Poprzednie częściZabójczy (nie)przyjaciel 1

Zabójczy (nie)przyjaciel- Koniec

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

 

 

Mieszkał blisko centrum, na ostatnim piętrze w typowo męskim mieszkaniu. Bez zbędnych ozdób i dodatków. Wszystko zorganizował tak, aby było pod ręką. W zaciemnionym pokoju, który stanowił jego sypialnię i pokój dla gości (których z czasem było coraz mniej), rozsiadł się na kanapie i nalał sobie lampkę koniaku. Zrzucił skórzaną kurtkę na podłogę i wystawił nogi na stolik. Z każdym łykiem czuł jak spięte ciało powoli się rozluźnia. Przez ostatnie dni harował jak wół, zarywając niejedną noc, a wyniki nadal były marne. Pokręcił głową z niesmakiem i sięgnął po laptopa. Gdy logował się już do poczty, usłyszał dźwięk swojego telefonu. Leniwym ruchem wyjął go z kieszeni i odczytał wiadomość: „Jestem w hotele Oberus na obrzeżach Bergen, wiem już wszystko proszę przyjechać, pokój czterdzieści sześć. Marie.” Przeczytał wiadomość jeszcze raz i jeszcze raz. Zerwał się na równe nogi, gdy zobaczył na ekranie komputera, że poszukiwana wysłała do niego również maila. Musiało być groźnie, skoro szukała z nim pilnego kontaktu.

Odłożył wszystko na stolik i wybiegł z domu. Musi teraz do niej dotrzeć, pisała że coś wie. Jej brat też wiedział i już nie żyje. Depnął na gaz, ale zaraz musiał przyhamować. Pani z wózkiem weszła w zupełnym spokoju na przejście dla pieszych i ani zamierzała przyspieszyć.

- No ruszaj się babo.- Mruknął rozgorączkowany inspektor.

Ruszył. Pędził ile fabryka dała, ale co z tego, jak ledwie znając drogę kluczył po słabo oświetlonych ulicach. Zadzwonił do Marie. Miała wyłączony telefon. W hotelu powinna być bezpieczna, ale miał złe przeczucia.

 

Usiadła na łóżku gapiąc się bezsensu w wyłączony telefon. Nadzieje podobno umiera ostatnia, więc ciągle wierzyła, że niedługo zjawi się inspektor, powie mu całą prawdę i ten koszmar się skończy. Przeszła pokój wszerz i wzdłuż. Nie mogła zasnąć, więc chodziła i chodziła. W sąsiednich pokojach urządzono chyba jakąś imprezę, goście wyszli nawet na korytarz. Ciekawa była kiedy obsługa hotelu zareaguje. Nagle koło dwudziestej drugiej spośród rumoru na korytarzu usłyszała delikatne pukanie do drzwi. Pomyślała, że to albo któryś z pijanych gości albo wreszcie Eriksson. Z całą ufnością otworzyła drzwi. Nim się zorientowała ktoś wepchnął ją do środka i rzucił na łóżko zaciskając silne ręce na jej szyi.

- Spodziewała się kogoś innego?- Zaśmiał się szyderczo fotograf.

Wycharczała coś niezrozumiale. Widziała jak na czoło mężczyzny wystąpiły małe kropelki potu, źrenice miał nienaturalnie powiększone, a siła ucisku raz malała a za chwilę czuła jak ją miażdży.

- Mam ochotę załatwić cie tutaj...- Szepnął.-... ale, ale... to zbyt niebezpieczne.

Sięgnął jedną ręką pod kurtkę, a chwilę później przystawił jej lśniący czernią pistolet do głowy.

- Wyjdziemy razem z hotelu bocznym wyjściem, wsiądziemy do mnie, a później znajdą się w jakimś pobliskim rowie.- Poinformował ją o tym z taką lekkością.

Przerażona do granic możliwości wstała, pozostając pod stałą obserwacją Filipa. Rozmasowała obolałe miejsce i ruszyła naprzód. Filip objął ją jedną ręką w pasie a drugą schował pod kurtkę, dając znak, że nadal trzyma pistolet i nie zawaha się go użyć.

Miała nogi jak z waty, myślała o ucieczce, ale przecież u boku z tym tyranem nie miała żadnego wyjścia. Minęli bawiących się gości, zamiast windą zeszli schodami. Walące jak młot serce pompowało coraz więcej krwi, myślała gorączkowo, ale to na nic. Schody się wiły. Wchodzili właśnie na jeden z niższych korytarzy. Na końcu widać byłą jakąś sylwetkę. Tak, to Eriksson!

- POMOCY!- Wrzasnęła zwracając uwagę policjanta.

Fotograf niewiele myśląc pociągnął ją za sobą rzucając się do ucieczki.

Wyjął pistolet i zasłaniając się Marie zatrzymał się nagle.

- Jeszcze jeden krok a rozwalę jej łeb!- Krzyknął do policjanta.

Eriksson zatrzymał się, podnosząc obie ręce do góry na znak, że nic mu nie grozi.

- Jak zobaczę cię za nami to do niej strzelę! Zrozumiałeś?!- Wrzasnął.

- Nie rób dziewczynie krzywdy. Zrozumiałem.- Odpowiedział Eriksson.

Filip cofał się powoli do tyłu wciąż celując do swojej ofiary. Policjant musiał zostać w miejscu. Doszli na tyły budynku. Wyjście dla personelu. Wyprowadzi ją tak samo jak wtedy ze studia- pomyślała przypominając sobie jego atak, szamotaninę i wywleczenie do samochodu.

Owiało ich rześkie powietrze. Popchnął ją w stronę samochodu. Wyjął z kieszeni kajdanki i skuł jej ręce na plecach i wrzucił na tylne siedzenie. Nie miała siły nawet płakać.

- Miałaś wyprodukować tylko trochę dragów, co to dla ciebie.- Ruszył z piskiem opon.- Ale ty nie dość, że nie chciała to jeszcze się wtrąciłaś w moje interesy. Pieprzona suka. Pomyśl, że mogłaś skończyć jak tamte pożal się boże modelki! Znalazłby się jakiś fajny burdel w Berlinie.

Wyjechał na główną drogę i kontynuował swój wywód. Stopniowo się rozpędzał. Wreszcie przeklął. We wstecznym lusterku ujrzał samochód policjanta. Na następnym skrzyżowaniu miał na ogonie kilka radiowozów. Jechał coraz szybciej i szybciej. Był wściekły, Marie przerażona. Piski opon, policyjne syreny, usuwające się pojazdy. Napięcie rosło, a oni byli coraz dalej.

Szarpnęła ręce. Kajdanki trzymały. Rozglądała się w panice. W powietrzu wyczuła woń alkoholu.

- Ty mała suko! Pieprzona zdzira...- przeklinał pod nosem.

Przejechali przez największe skrzyżowanie, wymusił pierwszeństwo, pozostawił za sobą kilka rozbitych aut. Z tyłu wciąż mieli jakiś radiowóz. Dojeżdżały kolejne. Filip niezrażony dalej kluczył. Był zdesperowany, zachowywał się jak zwierze w pułapce. Przeważał instynkt, nie rozsądek, nie myślenie. Uciec i zabić! Tylko to się liczył. Skręcali właśnie na ostrym zakręcie. Nie zmniejszył prędkości. Marie widziała tylko ostre światła z przeciwka. Rzuciło ją najpierw na szybę a później w bok. Uderzyła o coś głową. Filip stracił panowanie nad samochodem. Spadali. Długo, aż nadszedł koniec. Samochód zsunął się ze wzniesienia. Zatrzymali się na skale.

 

- W jakim jest stanie?!- Wrzasnęła Meg do lekarza.

- Ciężkim, nie wiemy... ta noc zadecyduje o wszystkim.- Odpowiedział lekarz i zniknął.

Świat jakby runął. Stali znowu wszyscy na korytarzu pogrążeni w jakimś dziwnym koszmarze. Otumanieni, niezdolni do logicznego myślenia. Wszystko działo się jakby w spowolnionym tempie.

Korytarzem szedł z wolna inspektor. Posępna mina, ciężkie ruchy.

- Co to w ogóle ma znaczyć?- Zapytała szeptem Kate, gdy podszedł do nich.

- Pani Johansen... była celem handlarzy narkotyków. Ten fotograf był jednym z pomagierów. Dodatkowo wysyłał modelki do agencji towarzyskich. Marie o wszystkim się dowidziała, ponadto nie chciała wytwarzać narkotyków. Stała się niewygodnym świadkiem.

- Ale czemu uciekła?

- Dostała wiadomość od Anne Devor.

Wszyscy spojrzeli na niego. Zdezorientowani, co ta kobieta miała z tym wspólnego?

- Anne znała jednego z szefów i tak właśnie się dowiedzieli o zdolnościach Marie. Gdy zginął brat Anne się przestraszyła i ostrzegła dziewczynę. Ot cała historia.

- A co z Filipem?- Zapytała po dłużej chwili Meg.

- Nie żyje.- Odpowiedział i odszedł.

Winił siebie za to co się stało. Gdyby szybciej przyjechał, szybciej reagował. Ze zwieszoną głową opuścił mury szpitala.

 

3 miesiące później.

 

- Dzień dobry.- Przywitała się z delikatnym uśmiechem Marie.

- Dzień dobry moje dziecko.- Odpowiedział profesor.

Położył bukiecik kwiatów na szafce i usiadł naprzeciw swojej studentki. Bez makijażu, w zwykłych ubraniach z jakimś nieznanym mu smutkiem w oczach.

- Brakuje nam twojej obecności. Mam nadzieje, że niedługo dołączysz do nas.

- Też mam taką nadzieje. Ciągłe siedzenie tutaj, to dla mnie koszmar.- Omiotła wzrokiem swój nowy pokój.- Utknęłam na wózku i chyba też w jakimś punkcie w życiu. Myślę, że gdy wrócę na uczelnie to.... jakoś odżyję.

Profesor ze smutkiem spojrzał na wózek inwalidzki Marie. Po wypadku straciła władzę w nogach. Lekarze dawali jej zaledwie 20% na to, że pewnego dnia będzie mogła poruszać się bez wózkach, o kulach, ale bez wózka.

Najpierw była niewyobrażalna wściekłość, zamknięcie się w sobie, znienawidzenie wszystkich i wszystkiego, później nadeszło załamanie. Zero uczuć, zero reakcji, ale w ostatnim czasie przyszedł moment nadziei. Uczepiła się tego, że kiedyś odstawi wózek. To dobrze rokowało.

Przeniosła się na parter domu, uczyła się i pracowała przez jakiś czas online, znalazła świetną rehabilitantkę. Zaczynała wszystko od nowa.

- Tak będzie na pewno. Ten wypadek cię zmienił, wiesz o tym?

Uśmiechnęła się do niego szerzej.

- Wiem. Wcześniej nie musiała o nic walczyć. Byłam jaka byłam i już. Teraz jestem więźniem swojego ciała i każdego dnia walczę, aby być wolna. Poza tym... dowiedziałam się wiele o moich niby przyjaciołach. Część z nich odeszła. Przestraszyli się. Została tylko Meg i Kate.

- Ludzie boją się odmienności, słabości. Nie chcą pomagać w walce, ale lubią być zapraszani na odbieranie laurów po walce. Ale ty masz w sobie tyle siły i samozaparcia... Wierzę w ciebie, cały zespół w ciebie wierzy, moje dziecko. Wracaj do nas. A teraz już muszę pędzić. Do zobaczenia na uczelni.

Profesor się uśmiechnął i wyszedł. Marie świetnie grała pogodzoną z losem, ale to rany były za świeże, ażeby można było mówić o zagojonych bliznach. Ale ukojenie znalazła w pracy i tworzeniu nowej siebie.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania