Rozważania - Cena za śmierć Jezusa
Czytając wiersz Klibra (na chwilę obecną usunięty):
https://www.opowi.pl/pytania-duszy-a78673/
zacząłem się zastanawiać jak wielkiego poświęcenia dopuścił się Jezus, zgadzając się, aby umrzeć na krzyżu?
W kategoriach ludzkich, czyli jako człowiek przelał swoją krew i oddał życie, co znaczy, oddał wszystko co miał i mógł oddać - jako człowiek.
Z kolei jako Bóg, uznaje się przecież, że jest wieczny, czyli trwający w nieskończoność. Zatem podchodząc do zagadnienia matematycznie, czas w którym cierpiał to chwila dążąca do nieskończenie znikomej wartości.
Uznaje się też Boga za nieśmiertelnego. Zatem przelewając krew, i “umierając”, Jezus pozbył się jedynie ziemskiej skorupy w postaci ludzkiego ciała.
Posłużę się taką analogią, że dla Boga ta “śmierć” mogła być warta tyle, co świadome rozbicie bardzo drogiego samochodu przez obrzydliwie bogatego człowieka, dzięki czemu autobus szkolny pełen dzieciaków nie wpadł do jeziora. Nie muszę chyba tłumaczyć, że bogatym człowiekiem jest Bóg a ludzkość to dzieciaki.
Wartość samego auta w kategoriach ludzkich, czyli postrzegane przez osoby niebędące obrzydliwie bogatymi, jest niewyobrażalna, z tej perspektywy rozbicie go będzie stanowić katastrofę. Wszyscy w koło więc załamią ręce, rozwodząc się nad tym jak wielką cenę zapłacił by ratować dzieciaki, ale dla bogacza to tylko skorupa - powiedzmy godzina pracy, sam przecież wyszedł z tego cało.
Czy i gdzie się mylę?
Zaznaczam, że nie piszę tego jako krytyk kościoła, tylko jako osoba mająca na celu dyskusję, proszę o przemyślenie tego co napisałem i nie machanie szabelką tylko przedstawienie konstruktywnych argumentów, jeżeli zostaną zbudowane.
Komentarze (49)
Porównanie do auta nie jest bezpośrednio do skorupy, jeden do jednego, ciało do ciała - wartość ciała Jezusa, tylko symboliczne porównuje do auta ze względu na sposób w jaki ją postrzegają ludzie.
Drogi samochód sprawia wrażenie wymagającego ponadnormalnego szacunku. Jak zobaczysz na parkingu, powiedzmy Lamborgini, to po pierwsze ściągnie na siebie uwagę ze względu na to, że jest niezłym cackiem techniki, a po drugie dwa razy się zastanowimy zanim koło niego przejdziemy, żeby czasem nie porysować, bo szkoda jak i dlatego, że na rysę może nas nie być stać (subiektywnie). Jezus przyszedł na ziemi, sam syn Boga w ludzkim ciele pofatygował się, aby zapłacić cenę. Wiedząc o tym, że Jezus jest Bogiem za pewne wielu chciałoby go uratować, a tym samym wielu mniej zechciałoby być katem dla Boga. W takim kontekście jest moje porównanie.
Co do czasu i cierpienia. Moim zdaniem cierpienie ciała w momencie śmierci ustaje, a mając za sobą wieczność nawet największe cierpienie i choć trwałoby całe długie życie jest tylko małą częścią tej wieczności, zostawiającą ślad jedynie w pamięci. Poza tym mając świadomość, że ból zaraz się skończy, łatwiej jest go znieść. Nie mam tu zamiaru umniejszać cierpieniu Jezusa, ani strachu przed śmiercią, który za pewne odczuwał. Po prostu zastanawiam się jak "zważyć" to cierpienie. Jak ocenić kwotę, którą musiał za nas zapłacić.
Jest pewna koncepcja, która zaświtała mi po przeczytaniu komentarza Dekaosa więc pozwolę sobie kontynuować już u niego.
Dodam tylko, że jeżeli jest tak, że dla Boga była to niewielkie wyrzeczenie to w zasadzie całą akcję ukrzyżowania można by uznać za PR. Oczywiście nie twierdzę, że tak było. Po prostu rozważam.
jego cierpienie, mogło być wprost proporcjonalne, do Boskości i tego, co miał dokonać.
A zatem niewyobrażalne dla nas, biorąc też pod uwagę ''ciężar ludzkości''.
Zaiste, nie chciałbym tak cierpieć.
Poza tym, tak po ludzku, będąc Bogiem mógł mieć świadomość,
że dla wielu, ta cała jego męka, jest na próżno,
bo nie każdy będzie w Niego wierzyć, albo przestanie,
z uwagi na cierpienie, złe przykłady "wyznawców"
lub jeno w wiarę, ludzkiego rozumu, który i tak wszystkiego nie pojmie.
Raczej chodziło o nadzieję. Ja wyszedłem ze śmierci cało, tak i wy wyjdziecie.
Miłujcie bliźnich. To nawet jak nie będziecie we mnie wierzyć, to i tak, wyjdzie to wam na dobre.
(przyp.me)
No może nie wszyscy tam gdzie będzie im wygodnie... bo macie wolną wolę.
Lecz każde niezawinione cierpienie, będzie po stokroć wynagrodzone.
No ale, parafrazując, nie ma nic za darmo.
Wszystko zależy od tego, jak rozpatrywać. Tylko tu i teraz... czy dalej...
Daleko mi do prawdziwego katolika, ale cieszę się, że jestem jednym z tych dzieci
O kurdę. Ale mnie wzięło. Takie subiektywki me:))
Pozdrawiam:)
Po przeczytaniu tego co napisałeś, nasunęła mi się pewna myśl.
Co jeżeli nie wiemy wszystkiego o losach Jezusa. W końcu umarł i tak po prawdzie nie wiemy co się z nim stało dalej.
Co jeżeli jako człowiek oddał życie, ale jako Bóg oddał duszę?
Na wieczność do piekła, we władzę szatana.
Oceniam, że to mogłaby być cena, jaką Ojciec byłby gotów zapłacić za swoje dzieci.
"...jego cierpienie, mogło być wprost proporcjonalne do Boskości. A zatem niewyobrażalne dla nas..."
I w mojej ocenie, byłaby to wygórowana cena za tak porąbane istoty.
Tu pokazuje się miłość rodzica, który niezależnie jakie jego dzieci są, wciąż je kocha. Bardzo dobrym przyķładem jest właśnie Jezus, wysłany ukochany syn, który mimo strachu (modlitwa w ogrodzie oliwnym, jeśli dobrze pamiętam) wypełnił wole ojca. Jestem tego pewien, że wiedział, co go czeka, że Piotr się go wyprze, że Judasz zdradzi... ten smutek, ten żal, późniejsze cierpienie fizyczne i psychiczne, tylko po to, aby zanieść nowine i wiarę do tak niewdziecznych stworzeń, nie sposób mi sobie wyobrazić, co czuła Maryja, czy nawet Bóg, oglądając cierpienia osoby tak bliskiej.
Dodatkowo sam fakt, że z własnej woli przystąpił do tego wszystkiego i to jako jedna z ważniejszych istot dla świata, ukazując, że nawet taki ktoś poświęca się dla innych, a przecież mogąc czynić różne cuda, nie musiał wcale doprowadzić do takiego losu..I to właśnie jest sedno, ogromne cierpienie, nie tylko fizyczne u syna Boga, którego anioły mogły uratować, którego Bóg mógł uratować, pójść zupełnie inną drogą, wybrał najbardziej trudną, tylko z powodu człowieka. Myśle, że szala, jeśli w ogóle można coś takiego zważyć, była przeważona, szczególnie patrząc dla kogo to było...
Owszem, ale...
Popatrz w wierzeniach Nordyckich (również Słowiańskich) zarówno Ojciec jak i Matka patrzyli by z dumą i radością na honorową śmierć swojego syna.
Bez urazy, ale śmiem twierdzić, że perspektywa jaką spoglądasz (jaką ja również kiedyś spoglądałem) jest ukształtowana w pewien sposób. Krzyż widzimy za każdym razem gdy wchodzimy do kościoła. Za każdym razem zwraca się naszą uwagę właśnie na cierpienie, tak jakby cała wiara opierała się właśnie na tym cierpieniu. Na groźbie i współczuciu a tymczasem mówi się cały czas o miłości. Zmierzam do tego, że perspektywa cierpienia widziana oczami Boga mogła być zupełnie inna. Niepojęta ale i nieoczekiwana. Może droga, którą wybrał Bóg była dla Boga oczywistą, a tylko dla nas ludzi niemożliwą do zniesienia.
Nigdy nie staram się zrozumieć, jestem za głupi na to, choć wciąż pytam, lecz nie dostaje odpowiedzi...może i dobrze? Pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć.
Kultura nordycka opiera się na walce, więc to wiadome ,że będą dumni, jednakże nie sądzę aby można łączyć te swie rzeczy. Ale nie jestem dobrym rozmowcą na takie tematy, co swoje powiem, ale nic więcej. Może inni poprowadzą lepiej dyskusje.
Moim zdaniem, Kościół "zgubił się" w wierze. Tak jak piszesz, tak i ja odczuwam, że zamiast się skupić na miłości i przyjaźni z Bogiem, to zaczęli stawiać na inne środki perswazji. Dostali się w szranki ludzie, którzy zwietrzyli tam byt. Rozpieprzają tym samym wspaniały dorobek zbierany latami.
Oprócz chrześcijan i kultury nordyckiej jest wiele innych wierzeń na Ziemi. Każde z nich do kwestii śmierci Jezusa będzie się odnosić indywidualnie w zależności od wartości jakimi się kierują to tylko ukazuje, że jest inna perspektywa.
Nie uważam, abyś był głupi. Uważam, że przemawia przez Ciebie rozsądek.
To jest właśnie ciekawe, że jeśli nie doznasz rzadkiego kontaktu, to i tak dowiesz się dopiero po śmierci. Wtedy albo się gorzko zaśmiejesz, albo smutno uśmiechniesz, więc jeśli Bóg nie planuje armagedonu, to prawda okaże się ostatnią lekcją ziemskiego życia.
To, że jesteśmy za głupi by zrozumieć pewne kwestie jest niemal pewnym. Nie znaczy to, że jesteśmy głupi. A nie jestem przekonany czy podejmowanie próby zrozumienia mimo świadomości swojej ułomności, można nazwać pychą.
Pychą byłoby powiedzieć, że to co napisałem na górze jest prawdą i nie należy w to wątpić.
Co do wierzeń i Bóstw, bardziej naturalnym wydaje mi się uznać, że zarówno w drzewie jak i w źdźble trawy są duchy i dziękować im za tlen, że w rzekach, morzach i jeziorach są siły nadprzyrodzone i dziękować im za udany połów, że Słońce jest Bóstwem i dziękować mu za ciepło i urodzaj. Wszystko pomimo to, że fizyka, chemia, biologia i matematyka dokładnie opisują większość tych zjawisk.
Ale jeżeli się mylę nie chciałbym być tym, który kogo odwiódł od wiary.
Prawdą jest zadawać pytania, próbować odpowiedzieć na nie, ale pychą jest uznać te odpowiedzi za jedyną prawdę.
Aha, jestem niepraktykujący, jakby wtórny poganin.
Niech będzie, że hybryda Koenigsegg Gemera.
(Marzenie: Ze Zakopanego do Gdańska był bym w półtorej godziny :P)
Albo po prostu – może samo stanie się człowiekiem w jakimś sensie boskość upośledziło, nadając człowiecze postrzeganie. Bo jednak padło "stał się człowiekiem".
Tak czy inaczej, wtedy to zdanie:
"Z kolei jako Bóg, uznaje się przecież, że jest wieczny, czyli trwający w nieskończoność. Zatem podchodząc do zagadnienia matematycznie, czas w którym cierpiał to chwila dążąca do nieskończenie znikomej wartości."
można równie dobrze odnieść do każdego wierzącego. Wszystko co nas spotyka nie powinno na nas robić wrażenia, bo co znaczy parę dekad w ludzkiej skórze wobec wieczności.
Podsumowując – dla mnie rozumowanie Autora jest wadliwe.
Śmierci boją się Ci którzy nie wiedzą, co jest po drugiej stronie oraz Ci, którzy "tutaj" mają za dużo do zostawienia.
Jezus jako Bóg za pewne wiedział i na pewno nie miał nic do wzięcia ze sobą.
Jako człowiek biorąc pod uwagę wcześniejsze rozważanie mógł nie wiedzieć, ale nawet 40 dni na pustyni nie zmusiły go by zwątpić.
Co do wadliwego rozumowania. Nie ma tu nic czarno-białego. Możemy mieć rację wszyscy na raz i nikt za razem.
Jak to teraz czytam, to "wadliwe" wydaje mi się za mocnym słowem. Chodziło mi o logiczną analogię. Że skoro Bóg - Człowiek miał przed oczami wieczność i było mu stosunkowo łatwo oddać życie, to i człowiek wierzący powinien widzieć ową wieczność i nie mieć żadnych problemów przy swoich wyborach, nawet jeśli oznaczają cierpienie. A tak przecież nie jest. Przynajmniej nie u wszystkich jest to oczywiste – mówiąc delikatnie. :)
Tak jak pisałem wcześniej, u zwykłych śmiertelników jest to kwestia pogodzenia się z losem i świadomość, że jest to podróż bez bagażu. Druga opcją jest wiedza co jest po drugiej stronie, ale tej nikt nie posiada.
Ale człowiek wierzący powinien ślepi wierzyć ;)
Spytałem kiedyś księdza na spowiedzi, czemu ludzie ponazywali się świętymi? Przecież świętym jest Bóg. Czy to nie jest pycha ludzka, która podyktowała niektórym, chcącym być równymi Bogu, aby przydomek - cząstkę świętości przybrali?
W odpowiedzi usłyszałem, że to jest tajemnica wiary, w którą należy wierzyć a nie wątpić...
Eez to słaby ten ksiądz był (niestety większość taka jest).
Św. wobec ludzi to skrót myślowy. Uznajemy jedynie, że, znając życie tej osoby, wiemy, że mówiąc kolokwialnie, poszła do nieba :D. Tyle założenia, bo wystarczy spojrzeć jakich świętych mamy... Można by rzec "politycznie święci" ;)
Ale to tak na marginesie mi się napisało, rozumiem czego dotyczyła Twoja wypowiedź.
Na jeszcze jednym marginesie powiem, że bardzo niski stan wiedzy o własnej wierze mają katolicy. Im większy fanatyk, tym wiedza mniejsza... Ale w sumie to normalne i wspólne dla wszystkich fanatyków.
Skąd zatem czerpać wiedzę jeżeli nie z rozmowy z innymi ludźmi? Jeżeli faktycznie jesteśmy dziećmi bożymi to ufam, że w końcu powinniśmy trafić na prawdziwą odpowiedź.
A spamuj ile fabryka dała. Nikt jeszcze nigdy nie sprawdził ile się mieści na ścianie komentarzy ?
Łoo Panie... nie kracz ?
Heheh, co racja, to racja.
Zobaczymy co będzie rano. Może ktoś jeszcze zechce wyrazić swoją opinię.
A tym czasem czas spać, jutro piątunio. Trzeba wypocząć :P
Ciekawe pytanie, ale trochę racjonalistycznie postawione, jednak – wywołało ciekawą dyskusję.
Pozdrawiam ?
Powiedział, że przyjdzie więc siedziby spokojnie i czekamy... a możeby tak sforsować piekło z tymi wszystkimi karabinami, które produkujemy, żeby się zabijać się nawzajem i spróbować gościa odbić?
Ludzie przestali go słuchać na rzecz kler.
Twierdzą, że wierzą bezgranicznie ale słów żywych ludzi słuchają a nie martwego Boga...
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania