płytek do tygla, w którym już było dość złota na sztabkę.

Czujesz jeszcze jakieś wibracje magiczne, tfu, skądkolwiek poza oczywistym i Kleo? Gdzieś tu jeszcze jest jakieś zarażone zakażone gównem magicznym, tfu!, kurwa!, złoto? Mówże, Hof! - szarpałem ghulem za sweter. Chuj, że mógłby mnie właściwie bez wysiłku przedrzeć na dwie połowy.

A ten zamiast się wkurwić, przedrzeć mnie i skończyć moje cierpienie, gwiżdże i co?

I przylatuje to skurwiałe banshee, do którego, łopoczącego mi nad samą głową, zwraca się uprzejmie i które...

Nikt by nie uwierzył w te moje dziwnej treści i tak, ale tu następuje moment, w którym i ja miałem dość tego wszystkiego i rozważyłem krótko, czy jednak nie pierdoli mi się w głowie.

Banshee bowiem zaczęło wciągać niesamowite ilości powietrza w te swoje płucka, wciągać i wciągać i zasysać nosem i gębą, jak wilk z bajki, który wciągał powietrze i wciągał...

Miałem cichą nadzieję, że wybuchnie. Nawet zmówiłem cichą modlitwę do Losu, żeby się przechylił na moją stronę i ten latający namiot rozerwało raz na zawsze, ale widać nie sprzyjał mi Los, kutas jeden. Kolejny powód, żeby nie wierzyć w zabobony.

Oto bowiem banshee wzięło ostatni, bardzo świszczący wdech, załopotało nad samym ogniskiem, i z przepotwornym smrodem i dźwiękiem, którego nie jestem w stanie nawet w myślach porównać do czegokolwiek lub nazwać, zesrało się prosto do ogniska poniżej.

Kupsko banshee zasyczało, banshee odleciało a ja stałem jak wryty, jak kretyn z tym swetrem ghula w ręce i patrzyłem, jak Hoffman wyciąga delikatnie swój sweter z mojej ręki, obchodzi mnie łukiem, łapie dyszę i kieruje wylot palnika na świeżo zrobione przez banshee ogromne kupsko w ognisku. Człowiek by się tak nie zesrał, ale banshee to nie człowiek. Ale by się nie zesrał.

No co ty? pytam tak bezbarwnie właściwie, ja nie wiem już co się dzieje, co tu się odpierdala.

Amelia zjadła jednego, hm, w opakowaniu, wyjaśnił zatroskany, przypalając palnikiem świeże, jeszcze parującego kupsko po to tylko, żeby oddzielić materię organiczną od magicznego złota przy jak najmniejszym robieniu bałaganu.

Wiesz co, Hof? Zostawiam cię z tym, poradzisz sobie, wydłub z gówna to złoto, jak się stopi, wlej do sztabkownicy i wyłącz palnik. Poradzisz sobie, wierzę w ciebie. Tak mu powiedziałem, po czym po prostu stamtąd poszedłem i nie zamierzałem wracać.

Miałem dość własnego burdelu w głowie, żeby jeszcze tym gównem się przejmować, basta. Poszedłem do domu, do siebie, do własnego bałaganu, gotów rzucić wszystko w chuj i iść spać, a choćby i cały dzień.

A u mnie w domu na kanapie siedziala zatroskana Kleo z miną, jakby to był mój pogrzeb.

Co się stało? Spytałem.

Wiedziałam, że to był głupi pomysł, żeby doktorowi wycinać ten moment, ale sam doktor mówił, że rzyga tą, no, magią...

Tfu.

...no i nie chciałam doktora stracić, to zaproponowałam panu doktorowi usunięcie przez Bożenę tego momentu, no i... Kleo pociągnęła nosem. Żal mi się jej zrobiło.

Usiadłem obok. Chuj z tym, Kleo. Wszyscy cali i zdrowi? Znaleźliśmy tego ostatniego prosiaka? Byłem entuzjastycznie nastawiony do pomysłu usunięcia mi z głowy tamtego wydarzenia?

Kleo pokiwała głową, pociągając przy tym nosem, jakby miała się zaraz rozkleić.

A co z rdxem? Zużyliśmy?

Znowu pokiwała głową, tym razem energiczniej. Na jej policzku pojawiła się łza. Wiedziała, jak ciężko zdobyć rdx i jak lubię wspominać jak jebło.

Kurwa mać, że ja chciałem rzucać wszystko w chuj, a tu Kleo Sewittz rozkleja się, bo ja sam chciałem nie pamiętać jakiejś chujowej magii, no i kurwa co ze mnie za człowiek?

Już dobrze, będzie dobrze. Nie tęsknię już za tamtymi wspomnieniami. Już, już. Chuj z tym. Hoffman przetapia sztabki, nie uwierzysz, banshee walnęło na moich oczach kupę do ogniska, masz pojęcie? Zacząłem paplać cokolwiek, byle rozchmurzyć to piękne, smutne stworzenie na mojej kanapie. Chuj z moimi humorami i pamięcią, Kleo jest smutna z mojego powodu!

Mam jeszcze dwa ostatnie pytania, Kleo. Czy uprawialiśmy już ten dziki seks z Bożeną, a ja nie pamiętam?

Kleo popatrzyła na mnie taka nagle zmysłowa, zupełnie nie rozklejona jak jeszcze ułamek sekundy temu. Pokręciła głową powoli, patrząc na mnie badawczo.

A chciałabyś?

*

 

Od autora:

(Pisałem tę część od tak dawna, że zacząłem chyba jeszcze w marcu 2017, w międzyczasie była BL#16 i jakoś nie miałem jak tego skończyć, więc oto ona, trzydziesta pulpcia)

Następne częściPenny Pulp #31 - Żurawie

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (34)

  • Niemampojecia96 13.10.2017
    Masz tego maila, yo. Obyś nie jojczył xd.
  • riggs 13.10.2017
    Mam mało czasu ostatnio, a i ze względu na jakieś tam zaszłości nie komentowałem Twojego pisania. Mam nadzieję, że co było, a nie jest nie pisze się w rejestr. Nie powiem, że znam serię, ale po tym co napisałeś na forum aż zżera mnie ciekawość, czy tu się tylko wyśmienicie bawisz pisaniem - a w zanadrzu trzymasz coś zupełnie innego,. Zamierzam sięgnąć do Twoich BL, bo nietuzinkowa z Ciebie postać. Popatrzyłem też wstecz na naszą "konwersację" sprzed miesięcy i przyznaję, że zareagowałem zbyt ostro, za co przepraszam Cię oficjalnie. Dopiero jak się tu "pobędzie" człowiek przyzwyczaja się do klimatu portalu i pewnych wypowiedzi, patrząc na to wszystko z dystansem.
    Nie będę oceniał, bo nie czytałem całości i byłoby to nie do końca adekwatne, ale nie umniejsza to Twojemu talentowi.
    To jak? Żółwika?
  • Okropny 13.10.2017
    Na próbę, riggs.
  • Okropny 13.10.2017
    Co ja napisalem na forum/
  • Ritha 13.10.2017
    Dżizas, nie można twgo na 2 części podzielić? xd
  • Okropny 13.10.2017
    Jezusie, to tylko jakieś 30 stron o byle czym, man
  • Canulas 13.10.2017
    Ja przeczytam jak już tu kiedyś dotrę, ale na telefonie wydaje się długie. Musiałem cztery razy kciukiem machnąć, by całość przewinąć, a do tej pory dwa wystarczyło.
  • Niemampojecia96 13.10.2017
    To nie wiem, jak Ty to zrobiłeś, bo ja musialam siedem :((. Może jesteś bardziej uzdolniony w machaniu kciukiem :(.
  • Okropny 13.10.2017
    Jakieś 60k znaków na oko
  • Okropny 13.10.2017
    63k
  • Canulas 13.10.2017
    Aż sprawdzę. Może na 3 zejdę
  • Canulas 13.10.2017
    Hmm, teraz to aż sześć. Potem spróbuję
  • Okropny 13.10.2017
    Ja mam Lumię 630, to jakieś 80
  • Okropny 13.10.2017
    W ogóle, jesteście super z tymi komentarzami, słodzone słoneczka wy
  • Ritha 13.10.2017
    Jeszcze nikt nie przeczytał :D
    Masz fejm Okropny
  • Okropny 13.10.2017
    Ritha no widzę, widzę
  • alfonsyna 13.10.2017
    Ojoj, już 3 części zaległości mi się zrobiły :O
  • Okropny 13.10.2017
    O kurde, alf!
  • alfonsyna 13.10.2017
    Przeczytałam za to ten Twój "Dom Strachu" i powiem Ci, że bardzo dobra puenta. ;)
  • Okropny 13.10.2017
    alfonsyna thx, man
  • Ritha 13.10.2017
    Nom, nie mam czasu całości naraz, jestem gdzieś w połowie mniej więcej, ale skomentuję częściowo już, żeby mi nie umknęło :)

    Skoro nie Kopf, to interpunkcja rozumiem wchodzi w grę, więc:
    "czyli dzwonek telefonu do którego nikt nie miał numeru" - przecinka brakuje przed "do którego"

    "mojego nowego psa, bionicznego owczarka niemieckiego z ośmioma nogami, w tym czterema teleskopowymi chwytakami - i z zębami zdolnymi rozszarpać blok silnika na czworo w przedziale czasowym nie większym niż człowiekowi zajmuje opróżnienie i przetarganie na pół puszki po mirindzie" - spoczi, a Ślepnirek gdzie? o.o

    "mogła być na ogródku" - "w ogródku" wg mnie

    "stosować terapię poprzez seks na starym policjancie z hemoroidami" :D spoko terapia, obrzydliwa, ale spoko

    Brakowało mi tej mieszanki postaci - Hoffman, mula Bożena, Jajkovich itp.
    "nie oceniam, stwierdzam fakt" - to już klasyk w Twoim wykonaniu :D

    "Trzeba być skończonym durniem, żeby wyciągać rękę do wampirzycy, wiedząc, że to wampirzyca.(..) Na przykład wtedy, gdy ona chce, żebyś za nią poszedł gdzieś dalej i spieszy jej się. Zapierdala tak szybko, że nie wyrabiasz stopami i po prostu twoje mięśnie i stawy nie wytrzymują i odpadają" :) całkiem logiczne


    "czeczeńscy amatorzy zasadzek" - kopiuję w ramach szeroko pojętego sentymentu
    "dyskutować z nią o jej guście nie zamierzam, bo sam jestem jego częścią i nie chcę, żeby czar prysł" - ładnie ujęte

    "Powiedziała mi adres - typowe kurwowisko, miejscówka, gdzie stoi mnóstwo pań negocjowalnego afektu. Nazywa się to "laskiem" zwyczajowo, i jest na wylotówce z większego miasta, a która przechodzi przez moje Oberforst. Kilka kilometrów od 'lasku', wciąż w lesie - ale bliżej mnie, niż owego miasta - znajduje się miejscówka muli Bożeny. W sensie tam stoi, no." - czyli z cyklu "Okropny Ci wytłumaczy" :D

    "Czerwony kapturek, powiedziałem cicho. Mały, krępy kształt, uzbrojony w jakąś wariację morgenszternu, pałę nabijaną gwoździami dłuższą niż on sam, w czerwonym płaszczu z głębokim kapturem. Straszna plaga, myślałem, że wyginęły. A tu proszę." :D

    "Kleo bowiem kicia je po brzuszkach, a one popierdywują tak z cicha" jak słodko :>

    "Teraz wisiały już trzy trupy na drzewach: Facet w stroju grzybiarza lub leśnika, dziwka i chyba jakieś zwierzę - albo zwierzoludź - jeleniowaty w każdym razie. Wyglądało, jakby chciały odprawić jakiś rytuał. Kurwa. Wykręciłem do Jajka - nie odbierał. " - Okropny, toż to prawie kryminał!

    "A razem z nim wyleciały chyba ze trzy roczniki "Vesena", czasopisma dla nieludzi." - poruszasz prawie wszystkie kwestie z wsześniejszych rozdziałów, elegancko

    "bo jak przykryjesz prześcieradłem albo odwrócisz, to uczucie bycia obserwowanym nie zniknie, ale za to paranoja się pogłębi" :)

    Ta mula jest irytująca.:P

    I'll be back ;)
  • Okropny 13.10.2017
    Ty tak na serio, po pół będziesz komentować?
  • Ritha 13.10.2017
    Okropny serio, a czemu nie?
  • Ritha 13.10.2017
    Trzeba bylo napisac na 140 stron i liczyc, ze pochlone to przy porannej kawie, pf xd
  • Okropny 13.10.2017
    Ritha przeciez to nie jest najdluzsza pulpa ever... czy jest?
  • Ritha 13.10.2017
    Okropny raczej jest, i delektuję się nią po kawalku, gdyz nie czytam po lebkach, a refleksje zostawiam nie na odjeb. W czym problem bejb? :>
  • Ritha 13.10.2017
    Wkurwiacie mnie oboje, razem z Dawidem xD
  • Okropny 13.10.2017
    Ritha ta z dziwkami i czeczeńcami jest o połowę dłuższa, sprawdziłem po ilości znaków
    104480 vs 63243
  • Ritha 13.10.2017
    Jako, że:
    a) irytujesz mnie
    b) nie przeczytałeś Lei
    c) irytujesz mnie
    nie powinnam kontynuować czytania, ale jako,że
    a) lubię Pulpę
    b) mam do Ciebie słabość i nienawidzę się za to
    c) kończę wszystko co zaczęłam
    to komentuję dalej.

    XD

    "Nakazałem turbojeżotrzmielom omarkować analizą różnicową każdego kapturka, żeby mieć pojęcie,
    ile ich jest, i wyszło że około trzydziestu najwyżej. Szesnaście zdołały naliczyć, a trzeba
    brać pod uwagę margines błędu rzędu czterdziestu pięciu procent, co w zaokrągleniu daje... no,
    przy dużym zaokrągleniu w górę, daje trzydzieści. Trzydzieści sztuk amunicji, co najmniej. A
    trzeba przyznać, że wróg jest na swoim terenie. Kurwa mać." - matematyczny fragment, lubię

    Wspominałam o irytacji?

    "Masz stary numer, doktorku. Tamten połknął Pająk i jeszcze nie wyszedł z powrotem, wyjaśnił i
    dodał zamyślony: przypuszczam że podoba mu się, jak go to łechce w odwłoku, jak wibracje
    działają gdy telefon dzwoni. I zrobiło się na moment cicho. Usiłowałem nie myśleć o tym, że
    Gerhard piłuje Pająka w odwłok. Zamknąłem oczy... " :)

    "I mówię do niego, że mamy czerwone kapturki w lesie przy lasku i porwały już dziwkę,
    grzybiarza i jakiegoś jeleniopodobnego." - idealne streszczenie

    "A nie możesz ich zapierdolić? Dostaniesz nagrodę pieniężną od gminy" XD
    "Nic, tylko zdjęcie zrobić." :)
    "Albo powzięłaby inicjatywę i wcisnęła mój gadający głupoty ryj i wcisnęła sobie go w cycki...
    Rozmarzyłem się niepotrzebnie. Trzeba się wziąć w garść, ludzie giną." :D

    "Musimy zrobić test i musimy się liczyć z tym, że się nam test nie powiedzie. Czyli, mówiłem do
    wilkołaka w dresach i muli w szpilkach, musimy spróbować zapierdolić jednego, i jak się uda,
    zajebać pozostałe. A jak się nie uda, odpukać, przegrupować się i spierdalać. Bożena, jakby co:
    Łap nas za fraki i odbiegnij w bezpieczne miejsce. Popatrzyłem na nią. Ona nic. Umykające
    spojrzeniu kiwnięcie skinienie głową. Gerhard stał jak ciula z tym kałasznikowem i kombinował
    gdzie sobie wsadzić pistolet." - genialny fragment

    Spoko motyw z tymi krasnalami, tak w ogóle.

    "Akurat stuk-stuk, stukając szpilkami weszła Kleo Sewittz.' - no już myślałam, ze nie będzie
    Kleo

    "A co jeśli ktoś próbuje udawać czerwone kapturki tworząc ich iluzje za pomocą jakiejś
    chujwijakiej, tfu, magii czy rytuałów czy chuj wie czego i zaczarował te dziczki i wbił im na
    głowy hełmy i przystroił w kapturki i one dzięki temu że mają taki dobry węch i nagle ludzkie
    życie czy coś, zachowują się jak plemię i tworzą społeczność i ta społeczność buduje gród
    obronny żeby obronić się właśnie przed obcymi a obcych po prostu przetestowano po jednej sztuce
    z każdego, na przykład właśnie, żeby sprawdzić czy umierają i jedyną bronią jaką mają to te
    morgenszterny z dupy, pewnie razem ze strojami z dupy zostały przygotowane przez jakichś
    pojebańców z gatunku eksperymentatorzy społeczności czy coś, jak ja gardzę tym gównem, ale -
    otworzyłem oczy, Kleo i Mula słuchały z zainteresowaniem i przysięgam, tym samym wyrazem
    twarzy, choć Kleo trochę drżała z rozbawienia - ale wiem już, jak je rozjebać" - musiałam
    skopiować, bo to taki jednostajny ciąg myślowy, jakie lubię (brakuje z sześciu przecinków, ale
    to już do Skoi takie rzecz, czy coś)

    "ja mam nadzieję, że nie będę świadkiem żadnej, tfu!, magii, bo jestem psychicznie niegotów" :D
    "Dwieście klatek na sekundę i japoński rządowy wojskowy zoom i można liczyć listki koniczyny na

    powiększeniu zbliżenia odbicia w oczach zapierdalającej Bożeny" :D


    "Do babci za lasem... Powtórzyłem bezwiednie." :D
    "mojego samozwańczego nieumarłego zarządcę mienia" :)
    "Jazda spychaczem to świetna sprawa, polecam każdemu. Najlepszy sposób, by poczuć się ważny" :)

    "bo stwierdzanie oczywistych faktów powinienem jednak sobie darować" - po tym zdaniu bym poznała, ze to Twój tekst :P

    Zrobienie przez banshee kupy było obrzydliwe :p

    W drugiej połowie tekstu jakby bardziej się rozkręcasz, gut.
    Czyli co. Reasumując. Klimat Pulpy w 100 % zachowany, jest zabawnie i dynamicznie, nieprzerwana

    akcja. Zachowany okropnisiowo-pulpowy ciąg myślowy. Myślę, że więcej fragmentów zasługiwało na uwagę, ale wypunktowałam co ważniejsze. :) Bałam się, że Ci się to zleje z Kopfem i stanie się jedną wielką Pulpo-Kopfową masą, ale tak się nie stało, brawo, :)
  • Ritha 13.10.2017
    coś mi porobiło jakieś takie odstepy gdzieniegdzie, trudno
  • Okropny 13.10.2017
    Ritha czyli umiem pisać już aż dwa rodzaje tekstów! ;)
  • Ritha 13.10.2017
    Okropny tak, dokladnie to chciałam przekazać komentując;)
  • Okropny 13.10.2017
    Ritha :)
  • AniazKalisza 27.10.2017
    Narracja jak zwykle spoko, te stworko-świnko-dziki są urocze ;), akcja wartka. Nawet nie ma latających flaków za bardzo co jest odmianą xD

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania