Poprzednie częściZabójczy (nie)przyjaciel 1

Zabójczy (nie)przyjaciel

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

 

- Patrick nie wrócił?- Zapytała przygnębiona przestępując próg domu.

Alex pokręcił głową i rzucił małą podróżną torbę w kąt pokoju.

W powietrzu unosił się zapach Farikal. Gotowana baranina z kapustą i czarnym pieprzem. Nie jadła tego od dzieciństwa. W kuchni zastała Anne w czerwonym fartuszku, stojącą przy kuchence z pieprzniczką w prawej ręce i łyżką w drugiej.

- Już jesteście! Siadajcie, zaraz będzie gotowe. O Boże! Zupełnie zapomniałam, Marie ty... możesz coś takiego jeść, wiesz po tym zatruciu...

Po chwili przemyślenia, Marie wzruszyła ramionami i słodko się uśmiechnęła.

- Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni.- Nie zważając na zszokowane spojrzenia brata i Anne usiadła przy drewnianym stole i w zniecierpliwieniu czekała na obiad.

Owszem, jedzenie szpitalne nie było najgorsze, ale spójrzmy prawdzie w oczy, nic nie zastąpi zapachu dzieciństwa.

Na krótką chwilę wróciła myślami do ostatniego spotkania z Patrickiem. Meg sprawdziła czy nie zaszył się w mieszkaniu, ale od sąsiadów się dowiedziała, że chłopaka tam nie było od kilku dni. Znajomi nic nie wiedzieli, a policja nie była ochoczo nastawiona na poszukiwania dorosłego mężczyzny, który z prawnego punktu widzenia mógł robić co chciał.

- O czym tak myślisz?

- Co? O Patricku. Martwię się o niego.

Nie powiedziała pozostałym czego dotyczyła ich kłótnia, mogli odmówić jej pomocy przy poszukiwaniu brata, albo jeszcze zrzucić wszystko na niego, a przecież najważniejsze, aby się odnalazł.

Nie komentując więcej zajęła się swoją porcją. Anne naprawdę dobrze gotowała, Kate i Meg świetnie piekły, a ona? Robiła to tylko, gdy miała czas, czyli rzadko. Z zadowoleniem wracała do przeszłości i napawał się tym, że wreszcie odzyskała cząstkę siebie. Nadal nie pamiętała nic z wypadku, ani w ogóle tego dnia. Postanowiła jednak w ogóle się tym nie przejmować.

Kiedy kończyli obiad w holu rozdzwonił się telefon. Marie porwała z blatu przygotowane wcześniej gofry z malinami i bitą śmietaną i poszła odebrać.

- Marie?!

- Tak, kto mówi?

- Anastazja, koleżanka Kate. Aresztowali ją! Znaczy... nie aresztowali... zabrali... ale to prawie to samo!- Dziewczyna piskliwym głosem próbowała wytłumaczyć co się stało.

Z plątaniny słów jednak udało się zrozumieć to co najważniejsze. Nie czekając na dalsze tłumaczenia, Marie odłożyła słuchawkę i wbiegła do kuchni, gubiąc po drodze kilka malin z gofra.

- Alex, daj mi kluczyki. Muszę jechać na komisariat Szybko!

Zdezorientowany chłopak posłusznie oddał jej klucze i nim zdążył o cokolwiek zapytać tej już nie było.

Spojrzała krytycznie na okrągłe słodkie ciastko i od razu przypomniał jej się torcik niespodzianka. „Przezorny, zawsze ubezpieczony”- powiedziała sama do siebie i wyrzuciła go przez szybę i ruszyła z piskiem opon.

Jak na nieszczęście zaczęło lać. Listopad nie rozpieszczał ich w tym roku. Wpadała w kałuże chlapiąc przy tym przechodniów. Już słyszała nawet jak ją przeklinają. Na ostrym zakręcie ledwie wyhamowała, jakiś dzieciak wybiegł nie wiadomo skąd.

„Zabiję siebie, albo kogoś”- pomyślała i po upewnieniu się, że chłopiec jest cały i zdrowy ruszyła dalej.

Pod komendą znalazła ostatnie wolne miejsce parkingowe i czym prędzej udała się do budynku. Przemarznięta czekała, aż wreszcie zobaczy inspektora. Po godzinie czekania pojawił się na korytarzu w parze z niską, krępą policjantką. Widząc Marie odprawił tamtą.

- Co pani tu robi? Powinna pani siedzieć w domu i odpoczywać.

- Dlaczego zabraliście Kate?

- Mamy swoje powody. To ona mogła podrzucić pani to ciasto. Niedawno przyszły wynik z laboratorium, gdyby zjadła pani je całe... miała pani mnóstwo szczęścia.

- Jasne. Ale po co miałaby to robić? Niech pan sobie nie żartuje, ona?

Weszli do małego pokoiku, w którym poza biurkiem, dwoma krzesłami i szeroką szafą nie było nic.

Usiadła naprzeciw inspektora i czekała na jakieś wyjaśnienia.

- Panna Kate zeznała na początku, że do telefonu od pani Dewor siedziała w swoim mieszkaniu, a po obejrzeniu monitoringu przy wjeździe na pani osiedle okazuje się, że była tam, zupełnie przypadkiem wtedy kiedy ktoś podrzucił to ciasto.

Zapadła głęboka cisza. Znała Kate od dawna. Nie były standardowymi przyjaciółkami, które mówią sobie o byle problemie i wypłakują się sobie w ramie obżerając przy tym niezliczoną ilością czekolady, ale zawsze mogły na siebie liczyć. Rozwiązywały problemy szybko i rzeczowo.

- Ale dlaczego?

- Wygryzła ją pani z obiecującego projektu. W dziedzinie chemii i biologii jest pani podobno istnym geniuszem, a panna Kate... stara się pani dorównać, jak widać nieudolnie.

Faktycznie, była najlepszą studentką, a ten projekt spadł im niczym cud z nieba. Stwarzał nowe szanse, sponsorzy chętnie finansowali ich pomysły, a wygrana otwierała drzwi do największych firm, jak i również dostarczała mnóstwo pieniędzy. To ona była największą konkurentką Kate, ale przecież Kate nie mogłaby posunąć się do czegoś takiego. Stanowczo nie. A może?

- W dniu pierwszego ataku... również miała sposobność, aby się do pani dostać. Wystarczyło podjechać od tyłu, gdzie nie ma monitoringu.

- Mam dosyć... niedługo każdy stanie się podejrzanym. Co teraz z nią będzie?

Inspektor postukał palcami w blat biurka. Miał proste, szczupłe palce, brak obrączki. Cóż, która kobieta wytrzymałaby tak pewnego siebie i zarozumiałego mężczyznę?

- Na razie ją przesłuchujemy. Przepraszam, obowiązki wzywają.

Opuściła komisariat wychodząc wprost w strugi deszczu. Nie wzięła ze sobą kurtki, bardzo mądre posunięcie- dodała w myślach.

Przejeżdżając obok kawiarni, zatrzymała się. Tu chyba nikt jej nie otruje.

W środku było przyjemnie ciepło i przytulnie. Kilka osób siedziało zupełnie nie zwracając na siebie uwagi. Zajęła miejsce przy oknie i zamówiła mocną kawę. Patrzyła na ulicę, gdy tamtędy przechodził znajomy fotograf. Miała co do niego mieszane uczucia, ale tylko on nie pałętał się jej bez potrzeby pod nogami, pomachała mu przez szybę, a ten nie wiele myśląc zaraz do niej dołączył.

Wyglądał lepiej niż ostatnio. Ubrany w białą koszulkę, skórzaną kurtkę i dżinsy już nie wydawał się takim nadętym bucem jak ostatnio. I nawet zrobił coś z włosami. Nie wiedziała jeszcze co, ale coś na pewno.

- Siedzisz tu bez obstawy?- Zaśmiał się przyjaźnie.

- Mam już dosyć. Im jest ich więcej przy mnie tym coraz gorzej kończę. Wszystko sobie przypomniałam... no z wyjątkiem tamtego feralnego dnia i... chyba tyle mi na razie wystarczy. A ty? Nie pstrykasz jakiś fotek?- Zapytała upijając łyk czarnego napoju.

Pokręcił głową.

- Szukam weny. Moja najlepsza modelka jest na urlopie.- Wskazał palce Marie i się uśmiechnął.

- Jestem na urlopie, bo nie masz dla mnie żadnych propozycji.

- Świetne z ciebie połączenie, umysł ścisły na co dzień a w weekendy modelka. Jeśli chcesz coś dla ciebie znajdę.- Puścił jej oczko i wyszedł.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Afraid13 10.08.2016
    Cóż, która kobieta wytrzymałaby tak pewnego siebie i zarozumiałego mężczyznę.
    Hmm jakoś nie rozumiem zbytnio tego zdania. Może chodziło - ...wytrzymałaby z tak pewnym siebie...
  • Nemezis 10.08.2016
    Faktycznie, przepraszam mój błąd.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania