Poprzednie częściPenny Pulp #1 - Potwornik komornik

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Penny Pulp #11 - Urlop

Kleo i ja wybraliśmy się na kilka dni na kemping, żeby odpocząć i się zrelaksować w doborowym towarzystwie mojego zmutowanego psa Ślepnira i siebie nawzajem. Wzięliśmy moją prototypową przyczepę kempingową, podpięliśmy do SUVa Kleo i pojechaliśmy.

Dla tych, którzy nie są obeznani z moimi przygodami, spieszę wyjaśnić: Mój pies Ślepnir ma osiem nóg. Cztery normalne, swoje własne, a cztery bioniczne, czyli wyglądające jak normalne, ale posiadające szereg dodatkowych funkcji... O których nie będę się teraz rozpisywać. Poza tym, mój pies ma grzywkę, jak to psy z jego rasy, ale nie ma... No, dla przyzwoitości powiem tylko, że nieco go zmodyfikowałem przez ostatnich kilka lat. Sam się przybłąkał do mnie, kulejąc i niedowidząc. Żal mi się go wtedy zrobiło. Ma więc, zamiast oczu porządny, japoński przetwornik echolokacyjny z biokamerą - i tak właściwie nie są mu potrzebne. A że jest przy tym straszną fleją, miewa różne pasożyty. Tyle o psie.

Pani Kleo Sewittz ma jakieś trzydzieści pięć-czterdzieści pięć lat. Ma ciało modelki, gwiazdy porno, nazwij to jak chcesz; jest bujna, biuściasta, dupiasta i ma gęste i długie blond włosy. Jest doskonale, perfekcyjnie wręcz zadbana i ubrana, a do tego, wbrew pozorom, przesympatyczna i świadczy przeróżne usługi z zakresu... jakiegoś tam. Właściwie nie pytam, z czego żyje, dość, że stać ją na nowe buty za tysiąc dolarów, w których zdarza jej się chodzić do warzywniaka za zakrętem. Ale nie wiem, bo przyjaźnimy się niezobowiązująco. W zeszłym tygodniu motocykliści usiłowali mnie zabić, wczoraj banshee pomieszkujące u mnie zapowiedziało, że zostaje jeszcze na co najmniej tydzień, więc dzisiaj wyjeżdżamy na kilka dni. Nie mogę już patrzeć na to banshee.

Kleo uparła się, że chce być kierowcą wycieczki, a Ślepnir, że będzie jechał w przyczepie, więc ja musiałem zadowolić się fotelem pasażera i stanowiskiem pilota. Nie wiem, jak można prowadzić w takim obuwiu, ale Kleo daje radę, i robi to, czyli jeździ, bardzo bezpiecznie. I cierpliwie. Dla porównania: Ja krzyczę za kierownicą, rzucam się, wygrażam pięściami... A czasem strzelam promieniem magnetycznym w zawalidrogi, ale nie mówcie nikomu. A Kleo obiema rękami trzyma kierownicę, uśmiecha się, puszcza innych i nadrabia kulturą za tysiąc kierowców. I nuci ładne piosenki. I jak się gubi, to nie płacze... Czasami się zastanawiam, czy jej nie zrobiłem i nie zmodyfikowałem swojej pamięci, żeby tego nie pamiętać.

I tak nam mijała droga: Kleo prowadziła, ja patrzyłem na nią w pół-zachwycie, pół-przerażeniu, a ona czasem zerkała w moją stronę i zachowywała się przy tym bardzo ponętnie.

Czy miałby pan, miałbyś, doktorze, ochotę na jakieś jedzenie? Konam z głodu, a w pobliskim miasteczku podobno serwują wyśmienitą pizzę, powiedziała Kleo, a ja zachodziłem w głowę, czy ma jakiś komputer nowej generacji w głowie i skąd wie, że jestem głodny.

Doktorze? Dobrze się pan czuje? Kleo zwolniła i włączyła awaryjne. Stanęliśmy.

Doktorze? Z zamyślenia wyrwał mnie jej zatrwożony głos. Ocknąłem się.

Skąd pani wie, Kleo, że ta pizza i w ogóle? Wypaliłem trochę zbyt niekontrolowanym głosem.

Ach, doktorze Okropny, przecież nie mogłam zostawić losowi naszych posiłków! Zwłaszcza, że pański pieszczoch pewnie już pożarł większość naszych zapasów, dodała z udawanym smutkiem, puszczając do mnie oko. Nic nie odpowiadałem, więc ujęła moją twarz w dłonie, ciepłe i miękkie, i powiedziała, sprawdziłam. Zawsze sprawdzam, gdzie po drodze jest najlepsze jedzenie, doktorze. I pocałowała mnie w nos.

Tego się nie spodziewałem, a przez to się i rozchmurzyłem; moje twory nie całują w nos. Tego im nie zaprogramowałem, bo to zbyt mało erotyczne. Poza tym, nos? Serio? Mało stref erogennych? Ja bym na to nie wpadł. To było miłe. Tym bardziej bym na to nie wpadł.

Kleo, niech mi pani wybaczy ten zastój. Oczywiście, jedźmy na tą pizzę, ja stawiam.

Dobrze, ale tylko pod warunkiem, że ja potem stawiam lody, powiedziała, nie patrząc na mnie.

Dobrze, zgodziłem się.

Zostawiliśmy Ślepnira na straży dobytku i udaliśmy się do wspomnianej wcześniej pizzerii. Na mnie nie zwrócono uwagi. Kilku facetów o wyglądzie bokserów robiło ewidentne i chamskie awanse do mojej kierowczyni, co poskutkowało tylko tym, że usiadła na mnie okrakiem i zaczęła mnie całować tak, jakby miała płacone od przekonywalności. Kolesie znudzili się po dziesięciu minutach i wyszli, aczkolwiek nie wiem, jak to możliwe - mieli przecież widok na jej tyłeczek.

Myślę, że już jesteśmy bezpieczni, powiedziałem między pocałunkami.

Nie zrobiłam tego bo groziło mi niebezpieczeństwo, odpowiedziała ona

Lubię ją, tą Kleo Sewittz.

***

Później kwaterowaliśmy się, to jest ja sterowałem rozkładaniem przyczepy, Kleo przygotowywała się do spaceru, a mój ośmionóg gdzieś się zawieruszył. Po chwili moja towarzyszka pojawiła się, już nie w wysokich obcasach, tylko w dobrze mi znanych kowbojkach i białych szortach. Miała też kusą skórzaną kamizelkę i ogromny kowbojski kapelusz. I, oczywiście, lustrzanki.

Jest pan gotowy, doktorze? Spytała, obserwując, jak sprawdzam wytrzymałość zamków i kotew pneumatycznych na kołach naszych pojazdów.

Kleo, rozmawialiśmy o tym, nie musi być "pan", nawet nie musi być "doktor". Uśmiechnęła się, a ja już wiem, że chyba mogę sobie wsadzić te prośby. Dla niej jestem szalonym naukowcem, i tak już, zdaje się, zostanie. Westchnąłem.

Jestem gotowy. Pójdziemy na długi spacer czy krótki? Spytałem, patrząc dookoła w poszukiwaniu mojego psa.

Ustalimy po drodze? Spytała. Szuka pan czegoś?

Psa już dobrą chwilę nie widziałem, powiedziałem, patrząc pod przyczepę.

Och, doktorze, zapomniałam panu powiedzieć... Wzięła mnie pod ramię i ruszyliśmy drogą. Ślepnir pobiegł dróżką, bo chyba coś zobaczył.

A, znajdzie się. A jak nie, to go namierzę i zresetuję, to automatycznie do nas wróci.

Och, doktorze... Pan o wszystkim pomyśli, powiedziała. Nie o wszystkim, bo nie pomyślałem o bionicznym hamulcu, który by pilnował, żeby ten futrzak na sterydach się nie oddalał za daleko. Ale wszystko przed nami.

Szliśmy powoli drogą. Środkiem, bo nic nie jechało. Z daleka słyszałem jakieś szelesty, chrobot kół na leśnej drodze, ale w sumie co mnie to. Co jakiś czas patrzyliśmy na siebie z Kleo i uśmiechaliśmy się. Nagle usłyszeliśmy dziwne dźwięki, jakby warkot. Dziwnie ludzki... Jakby growl.

Cichutko zbliżyliśmy się do źródła dziwnych dźwięków, to jest do wielkiego kamienia. Obeszliśmy go powolutku i naszym oczom ukazał się niespotykany widoczek.

Oto stał facet, stanowczo po pięćdziesiątce, łysiejący i spocony, w białej podkoszulce żonobijce i w brązowych spodniach na szelkach. A przed nim klęczała jakaś dziewczyna wyglądająca na małolatę i brała go po same jaja do buzi. On trzymał ją za głowę i podrygiwał, wydając dźwięki jak stado rannych dzikich zwierząt. Wycofaliśmy się, gdy nawiązał się między mną a małolatą kontakt wzrokowy.

Myślisz, że ją gwałcił ten rzeźnik? Spytałem Kleo. Kto jak kto, ale ona ma doświadczenie w tych sprawach. Wróciliśmy po cichu na drogę.

Nie wyglądała na zmuszaną, może to takie ich miejsce, punkt schadzek? Jedyne, co mnie martwi, to to, że wyglądała na bardzo młodą, widziałeś... Doktorze?

Też to zauważyłem. No cóż, pozostaje mieć nadzieję, że jednak było to dobrowolne. Kleo nie miała nic do dodania. Trochę się martwiłem, że Ślepnirowi coś się stało, więc szedłem zamyślony dobry kwadrans, albo i dwa i nawet nie zauważyłem, że znaleźliśmy się w opłotkach pobliskiej miejscowości.

Doktorze Okropny! Uniosła nagle głos Kleo. Aż podskoczyłem, wyrwany z zamyślenia.

Tak, Kleo? Kleo wskazała palcem. Opodal stała na rowerze ta sama dziewczyna, którą widzieliśmy niedawno na kolanach w lesie. Miała wciąż resztki igieł przyczepione do postrzępionych dżinsów. Stała przy bramie wjazdowej do jakiegoś punktu usługowego i krzyczała na kogoś. Potem wsiadła na rower i odjechała w tym samym kierunku, w którym szliśmy my.

Podeszliśmy do bramy. "Józef & Andrzej Cieślak, złomowanie pojazdów, skup złomu, używane narzędzia elektroniczne", głosił napis na banerze nad przesuwną bramą z blachy, teraz odsuniętą. Obok stał stary trup, toyota celica, a od niego w stronę zabudowań za bramą szedł facet. Miał na sobie biały podkoszulek i szelki. Spojrzeliśmy na siebie z Kleo.

I ten moment wybrał sobie Ślepnir, żeby z partyzanta skoczyć mi na plecy i przewrócić mnie na drogę. Wzbiłem tuman kurzu, który zaprzeczył prawom fizyki i ominął Kleo, która, nieskazitelnie czysta, czochrała teraz Ślepnira za uszami i obserwowała z uśmiechem, jak zbieram się z ziemi i otrzepuję z jasnobrązowego pyłu.

Masz jakieś nowe robaki, stary druhu? Spytałem go niezobowiązująco, a jedna z ośmiu nóg zaklekotała. Na całe moje szczęście i jego też, nie wychodzę z domu bez śrubokręta. I ostatnio też bez pistoletu, ale to po cichu, nikt nie musi wiedzieć... Zwłaszcza wymiar sprawiedliwości. Nie dam się więcej zaskoczyć jakimś żłobom na motorkach. Dokręciłem obluzowany zacisk i uruchomiłem procedurę uzupełnienia oleju w stawach, ale Ślepnir nie dotrzymał do końca i wyrwał do przodu jak szczeniak za piłką i tyle go widzieli.

Ych kurwa, powiedziałem pod nosem, wstając z kucków. Kleo otrzepała moje plecy z chmury pyłu. Poszliśmy dalej, a ja zdałem sobie sprawę, że wyczerpały się baterie w module śledzenia psa, który informował mnie, gdy oddalił się zbyt daleko, i nie wiem, gdzie się ten mutant teraz znajduje.

Kleo?

Mmm?

Musimy udać się do sklepu, celem nabycia drogą kupna kilku baterii AAA, bo inaczej zgubimy psa na dobre.

Dobrze, doktorze, idźmy. Powiedziała sympatycznie ona, więc podeszliśmy najpierw do jednego sklepu, gdzie kupiliśmy od razu dziesięć baterii, potem do drugiego, gdzie Kleo kupiła jakieś drobiazgi, które nie wiem, gdzie schowała.

Gdy wymieniłem baterie, poszliśmy na kawę i świeżo wyciskany sok pomarańczowy. Trochę trwało, zanim moduł wskazał mi coś, co najwyraźniej moja współspacerowiczka od kilku chwil obserwowała i wskazywała mi palcem, zachowując się jednak bardzo grzecznie i nie przeszkadzając mi w dostrajaniu urządzenia. Kiedy spojrzałem w kierunku wskazywanym przez Kleo, ujrzałem mojego zmutowanego psa, który na czterech jedynie nogach usiłuje udawać, że jest zwykłym psem i łasi się do nikogo innego, tylko już nam znajomej dziewczynki na rowerze.

To chyba znak, żebyśmy się zapoznali, nie sądzi pan, doktorze? Kleo Sewittz dotknęła mojego ramienia i uśmiechnęła się przemiło, ściągając okulary i chowając je do maciupeńkiej kieszonki na piersi kamizelki.

Chodźmy, powiedziałem wstając i zostawiając należność za nasze napoje powiększoną o sowity napiwek. Kleo nie udawała, że chce zapłacić, co mi się podobało - aczkolwiek przypuszczałem, że znajdzie sposób, żeby mi wynagrodzić te drobniaki.

Podeszliśmy do dziewczyny, która wyciągała Ślepnirowi coś z sierści i głaskała go. Przysięgam, on to chyba robi specjalnie, utytła się w czymś i idzie podrywać panienki. Mutant wyrzucił jęzor na zewnątrz, dyszał i machał ogonem tak energicznie, że z kilkunastu metrów słyszałem, jak serwomotor jęczy na wysokich obrotach. Podeszliśmy i Ślepnir zrobił głupią minę.

Yyy, cześć, powiedziałem, machając przyjaźnie do dziewczynki.

Uniosła lekko głowę. Spojrzała na mnie, potem na Kleo, potem znowu na mnie i pokręciła głową.

To chyba bez sensu, nie? Spytała.

Co bez sensu? Odpowiedziałem pytaniem, nie rozumiejąc.

No, a co byś chciał? Widziałam, jak patrzyłeś w lesie... Masz taką laskę, wskazała na Kleo, to czego chcesz ode mnie?

Doktorowi Okropnemu chodziło o to, że głaskasz jego psa, a że to trzeci raz, jak się widzimy, to przyszliśmy się przywitać! Powiedziała radośnie Kleo, wyraźnie uradowana tą "laską".

Aha... No, dobra. Jak się wabi?

Ślepnir.

Jak ten koń Zeusa?

Odyna, poprawiła Kleo ku mojemu zdziwieniu.

No, właśnie. Słuchaj, bo widzieliśmy w lesie ciebie i tego, no... Pstryknąłem palcami.

Józka.

Właśnie, Józka. A potem widzieliśmy, jak na niego krzyczysz, wszystko ok?

Kłótnia kochanków...? A może potrzebujesz pomocy? Spytała Kleo, bawiąc się włosami.

Nie wasza sprawa! A zresztą, i tak nic nie zrobicie.

Ślepnir zawarczał i wyprężył się. Po drugiej stronie placu szedł klon rzeźnika w szelkach, tylko ten miał wąsy, brodę, długie włosy i ubrany był jak stary hipis, w koszulę i dżinsy.

O, kurwa, powiedziała ta mała i schowała się za Kleo. Hipis przeszedł drugą stroną drogi, chwiejnym krokiem wszedł do monopolowego i zniknął tam.

Co to za menel? Spytałem, choć jasnym było, że to Andrzej z duetu braci Cieślaków.

To, on... On, yy... Zaczęła, ale na jej twarzy tańczył strach. Kleo wzięła się za uspokajanie tej drobinki, więc zrozumieliśmy tylko tyle, że w poszukiwaniu swojej koleżanki wpadła jak śliwka w kompot, a tych dwóch trzęsło miejscowością, bo mieli haki na każdego i byli podejrzani o porwania i zabójstwa młodych dziewczyn w okolicy, ale nigdy nie było świadków ani niczego im nie udowodniono.

Gdy udało się jej pozostać niezauważoną, gdy hipis wychodził ze sklepu z kilkoma flaszkami w siatce i zniknął za rogiem, zapytałem, jak niby trafiła na kolana z tym chlorem w szelkach w gardle.

Usiłowałam podjąć jakiekolwiek kroki żeby ich wybadać, i jedyne, co odkryłam, to jakąś dziwną polanę, na którą jeździ Józek tym swoim gratem. A że przyłapał mnie na podglądaniu, to musiałam być przekonywająca. Stąd akcja w lesie.

Nie uwierzyłem w ani jedno słowo, ale nie dałem po sobie poznać. Ślepnir też nie. To znaczy on dał po sobie poznać, ale nie w sposób oczywisty dla obserwatorów.

Spytałem, czy możemy jeszcze w czymś pomóc, ale dziewczyna wsiadła na rower i pojechała, niby to spiesząc się na obiad.

Nie podobało mi się to ani trochę. Podzieliłem się tym z Kleo.

Nie podoba mi się to, powiedziałem do Kleo. Ona spojrzała na mnie swoimi wielkimi, niebieskimi oczami. Czy może doktor coś zrobić? Czy możemy coś zrobić?

Możemy iść i ich wybadać. Najwyżej nas opierdolą i wyrzucą za bramę. Zerknąłem na zegarek, który oprócz odczytu godziny, dnia, pory roku, pulsu i nawigacji satelitarnej, miał staromodne pokrętło, staromodny pasek i wygląd nagrody dla przodownika pracy w dziesięciolecie otwarcia zakładu.

Kleo, kochanie... Powiedziałem spokojnie, delikatnie i cicho, a ona zwróciła na mnie swoje oczy, swój biust w trzeszczącym od naprężeń staniku i swoje lekko rozchylone usta. Uniosła lekko brew. Taak? Spytała.

Może zrelaksujmy się trochę...? Po coś tu jednak przyjechaliśmy, dodałem. Miałem ochotę na intrygę i kryminał, jednak wolałem odpocząć choć jeden wieczór. Pójdźmy na kolację, na drinka, na romantyczny film, i spędźmy miło czas, dodałem, a Kleo... W takiej sytuacji pewnie powinno się powiedzieć, że promieniała ze szczęścia, ale ona jakoś zazwyczaj promieniuje uśmiechem, seksem i magnetyzmem, więc to, co się działo teraz, możecie sobie jedynie wyobrazić. Zadzwoniłem do jedynej w mieście restauracji "Magnolia", która to nazwa raczej, bardziej pasowała do kwiaciarni, ale co tam. Zamówiłem stolik na osiemnastą. Było jeszcze mnóstwo czasu, Kleo mogła się przygotować wedle uznania, a ja mogłem odpocząć. Wyciągnąłem więc skrzynkę z narzędziami, prototyp turbojeżotrzmiela v.2.0 i zacząłem grzebać. Ślepnir wałęsał się po okolicy.

Gdy turbojeżotrzmiel, pionowego startu zdanie sterowany mutant wystartował, polatał chwilę i wylądował na mojej dłoni, poczułem dumę z samego siebie. Zupełnie jak wtedy, kiedy organizm Ślepnira przestał walczyć z modyfikacjami, a Ślepnir zaczął radośnie biegać po podwórku i zręcznie omijać przeszkody, ściany i ludzi. Wtedy też odkryłem, że w chwilach, w których się nim nie steruje, wraca do psich przyzwyczajeń. Co jest bardzo dobre, nawiasem mówiąc, i co od wtedy praktykuję we wszystkich moich potworach. Tak samo było i teraz, gdy usłyszałem, jak Kleo mnie woła. Odwróciłem się, i turbojeżotrzmiel wypadł mi z ręki. Zwinął się w bzyczącą gniewnie kulkę najeżoną kolcami. A ja stałem i patrzyłem, z otwartymi ustami.

Oto stała przede mną Kleo Sewittz w małej czarnej, gwiazda poranka, południa i wieczora, wamp, żyleta, nieślubna córka Pam Anderson i Sharon Stone, diament wśród pereł. I pewnie jeszcze coś. Każdy facet na Ziemi popłakałby się ze szczęścia i wzruszenia.

Wyprasowałam panu koszulę, doktorze, powiedział ten anioł w szpilkach.

***

Kolacja udała się znakomicie. Choć nie było zbyt wielkiego wyboru dań, to Kleo udało się zamówić pyszną sałatkę ze świeżych warzyw, a ja zjadłem specjalność zakładu, placek po węgiersku. Kleo robiła furorę wśród kelnerów i nielicznych klientów, aż sam kucharz przyszedł zobaczyć to długonogie cudo. Oczywiście wtedy już siedzieliśmy przy barze, gdzie na wysokim stołku założone jedna na drugą nogi nowej w mieście blondynki prezentowały się niezwykle apetycznie. Chyba nigdy nie mieli tu takiego gościa, biedaki. Założę się, że każdy z nich wrócił potem do domu i łoił żonie dupsko (lub własną prawicę) aż miło, raz po raz w myślach odgrywając coraz to bardziej wymyślne sceny z Kleo i sobą w rolach głównych. Na pewno, bo gdy ja zaszedłem pierwszy raz do miejscowego sklepiku i wracając, zobaczyłem Kleo Sewittz leżącą na leżaku i jedzącą loda na patyku, mało nie dostałem udaru. Wtedy to właśnie wróciłem do TurboObciągatorów, nad którymi zarzuciłem prace jeszcze w szkole średniej.

A potem przynieśli maszynkę do karaoke i okazało się, że Kleo odważy się zaśpiewać tylko jedną piosenkę - I will survive - więc oczywiście, żeby zgromadzone towarzystwo nie rozniosło lokalu, musiała ją zaśpiewać trzy razy. W połowie czwartego razu zaczęło się nie lada mordobicie, więc po prostu wyszliśmy, o dziwo przez nikogo nie nękani, choć jeden facet bardzo nachalnie się gapił.

***

Następnego ranka obudziłem się sam w wielkim łożu w rozłożonej przyczepie. Wiem, że nie spałem za wiele, i że nie spałem tu sam. Miałem bardzo jasne wspomnienia dotyczące mojej współtowarzyszki tego urlopu i niejasne w sprawie tego, jak rozegrać dzisiejszy dzień. Nie miałem żadnego pomysłu na to, co robić dalej z tym urlopem, oraz gdzie właściwie teraz jest Kleo "Wamp" Sewittz.

Pociągnąłem nosem. Pościel pachniała perfumami, snem i seksem. I miodem, nie wiedzieć czemu. Zwlokłem się z łóżka, otworzyłem wszystkoszczelne drzwi i wszedłem do kuchniosalonu. Tutaj unosił się zapach świeżo parzonej herbaty BOP, kiełbasek z patelni i jajek sadzonych. I na to wszystko Kleo Sewittz, w kowbojkach i mojej koszuli.

Dzień dobry! Zakrzyknęła radośnie. W sam raz na śniadanie, doktorze. Dziękuję, Kleo, to bardzo miłe, wygląda smakowicie. Skąd mamy świeże pieczywo? Dotknąłem bułki, była jeszcze ciepła. Upiekłaś bułki? Kleo zrobiła minę, jakby miała parsknąć.

Pojechałam po nie rano do miasta, głuptasie! Proszę siadać do stołu, doktorze. Poklepała mnie przyjacielsko po ramieniu i zaprosiła do stołu.

Doktor głuptas, nikt tak do mnie jeszcze nie powiedział, rzuciłem cicho, wcinając kiełbaski i zagryzając ciepłą bułą z masłem.

Jadłem i błądziłem myślami po całej okolicy, zwłaszcza po niektórych pobliskich pagórkach, ale jedna myśl nie dawała mi spokoju.

Kleo? Spytałem.

Tak? Odwróciła się do mnie, demonstrując pozostałe dwa pagórki.

Skąd ten zapach miodu? Nie daje mi spokoju.

A wie doktor, że też się zastanawiałam? Wydaje mi się, że to ten dziwny stworek wydziela ten słodki zapach, powiedziała Kleo i podała mi pudełko po butach.

Najwyraźniej turbojeżotrzmiel, odkąd go wypuściłem z rąk wczoraj, aż do samego rana dzisiaj latał po całej okolicy, terroryzował rabatki, kwiatki i doniczki, żeby wypełnić się nektarem po brzeżek i teraz odpoczywać, czekając aż ktoś go opróżni z nadmiaru wyprodukowanego miodu. Kleo Sewittz znalazła go, obrzmiałego na wycieraczce i włożyła delikatnie do pudełka z napisem Louboutin, z którego wydobywało się ciche warczenie. Wyciągnąłem więc stwora, pociągnąłem za nóżki i wydoiłem ciśnieniowo, wyciskając miód do słoiczka, który mój blond-anioł nie wiedzieć skąd wyciągnął.

Wow, doktorze! To prawdziwy miód? Spytała, obserwując gęstą ciecz w słoiku.

Najprawdziwszy. I smaczny. Jeśli lubisz, mogę ci tego turbojeżotrzmiela podarować, będziesz miała codziennie świeży, powiedziałem, trzymając stwora za nóżkę. Stworzenie miało błogi wyraz pyszczka i posapywało z cicha. Kleo głaskała go palcem po futrzastym brzuszku, a stwór czknął, pierdnął cicho i zasnął.

Ojej, zepsułam?

A, skąd. Po prostu się zahibernował, pewnie baterie mu siadły. Połóż go na parapecie, niech słoneczko na niego poświeci. Położyła delikatnie stwora na parapecie. Obserwowałem to z uśmiechem. Jednak gdy na mnie spojrzała, udałem poważnego. Zdziwiła się.

Co dziś robimy, Kleo Sewittz? Zapytałem, siląc się na poważny ton, ale kąciki ust mnie zdradziły. Kleo podtrzymała zabawę. Wyprężyła się, strzeliła obcasami jak pruski oficer przed samym Kaiserem.

Doktorze Okropny, melduję, że potrzebuję trzydziestu minut na doprowadzenie się do porządku, posprzątanie tu i bycie gotową do wyjścia!

Proszę kontynuować, spocznij. Puściła mi oko, a ja udawałem, ze marszczę groźnie brwi. Schyliła się lekko, żebym mógł zerknąć przez rozpiętą koszulę na biustonosz od Agenta Prowokatora, a raczej na to, co "skrywał". Pociągnąłem nosem i westchnąłem. Moment idealnego Zen.

I, jak to zwykle bywa, właśnie ten moment wybrał sobie niezidentyfikowany strzelec na ostrzelanie przyczepy z czegoś, co brzmiało jak karabinek Kałasznikowa. Kleo poślizgnęła się i byłaby wywróciła, ale złapałem ją w talii i usadziłem sobie na kolanie. Była przerażona, ale zobaczyła, że ja zupełnie nie i trochę jej przeszło. Ja nie przejąłem się zbytnio ostrzałem, bo przyczepa została zaprojektowana, by wytrzymać niejednokrotne trafienie z półcalowego M2, więc 7,62 tylko wbijały się w grube, kevlarowe poszycie, nie czyniąc nikomu krzywdy. W chwili, gdy zamaskowany strzelec przeładowywał, niemalże spod ziemi wyskoczył Ślepnir i, no cóż, nie obszedł się delikatnie z panem uzbrojonym. Gdy upewniłem się, że pan uzbrojony został rozbrojony, a jego kałach leży kawałek dalej, wyszedłem z przyczepy w samych bokserkach i butach, a w ręce miałem mój pistolet. Był to stary, odrapany colt, który przysłał mi dronem przez granicę jeden weteran z Wietnamu, w podzięce za nowe ramię wyposażone w strzelbę kalibru .22. Miałem nadzieję, że nie będę musiał go użyć.

Pan rozbrojony leżał nieprzytomny na ziemi, twarzą do góry, a na nim stał mój wspaniały pies, warcząc mu i śliniąc się ohydnie prosto w dziurę w kominiarce. Podszedłem i obszukałem go pobieżnie: Trzy pełne magazynki do kałacha, kluczyki do samochodu z brelokiem z napisem VC i jakieś drobniaki. Portfela brak. Dowodu brak. Ściągnąłem mu kominiarkę, ale morda taka jakaś mi zupełnie nieznana, choć może znajoma?, nieogolony oprych po czterdziestce. Dałem mu w pysk, żeby się ocknął. Skrzywił się strasznie. Pewnie miał jakieś ohydne obrażenia, których nie miał przed opróżnieniem pierwszego magazynka w moim kierunku.

Postanowiłem przeprowadzić wywiad środowiskowy, jak na doktora przystało. Przepraszam pana bardzo, spytałem, ale czy zaparkowałem na pana strzelnicy? Facet nic. Tępy chuj, taki żart mi zmarnował i się nie zaśmiał. Dlaczego pan ostrzelał moją przyczepę? Facet nic. Czy może mi pan choć powiedzieć, czy to mnie pan chciał zabić, czy Kleo? Facet dalej nic. Przytknąłem mu pistolet do głowy i spytałem jeszcze raz: Powiesz mi, czy mam cię zastrzelić, albo pozwolić mojemu psu cię zgwałcić, zapłodnić, zarobaczyć a potem dopiero zjeść? Na te słowa Ślepnir zadyndał mu przyrodzeniem przed nosem. Kapała z niego cuchnąca, parująca ciecz. Facet się krzywił, szarpał, ale nic nie powiedział.

No to chuj, trzy dwa jeden, wyliczyłem i odbezpieczyłem colta. Pożegnaj się ze światem, buraku.

I ten moment wybrał sobie facet na rozdarcie mordy: JÓZEK! TO JÓZEK! CIEŚLAK JÓZEK! I ANDRZEJ! ANDRZEJ WIDZIAŁ WAS WCZORAJ Z TĄ MAŁĄ!

I co, dlatego postanowiliście nas zastrzelić?, bo gadaliśmy z tą małą?

Ja nic nie wiem, tak samo jak wy, mam długi, Andrzej i Józek mają mnie w garści, dali mi broń i kazali się was pozbyć! Już wczoraj chciałem w restauracji, ale, ale...

Właśnie, to ten typek z wczoraj! Ten, co się tak lampił. Wszystko jasne.

Za dużo ludzi mogło ucierpieć, pokiwałem głową.

To co w końcu powiedziała nam ta mała? Za co mamy umrzeć? Co takiego widzieliśmy?

Facet się rozryczał. Że niby taki emocjonalny... Wstałem.

Ślepnir, puść tego zasrańca, niech biegnie do domu. Pies ani drgnął. Ślepnir! Zostaw!

Pies zlazł z gościa, który najwyraźniej uznał, że jestem kretynem, bo nagle przestał płakać, zerwał się, wyrwał i usiłował odbiec w stronę gdzie, jak mu się wydawało, zostawił kałacha, a ja odrzuciłem magazynki. Gdy dostrzegł, że nigdzie go nie ma, usiłował -nie spodziewałem się tego, a powinienem - wyszarpnąć zza paska spodni starego Makarowa i mnie zastrzelić, ale gdy tylko wyciągnął przed siebie rękę z pistoletem, seria z kałacha niemalże przecięła go wpół. On nie zdołał, bo umarł natychmiastowo, ale ja zdążyłem się zdziwić. Odwróciłem się, a kilka metrów za mną po lewej stronie, stała Kleo w samej bieliźnie, w kowbojkach i z automatem kałasznikowa w rękach. Zawadiacko-seksowno-reklamowym ruchem zarzuciła włosami i usiłowała zdmuchnąć niesforny kosmyk z nosa. Cudowne.

Wszystko w porządku, doktorze? Spytała, nie spuszczając wzroku z trupa, koło którego rosła kałuża krwi. Podszedłem bliżej, wyciągnąłem mu pistolet z martwej dłoni, po czym niemal z przyłożenia wypaliłem jeszcze kilka razy w korpus.

Ślepnirku, pozbądź się zwłok, dobrze? Tak, żeby nie było śladu, powiedziałem i odszedłem w stronę Kleo.

Co za urlop, nieprawdaż? Spytałem, demonstrując dwie przedpotopowe giwery, a ona wyciągnęła do mnie rękę. Schowałem za plecy zdobycznego Makarowa i wyciągnąłem rękę do Kleo, która, prawdopodobnie przypadkowo, trzymała kałacha opartego o biodro jak fachowiec z dziedziny ludobójstwa. Makarow zaś zaczepił się o moje gatki i ściągnął je w dół. Przez chwilę staliśmy tak: Kleo w samej bieliźnie i z kałachem, ja z pistoletem w ręce, w samych butach i z bokserkami w kostkach. Słońce wyszło zza chmur i ptaki zaczęły śpiewać...

Nie dość głośno jednak, by zagłuszyć rozdrabniającego kilera Ślepnira, ale nie było powodów do narzekania. Naprawdę nie było.

***

Kleo, dlaczego zdjęłaś moją koszulę? Spytałem, głaszcząc ją po krągłościach, gdy odłożyliśmy żelastwo na stolik i zalegliśmy na moment na łóżku.

Nie chciałam jej wybrudzić, doktorze... Jesteśmy pod ostrzałem, a ona nie chce wybrudzić mojej koszuli. Daję słowo, anioł.

Kleo? Spytałem ponownie, gdy ona była nieco zajęta. Przypomnij mi, żebym cię spytał, co robimy dalej z tą całą kabałą.

Nie myśl teraz o tym, doktorze, powiedziała, nabierając tchu.

Rozkaz, powiedziałem, a Kleo Sewittz puściła do mnie oczko i wróciła do swojego poprzedniego zajęcia, a ja naprawdę przestałem myśleć o czymkolwiek innym.

***

Gdy przestałem dyszeć i rozluźniłem się całkiem, wróciłem do tematu. Kleo miała wolne usta i mogła odpowiedzieć.

Pomyślałam, że może powinniśmy ich odwiedzić i dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi?

Myślę, że to niezły pomysł. Najwyżej rozpierduchę zrobimy później, powiedziałem zamyślony.

Jak mamy iść w gości, to ja się wolę przebrać, powiedziała moja wspaniała towarzyszka i wyciągnęła kilkanaście kompletów bielizny, sukienek i butów. I jedne, jedyne długie dżinsy z dziurami na kolanach. Podobały mu się te spodnie, ale chciałem, żeby przymierzyła wszystkie zestawy najpierw. A ten blond-diabeł wiedział doskonale, że chcę zobaczyć pokaz, bo na koniec szepnęła mi na ucho, że po to właśnie wzięła te wszystkie szmatki ze sobą. Panie i panowie, ecce Kleo Sewittz.

Godzinę później Kleo była bardziej ubrana niż zazwyczaj, ale przy tym wciąż ani ciut nie mniej gorąca, niż zastęp gotowych na wszystko, pełnoletnich cheerleaderek ze zsynchronizowanymi okresami w dzień owulacji. Czy coś. Ja umyłem twarz i założyłem t-shirt i długie spodnie. Ślepnir zrobił kupę na mrowisko, wredny zmutowany kutas. Centralnie, prosto na sam czubek wielkiego mrowiska. Ale, jak znam życie, był to zabieg mający na celu pozbycie się wszelkich dowodów istnienia pana niedoszłego zabójcy na zlecenie i poprawę sytuacji gospodarczej mrówek.

Po prostu podjedziemy, doktorze? Powiedziała Kleo, a ja odwróciłem się do niej i straciłem głowę na chwileczkę. Oto stała przede mną, krągła, wypukła tam, gdzie trzeba, gibka, uśmiechnięta, świeża i gorąca jak pizza. Nie wiem, jak ona to robi, że to wciąż robi na mnie takie wrażenie. Feromony pewnie.

Masz rację, tak, jak to widzę, z tej perspektywy, lepiej, żebyśmy podjechali. Kleo wsiadła do auta, wpuściła Ślepnira do bagażnika i otworzyła dla mnie drzwiczki.

Nie wsiada doktor? Spytała, czekając na mnie.

Pretekst. Powiedziałem.

Pretekst? Spytała ona, obserwując drapiącego się Ślepnira.

No, po co tam pójdziemy? W sensie... Jak ich wybadamy, by nie wzbudzić podejrzeń? W końcu ten kiler mógł kłamać.

Kleo zaśmiała się, szczerze rozbawiona.

Ależ doktorze... Mają skup złomu, elektroniki i tą toyotę, na którą widziałam, jak pan patrzył.

Wolę volvo, odpowiedziałem lekko na przekór, a Kleo uśmiechnęła się.

Volvo... Powiedziałem nagle. Volvo! VC! To nie C, powiedziałem, wyciągając z kieszeni kluczyk z brelokiem. To ułamane O! Tak! Zawołałem, przyglądając się brelokowi z bliska. Kleo, kochanie, podjedź, proszę, kawałeczek dalej tą drogą i zobacz, czy nie stoi tam gdzieś stare volvo w krzakach. Podejrzewam, że tam gdzieś. A ja wezmę jeszcze coś z przyczepy. Wróć tu po mnie.

Chwilkę później Kleo wróciła, a ja byłem już spakowany.

Jest? Spytałem, a ona kiwnęła głową. Masz, weź, podałem jej glocka 23. Mały, damski, przerobiony na automat. Weź jeszcze drugi magazynek. Wiesz, jak przeładować? Nie wiedziała. Pokazałem jej. Właściwie tak samo jak z kałachem... Tu ci go położę, żebyś mogła w razie czego. No, wiesz. Jest naładowany. I weź to. Schowaj dobrze, nie zgub. Może nam uratować życie.

Doktorze, czy my idziemy zabijać? Kleo zapytała, a ja byłem w szoku trafnością tego pytania. W sumie powinienem odpowiedzieć twierdząco, bądź co bądź gotowy byłem na wszystko, a w torbie miałem sporo rozrywkowych zabaweczek... Ale jakoś nie byłem pewien do końca.

Kleo, kochanie, nie będziemy zabijać, dopóki nie będzie to absolutnie konieczne. Pozwól tylko, że podkręcę ci coś pod zderzak... Na wszelki wypadek. Zdalnie sterowany claymore, powiedziałem, gdy musnęła mnie cyckiem, pochylając się, by zobaczyć co robię.

Poinstruowałem Kleo, co ma robić i kiedy, po czym wsiadłem do zdobycznego Volvo, zakręciłem i pojechałem. Po drodze zatrzymałem się, i do zderzaka z przodu przykręciłem trzy zmodyfikowane claymory. Najwyżej.

Zajechałem pod bramę i zatrąbiłem. Brama się otwarła, wjechałem na plac i wyłączyłem silnik. Wyszedł Józek, ubrany w te same łachy co wczoraj. W ręce miał strzelbę remingtona. Niedobrze, ale i nie źle. Zawołał brata.

Zrobiłeś to? Spytał, wychodząc z domu, Andrzej Cieślak, znany mi jako hipis. Możesz już ściągnąć tą kominiarkę i wysiąść z auta, gdzie ona jest, w bagażniku? Cała i zdrowa? No, mówżesz człowieku!

Przez bramę wjechała swoim SUVem Kleo. Wysiada, i szlag trafia stukot naprawdę wysokich i kurewsko wręcz drogich szpilek bo klepisko i pył, ale nic to: otwiera maskę, spod której wydobywają się kłęby dymu (z granatu dymnego).

Pomóżcie, panowie, pomocy! Woła Kleo z udawanym ukraińskim akcentem. Chłodnica chyba zdechła, lelum polelum! Prawie parsknąłem. Prawie.

Podchodzi tych dwóch bałwanów do Kleo, a ja już mam giwerę w ręce na wszelki wypadek.

Dlaczego chcieliście nas zabić, panowie? Spytałem, odbezpieczając colta z głośnym trzaskiem i ściągając kominiarkę. Popatrzyli po sobie zdziwieni.

Co chcieliśmy? Spytał Józek, zachęcony przeze mnie, by odłożyć remingtona na ziemię. Andrzej w ogóle wydawał się zupełnie w innym świecie.

Poznajecie tą furę? Poznajecie? Do kogo należała? Spytałem, gestykulując pistoletem.

Do... Do faceta, detektywa, któremu zleciliśmy, ja zleciłem, odnalezienie naszej... Siostrzenicy. Powiedział Andrzej, zupełnie skonfundowany.

A co, zgubiła się? Porwano ją? A może zniknęła?

Uciekła z domu, do swojego chłopak, powiedział Józek. Kochanka! Wrzasnął Andrzej. O którym wiem tylko tyle, że to starszy facet! Gdzie starszy facet dla czternastolatki? Złapał się za głowę.

Jak się kochają... Zaczął Józek, miętosząc brzeg koszulki. Andrzej wpadł mu w słowo.

Jak to, jak się kochają?! Nagle jesteś zwolennikiem tego, żeby nasza siostrzenica dawała dupy jakiemuś pierdolonemu staruchowi? Czyś ty ocipiał? Nasza Weronika? Albo w ogóle, jakakolwiek czternastolatka?

Przez chwilę trwaliśmy w impasie. Kleo, olana przez wszystkich, zaczęła niby to wyciągać jakieś klucze, upuszczać je i podnosić. Andrzej lampił się na wypinającą się Kleo. Józek patrzył to na mnie, to na Andrzeja. Ja stałem, z giwerą w ręce i czekałem na dalszy rozwój wydarzeń, który, jak się okazało, nadszedł zza mnie.

Ekhem, usłyszeliśmy za moimi plecami. Obróciliśmy się. Za mną stała rzeczona małolata uzbrojona w czeski pistolet maszynowy Skorpion i celując z grubsza w moim kierunku. Znajomym gestem dała mi do zrozumienia, że mam się pozbyć ciężaru z dłoni. Odłożyłem colta na ziemię, a Józek podniósł strzelbę z ziemi, wycelował w Kleo i coś do niej warknął. Kleo wyczołgała się spod samochodu i otrzepywała. Zauważyłem, że w ferworze odwracania uwagi musiała gdzieś zgubić swojego glocka. Niedobrze. Usiłowała wejść do auta i odpalić, ale auto "nie chciało zapalić". Józek kazał jej wysiadać i wypierdalać za bramę. Kleo posłusznie, z rękami teatralnie w górze zaczęła bardzo powoli iść do tyłu, w stronę bramy.

Józek odwrócił się do brata. Przykro mi, że tak wyszło, powiedział. Weronika i ja... Wskazał palcem małolatę i siebie. Do Andrzeja nie docierało. Józek zaczął jeszcze raz, ale wszedłem mu w słowo.

Przepraszam bardzo, że przerywam rodzinne spotkanie, ale czy może mogę się oddalić i zostawić was samych? Później mogę wpaść po wyjaśnienia, dlaczego nasłaliście na mnie i Kleo jakiegoś tłuka z kałachem. Andrzej zapytał, z jakim kałachem, ale ta mała kazała mu, mnie i wszystkim zamknąć dupę. A Kleo kazała przyspieszyć, bo gotowa się rozmyślić i ją też zastrzelić.

Ona mówiła, a ja powoli, krok za krokiem cofałem się pod ścianę bramy, jak najdalej od nich. Miałem przeczucie, że coś może być nie tak, nigdzie bowiem nie widziałem mojego zmutowanego psa, i obawiałem się niespodzianki. Poza tym, dziewczyna była po złej stronie volva.

Zabij go, powiedziała nastolatka do Józka. Zabij go i bądźmy razem szczęśliwi. Zabij go!

A co z nimi? Spytał Józek, usiłując nie patrzeć na trzęsącego się, zamrożonego ze strachu Andrzeja, który strzelał oczami na lewo i prawo, i który pewnie by uciekł, gdyby mógł. I koło którego rosła kałuża, prawdopodobnie moczu... No, chyba że dostał okresu.

Co z nim? I z nią? Darujesz mu życie? Widział cię! Nie wiadomo, co i komu powiedział w barze! Krzyczała ta mała, niczym Norman Bates, do siebie.

Sama go zabiję, powiedziała, liżąc <sic!> Skorpiona i ruszając w moim kierunku. Nieważne, co powiedział, i tak nikt nie zwracał na niego uwagi, powiedziała złowieszczo.

Przyznam, że trochę się obawiałem. Sytuacja była beznadziejna, bo najwyraźniej byłem czegoś, czemuś winny i tylko ta mała dziewczynka wiedziała, co to było, jeśli w ogóle była normalna. Bałem się o Kleo i zastanawiałem: Czemu nie wyciągnęła pistoletu wcześniej? Gdzie jest Ślepnir?

Idąca ślimaczym tempem do tyłu w bardzo wysokich szpilkach Kleo potknęła się, krzyknęła zszokowana i poleciała do tyłu, lądując na swoim cudownym tyłeczku. Na chwilę napięcie zelżało i Weronika parsknęła śmiechem. Gdy Kleo włożyła dłoń do kieszeni, żeby rozmasować, musiała wyrzucić z niej, wyglądający jak pilot do kamery detonator min, który wylądował na ziemi. Najwyraźniej zupełnie o nim zapomniała!

Kleo miała i ma niesamowite wyczucie stylu, czasu i najwyraźniej też szósty zmysł. Spojrzała na mnie, na idącą w moim kierunku dziewczynkę, która już była trzy kroki przede mną, a palec już, już na spuście.

Dałem nura do tyłu w tym samym momencie, gdy Kleo przycelowała szpilką w detonator i eksplozja specjalnie zmodyfikowanego na maksymalne rażenie i minimalny odrzut claymore'a z jej auta zmieniła układ sił i krajobrazu.

Andrzej, który stał niemal idealnie naprzeciwko SUVa Kleo, stracił całkowicie głowę i upadł. Głowę zmiotło dokądś, a może się rozprysnęła? Trudno powiedzieć. Józek, który najwyraźniej był w czepku urodzony, wyszedł bez szwanku. Bez zadrapania. Krzewy za nimi zniknęły. A mordercza małolata, pewnie pod wpływem szoku, pociągnęła za spust.

Pociski ze Skorpiona waliły we wszystko: w ziemię, w szyby zdobycznego volva, w opony i w karoserię. Mała zmieniła magazynek i obeszła samochód, by mnie znaleźć. Gdy była z przodu a ja z tyłu, podbiegł do niej Józek, wypalając kilka razy w moim kierunku ze strzelby. Nagle objął ją w talii i pocałował mocno, namiętnie i pewnie jeszcze jakoś, ale tym razem to ja przypomniałem sobie o detonatorze. Ona wyrwała się z jego objęć, ja wychynąłem zza auta i nasze spojrzenia spotkały się. Uśmiechnęła się, unosząc pistolet maszynowy CZ Skorpion i kładąc palec na spuście. I wtedy jakoś mimowolnie nacisnąłem przycisk detonatora.

Trzy modyfikacje miny przeciwpiechotnej M18A1 Claymore wypaliły jednocześnie, zmieniając kochanków w kisiel, dom za nimi w płonące strzępy i szopę na narzędzia... w sito. Przepiękna, stara toyota zaparkowana obok domu, przestała przypominać samochód. I nagle zrobiło się cicho.

Wyciągnąłem telefon. Dokąd pan dzwoni, doktorze? Spytała Kleo Sewittz, zdumiona moim spokojem. Pół minuty temu tu był Armageddon, a ja będę przez telefon gadał?

Do domu, rzekłem. Halo, Jakub? Ta, świetnie, kurwa, urlop znakomity. Tak, tak, Kleo Sewittz. Przekażę. Jakub, kurwa! Jest tam jeszcze to skurwiałe banshee?

***

A Ślepnir przegapił całą akcję, bo sąsiedzi Cieślaków byli na wakacjach i zostawili dogsitterce swoją sukę owczarka niemieckiego. I nagle taki z niego romantyk, donżuan, żigolo... Jak z nią skończył, to trzeba ją było zastrzelić, żeby nie cierpiała.

Sukę, nie dogsitterkę. Ale oficjalnie trafił ją odłamek z wybuchu, więc nie będzie na nikogo. Ot, przypadek. Trudno.

Następnego dnia Kleo i ja wyjeżdżaliśmy z uroczej miejscowości niezatrzymywani przez nikogo. Co prawda policja musiała nas przesłuchać, ale ci policjanci, którzy zjawili się w naszym obozie... Po godzinie z Kleo Sewittz zupełnie stracili chęć na zarzuty i przestali mieć wątpliwości w sprawie "wybuchu gazu w domu Cieślaków" i w obliczu braku jakichkolwiek dowodów, wykreślili nas z listy podejrzanych. Nie było ciał ani krwi, więc Cieślaków uznano za zaginionych.

Patrzyłem przez okno z fotela pasażera, gdy Kleo prowadziła swojego SUVa z przyczepą. Ślepnir spał na tylnym siedzeniu, zwinięty w jeden wielki, zarobaczony kłębek.

Jechaliśmy nad morze.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 9

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (89)

  • Ritha 29.06.2016
    Lol, jakie długaśne! I przy tym nie straciło na jakości, a wręcz przeciwnie. Takie powieściowate. Jestem w szoku. I całkiem romantyczne (szok x 2), rzekłabym "fascynacja, intryga, uszczypliwości" ( xD dzień bez dziwnego komentarza jest dniem straconym), chociaż w tym wypadku zamiast uszczypliwości kipiąca seksem pani Sewittz. No i rozpierduchy też nie zabrakło (a zastanawiałam się w połowie czytania, czy dobrniesz tak spokojnie do samego końca, czy jednak coś wybuchnie). Podobało się :)))
    Ps. Jak uśmiercisz kiedyś Ślepnira to Cię przestanę czytać :p
  • Okropny 29.06.2016
    Tydzień pisane, w przerwach od roboty, na telefonie! :) Cieszę się, że Ci się podoba - pulpa ma być łatwa, lekka i przyjemna :)
  • Okropny 07.03.2017
    Uśmierciłem, a Ty chcesz jeszcze ;)
  • Ritha 07.03.2017
    Okropny co? Nie zauważyłam, żeby zdechł! Niemożliwe, żeby mi umknęło...
  • Okropny 07.03.2017
    Ritha widzisz? Tak czytasz
  • Ritha 07.03.2017
    Okropny rozleciał się ale miałeś go reanimować/poskładać! Tak pamiętam
  • Okropny 07.03.2017
    Ritha aaaa wiiidziisz
  • Okropny 07.03.2017
    Ritha w ogole, przypomniałem sobie te pierwsze pulpy... Lezka w oku oo,
  • Ritha 07.03.2017
    Okropny stare dobre czasy :) Szłam spóźniona 3 godz do pracy (notabene przez Ciebie) i śmiałam się na głos do kom. na ulicy, jak debil, czytając pierwszą Pulpę ;)
  • Margerita 29.06.2016
    pięć
    A co wyście tam na tym urlopie zmalowali, że policja was przesłuchiwała, ale Ślepnir żyje
  • Ritha 29.06.2016
    Przeczytałaś ten tekst w ogóle? Czy tylko początek i koniec :P
  • Okropny 29.06.2016
    Ritha czy w ogóle nic?
  • Ritha 29.06.2016
    Okropny o policji wychwyciła, to coś tam liznęła xD :p
  • Margerita 29.06.2016
    Ritha
    dobrze mówisz skoro wspominam o policji to znaczy że co nie co przeczytałam co prawda początek i koniec bo cały tekst jest trochę za długi
  • Ritha 29.06.2016
    Bez komentarza :/
  • Neurotyk 29.06.2016
    Ritha, Mar to nie jest naiwna, głupiutka użytkowniczka Opowi, to ktoś z Nas. Po prostu przybiera taką pozę i obiera rolę prowokatora :)
  • Margerita 29.06.2016
    Neurotyk
    To miłe co o mnie napisałeś, ale za bardzo nie rozumiem ostatniego zdania w Twoim komentarzu, że ja przybieram taką pozę i obieram rolę prowokatora
  • Neurotyk 29.06.2016
    Margerita, robisz to celowo, żeby wprowadzić atmosferę intelektualnej gęstości :)
  • Margerita 29.06.2016
    Neurotyk
    co to znaczy atmosferę intelektualnej gęstości
  • Okropny 29.06.2016
    Margerita przeczytałem całe twoje życie marii, krwawiąc z oczu i odbytu, a ty masz problem z jednym małym tekstem i jeszcze śmiesz zostawiać głupie komentarze, że tekst za dlugi i co się właściwie stalo, a jakieś życie caledii olgi undomiel łykasz całe. Nie rozumiem, po co w ogóle się tu, pod moimi tekstami, pojawiasz i dajesz z dupy oceny. Nie rozumiem.
  • Neurotyk 29.06.2016
    Okropny, niestety - portal publiczny :/
  • Ritha 29.06.2016
    Okropny easy... oddychaj...
  • Okropny 29.06.2016
    Neurotyk I know.
    Ritha zero nerwów, po prostu ubolewam nad jakością czytelników.
  • Margerita 29.06.2016
    Neurotyk
    masz rację portal jest publiczny, ale może okropny niech melisy się napije może być jednego pewien że odpinam go z listy obserwowanych
  • Okropny 29.06.2016
    Margerita patrz, jak za tobą płaczę
  • Neurotyk 29.06.2016
    Margerita, ha ha, ty jesteś dowcipna :D
  • Margerita 29.06.2016
    Neurotyk
    O co Ci chodzi?
  • Margerita 29.06.2016
    Okropny
    Nie udawaj
  • Neurotyk 29.06.2016
    Margerita, skomplementowałem Twoją osobę :)
  • Okropny 29.06.2016
    Margerita po co miałaś mnie w obserwowanych, skoro nie czytałaś moich tekstów? ;)
  • Ritha 29.06.2016
    Okropny coś narobił, Margerita Cię wyrzuciła, teraz będziesz się miesiąc zbierał psychicznie xDDD
  • Margerita 29.06.2016
    Neurotyk
    Aha
  • Margerita 29.06.2016
    Okropny
    miałem Cię w obserwowanych bo do ciebie czasem zaglądałam co prawda czytała urywkami tyle że się nie odzywałam
  • Okropny 29.06.2016
    Margerita jak masz czytać urywkami, to lepiej nie czytaj wcale, serio. Nie kłopocz się. Poczytaj lepiej jakieś wartościowe teksty.
  • Neurotyk 29.06.2016
    Okr, cicha wielbicielka, a ty marudzisz :)
  • Okropny 29.06.2016
    Neo, jak będę chciał, żeby streszczenia moich tekstów mieli czytać, to bym narodowym wieszczem został.
  • Była rockmana 29.06.2016
    Co do Twojego tekstu Okropny, to napiszę, iż masz nietypowy styl, co osobiście mi się podoba, bo zbyt dużo osób piszących na jedno kopyto, co prawda może nie do końca na Opowi takich znajdziemy, ale wśród piszących często można to zauważyć, szczególnie młodych. Dużo przygód opisanych, no i po części patologii, co zatrzymuje na chwilę, przynajmniej mnie...
    Nie wiem, czy wynika to z tego, że próbuję w jakiejś części doszukać się dobra, ludzkich odruchów, sposobu myślenia...
    Muszę przyznać, ze ciekawa ta Twoja towarzyszka przygód, również niejednoznaczna i zastanawiająca...
    Co do zapisu teksty w paru momentach bym zmieniła. Z większym zaznaczeniem kto i kiedy wypowiada jakie słowa. Wtedy tekst byłby bardziej przejrzysty może.
    Pozdrawiam!
  • Okropny 29.06.2016
    Dzięki! Ja specjalnie te dialogi tak, to stylizacja. Co do patologii... Możesz rozwinąć?

    Za "nietypowy styl" bardzo dziękuję :)
  • Była rockmana 29.06.2016
    Aaa... no widzisz, stylizacja! Bardzo dobre! :) Sama lubię takie, jak mogłeś przeczytać w Bandzie :) Niedokończone, urwane, nie do końca jasne, zwiększa to ilość interpretacji :-) I potęguje nietypowy styl ;)
    No patologia, jak patologia, przepraszam za wyrażenia, ale
    -towarzyszka jest chyba prostytutką, choć nie mówisz tego wprost
    -małolata, która pieści mężczyznę...

    Nie do końca to "normalne", choć nikt z nas podobno normalny nie jest, bo na dobrą sprawę nie wiemy czym jest normalność... Ale przyciąga, nie dlatego, że lubię typ tekstów porno ( bo nie lubię), ale psychika tych bohaterów jest ukształtowana w inny sposób, są inni psychicznie.
  • Okropny 29.06.2016
    Była rockmana dzięki ;)
    Historie pisze doktor Okropny, jego perspektywa, to i jego stylizacja :)
    Kleo Sewittz... Jest ucieleśnieniem marzeń każdego faceta, dlatego dr Okropny w tym tekście doszukiwał się jej drugiego dna. Bohaterowie są różni; każdy z nich jest jak najbardziej prawdziwy, każdy z nich ma swoje życie, swoje przygody i nudy. I wszyscy żyją naprawdę.
  • Była rockmana 29.06.2016
    Jasne, ze tak. Teksty są Twoje to i punkt spojrzenia Twój i stylizacja. Z tych punktów widzenia składa się twórczość wszelaka, wszystkich nas. To piękne!
    Zgadzam się też, że Kleo jest ucieleśnieniem marzeń każdego faceta, nawet w tym tekście. I właśnie widać to "grzebanie" w niej, niczym chirurg na stole operacyjnym...
    Twój ośmionogi czworonóg też żyje naprawdę? :) Chciałabym mieć takiego!
    Ha ha, jak to brzmi... "ośmionogi czworonóg" :)
  • Okropny 29.06.2016
    Była rockmana z Harry'ego Pottera cytat dla Ciebie:
    "Ależ oczywiście to dzieje się w twojej głowie, Harry, tylko skąd, u licha, wniosek, że wobec tego nie dzieje się to naprawdę?"

    :)
  • Była rockmana 29.06.2016
    Okropny Dziękuję :) Mądre słowa! Sama przez trzy lata, będąc tam, gdzie byłam i niezmordowanie analizując teksty zastanawiałam się nad tym, jak mocno rzeczywistość nie jest rzeczywistością, a tylko tym, co mamy w głowie... Można by doktorat napisać... :)
    :)
  • Okropny 29.06.2016
    Była rockmana wystarczy, że dla Ciebie coś jest rzeczywiste. A reszta chuj. :)
  • Była rockmana 29.06.2016
    Dokładnie Okropny!!! Bardzo dobre słowa! To, co my uważamy za prawdziwe, zawsze dla nas będzie prawdziwe, nawet, jeśli dla wszystkich innych będzie irracjonalne. A reszta ch... :)
  • Okropny 29.06.2016
    Była rockmana chrzanić wszystkich, swoje robić.
  • Margerita 29.06.2016
    Wchodzi blondynka do sklepu i pyta się:
    - Co to jest, takie duże i czerwone?
    - Jabłka, proszę pani - odpowiada uprzejmie sprzedawca.
    - To poproszę kilogram i każde oddzielnie zapakować.
    Sprzedawca pakuje jabłka.
    - A co to jest, takie kudłate i brązowe? - pyta blondynka.
    - To jest kiwi.
    - Aha, to poproszę kilo i każde oddzielnie zapakować.
    Sprzedawca jest trochę sfrustrowany, ale pakuje...
    - Proszę pana, a co to takie małe i czarne?
    - Mak, ale cholera nie jest do sprzedania.


    może to was wszystkich rozweseli
  • Okropny 29.06.2016
    Jezus Maria, jaki suchar.
  • Neurotyk 29.06.2016
    XD, świetny dowcip :D
  • Neurotyk 29.06.2016
    Okropny, powinno się powiedzieć: Życie Marii, jaki suchar:D
  • Margerita 29.06.2016
    Neurotyk
    Dobrze, że choć tobie się spodobał
  • Była rockmana 29.06.2016
    Ja nie mogę... Sama wymyślałaś, czy zasłyszany? :)
  • Margerita 29.06.2016
    Była rockmana
    zasłyszany a dokładniej przeczytany
  • Była rockmana 29.06.2016
    Margerita
    :)
  • Margerita 29.06.2016
    Była rockmana
    Co?
  • Była rockmana 29.06.2016
    Margerita Nic, buźkę wysłałam.
  • Margerita 29.06.2016
    Była rockmana
    Mam jeszcze w rękawie kilka takich podobnych kawałów postanowiłam was od czasu do czasu trochę rozweselić
  • Okropny 29.06.2016
    Margerita 103 najlepsze dowcipy z brodą
  • Margerita 29.06.2016
    Okropny
    z jaką brodą?
  • Neurotyk 29.06.2016
    Margerita, wyręczę Okr – stary, czyli to już było :)
  • Margerita 29.06.2016
    Neurotyk
    To co, że było ale czasem trzeba was rozweselić prawda tym razem Ty licz się z kawałem haha
  • Neurotyk 29.06.2016
    Margerita, haha, dobrze :)
  • Okropny 29.06.2016
    Neurotyk nie wiem, ile to ma znaków :/
  • Neurotyk 29.06.2016
    Okropny, Przydługas to ponad (około) 40 000 znaków ze spacjami. Widzę, co wstawiasz, i raczej masz opowiadania do nominacji oraz - do 7000 znaków - szorty :) No, ale przeliczyć trza.
  • Okropny 29.06.2016
    Neurotyk to mógłbyś? Nie mam dostępu do kompa za bardzo :/
  • Neurotyk 29.06.2016
    To na górze na 38 tyś znaków, czyli ociera się o Przydługasa, a że mamy płynne widełka, to mozna zaliczyć do Przydługasa, bo mało jest długich opowiadań.
  • Okropny 29.06.2016
    Neurotyk a pozostałe pulpety?
  • Neurotyk 29.06.2016
    No i ten pulpet może być nominowany, jak wiesz, w następnym tygodniu dopiero. A pozostałe? ok, szukać Przydługasa? Czy tak generalnie?
  • Okropny 29.06.2016
    Neurotyk gieneralnie :)
  • alfonsyna 29.06.2016
    Dyskusja prawie tak długa jak tekst, to ja tylko krótko. Przeczytałam całe i absolutnie mi się podoba pod każdym względem (zupełnie nie wiem, dlaczego, ale tak jest). Chyba po prostu im dłuższe teksty piszesz, tym lepiej Ci wychodzą. A ja lubię takie długie czytać, zwłaszcza jeśli sporo tam Ślepnira. A Kleo właściwie mogłaby być ucieleśnieniem nie tylko męskich marzeń... Piątkę dałam, bo mi wolno. :)
  • Okropny 29.06.2016
    Wieeeeeelkie dzięki, Alfonsyno Katarzyno :)
  • alfonsyna 29.06.2016
    Okropny, "Alfonsyna Katarzyna" to brzmi jakbym burdel prowadziła czy coś... (tak, wiem, że sama sobie nick nadałam, ale jednak). :D
    Ale nie ma za co w ogóle. :)
  • Okropny 29.06.2016
    alfonsyna ależ jest, dzięki za trwanie przy serii :)
  • Okropny 29.06.2016
    alfonsyna ze nie wspomnę o budującym komentarzu, no no
  • KarolaKorman 29.06.2016
    ,, skurwiałe banshee'' - nie wyzywaj tak dziewczyny! Ja ją uwielbiam i jest dla mnie rodzajem żeńskim, a nie nijakim, taką małą zołzą :)
    Czekałam na tę część, kiedy Kleo odwdzięczy Ci się, doktorku, i było warto :) Mnóstwo atrakcji zapewniła Tobie i czytelnikom :) Świetny tekst idealny do nominacji do przydługasa tygodnia, 5 :)
    Są dwa błędy: Dziewczyna uciekła do chłopaka i zdalnie sterowany. Teraz nie wiem gdzie są :)
  • Okropny 29.06.2016
    Karola, wielkie dzięki za fangirling ;)
    Jest więcej błędów, ale poprawię z kompa, kieeedyś. Albo i nie ;)
  • KarolaKorman 29.06.2016
    Okropny, nie mam jak zmierzyć długości twojego tekstu, stąd pytanie. Czy to opowiadanie, czy przydługas? Nie chcę strzelić gafy :) Proszę o odpowiedź :)
  • KarolaKorman 29.06.2016
    Poradziłam sobie bez Ciebie. Jest 38 122 znaki ze spacjami czyli przydługas pospolity przydługaśny :)
  • ausek 30.06.2016
    Muszę się zgodzić, że masz specyficzny styl, a to chyba dobrze, prawda? ;) Zauważyłam też, że czasami stylizujesz słownictwo na gwarze, co też jest jakimś Twoim wyznacznikiem i to jest fajne. Co do długości - nie mam nic przeciwko. Jeśli tekst jest ciekawy to zostaje pochłonięty w mgnieniu oka. Tu przedstawiłeś zamkniętą historię i wydaje mi się, że gdybyś podzielił tekst na części, to straciłby nie tyle na jakości, co na sposobie odbioru przez czytelnika, a to też jest ważne.
    Co do nazwy restauracji, to dorabiałam sobie kiedyś w takim przybytku... dawne czasy. ;)
  • Okropny 30.06.2016
    Ausek, w kwestii słownictwa, czasem specjalnie, a czasem nie - my, ludzie pogranicza zawsze będziemy trochę mówić gwarą.
  • Canulas 27.09.2017
    Najpierw wątpliwość.
    "Podobały mu się te spodnie, ale chciałem, żeby przymierzyła wszystkie zestawy najpierw." - mi?

    Dobra.
    Zastanawiająco długi, choć dobrze poprowadzony i zamknięty twór. Mimo że było jej mało i tak (nie wiem czemu) najbardziej lubię banshee.
    Nawiązanie do Zbyszka Stonogi przednie, jak i inne, które (jak mi się zdaje) udało mi się dojrzeć. Przyjemne, jakieś takie bezkompromisowo-słoneczne. Wszystko lezne, strawne i dobrze pomyślane. Na tak dużej powierzchni tekstu, nieco mniej absurdu i groteski, ale to zrozumiałe, bo podyktowane wymogami fabularnymi.
    Jak przeijałem na sam dół komentarze, to mi mignęło "pisane na telefonie:"
    Jeśli tak, to: Matko Boska.
    Jakbym miałsię męczyć tyle na telefonie, to bym się powiesił z nożem wręku, tylko po to, żeby się odciąć i jeszcze raz powiesić. Napisz mi jeszcze, że z tą pierdoloną autokorektą w tle.
  • Okropny 27.09.2017
    Taak, tam pewnie musiało być "mi".
    A więc dotrwałeś! Zdzierżyłeś i dałeś radę! I nawet Ci się podobało, no, no...

    Mam tel. Nokia Lumia 630 i praktycznie wszystko piszę właśnie na nim, z czystej wygody, żeby było śmieszniej.
  • Canulas 27.09.2017
    Tu mi już mocniej Wędrowyczem poleciało. Trochę przez pryzmat "tradycjonalności" założeń opowiadania standardowego. Typu: Start - perypetie - finał. No i, z racji (być może) pilnowania się ram fabularnych, tych surrealnych odskoczni było mniej.
    Top absurdu, to chyba jednak, tena AdAlbert, czy jak mu tam. Ten krawiec z garażu. Choć, kurde, mimo że postać teoretycznie epizodyczna, lubię Banshee.
  • Okropny 27.09.2017
    Canulas zadziwiające, żeś się tak na Wedrowycza uparł, podczas gdy ja nie mogłem być z zamysłem dalej, bo, musisz wiedzieć, Pilipiuk to dla mnie nizina i depresje, literatura młodzieżowa dla niedojrzałego czytelnika - a ja próbuję sił jednak w zgoła innej publice czy konwencji, a przynajmniej, kurwa, tak mi się wydaje
  • Canulas 28.09.2017
    Okropny no możliwe, jeśli Ci to troszkę uwłącza, Mea Culpa, ale pewne (malutkie) mianowniki znajduję. Moze w samej frywolności chociażby. Chociaż oczywiście ( i naprawdę uczciwie) Twoje twory dosadniejsze i zacniejsze bardziej.
    Inna rzecz, że się może nieco krzywo wgryzam.
  • Canulas 27.09.2017
    Niekiedy brak odstępu w słowach. Pewnie jakaś część kanapki wpadła pod spację, bo żrę, żyję i piszę na tym samym metrze kwadratowym. Gwoli wyjaśnień, żeby nie było, że jesetem pół-debil. Najwyżej ćwierć.
  • Kim 13.02.2018
    Hej, Teriblu
    Dobra, skończyłam. Nie było lekko bo to nie mój styl jakbym wzięła tak napisaną książkę do ręki to nawet pierwszego rozdziału bym nie przeczytała. Choć myślę, że pulpy miałyby szansę na sukces bo historia jako tako ciekawa, rozbudowana, wiele błyskotliwych spostrzeżeń, krótko mówiąc: każdy znajdzie coś dla siebie. Jak tylko styl nie stoi na przeszkodzie (dla mnie stoi ale i tak mam zamiar czytac 1 pullpe dziennie) to powinno sie spodobać.
    Pozdro :>
  • Okropny 13.02.2018
    Heej, no nie spodziewałem się, że jednak udupisz to czytać :) milo mi :)
  • Kim 13.02.2018
    Okropny ej no mówiłam że przeczytam to przeczytam. Specjalnie se 3 budziki na 7 nastawiłam żeby zacząć dzień od pulpy ale żaden nie obudził więc jak wstałam po 9 to od razu siadłam do tekstu :P

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania