Poprzednie częściOcena Bitwy Alfo- MrJ

Ocena bitwy Ausek – Skoiastel

BITWA LITERACKA 16

Temat główny: Zatrzymać czas

Temat dodatkowy: Grawitacja

Oceniająca: Skoiastel

 

 

01. „10505 znaków o pułapce czasu, grawitacji i bicia w twarz”

Autor: Okropny

 

– TECHNIKALIA (od 0 do 5)

Nie rozumiem, dlaczego do oddzielenia akapitów wybrałeś znak równości, a nie zwykle przyjęte gwiazdki, ale okej. Potem uchowała się jakaś jedna gwiazdka. Mógłbyś być bardziej konsekwentny.

 

„Zazwyczaj, gdy ktoś sika mi na klatę, nie umiem przestać się uśmiechać. To ich zazwyczaj peszy”. – Świetne zdanie, nie umiem przestać się uśmiechać, ale w pierwszym masz podmiot „ktoś” (l.poj), a w drugim – „ich” (l.mn). Unormuj to jakoś. Akurat tutaj powtórzone „zazwyczaj” jakoś wybitnie mi nie przeszkadza.

 

„Gdy oni - nie". – Myślnik zamiast dywizu.

 

„(…) które dostałeś jeszcze ciepłe po jakimś świeżo zwolnionym starym pedale [przecinek] który nie wyrabiał - tylko w drodze na jakąś super suczą imprezę w stylu sekretarkowym”. – Znów. Na przestrzeni całego tekstu mylisz dywiz z myślnikiem. Ten pierwszy [-] to tylko łącznik; łączy wyrazy i pomiędzy nim a słowami nie występuje spacja, np.: biało-czerwony. Drugi natomiast [– lub —] zastępuje przecinki przy wtrąceniach, występuje w dialogach i może też pełnić funkcję elipsy (zastępuje powtarzaną część zdania). O ile dywiz masz na klawiaturze, o tyle myślnik trzeba wywołać kombinacją ALT+0150 lub ALT+0151, przy włączonej klawiaturze numerycznej. Word zamienia automatycznie dywiz na myślnik, gdy po dywizie postawisz spację.

 

„(…) widzisz tą obrzydliwość (…)” – tę. „Obrzydliwość” to rzeczownik rodzaju żeńskiego. Zawsze z biernikiem [kogo? co?] przyjmuje ona formę „tę obrzydliwość”, natomiast „tą” – z narzędnikiem [z kim? z czym? Z tą obrzydliwością]. Dalej też ci się zdarza:

„(…) żeby załatwić tą fuchę młodemu”. – Tę fuchę.

„(…) na tą twarz nieskażoną trądzikiem”. – Tę twarz.

 

„(…) bo o ile nie jesteś spragniony czułości [przecinek] to ona tak, o tyle masz w głowie jeszcze mnóstwo innych stworzeń, które chciałbyś przeruchać w biurze...” – „o ile… o tyle…” to spójnik skorelowany. Musi występować zawsze w parze i dotyczyć jednego zdania, a pomiędzy obydwoma członami musi pojawić się przecinek. Sugeruję więc napisać to inaczej: „(…) bo o ile nie jesteś spragniony czułości (a ona tak), o tyle masz w głowie jeszcze mnóstwo innych stworzeń, które chciałbyś przeruchać w biurze...”. Lub coś w ten deseń.

 

„(…) tej siły nie można nazwać inaczej, niż grawitacją”. – Przecinek zbędny. Po spójniku „niż” stawia się go tylko wtedy, gdy dalej znajduje się orzeczenie.

 

„Takim ziemskim, bo jestem ziemianinem, jasne (…)”. – Ziemianin jako mieszkaniec Ziemi – wielką literą.

 

„(…) w te wakacje [przecinek] co są po szkole średniej a przed studiami, spadł z rusztowania na budowie na tyle nieszczęśliwie, że druty zbrojeniowe wyszły mu przez plecy i nikt nie zauważył, dopóki faktycznie nie zaczęli go szukać...”. – Miej na uwadze, że przecinki przecinkom w zdaniu są nierówne. Niektóre z nich będą pełnić funkcję wtrącenia, inne będą oddzielać części zdania, jeszcze inne oddzielać powtarzane spójniki. Staraj się czasem zastąpić jakiś przecinek myślnikiem, aby wyodrębnić (na przykład) wtrącenie. Twój tekst stanie się bardziej przejrzysty, ułatwisz czytelnikowi jego odbiór:

„Co z tego, skoro w wakacje po szkole – myślałem, paląc papierosy na dachu biurowca – w te wakacje, co są po szkole średniej, a przed studiami (…)”.

 

„I [przecinek] kurwa [przecinek] potknął się [przecinek] i zleciał”. – „Kurwa” jako przekleństwo pełni funkcję wtrącenia, natomiast przecinek przed spójnikiem „i” jest wymagany, gdyż powtarzasz ten spójnik (pojawił się już na początku zdania).

 

„Wzrok już do końca życia będzie miał zbolały - myślałem wtedy - mimo że to nie jego wina, że to wszystko się tak stało”. – O, jakie miłe zaskoczenie z tym wtrąceniem… Tylko te dywizy.

 

„(…) mistrzem Yoda miejscowych popierdoleńców”. – Yodą.

 

„Musisz walczyć, żeby nie wpakowali ci głowy do muszli [przecinek] jak srasz”.

 

„Uzależnieni od brzydoty, od gówna, smrodu, potu, moczu i starych skarpet, kupią od ciebie każdą ilość zużytych kondomów”. – Zagalopowałeś się; ostatni przecinek zbędny.

 

„Nigdy nie mówię za dużo, raczej jestem z tych cichych i [przecinek] bo, albo przez to mało kto zwraca na mnie uwagę”.

 

„Usiłuję nie spaść, jak Karolek”. – Przecinek zbędny. Jeżeli go stawiasz, wychodzi na to, że Karolek też usiłuje nie spaść. A przecież Karolek spadł.

 

Nie było tego za dużo, ale było. Natomiast cieszę się, że w takim dość kontrowersyjnym i współczesnym tekście nie nasadziłeś błędu za błędem, bo wtedy byłoby to straszne ciężkie w przełknięciu. Ta poprawność świadczy albo o twojej wiedzy, albo o naprawdę mocnym wyczuciu godnym pozazdroszczenia, albo o pracy z betą. Tak naprawdę nie ma to znaczenia; pod względem technicznym zrobiłeś na mnie dobre wrażenie.

– TECHNIKALIA: 4,5

 

– STYL (od 0 do 5)

Przez cały tekst trzymałeś się jednej stylizacji – wulgarnej, trafiającej prosto w czuły punkt. Nie miałam negatywnych odczuć co do stylu całości, a wręcz przeciwnie, gdzieś się uśmiechnęłam, a gdzieś zawitała nawet jakaś mniejsza bądź większa nostalgia – to działało.

Wykorzystałeś narrację pierwszoosobową i cieszę się, że po raz kolejny mierzę się z tą narracją, gdyż oceniam ostatnio praktycznie same teksty pisane tym sposobem, ale dopiero teraz mogę napisać, że nie było za sucho. Przeważnie mierzę się z pierwszoosobówkami, które raczej są suchymi relacjami wydarzeń, natomiast twój tekst niewątpliwie wywołuje emocje. Nie mnie oceniać, jakie są to emocje, ale ważne, że jakieś są. Inną sprawą jest, że masz przesuszonego bohatera (o tym w punkcie o fabule), lecz przynajmniej sobie trochę poprzeklinał i wyszło to całkiem naturalnie.

 

Nie widziałam żadnych przeszkadzajek w postaci źle dobranej stylizacji, przesadnej kwiecistości i słabej składni – nie. Potrafisz pisać i napisałeś to dobrze; całość jest stylistycznie jednością, ale nawaliłeś kilka upierdliwych powtórzeń, szczególnie na początku tekstu, jakbyś potem dopiero się rozkręcił. Część mogłam uznać za wzmocnienie, środek stylistyczny, lecz niektóre – niekoniecznie:

 

„(…) zebrać gumki z podłogi, zanim jakaś napalona ciota nie wpadnie na pomysł zimnego drinka prosto z gumy z podłogi”.

 

„Przynajmniej mniej chorują. Dobrze, że są narkotyki i poppersy, przynajmniej nigdy nie brakuje chętnych do zabaw”.

 

„(…) obrzydliwość, której się właśnie dopuściłeś, myśląc, że oto właśnie (…)”.

 

„(…) stary przełknął dumę, wyprostował dumnie pierś (…)”.

 

Twoją najmocniejszą stroną tego tekstu było towarzyszące mi w czasie czytania uczucie, że nie jest wymuszony. Z tym tekściwem się płynie; zdanie po zdaniu, gładko, jak po kaflach tej obszczanej posadzki w kiblu na dworcu.

Znalazłam jednak dwa kłopotliwe dla mnie momenty:

„W męskim trzeba przejść kilka razy w ciągu jednej imprezy, żeby zebrać gumki z podłogi, zanim jakaś napalona ciota nie wpadnie na pomysł zimnego drinka prosto z gumy z podłogi”. – Pierwsza część zdania najwyraźniej mówi o tym, że w ciągu jednej imprezy kilka razy trzeba pójść do łazienki po gumki. Dla czytelnika oznacza to, że w męskim kiblu dzieją się sprośne rzeczy częściej, więc częściej można trafić na łup. Logiczne. Druga część zdania mówi jednak o tym, że inni napaleńcy też, jak główniak, szukają pełnych gumek, więc trzeba ich wyprzedzić. Co ma właściwie piernik do wiatraka? To jakiś skrót myślowy. Coś ci się poplątało. Może lepiej: „W męskim trzeba przejść kilka razy w ciągu jednej imprezy, żeby zebrać gumki z podłogi, ale trzeba się spieszyć, zanim jakaś napalona ciota nie wpadnie na pomysł zimnego drinka prosto z gumy z podłogi”. Czy jakoś tak. Wcześniej brakło mi ciągu przyczyna-skutek.

 

„No, gdy ja na kogoś szczam, zazwyczaj mam na sobie maskę świni. Gdy oni - nie. Nigdy. Wtedy nie zapłacą, jak nie zobaczą”. – Pierwsze zdanie jest jasne. Drugie, też; podejrzewam, że „oni”, gdy na kogoś szczają, też nie mają takich masek. Ale o co chodzi z zapłatą i zobaczeniem? Czego? Maski, której nie mają na twarzy? Nie wiem, znów zastosowałeś chyba jakiś skrót myślowy, którego nie potrafię wywnioskować z kontekstu.

Mam też większy problem z tym całym akapitem:

„Zawsze albo rzucają pieniądze na świeżo oszczanego człowieka (mnie) i czmychają chyłkiem lub wychodzą z podniesioną głową, pełni pogardy dla kogoś, kto jest pizdą na tyle, że daje się obszczać w męskim kiblu na dworcu... Albo wyciągają uprzednio zwitek banknotów i trzymają go w zaciśniętych dłoniach, dopóki nie skończysz im lać na mordę, a potem to wnętrze dłoni to jedyne suche miejsce”. – W pierwszym przypadku oni szczają, w drugim dają się obszczać, w obu przypadkach płacą. Kwaśny Jeżu Przeobszczany, jak ja nic z tego nie rozumiem. W każdym razie dla bohatera raczej profit, skoro zgarnia kasę i za sikanie, i za bycie obsikiwanym… Wyprowadź mnie z błędu, jeżeli coś pochrzaniłam, albo napisz to jakoś bardziej zrozumiale. Niekoniecznie bardziej obrazowo, po prostu złóż ten akapit w jakiś sensowny ciąg przyczyna-skutek.

– STYL: 4

 

– FABUŁA I POMYSŁ (od 0 do 10)

Fabuła… no cóż. Jakaś jest. Mamy bohatera, na którego najwyraźniej mocno zadziałały czas i doświadczenie. Wpadł w jakąś pułapkę, rutynę i sflaczał, i toczy się przez cały tekst, jakby chciał, a nie mógł, albo jakby w ogóle nie chciał, a musiał. Och mój Borze Najzieleńszy, przecież gość się tak cholernie męczy, że gdyby nie te przekleństwa i otoczka bezpruderyjnych scen, to niczym byś go nie obronił. Byłoby nudno do porzygu. Mając tak flegmatycznego bohatera, trzeba było w końcu czytelnika zainteresować czymś innym, sprawić, by został i doczytał do końca.

Mierzi mnie, że tekst jest oderwany jakby od większej całości i przez pierwsze akapity w ogóle nie widzę nawiązania do tematu, a przecież miałeś czas, mogłeś go uzupełnić, rozwinąć. Ledwo musnąłeś dolną granicę znaków. Mam wrażenie, jakbyś powyrywał fragmenty w ogóle niezintegrowane ze sobą niczym innym niż stylizacją głównego bohatera i jego przynudzaniem o sytuacjach dość, hmm, obleśnych, które na nim nie robią wrażenia, a na mnie – owszem, na początku. Nie potrafię gościa zrozumieć, dlaczego opisuje takie obrzydliwości w sposób tak zmalkontenciały do potęgi. I przez to też nie wiem, co nie przemawia do mnie bardziej – czy ta wszędobylska obrzydliwość, czy bierność.

 

Wstęp jest mocno od czapy, na siłę. Piszesz o próbach walki i okiełznaniu, ale dalszy tekst nie pokazuje ani tej walki, ani okiełznania czasu i grawitacji; raczej nudę, stagnację, rutynę. Nikt nie próbuje nawet niczego zmienić. Ani główny bohater, ani matrony, ani rodzice Karolka… Zaczynasz od zapowiedzi czegoś mocnego, a nie dostaję właściwie nic w ten deseń, jedynie zjazd po pochyłej. Na końcu brakuje tylko jakiejś abstrakcyjnej śmierci główniaka poprzez utopienie się w obsranym klozecie, aby było mi jeszcze bardziej posępnie i szkaradnie jednocześnie, ale przynajmniej miałby miejsce jakiś punkt kulminacyjny… Ale powrócę może jednak do początku. Wnioski na koniec.

 

Pierwszy akapit – ten o imprezach i prezerwatywach – już na starcie osiągnąłeś apogeum obrzydliwości i zatrzymałeś metodą „na skandal” część czytelników, tych zainteresowanych, co będzie dalej… Nie widziałam w tym żadnej metafory, głębszego sensu, z nadzieją tylko liczyłam, że może pojawi się potem. Fajnie się czytało o wszystkich barwach prezerwatyw i spijaniu spermy, ale co to ma do grawitacji i czasu? Nie ma tam ani jednego, ani drugiego.

 

„Ludzie już nie przychodzą z pełnymi jelitami na imprezę, może w obawie [przecinek] że się zesrają po pijaku? Może. Może też kultura jedzenia się zmieniła, może ludzie nie żrą już byle czego”. – Pierwsze zdanie jest jasne. Kultura jedzenia – okej. Ale co ma żarcie byle czego do wypróżniania się na imprezach? Nie widzę powiązania.

 

Kolejny akapit – o sikaniu. Chyba tylko szczanie na kogoś i rzucanie pieniędzy tyczy się tutaj grawitacji. A jak to ma się do bohatera? Traci grunt pod nogami w swoim życiu i marnuje czas na pierdoły – tak to widzę. Na tym etapie miniatury wiem już, że właśnie przyswajam historię dziwoląga cholernie zmęczonego życiem, więc łączę się z nim i w tej fabularnej ciężkostrawności, i w zmęczeniu materiału. Tak trochę mi się nie chce tego czytać, a trochę chce; emocjonalność bohatera oddziałuje. Sama nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Raczej na niekorzyść, bo wzdycham bardziej, niż ekscytuję.

 

Moim ulubionym akapitem został ten o ruchaniu w pracy zmęczonych życiem bab. Jest dość życiowy i choć mocnymi słowami ujęty, to jednak nie aż tak przerysowany jak poprzednie sceny.

Czasem mam wrażenie, że w tekście raz trzymałeś się dzisiejszych czasów i obrazów nam znanych [nepotyzm, praca w korpo, ludzkie tragedie], które można by przyjąć do wiadomości, zaakceptować, spotkać się z nimi dziś, za oknem, łatwo je sobie wyobrazić; a czasem zwyczajnie przedobrzasz i przez to całość staje się surrealistyczna w niesmak [„(…) zanim jakaś napalona ciota nie wpadnie na pomysł zimnego drinka prosto z gumy z podłogi”] – w mojej wyobraźni tworzy się taki trochę obraz połączonych „2 girls 1 cup” w kolorach „Sin City”. Podoba mi się jednak, że nie trzymałeś się hiperboli przez cały czas i nie każda scena, i nie każde zdanie były mocno od czapy, nie do wyobrażenia albo do wyobrażenia sobie jedynie z jednorazówką do wymiocin przy boku. Mimo wszystko wyważyłeś tak, aby czytelnik mógł również się odnaleźć w historii, poczuć ją, a nie wnioskować tylko z abstrakcji. Opisujesz coś, co mogłoby się dziać naprawdę. To jednocześnie i straszne, i poniekąd interesujące. Ale tylko do czasu, bo potem moje zainteresowanie spada przez brak akcji, interakcji, whatever.

 

Szczególnie ujął mnie fragment: „Ohydni faceci z brzuchami nie zwracający już uwagi na brzydnące matrony, które puste życie wypełniają mokrymi ścierami i zapachem płynu do czyszczenia kibla”. Jest w tym coś prawdziwego, coś smutnego, jasne. I tutaj już zaczynam powoli odbierać jakiś głębszy sens o tym, że czas mija, ludzie się starzeją – mamy młode panny w mercedesach szefów i stare matrony ze szmatą w dłoni. Ale w rzeczywistości czas nie ma na to wpływu, a sam start. Czy ta stara matrona ze szmatą była kiedyś w młodości śliczną sekretarką w szpilkach, przy biurku? No raczej nie. Chyba w podświadomości zapisał ci się temat ostatniej bitwy, tej o korpo. Nadal nie widzę powiązań z tematem bieżącej.

 

Dach biurowca – o, jest i grawitacja! – kolega z ładnym penisem spadł na budowie. Zniszczyło to życie jemu, jego rodzicom, zatruło otoczenie; czas minął, wszystko zmieniało się tylko na gorsze. W końcu odnajduję coś pod temat, ale bardziej ten dodatkowy niż główny. Chociaż tyle.

Chwila, moment… Ten okropnie zdziwaczały główniak wciąż siedzi na dachu swojego biurowca jakiś taki zmęczony, przynudzający, w melancholii. Przez chwilę naprawdę chciałam, by sam skoczył. Przede wszystkim dlatego, że zaczął przynudzać. Może tym skokiem pokazałby, że jednak chce coś zmienić albo przerwać tę stagnację, która o ile czytelnikowi wyda się na początku szalona i ciekawa (bo sikanie i ruchanie jest przecież takie fajne), o tyle na bohaterze nie robi już żadnego wrażenia. Z obrzydzeniem i bez krzty zainteresowania i fascynacji opowiada o swoim życiu, o otoczeniu, z którym się styka. I… tyle. Nic z tego nie wynika. Do niczego nie zmierza. Rety, jakie to upierdliwe w tym tekście.

 

„Jego stary wyskoczył z okna chyba, albo wpadł pod pociąg, nie pamiętam. Nie chciał już żyć, gdy wyszły na jaw te skandale z jego starą. Też wpadł w pułapkę zatrzymanego czasu. A potem grawitacji”. – Gdyby wpadł pod pociąg, to pułapką nie była grawitacja sama w sobie, ale ten właśnie pociąg, yup? Co innego z oknem, no ale główniak nie ma przecież pewności, a już zdążył coś wywnioskować. Trochę na siłę z tą grawitacją, jakbyś próbował się byle jak przyczepić tematu. Przeszła mi przez głowę nawet myśl, że tekst miałeś gotowy wcześniej, przed bitwą, i wpasowałeś go, dopisując tylko kilka zdań gdzieniegdzie o czasie i grawitacji. Pewnie tak nie było, ale niestety coś mi się tak zdążyło już skojarzyć.

 

Fragmentu o słoniach i nosorożcach nie łapię wcale, wybacz. Na tym etapie opowiadania cokolwiek przestaje mi się podobać, a to, co do tej pory uznawałam za zaletę i mocną stronę, odchodzi powoli w niepamięć. Wszystko, co jest dalej, pozostawia już tylko niesmak.

 

„Zatrzymuję czas w głowie, w myślach, tak jakby, ilekroć policzkuję kolejną parówę głodną wrażeń, która myśli, że jestem jakimś królem bizarru, mistrzem Yoda miejscowych popierdoleńców”. – Nie rozumiem, przepraszam. Dowaliłeś tym zdaniem jak łysy grzywką o kant kuli. Chyba pojechałeś za mocno, jeżeli miałeś na myśli jakąś metaforę i ukrycie jakiegokolwiek przekazu... Nie kupuję tego. Być może czegoś nie widzę, nie dostrzegam, jakby jakiś istotny fakt przelatywał mi przez palce. Niby nawiązujesz do tematu, ale w jaki sposób? Jak to się wiąże z tym, że twój główniak jest po prostu mocno popieprzony? Z atmosfery tekstu jestem w stanie wyczytać, że nudzi go życie i te wszystkie dziwne sytuacje, szuka więc mocnych wrażeń. Dla mnie „zatrzymać czas” oznacza chęć zastopowania na chwilę, by przyjrzeć się sytuacji, zwrócić na coś uwagę, zapamiętać, zakodować dobrze, by potem powracać do tego czegoś myślami. Momenty metaforycznego zatrzymywania czasu powinny więc na logikę być znaczące dla bohatera, ważne. Natomiast twój odmieniec zatrzymuje go i pisze o tym tak, jakby, nie wiem, zrobił kolejną w tym tygodniu, rutynową kupę.

 

Spodziewałam się czegoś. Czegokolwiek. I zawiodłam się mocno, bo tekst do niczego nie prowadził. Nic nie wniósł. Gdybym nie była oceniającą, to po dobrowolnym przeczytaniu go poczułabym, że nie zatrzymałam czasu, ale go zmarnowałam. Żadnego punktu kulminacyjnego, żadnej kropki nad „i”, puenty, idei. Nic. Stagnacja, nuda, obrzydzenie do samego końca. Bez powodu, bo tak, po prostu.

Dodatkowo wątki – śmierć Karolka i tragedie jego rodziny, przemyślenia na temat korpo… no wszystko fajnie, ale to już lekko zmęczone klisze, nie sądzisz? Trochę już tego było w różnych produkcjach, tematycznie pod tym względem zaskoczyłeś jedynie tą obrzydliwością, ale to uciecha na chwilę, bo potem dotarło do mnie, że w tym tekście pociągające mogą być jedynie ta wulgarność, obrzydliwość, które do niczego nie prowadzą. Nie potrafię wywnioskować niczego więcej, a nuda i zmęczenie narratora nie są cechami tekstu, które do mnie przemówiły, niestety.

 

„Uzależnieni od brzydoty, od gówna, smrodu, potu, moczu i starych skarpet, kupią od ciebie każdą ilość zużytych kondomów...” – ale bohater wydaje się tak samo uzależniony. Robi dziwne rzeczy i opowiada o nich z emocjonalnością na poziomie ameby. To mi się nie klei; jest taki świadomy, a zarazem zatracony w swoich dziwactwach szuka dodatkowych podniet. Czy to się aby nie wyklucza? Może główny cierpi na depresję, ale za mało tekstu o tym, by to wywnioskować; ja mogę tylko domyślać się i zadawać ci pytania, lecz pisanie nie polega na tym, by potem w komentarzu tłumaczyć tekst. Nie po to czyta się książki, by potem prosić autora o wyjaśnienia, co dokładnie miał na myśli. A ja niestety czuję, że nie mam z czego wnioskować. Jakbyś miał pełny obraz w swojej głowie, a mnie poczęstował tylko kilkoma ciapkami na płótnie i: „masz, Sko, czytaj śmiało! Co widzisz?”. Ano nic.

Inna kwestia:

„Leżę czasem na dachu mojego biurowca (…)” – więc bezimienny jest poniekąd właścicielem tego biurowca, tak? I tak sobie po prostu rucha matronę, zamiast sekretarki? Nie bardzo mi się to lepi. Dlaczego też mieszka w jakiejś celi, do której ładują mu się jacyś dziwni ludzie? I wykopuje ich z buta, ma do nich pretensje, ale sam przecież przyznaje, że nigdy nie zamyka drzwi. Tyle pytań, tyle pytań… Albo to ja nie widzę pewnych połączeń, źle główkuję, nie wnioskuję, coś do mnie nie dotarło, albo być może ty coś poplątałeś, gdzieś czegoś nie uwydatniłeś, schowałeś za bardzo, nastawiłeś się na innego czytelnika. Wciąż jednak chodzi za mną przeczucie, że ten tekst jest za dobrze napisany, żeby był tak bezsensowny, jak go widzę, ale nie potrafię wyciągnąć z niego niczego więcej. Takie toto trochę na pół gwizdka, niby o czymś, lecz dla mnie o niczym.

– FABUŁA I POMYSŁ: 6

 

PODSUMOWANIE (od 0 do 3)

Najmocniejszą twoją stroną, która wybroniła tekst, była konsekwentna stylizacja i trzymanie się jednego bohatera i jego odczuć, historii, ale nawet jednowymiarowe miniatury jednego bohatera powinny zawierać w sobie to „coś”. To „coś” jest najczęściej elementem zaskoczenia, natomiast u ciebie wystąpiło ono już na samym początku, gdy przeczytałam: „Czasem się coś porucha w nadgodzinach”.

Dla mnie – jak wypomniałeś mi w wierszu – znów za szybko. Czuć, że ten tekst rzuciłeś na bitwę czytelnikom i Trybunałowi przed nosy jak ochłap, byle jak, byle wrzucić, pokazać, zrobić hałas. I takie też robi na mnie wrażenie twój tekst – na początku „bum”, a potem, z czasem coraz słabiej, bardziej lakonicznie i nudno.

Było zaskakująco tylko do momentu po scenie z sikaniem na twarze, takie: „no, ciekawe, co Okropny sobie wymyśli dalej…”. Jak się okazało, dla mnie nie wymyśliłeś niczego więcej i niczego ponad to. Potem było tylko trochę więcej penisów, kurw i jakiejś tam od biedy życiówki, ale całość była raczej taka sobie. Dość neutralna. Później już do końca siedziałam i czytałam, zjeżdżałam tym suwakiem, a moja twarz nie ukazywała żadnych emocji. Ten tekst ni mnie grzał, ni chłodził. Cieszy mnie jednak twoja poprawność. Sprawiała, że gdybym nie była oceniającą, ale czytelnikiem, który tylko przypadkowo zjawił się pod twoim tekstem na szesnastą bitwę, to zerknęłabym na listę innych twoich tekstów. Lecz miałabym wciąż z tyłu głowy modlitwę w stylu: „Obym jednak nie zmarnowała już więcej czasu na ciebie, Okropny…”.

PODSUMOWANIE: 1,5

 

RAZEM: 16 (69%)

 

 

 

02. „Trzy dni - o życiu”

Autorka: KarolaKorman

 

– TECHNIKALIA (od 0 do 5)

Myślnik zamiast dywizu w tytule, ładnie proszę.

 

„Zamykaj pan, panie Władku [przecinek] i leć pan do domu”.

 

„W odległej o dwa kilometry od centrum miasteczka wiosce mama Wiktorii [przecinek] Ewa [przecinek] przyjmowała fryzjerkę i długoletnią znajomą”.

 

„Stanęły obok siebie i śledziły wzrokiem wyświetlone na ekranie literki, kiedy ogromny huk, od strony wejścia, wstrząsnął budynkiem”. – Nie rób wtrącenia z „od strony wejścia”. Spowalniasz tym narrację, a w środku wcale nie ma orzeczenia, które wymagałoby oddzielenia.

 

„Odruchowo cofnęły się, przywierając do lustra [przecinek] i zaczęły piszczeć w panice”. – O, a tutaj wtrącenie jest już wymagane, gdyż imiesłowy przysłówkowe [zakończone na –ąc, -łszy, -wszy] traktuje się jak orzeczenia.

„Dobiegł je odgłos tłuczonego szkła i trzask jakichś przedmiotów spadających wprost na zaporę ponad nimi”. – „Dobiegać” lepiej łączy się z dopełniaczem (do + kogo? czego?). „Dobiegł do nich”.

 

„Nikt nic nie mówił, nie włączał komórki, siedziały wtulone w siebie, a obok słychać było jakiś rumor, szelest i szum cieknącej wody, wirujący pył wdzierał się do mokrych oczu, nosów i ust, osiadał na twarzach i włosach”. – Pierwsza część pierwszego zdania to podmiot w l.poj. (nikt), a w drugiej tylko odmieniłaś w l.mn. czasownik (siedziały), natomiast podmiot jest domyślny (one). Spróbuj to jakoś unormować.

„Będę śledzić, co dalej wydarzy się przy gruzowisku [przecinek] i na bieżąco państwa informować”.

 

„(…) tylko już nie oglądaliśmy bajek [przecinek] a jakieś rodzinne filmy”. – Generalnie nie stawia się przecinka przed spójnikiem „a”, ale tylko wtedy, gdy porównuje on bądź przeciwstawia dwa elementy (np. między młotem a kowadłem). Tutaj jednak spójnik „a” pełni funkcję spójnika „ale” (nie oglądaliśmy bajek, ale rodzinne filmy). Dlatego przecinek jest wymagany.

 

„Dopóki nie przyszła, opowiadał tylko o miej”. – Niej.

 

„Sikaj [przecinek] i tak jest wszędzie mokro”. – Tutaj przecinek jest wymagany, ponieważ przed frazą „i tak wszędzie jest mokro” występuje dłuższa przerwa w postaci tzw. pauzy oddechowej, na dodatek fraza ta jest dopowiedzeniem. Mogłabyś to również zapisać tak: „Sikaj. I tak wszędzie jest mokro”, ale wtedy „sikaj” stałoby się mocniejsze, nabrałoby charakteru rozkazu. Przecinek to często taka delikatniejsza kropka.

 

„– To ty się ciągle czegoś boisz. Jesteś zabawna, przyjacielska i wszyscy cię lubią, ale tchórz z ciebie nieprzeciętny. – Czyżby chciała powiedzieć, że Wiki cierpi na chroniczny niepokój, anxienty, hm. Może ma rację. – No i przyjaźnisz się z Kubusiem – roześmiała się – czyli z Agą, która ciągle jest głodna”. – Nie bardzo rozumiem, co tu się stało. Chyba zapomniałaś przy jednym ze zdań bohaterek postawić enter i zacząć wypowiedź od nowej linijki, ale nie mam pojęcia, kto jest mówcą tej kwestii. I dlaczego mówi z błędem: „anxiety”, nie „anxienty”. No i skąd u niej nagle angielski?

 

„Wszyscy zgodnie przychylali się, że przyczyną wybuchu był gaz (…)”. – Przychylać się + do, nie „że”.

 

„Rozpięty Flyers odsłaniał podkoszulek z trupią czaszką (…)” – flyers.

 

„– Myślisz, że faktycznie są tam te dzieci? – spytał kolega. Chciał znać na ten temat jej zdanie. Była taka młoda, błyskotliwa, ale czyżby pozbawiona empatii”. – „Czyżby” świadczy o pytaniu, więc zdanie powinno zakończyć się znakiem zapytania. + Bardzo fajne wykorzystanie mowy pozornie zależnej bohatera-kolegi. Wypada naturalnie.

 

„Wiktoria właśnie opowiadała o mamie, która nie tylko nadmiernie troszczy się o nią, ale i o samą siebie. Ćwiczy, kupuje tylko zdrowe jedzenie, unika słodyczy i cukru, wybierając w zamian owsiane ciasteczka lub miodowe sezamki, piją tylko niegazowaną wodę mineralną”. – CZAS.

 

„Szybka wyświetlacza coraz bardziej zachodziła parą, tkwiąc w mokrej kieszeni, ale odczytała wiadomość i sprawdziła godzinę”. – Zgubiłaś podmiot w drugiej części zdania; wiem, że chodziło o bohaterkę, lecz wyszło coś innego.

 

„Liczyła w myślach, na ile kolorów [przecinek] tonąc w oceanie, barwi wodę (…)”.

 

„– Idziemy w odwiedziny do Maleństwa – wyznał Prosiaczek – chcesz iść z nami”. – To ostatnie to pytanie, prawda? Brakuje znaku zapytania.

 

„(…) jak Maleństwo jest chore, to powinniśmy go odwiedzić”. – Je.

 

„Kiedy wnuczka zadzwoniła z tą informacją – spytała (…)”. – Masz coś do tych znaków zapytania?

 

„(…) a żuchwa [przecinek] wyglądająca jak osobna plastikowa część [przecinek] zadrżała”. – Warto zrobić wtrącenie z częścią zawierającą imiesłów przymiotnikowy czynny.

 

„Siedzą w miejscu [przecinek] skąd najlepiej widać trwające prace”.

 

„Pani, ja bym gołymi rekami zrobił tyle (…)” – rękami.

 

„Zastanawiała się, czy zanim się to stanie, zapora nie osunie się, zmiażdży je i wyciśnie na boki niczym ona krem z ulubionej napoleonki”. – Pierwsze „nie” zbędne. Inaczej musiałabyś zaprzeczyć też kolejne czasowniki.

 

„Trzeźwy, od niepamiętnych czasów, Rysiek tulił je każdą z osobna (…)” – przecinki zbędne; we wtrąceniu brak orzeczenia.

 

Nie było tego wybitnie dużo – cieszy mnie twoja poprawność. Coś jednak znalazłam; najczęściej problemy z przecinkiem w zdaniach z imiesłowami i przy wołaczach. To nie jest jednak nic, co wywoływałoby wielkie oburzenie, dlatego cztery na pięć.

– TECHNIKALIA: 4

 

– STYL (od 0 do 5)

„Wybrzmiał ostatni dzwonek tego tygodnia i korytarz zalała fala młodzieży wychodzącej do domu. Wyglądało, że cały tłum zgodnie podążał w kierunku frontowych drzwi”. – Czasem silisz się, by przekazać czytelnikowi coś, co jest dość logiczne. W pierwszym zdaniu mamy już „ostatni dzwonek tego tygodnia”, więc wiemy, że fala „wychodzi do domu”, a potem dodajesz i tak, że tłum podąża do wyjścia. Nie musisz starać się aż tak bardzo. Złapię kontekst bez problemu i bez tych dopowiedzeń.

 

„Magdy, blondynki w okularach na piegowatym nosie odzianej w dżinsy podwinięte nad kostką i szarą kurtkę z kapturem, a po chwili Wiktorii, rachitycznej czarnulki, której chude nóżki okrywały siwe getry, a tors czerwona, długa bluza z kapuzą i kamizelka oraz pulchnej Agnieszki o szarych włosach. Ta dopinała granatową deszczówkę, by zaraz rozpinać pośpiesznie rozporek wycieruchów. Wszystkie były przeciętnej urody, ale różniły się od siebie posturą i charakterem, co nie przeszkadzało im w przyjaźni”. – Ten opis trąci, przepraszam ja ciebie, banałem. Rozumiem, że mam do czynienia z miniaturą, a nie wielorozdziałową powieścią wysokich lotów i materiałem pod wydawkę, ale nikt nie mówi, że w miniaturach nie da się inaczej wprowadzić postaci niż całym akapitem opisującym każdą z bohaterek, zdanie po zdaniu, ciągiem. Jeszcze poleciałaś typowym sztampem, czyli z miejsca mamy włosy i ubranie; aby skompletować typowy opkowy komunał, brakło tylko koloru oczu.

Przede wszystkim unika się takiego opisywania z jednego powodu: za chwilę i tak zapomnę kilka zdań dalej, która bohaterka jest która, jak ma na imię i jak wygląda, i będę musiała się cofać do tego momentu przez pół tekstu, bo czytelnik nie zapamięta szeregu informacji rzuconych ciągiem, nie ma bata, chyba że trafisz na jakiegoś geniusza, który mógłby pochwalić się występem w „The Brain: Genialny Umysł” na Polsacie. Czytelnik i jego wyobraźnia działają mocno podświadomie, zapamiętują sceny, a nie wysuszone akapity, więc to, że Magda ma okulary, zapamiętam, gdy zjadą jej one na czubek nosa; Wiktoria, że nosi bluzę, gdy zahaczy o coś jej kapturem; a Aga, że jest pulchna, gdy będzie miała smaka na kolejnego tego dnia pączka, a któraś z innych skomentuje to: „ty sama wyglądasz już jak pączek”. To może skrajne przykłady, ale postaraj się następnym razem zadbać o właściwe wprowadzenie postaci, a nie rzucaj czytelnikowi jednorazowym opisem w twarz, bo to i tak nie da nic ani tobie (poza poczuciem, że masz już to z głowy, teraz możesz zająć się akcją), ani czytelnikowi (czekaj, czekaj… która to była Wiktoria?).

[UPDATE: Wierz mi lub nie, ale gdy dotarłam do momentu historii, gdy dziewczyny rozmawiają o jedzeniu, złapałam się za głowę. Nie miałam pojęcia, że użyjesz podobnej do pączkowej metody. Fajnie!].

 

W tym samym akapicie piszesz, że dziewczyny się przyjaźniły, mimo że miały różne charaktery. Udowodnij to, pokaż ich zachowaniem względem siebie i dialogiem, zamiast mi o tym pisać wprost, gdyż jest to już zalążek ekspozycji.

 

„W odległej o dwa kilometry od centrum miasteczka wiosce mama Wiktorii Ewa przyjmowała fryzjerkę i długoletnią znajomą. Siedziała przy kuchennym stole wpatrzona we własne odbicie i układała kruczo-czarną grzywkę. Fryzjerka odziana w fartuszek z mnóstwem przypiętych do kieszeni klipsów zdejmowała klientce aluminiową folię z pasemek, ujawniając refleksy w czerwonych odcieniach”. – W scenie, w której mamy dwie bohaterki, użyłaś różnych podmiotów (Ewa, fryzjerka, długoletnia znajoma, klientka). Muszę to zdanie czytać ze trzy razy, aby zrozumieć, kto jest kim i kto co robi, i czy „fryzjerka” i „długoletnia znajoma” to na pewno te same osoby, czy panie są dwie. Staraj się pisać lżej, bardziej lekko, nie bój się używać przy tym zaimków, np.: „W odległej o dwa kilometry od centrum miasteczka wiosce mama Wiktorii, Ewa, przyjmowała Kasię. Siedziała przy kuchennym stole wpatrzona we własne odbicie i układała kruczo-czarną grzywkę, a znajoma odziana w fartuszek z mnóstwem przypiętych do kieszeni klipsów zdejmowała jej aluminiową folię z pasemek, ujawniając refleksy w czerwonych odcieniach”. – Po czymś takim byłabym w stanie domyślić się, że znajoma jest fryzjerką, tym bardziej że dalej koleżanki rozmawiają o włosach. Mam wrażenie, że lubisz uprzedzać fakty. Podajesz jakąś informację, a potem sceną i tak dajesz na nią dowód. Sam dowód starczy, wierz mi. Czytanie to poniekąd zabawa w układanie puzzli w wyobraźni czytelnika. Nie psuj mi zabawy, nadużywając słów.

 

„W tym momencie telefon Magdy zabrzmiał dźwiękiem przychodzącej wiadomości”. – Widzisz? Znów to samo. Z kolejnej interakcji dziewczyn mogłam wywnioskować, że telefon należy do Magdy, a jej słowa o informacji z niego tylko przekonały mnie w tym, że dostała wiadomość. Patrz, nie budujesz żadnego napięcia takim sposobem pisania. To powinno działać tak: zabrzmiał telefon i ja wraz z bohaterkami zastanawiamy się, czyj to telefon, a potem Magda mówi, że jej i czyta treść wiadomości. Ty natomiast podajesz mi wszystko na tacy. Pisząc tak, tylko mnie znudzisz.

 

„Odruchowo cofnęły się, przywierając do lustra i zaczęły piszczeć w panice (…)”. – No domyślam się, że nie zaczęły piszczeć, bo tak im się nagle zachciało…

 

„Wokół jeden trzask pociągał za sobą kolejny. Dobiegł je odgłos tłuczonego szkła i trzask jakichś przedmiotów spadających wprost na zaporę ponad nimi”. – Powtórzenie: „trzask”.

 

Swoją drogą powrócę jeszcze do samego zawalenia się szkoły. Masz strasznie suchego narratora. Niby opisujesz te trzaski, zawalenia i tragedię w oczach nastolatek, ale to wszystko są tylko poprawne zdania złożone, nie ma w nich emocjonalności. Mój wyraz twarzy w czasie czytania nie zmienia się, to wciąż pokerowa twarz. Pamiętam, że w kropobitwie wystartowałaś z flegmatycznym i raczej biernym korpostudentem, ale tam narracja odpowiadała jego postaci, miałaś też narrację pierwszoosobową. Tutaj –trzecio, narrator wszechwiedzący, a znów jest biernie, jednostajnie, monotonnie. Nie wiem, co ci doradzić, jak ci pomóc, bo to, jak budować napięcie i akcję, musisz po prostu poczuć. Mam wrażenie, że scenę pisałaś, będąc wyprostowaną i poważną, bo jest tak cholernie poukładana i skrupulatna, ale zero w niej tego uczucia: „psia mać, zaraz coś im spadnie na łeb!”. Musisz popracować nad emocjonalnością tekstu, nad przekonaniem czytelnika, że dziewczynami naprawdę miotają skrajne emocje, a szkoła wali się i „ło jezu, zaraz wszyscy zginą, co się dzieje, pani! Co to za armagedon?!”. Bo inaczej nie będzie mi się chciało czytać tego wypracowania szkolnego. Niby poprawnie, ale sucho jak na Gobi.

 

„Magda, pomimo przerażenia, zachowała trzeźwy umysł i zimną krew (…)”. – Ekspozycja. Domyślę się tego, gdy Magda po prostu zrobi coś, co będzie świadczyło o tej zimnej krwi i trzeźwym umyśle. Tym bardziej, że chwilę potem dajesz na to dowód w postaci jej zachowania. Po co więc zabierasz mi zabawę z czytania i każdą emocję podajesz na tacy?

 

„Wiktoria siedziała po jej lewej stronie i płakała cichutko, trzęsąc się i zaciskając dłonie na ramieniu koleżanki, Agnieszka była po prawej, milczała, a jej wzrok wydawał się nieobecny”. – O! Właśnie o to mi chodzi. Po zachowaniu Wiktorii wywnioskuję, że była przerażona. Cieszę się, że nie napisałaś suchego: „Wiktoria bała się, a Agnieszka była spokojna”, bo to nie poruszyłoby mojej wyobraźni i nie zbudowałoby napięcia. Wiesz, jak pisać, ale często się motasz i idziesz na łatwiznę.

 

„– Co się stało? – wyszeptała pytanie Wiki”. – Twoja tautologia osiąga apogeum w momencie, gdy zaraz po przeczytaniu pytania w dialogu, przeczytałam, że tłumaczysz mi, że tak, to było pytanie…

 

„– Ja też się boję – przyznała Magda, a jej głos się łamał. Powstrzymywała wybuch płaczu. – Chyba szkoła się zawaliła, wszystko spadło na nas. – W tym momencie emocje wzięły górę i zalała się łzami”. – Nie czuję tego, wybacz. Nie widzę tych łez, to wszystko jest za składne, za ładne, za sztywne. Nie słyszę łamania w głosie, choć narrator mnie o nim zapewnia. „W tym momencie emocje wzięły górę” – usuń tę ładną i poprawną, ale kompletnie zbędną, bo zbyt rozwleczoną część zdania, i przeczytaj całość raz jeszcze. Nie jest przypadkiem nieco lżej? Bardziej przekonująco? Wiesz, dziewczyny siedzą w łazience, przed chwilą omal ściana nie spadła im na głowę. W takich chwilach każda sekunda jest ważna, każde drgnienie, bicie serca. Natomiast elementy narracji takie jak „w tym momencie” czy „po chwili”, ale i jakiekolwiek dopełnienia, określenia upływu czasu są zbędne. Nakierowujesz czytelnika, że „JESTEŚ TU I TERAZ”, ale on to wie. Przecież nie jest nigdzie indziej, tylko przy bohaterkach. Znów coś dopowiadasz, lejesz wodę, sprawiasz, że narracja staje się flegmatyczna, rozwleczona.

 

„Wokół ruin szkoły zebrał się tłum gapiów. Skryci pod parasolami zastanawiali się głośno, co mogło być przyczyną, że gimnazjum zamieniło się w płonące miejscami gruzowisko. Mieszkańcy okolicznych bloków opowiadali swoje wrażenie z momentu tragedii”. – To takie trochę streszczenie. Do tej pory dzieliłaś tekst na sceny, w których coś się działo, a narrator przebywał tam, gdzie bohaterowie. Tym razem tylko sucho nakreślił ogólniki. Nie usłyszałam żadnego dialogu gapiów, nie zobaczyłam oczami wyobraźni żadnych przepychanek w tłumie. Zaraz potem przeskakujesz nagle do Ewy. Streszczenia też nie budują napięcia, przejęcia w czytelniku. Właściwie nie budują niczego.

 

„– Pewnie kolejne drzewo się przewróciło – skomentowała nazwana mistrzynią, ściągając fartuszek i pakując fryzjerskie akcesoria”. – To wydaje się trochę… głupie. Nawet nie znamy jej imienia, ale wiemy już, że jest mistrzynią. To jakaś übertajemnica, jak fryzjerka się nazywa, że nie chcesz tak usilnie tego zdradzić?

„– Jeszcze trochę. Mama przyjdzie po ciebie, nie płacz… – Zalała się łzami, wspominając własną. – Po mnie nie przyjdzie, muszę zadzwonić do taty”. – Problem w tym, że nie czuję tego zalania. Jest mi cholernie przykro, ale nie z powodu sceny, którą stworzyłaś, a tego, że nie potrafię wczuć się w tragizm sytuacyjny. Nie czuję tego. Gdyby bohaterka zalała się łzami, mówiłaby przez nie, chlipała, czułabym to w samym dialogu, a nie dopisku narratora – tak sądzę.

 

„Wiktoria puściła długo trzymany mocz i aż otrzepała się z ulgą”. – Mam coś do tego zdania. Przeważnie cała twoja poważna, jednostajna narracja sprawia wrażenie, jakby narrator miał kij w dupsku, był służbistą i pisał wypracowanie szkolne, chociaż w tym przypadku pomieszałaś. „Puścić mocz” i „otrzepać się”. Masz jednocześnie pojęcie mocno naukowe, ścisłe: mocz, i kolokwialne: otrzepać się. To pasuje do siebie jak ryba do roweru.

Poza tym rozumiem wielką przyjaźń, ale one wszystkie kucają sobie pod tym lustrem i się przytulają, jedna nawet wyprostowała nogi, bo jej zdrętwiały, a ta sobie sika w najlepsze… To takie trochę, no. Nie mogłaby odejść kawałek dalej? Widzisz, nie bardzo jestem w stanie wyobrazić sobie miejsce akcji po zawaleniu. Jest ściana z lustrem, na nią przewróciła się inna, tworząc pewnie swojego rodzaju domek. Ale co, z jednej i drugiej strony nie ma wyjścia? Nie da się wyczołgać, odsunąć trochę gruzu, przejść dalej? Dziewczyny nigdzie się nie ruszają, bo podłoga pod nimi drży, zaraz się zawali? Chyba powinnam to wiedzieć. A nie wiem. Nie jestem pewna, bo mam za mało danych na temat tego miejsca.

 

„Porównała ją do Puchatka, wspomniała o uzależnieniu od podjadania, ale ,,mały rozumek’’ przemilczała”. – Sądzisz, że powinnam być ci wdzięczna za to, że tłumaczysz mi to, co przed chwilą przeczytałam? Bo to, że sugerujesz, iż nie wpadłam na „mały rozumek” akurat doceniam, serio. Jednak początek tego zdania jest rozczarowujący.

 

Przy części, która zaczyna się zdaniem: „Resztki słońca schowały się za ponurymi chmurami(…)” spojrzałam na suwak. Łolaboga, jeszcze tyle? Ślimaczysz się niemiłosiernie. Coś jest takiego w twoim stylu pisania, że męczę się, czytając ten tekst. Wydaje się ociężały, zmęczony życiem, zero w nim napięcia, akcji (nie zrozum mnie źle, nie wymagam ciekawszej fabuły pokroju filmu sensacyjnego, ale wykonanie twojego pomysłu jest nużące). Doprowadzasz mnie do ziewania taką stylizacją.

 

Dodatkowo nie przekonują mnie dialogi dziewczyn. Są trochę drewniane, mało naturalne, a jeżeli już, to pasują bardziej do wieku komunijnego lub jeszcze wcześniejszego. Albo jakby dziewczyny chodziły do katolickiej szkoły – bardzo wyrównane, poważne, nudne. Wydawały się naturalniejsze wcześniej, gdy jedna z nich skomentowała święto słowem „idiotyzm”. Teraz nic takiego nie ma miejsca, jakby wszystkie trzy wywodziły się z tego samego, przegrzecznego i przezrównoważonego środowiska. „Pan od chemii”? Nie wiem, za moich czasów na nauczycieli mówiło się po nazwisku albo ksywie… Cokolwiek, rety. Nafaszeruj te dziewczyny jakimiś hormonami może, co? Bo do tej pory stylizacja całego tekstu – w tym narracja i bohaterki – tworzy strasznie sztywną, nieemocjonującą i drewnianą papkę.

 

„Przypięła następnej postaci łatkę, niedomiary, ona twierdzi, że królik cierpi na OCD. Ma wprawdzie osobowość anankastyczną, ale… nie mnie to oceniać. Jestem tylko narratorem”. – Co? Dlaczego? Daj mi jeden powód, by raz na ruski rok (mamy pół tekstu, a zrobiłaś to drugi raz, wcześniej myślałam, że chyba zapomniałaś o enterze) wyróżnianie w tekście narratora-psychologa wszechwiedzącego, który jest jednocześnie „tu i teraz” w łazience, z dziewczynami i na zewnątrz, z innymi bohaterami, było dobre, nie wprowadzało niepotrzebnej konsternacji i nie wydało się czytelnikowi… dziwne. Zbędne. Bezsensowne. Po co ci ten środek? Co on wnosi do opowieści?

Narrator taki ma sens, gdy jako bohater wydarzeń relacjonuje z perspektywy czasu, w czasie przeszłym (narracja pamiętnikarska, pierwszoosobowa; np. „Z pamiętnika poznańskiego nauczyciela”) lub jest bohaterem opisującym bieżące wydarzenia najczęściej w czasie teraźniejszym (np. „Piknik na skraju drogi”). Ty masz narrację trzecioosobową, wchodzisz bohaterom w psychikę, często pisząc, jak się czują i o czym myślą, a jednocześnie ten „ktoś”, duch, stwór metafizyczny ma swój stan świadomości i mówi do mnie jak psycholog, używając jakiejś nieznanej mi terminologii i angielskich słówek… Ale robi to tak rzadko, że dowiaduję się o nim dopiero w połowie opowieści. What the hell is going on?

Teraz wiem też, że te zachwalenie wyżej mowy pozornie zależnej kolegi reporterki to nie ten typ narracji, który wtedy pochwaliłam, więc jestem zawiedziona jeszcze bardziej.

 

„– Ja – powiedziała poważnie Madzia. – Ja, jak Krzyś, słyszę głosy pluszowych zabawek i rozmawiam z nimi. – No tego to już za wiele. Schizofrenia to poważna choroba psychiczna”. – Ten narrator chyba chce być zabawny, ale mu nie idzie.

 

„– Uf, odetchnąłem z ulgą. Znaczy, że to nie choroba, tylko kreatywna wyobraźnia i aranżowanie postaci w fikcyjnym świecie”. – Okej, bo robi się tego coraz więcej, a co za tym idzie – tekst staje się coraz dziwniejszy. Miało być o czasie i grawitacji, a nie o zjawiskach nadprzyrodzonych.

 

„Kiedy pisała te kilka słów, samotna łza wypłynęła spod okularów i toczyła się po brudnym policzku, skrząc nikłym światłem odbitym od zaparowanego ekranu”. – W rzeczywistości dość trudno wywołać taką tylko jedną, samotną łzę. Ale ja nie o tym… Bardzo nie chciałabym się tego przyczepiać, ale czuję, że nie mam wyjścia. Wiele autorek (tak, płeć ma tu znaczenie) nie zdaje sobie sprawy z tego, że „samotna łza” (często z dopiskami „jedna” i „kryształowa”, kiedy mowa o głównej bohaterce) to straszna klisza; występuje w bardzo wielu opowiadaniach niskich lotów. Kiedy autorka dopiero uczy się wywoływać u czytelnika emocje – posiłkuje się tym. Jest to podobnym, po prostu znudzonym już frazesem pokroju „schodzenie na śniadanie” (jakby wszyscy bohaterowie wszystkich opowiadań musieli sypiać na piętrze) – obu odradzam używać. Nie tyle, że są niepoprawne. Ten pierwszy jakieś tam emocje w nieświadomych czytelnikach może jeszcze wybudować. Ale gdy ktoś już trochę się w życiu naczytał, to na samotną łzę reaguje, przewracając oczami, szczególnie jeśli potem ta kropla po spłynięciu robi coś jeszcze traumatycznego, na przykład odbija światło.

Poza tym łza to kropla. Krople się nie toczą, ale spływają.

 

„Roześmiały się, już wcześniej doszły do wniosku, że pozostało im tylko czekać i cieszyć się życiem, a nie marudzić o drobnostki. Szukanie winnego w niczym im nie pomoże, a tylko uprzykrzy i tak nieprzyjemną sytuację, w jakiej się znalazły”. – O dziękuję ci, narratorze, za wnioski, do których przenigdy nie doszłabym sama, przeczytawszy, że dziewczyny się roześmiały, a dialogiem rozładowały napiętą atmosferę. No po prostu nie wpadłabym na to. [Ekspozycja].

 

Mówienie samo do siebie Ewy wychodzi na moje oko dość średnio, bez wyczucia. Ludzie zmęczeni, zmartwieni raczej nie wypowiadają całych zdań, nie prowadzą wielkich monologów, ale rzucają jakieś półsłówka czy coś. Gdybyś wykorzystywała tzw. mowę pozornie zależną (narrator trzecioosobowy personalny), mogłabyś ukazać jej myśli, nie musząc posiłkować się dialogiem, który wypada nienaturalnie. To też moje odczucie, nie oznacza, że musi tak być po prostu; dziwi mnie jednak, że ten twój narrator-psycholog odzywa się, kiedy mu wygodnie, a na przykład teraz nie zwrócił uwagi, że Ewka zachowuje się jak schizofreniczka, bo mówi sama do siebie pełnymi zdaniami. Z jednej strony nie chciałaś nim psuć teraz klimatu, ale z drugiej – to w takim razie po co ci on, skoro używasz go niekonsekwentnie?

Spoważniałam dopiero, gdy Ewa pobiegła do łazienki strącić wszystkie kosmetyki. To była dobra scena. Plastycznie i przekonująco przedstawiłaś to jej szaleństwo.

 

„– I co teraz? – spy…

– Madziu, a wiesz, że wczoraj nie było Maleństwa? – zagadnęła Agnieszka. I tyle z mojego odpoczynku”. – Nie, nie i jeszcze raz: jestem na nie. Nie wiem, co ty robisz z tą narracją, ale chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, że to nie jest do końca takie „wolnoć Tomku w swoim domku”; są jednak jakieś standardy i podziały, których trzeba się trzymać. Najpierw Magda opowiada bajkę, więc przejmuje rolę narratora, ale wciąż jest bohaterką, a potem ten prawdziwy narrator się budzi i marudzi, że musi się zabrać znowu do roboty. Narrator wszechwiedzący w tekście pisanym narracją trzecioosobową NIE JEST BOHATEREM, uczestniczy w wydarzeniach, ale pozornie, a bohaterowie nie powinni go słyszeć, jeśli jest wszech(wszystko)wiedzący. Jasne, że możesz tworzyć jakąś abstrakcję – też kiedyś z koleżanką napisałyśmy opowiadanie, w którym narrator był strasznie podjarany, że mógł opowiedzieć historię swoich bohaterów. Ale… to była parodia:

 

„Dzień dobry. Jestem pracownikiem. Pracuję codziennie, bez weekendów. Moje życie nie ma sensu, dlatego postanowiłem zrobić coś niesamowitego. Mówię wam. Postanowiłem, że zostanę narratorem. Choć nie do końca legalnie. (…) Co więcej, jestem narratorem bajki, która zaczęła się od momentu, kiedy powiedziałem "Dzień dobry". (…) Bo ta bajka trwa dłużej. Bo to co ja teraz powiedziałem, co się działo, to się już działo wcześniej, zanim powiedziałem, że się działo. Nadążacie? To może ja zacznę jeszcze raz: Dzień dobry.

Chociaż nie, to było dobrze. Zacznę od tego, że to nie jest bajka. I że to trwa już długo. I choć trwa to dłużej niż ja wcześniej powiedziałem, że trwa, to jednak zostanę narratorem tej baj... tej rzeczy. Pozwólcie zatem, że się teraz określę – jestem Nie Do Początku Legalnym Narratorem Tej Rzeczy. Czyż to nie brzmi niesamowicie? Mogę też być Nielegalnym Narratorem Bajki, Która Nią Nie Jest. Boże, muszę znaleźć mój inhalator, dostałem zadyszki z zachwytu”.

 

Widzisz, my zaczęłyśmy wtedy od tego, aby pokazać czytelnikowi tego narratora, uświadomić, że będzie opowiadał Bajkę, Która Nią Nie Jest. Natomiast pokazywanie obecności narratora w połowie tekstu kompletnie nie ma sensu, jeśli wykorzystać go w obyczajówce o walącej się szkole, trzech nastolatkach zablokowanych w gruzach i smutnych historiach ich rodzin. To po prostu nie zadziała, wprowadzi tylko dodatkowy chaos. Jakbyś nie miała na to pomysłu, wsadziła to… bo tak. Bez celu. Ja się będę zastanawiać po co, a prawda jest taka, że jakby tego gościa wyciąć z historii, to nic by się nie zmieniło.

 

Mało tego – mieszasz inne typy narracji – w przykładzie niżej wykorzystujesz mowę pozornie zależną, aby wpleść myśli bohatera w narrację, ale myśli te odmieniasz w czasie teraźniejszym:

„Opadł bezwładnie na fotel i przez moment patrzył w nicość nieobecnymi oczami, ale w głowie wyobrażał sobie ostatnie chwile spędzone z żoną. Ależ ty byłaś piękna, myślał. Madzia jest taka do ciebie podobna. Zwłaszcza odkąd nosi okulary. A te twoje okulary. Zakochałem się w tobie z jeszcze większą mocą, jak cię w nich zobaczyłem, a ty ciągle je tak zabawnie spuszczałaś, bo bolała cię nasada nosa. Jaki głupi ten mój ojciec porównywał cię do każdej szkarady tego świata i nie mógł zrozumieć, co ja w tobie widzę. A ja widziałem wszystko. Dosłownie. Dlaczego mnie ze sobą nie zabrałaś, przemawiał w myślach. Dlaczego? Zakrył twarz dłońmi i zapłakał”. – A wystarczyłoby użyć cudzysłów, oddzielając myśli bohatera od narracji, zamiast znów wprowadzać zamieszanie, bo niczym poza przecinkami nie oddzieliłaś myśli od narratora i nie widać różnicy, czy dopowiada sobie coś ten obecny narrator, czy myśli bohater. Jestem już zmęczona tym szaleństwem narracyjnym na tle bardziej nudnej niż ciekawej historii.

Dalej Rysiek zaczyna tak samo jak mama Ewy siać długie zdania, mówić na głos… Nie kupuję tego, przepraszam. Wydaje mi się to mocno wymuszone.

 

Podoba mi się stylizacja bajki. Pasuje do twórczości A.A.Milne’a.

 

Zakończenie – szybko. Cała historia wlokła się niemiłosiernie, a jak przyszło co do czego, to streściłaś wszystko. Nie lubię streszczeń, gnania na łeb na szyję tam, gdzie wypadałoby coś podsumować, szczególnie że wcześniej narracja zdawała się prowadzić tekst w zwolnionym tempie.

 

Całość stylistycznie była dla mnie jednocześnie i mocno leniwa, jednolita, nużąca, męcząca, i chaotyczna. Punkty zabieram głównie za niepotrzebne temu gatunkowi udziwnienia w narracji, monotonię i stagnację językową, średnie opisy, ekspozycję i końcowe streszczenie będące brzydkim pójściem na łatwiznę.

– STYL: 2,5

 

– FABUŁA I POMYSŁ (od 0 do 10)

Najpierw powyciągam głupotki, które zbiły mnie z pantałyku, a potem wszystko podsumuję.

 

„Po chwili odgłos, jakby fałszującej trąby odbił się od toalety i echem od całego pomieszczenia”. – To znaczy co? Przepraszam, nie mam pojęcia, o jaki odgłos ci chodzi, a to uniemożliwia mi wyobrażenie sobie tej sceny.

 

„– Wiki, nie ma tu nikogo prócz ciebie? – spytała niepewnym głosem.

Magda, słysząc te słowa zamarła, postanowiła się nie ujawniać.

– Nie ma nikogo – zapewniła ją koleżanka”. – Nie rozumiem. Przecież były w toalecie w trójkę, narrator opisywał je z perspektywy lustra, czyli w trójkę musiały się w nim odbijać. Wiedziały więc o sobie. Skąd to pytanie? Coś przegapiłam?

 

„Zgasło światło, tynk posypał się obficie, kucnęły wtulone w siebie, a ściana z wyjściowymi drzwiami runęła, zapierając się o przeciwną tuż nad ich głowami”. – Hmm… No cóż. Kucanie w takim wypadku pod lustrem nie jest najrozsądniejszym wyjściem… Poza tym ściana tak cała runęła i oparła się, nie robiąc dziewczynom nic? Nic nie spadło im na głowę, nawet ten tynk?

 

„Fryzjerka właśnie kończyła ostatnie szlify swojego dzieła i z uśmiechem spoglądała przez ramię klientki na jej zadowoloną minę, wyłączyła suszarkę”. – Nie wiem dokładnie, co robiła fryzjerka, ale suszenie raczej nigdy nie jest „ostatnim szlifem”. Przeczesanie dłonią, grzebykiem, ostatnie wyrównanie jakiegoś pojedynczego włosa z grzywki – tak. Ale suszenie?

 

„Dźwięk syren straży pożarnej, policji i pogotowia rozbrzmiał w całym miasteczku”. – Okej, a czy w całym miasteczku rozbrzmiał huk walącego się gimnazjum, skoro dalej piszesz, że po budynku pozostało tylko płonące gruzowisko? Bo akurat tego Ewa nie usłyszała, a dwa kilometry od centrum to nie jest raczej jakaś wybitna odległość… Z hukami jednak różnie bywa, więc zostawię ten temat, jednak sama odległość wzbudza we mnie konsternację. Napisałaś, że Ewa mieszka w wiosce oddalonej od centrum o dwa kilometry, a teraz dodałaś, że szkoła jest w miasteczku. Czyli co? Mamy centrum miasteczka, od którego dwa kilometry rozciąga się od razu wioska? Jakiej powierzchni jest to maleństwo i ilu liczy mieszkańców…? Dziwne, że w ogóle mają swoje gimnazjum. To znaczy „mieli”.

 

„– Ja jestem w szkole, ale ona się zapadła – szlochała. – Zabierz mnie do domu, boję się. Wszystko się na nas zawaliło. Jest ze mną Aga i Madzia, ale ja nie chcę tu być, tu jest ciemno i nie ma czy oddychać. Mamo, proszę, przyjdź po mnie – mówiła, chlipiąc i pociągając nosem. – Będę czekać, tylko szybko, siku mi się chce, boję się, nie chcę tu być. Proszę cię, szybkooo! – zawyła przeciągle”. – To było gimnazjum, tak? Czyli bohaterki mają czternaście-szesnaście lat. Wiem, że sytuacja jest kryzysowa, ale chyba przedobrzyłaś. Wiki i jej infantylność są strasznie nie w klimacie. Rozumiem przerażenie, strach, emocje. Ale „chce mi się siku”? Serio? Westchnęłam przy tym fragmencie z politowaniem, i to takim dość mocnym.

[Upadate: dalej z tekstu wynika, że dziewczyny mają szesnaście lat. Tym bardziej Wiktoria to obrazek dość przerysowany, nawet jeśli chciałaś pokazać jej histerię, bezradność, dziecinność i słabość].

 

„Nikt nic nie mówił, nie włączał komórki, siedziały wtulone w siebie, a obok słychać było jakiś rumor, szelest i szum cieknącej wody, wirujący pył wdzierał się do mokrych oczu, nosów i ust, osiadał na twarzach i włosach”. – Pierwsza myśl: dziewczyny informują rodzinę, znają każda na pamięć numery do domów, ale żadna nie wpadła na to, aby podać dokładne położenie np. policji? Straży pożarnej? Zadzwonić na pogotowie?

Pisałaś, że dziewczyny miały różne charaktery, ale ja tego nie czuję. No dobra, Wiki jest mocno dziecinna, ale Agnieszka i Magda wypadają bardzo podobnie.

 

Sytuacja z Ewą, reporterką i klucznikiem (jak on miał na imię?) jest mocno absurdalna. Ciężko mi w nią uwierzyć. To nie jest możliwe, by stary dziad decydował o tym, czy jakiś strażnik, strażak, policjant czy ktokolwiek pójdzie sprawdzić, czy dziewczyn akurat tam nie ma, bo to jest ich psi obowiązek. Natomiast Ewa mogłaby, hmm… zadzwonić do córki jeszcze raz i dać ją na tryb głośnomówiący? A jeżeli rozładował im się telefon, to zadzwonić do wychowawcy, zdobyć numery pozostałych rodzin? Dałoby się zrobić coś więcej, niż histeryzować przed szkołą. Wiem, że to już sugestia mocno ingerująca w fabułę z mojej strony, czego bardzo nie lubię, ale ta scena naprawdę wydaje mi się grubymi nićmi szyta.

 

Przy części, która zaczyna się zdaniem: „Resztki słońca schowały się za ponurymi chmurami(…)” zaczynam prosić po cichutku o akcję. Niech coś się w końcu stanie, co mnie obudzi. Cokolwiek tak naprawdę, co zatrzyma mnie przy tym tekście. Pomysł w sam sobie na fabułę nie jest aż tak dobry, by bronić się sam w sobie. Potrzebuję czegoś więcej.

O! Przy „myszy jemy” uśmiechnęłam się pod nosem. To było dobre. Nawet bardzo. Wywołało emocje.

 

No nie… nie wierzę… naprawdę? Matka Ewy poszła do domu popłakać sobie przy stole?! Ludzie, trzymajcie mnie. Mam ochotę trzepnąć ją po głowie. Normalna matka poruszyłaby niebo i ziemię, a ta użala się nad sobą, mamrocząc coś pod nosem? Okej, przyjmuję, niech będzie taką bohaterką – już wiem przynajmniej, po kim Wiktoria odziedziczyła charakter. Jednak prywatnie jej nie lubię. Mierzi mnie ta bierność.

 

Okazuje się, że Magdy telefon wciąż jest na chodzie. Hmm… i dziewczyny wcale nie dziwią się i nie panikują, że nikt po nie nie przyszedł? Same, pół dnia, w gruzach? Może wypadałoby jednak zadzwonić na policję, skoro rodzice dają ciała…? Rety. Przypomnij mi, proszę, ile one mają lat? Są w trójkę i nie mogą nic wymyślić, tylko tak sobie siedzą w siuśkach i rozmawiają o… Kubusiu Puchatku?

 

„– Tata napisał, żebyśmy były dzielne i o nic się nie martwiły, bo on kieruje poszukiwaniami, ale to było… – Szukała godziny otrzymania tekstu – o trzynastej, a teraz jest dwudziesta druga dziesięć”. – Serio? Minęły dwa dni, a tak naprawdę nic ciekawego się nie wydarzyło, odkąd budynek się zawalił, Ewa i ojciec Magdy nic nie robią. To cholernie irytujące, zaczyna denerwować mnie ta historia, wywoływać mocno negatywne emocje. Pomysł jest ciekawy, ale brak jakichkolwiek wydarzeń jest nie do pomyślenia. To po co opisywać coś, w czym nie ma żadnej interesującej treści, a jeżeli jest, to opisuje tak absurdalne w swej bierności wydarzenia, że ciężko w nie uwierzyć? Twoje dzieci ugrzęzły w ruinach szkoły i nie ma z nimi kontaktu, nawet nie wiesz, czy żyją? Nie przejmuj się! Samo się wszystko rozwiąże!

„– Napiszę – przerwała jej Magda – że u nas w porządku i że czekamy”. – Po półtorej dnia w małym kąciku. Obsikane, zmęczone, głodne. Tag. To ma sens. Na pewno wszystko w porządku.

 

Dopiero scena z Ryśkiem znów wywołała emocje. Nie będę ukrywać, że wolę, gdy coś się dzieje, ale nie tylko o akcję mi chodzi, a o emocjonalność i pobudzenie w narracji. Stało się żywiej, naturalniej, lżej, co zaowocowało przekonującą sceną. I ja to kupuję.

 

„– Deszcz ustąpił miejsca słońcu, ale wiatr dalej nie odpuszcza”. – Reporterka-pogodynka. Telewizja musi być jej wdzięczna za marnowanie czasu antenowego.

 

No i dotarłam nareszcie do końca… Dziewczyny zostały wyciągnięte, ojciec je przytulił i w sumie tyle. Chyba za bardzo gonił cię limit znaków, huh? Niestety czuć to obcięcie tematu dość mocno.

Dopiero teraz, pod koniec, jestem w stanie docenić i odnaleźć powiązania z tematem bitwy. Czas zatrzymał się nie tylko dla dziewczyn, ale również dla Ryśka i dla Ewy. Swoją drogą zdziwiła mnie postać babci – niby taka schorowana, a jak przyszło co do czego, to z różańcem przybyła pod szkołę. Trudno mi przez to uwierzyć w jej faktyczne schorowanie, więc i zamartwianie się wnuczki jakoś po czasie nie robi już na mnie wrażenia. Postać reporterki w ogóle wydaje mi się kompletnie zbędna – niczego nie wniosła do opowiadania. Niby pokazałaś chwilę, że dziewczyna jest młoda i żądna sławy, pieniądza, ale… co to ma do tematu? Ona nie zatrzymała się w czasie ani na chwilę. W żaden sposób nie przydała się fabularnie do niczego; gdyby ją wyciąć, tekst na niczym by nie stracił.

 

Pomysł był dobry, ale wykonanie… no cóż. Nagadałam się już wystarczająco nie tylko o tym, że nie widzę jakieś luki fabularne, ale głównym motywem zmuszającym mnie do obniżenia ci punktacji są: stagnacja i bierność fabularna, straszna „suchota” i drętwota dziewczyn, brak punktu kulminacyjnego, elementu zaskoczenia. Trochę jak u Okropnego – z czasem działo się coraz mniej, z tym że jego krótkiego tekstu nie dało się tak po prostu przegadać, a tobie niestety się to udało. Początek zapowiadał się naprawdę świetnie, z czasem jednak poziom mojej irytacji motywowany „tekstem o niczym” rósł, a moje wewnętrzne ja krzyczało: „halo, tu nic się nie dzieje!”. Pod koniec dotarło do mnie, że: „właściwie to nic nie czuję”. Po przeczytaniu całości czuję się jedynie mocno zmęczona i chce mi się spać. Nie cieszy mnie nawet pozytywne zakończenie miniatury. Sam pomysł był dobry i za to połowa punktów. Ale wykonanie – według mnie – pozostawiło wiele do życzenia.

– FABUŁA I POMYSŁ: 5

 

– PODSUMOWANIE (od 0 do 3)

Pamiętam, jak w poprzedniej ocenie napisałam ci: „Sama nie bardzo wiem, co myśleć o tym tekście. Kilka razy odeszłam od komputera, na chwilę musiałam zająć się czymś innym, odsapnąć. Nie pochłonęło mnie, a to zwykle największy wyznacznik”. Nie chcę się powtarzać, ale tym razem jestem o tym przekonana mocniej, mimo że masz narratora trzecioosobowego i zupełnie inną fabułę. Jednak wybrany sposób na pisanie jest wciąż mocno umiarkowany, sflaczały, co frustruje, gdy tekst okazuje się w połowie bardziej długi niż ciekawy. Można sobie pozwolić na prawie pięćdziesiąt tysięcy znaków tam, gdzie coś się dzieje. A ty wykorzystujesz prawie maksimum tam, gdzie, nie budując żadną akcją i napięciem, zmieściłabyś się w dużo mniejszej ilości znaków. U ciebie zamiast realnie przeżywać sytuację mrożącą krew w żyłach (bo nastolatki cudem przeżyły zawalenie się budynku szkolnego!), narrator ładnymi słowami ma czas, by opisać pogodę na zewnątrz, tłum gapiów (którego się nie czuje, bo to streszczenie), nic nie wnoszące gadki-szmatki z reporterką… Na wszystko masz czas, wszystko to wydaje się jednak suche, proste, jednostajne, recytowane tym samym jednolitym tempem… Gdyby narrator był nauczycielem w szkole, uczniowie z zaawansowanym ADHD zasypialiby mu na lekcjach. Doceniam jednak pomysł i poprawność, bo z tym akurat nie miałaś problemu.

– PODSUMOWANIE: 1,5

 

RAZEM: 13 (52%)

 

 

03. „Najstarszy”

Autor: Karawan

 

– TECHNIKALIA (od 0 do 5)

Przede wszystkim zastanawiam się, co żeś narobił, że myślniki dialogowe zostały zastąpione przez jakieś bliżej nieokreślone, hmm, znaczki. Nadal – pamiętam po ostatniej bitwie – mylisz średnik z dwukropkiem. To na tym etapie świadomości literackiej strasznie… głupi błąd:

„Chwilę później cały las rozszumiał się w pełnej impertynencji i emocji dyskusji na odwieczny temat; zwapnienia starych i arogancji młodych”.

Albo o, tutaj:

„Czterem; dla światów na drzewie, trzem; dla trzech Norn mieszkających na jednym z tych światów”.

– No proszę cię… Ile można?

 

„Obrady pod przewodnictwem Świerka Tjikko – Najstarszego, trwały przez wiele wschodów i zachodów słońca”. – Nie może być tak, że zaczynasz wtrącenie myślnikiem, a kończysz je przecinkiem. Przy wtrąceniach musisz zachować konsekwencję. Ten błąd pojawia się też dalej:

„Otaczające Yggdrasila, [przecinek zbędny] młodziutkie drzewka, [przecinek zbędny] rosły szybko i niebawem, w mgnieniu oka – jakby to z perspektywy przeżytego czasu powiedział Tjikko, święte drzewo otoczone było kręgiem Dębów”. – Ostatni przecinek zamień na myślnik.

 

„(…) gdy stojący w pobliżu Sosny, [przecinek zbędny] jeden z tysiącletnich z dębów, [przecinek zbędny] obraził się na Methuselach i nazwał ją starą wiedźmą”. – Nie rozumiem, dlaczego niektóre drzewa zapisujesz wielką literą, a niektóre małą. Mamy więc Sosnę i dęby. Dlaczego?

 

„(…) zaripostowała [przecinek] nazywając aroganta zadzięciolonym, [przecinek zbędny] dupkiem żołędnym”.

 

„Oczywiście podejmowane przez faktycznie najstarszego (choć, [przecinek zbędny] z wyglądu, [przecinek zbędny] wiecznie młodego) Tjikko, [przecinek zbędny] próby uspokojenia awantury pomiędzy Quercusem, [przecinek zbędny] a Sosną spełzły na niczym”.

 

„Pouczaj, [przecinek zbędny] co dopiero wyrosłych, a nie mnie, najstarszą wśród Sosen”.

 

„Mimo ogłoszonego rozejmu, wiecznie głodne drapieżniki, [przecinek zbędny] raz za razem, [przecinek zbędny] zaczynały skradać się ku potencjalnym ofiarom (…)”.

 

„(…) a potężne Słonie ledwo nadążały z uspokajaniem przestraszonych”. – Przestraszonych co? Czego? Jakich?

 

„Co gorsza [przecinek] ich pomocnicy-Nosorożce na skutek krótkowzroczności i wielkiego zagęszczenia zebranych, [przecinek zbędny] próbowały czasami szarżować na bogu ducha winne Gnu, biorąc je opacznie za wyrośnięte Hieny”. – Zdarza ci się bardzo często w tym tekście łączyć za pomocą dywizu ze sobą dwa słowa, natomiast myli ci się jeden złączony z dwóch równorzędnych członów wyraz (np. biało-czerwony) z myślnikiem, który wskazuje cechę głównego wyrazu. Czasem do tego stopnia to mieszasz, że sama nie wiem, co chcesz osiągnąć. Jestem na 99,9% pewna, że w tym przykładzie, jak i tym: „Jesion-Yggdrasil” chodziło ci o „Jesion – Yggdrasil” (myślnik jako wskaźnik wskazuje imię). Tak samo: „Co gorsza, ich pomocnicy – Nosorożce – na skutek krótkowzroczności (…)”. Tak jest zdecydowanie lepiej.

 

„Nic, [przecinek zbędny] więc dziwnego (…)”.

 

„Głupie to drzewko cieszyło się nietykalnością [przecinek] podczas gdy dookoła wycinano po równo dęby, buki, sosny i jesiony z cisami”.

 

„(…) zobaczył grupkę ludzi ubranych w długie [przecinek] jasno szare, sięgające niemal trawy [przecinek] pozszywane do kupy futra”. – Jasnoszare.

 

„(…) pozostali nieśli gliniane naczynia [przecinek] z których wydobywał się dym (…)”.

 

„Tjikko widział [przecinek] jak, [przecinek zbędny] od chwili gdy nastał dzień, ludzie co okrążenie, [przecinek zbędny] układali na ziemi znaki z wierzbowych witek”.

 

„Przy każdej z sadzonek, [przecinek zbędny] co dzień trwały mamrotania i zawodzenia”.

 

„A gdy przyszły pierwsze letnie susze [przecinek] do mamrotania dodano naczynia [przecinek] z których lano na pnie wodę z domieszką ludzkiej krwi, zaś przy stojącym w centrum Jesionie poderżnięto gardło siedmiu ludziom”. – To brzmi, jakby mamrotanie nie było czynnością, a rzeczą. Nie wiem, dziwne.

 

„(…) wszystko wróciło do zwykłego stanu [przecinek] zaś pod Yggdrasilem pojawił się płomiennowłosy człowiek”.

 

„(…) pokręconą gałąź cisu [przecinek] na szczycie której umieszczono kawał różowej skały kwarcowej”.

 

„Rudzielec powtórnie przemówił [przecinek] śpiewnie artykułując głoski (…)”.

 

„(…) młodziutki druid wyszeptał: „Ach, jaka wspaniała inkantacja” [przecinek] po czym odrzucony niedbałym gestem Merlina poszybował z wrzaskiem do pobliskiego bajora dzików [przecinek] w które wpadł, [przecinek zbędny] ku popłochowi, [przecinek zbędny] i niezadowoleniu spożywających sałatkę roślinną, [przecinek zbędny] kaczek”. – Serio, Karawan, zainwestuj w jakąś betę albo licz orzeczenia, bo nie stawianie przecinków przed „który”, a mnożenie ich bez powodu i robienie wtrąceń tam, gdzie wcale ich nie ma jest dość słabe.

 

„Yggdrasil trwał [przecinek] nie odzywając się”.

 

„(…) i w jego wyciągniętej w górę [przecinek] rozczapierzonej dłoni, [przecinek zbędny] pojawił się, nie wiadomo skąd, kurczak”.

 

„Wiewiór, [przecinek zbędny] pełniący zwykle funkcję przekazywacza woli drzewa [przecinek] na którym mieszkał, odezwał się do przybyłego”.

 

„Idź marudzić temu, [przecinek zbędny] rosnącemu pośród jałowców i wyłażących z ziemi skał, [przecinek zbędny] świerczkowi”.

 

„Za każdym jednak razem, gdy przybywał ktoś z ludzi do Yggdrasila – Wiewiór wysyłał go do Tjikko”. – A teraz w drugą stronę; zaczynasz od przecinka, a kończysz wtrącenie myślnikiem. Nope, to błąd.

 

„Merlin przez długa chwilę stał przy skropionym krwią pniu (…)” – długą.

 

„Posłuchaj [przecinek] drzewo”. – Na przestrzeni całego tekstu nie stawiasz przecinka przy wołaczu: „Proszę o wybaczenie [przecinek] Najstarszy”, „Witaj przyjacielu”, „Obawiam się przyjacielu, że nie mam dla ciebie dobrych wiadomości”, „Dziękuję przyjacielu”.

 

„(…) skoro nawet nie potrafią powiedzieć [przecinek] czego właściwie chcą?”

 

„Spróbuj opowiedzieć [przecinek] czego konkretnie chcesz”.

 

„– Spróbuj opowiedzieć [przecinek] czego konkretnie chcesz. Po kawałku. Nie wszystko naraz. – podpowiedział plączącemu się w słowach rudzielcowi. Ten zamknął oczy. Potarł wydatny nos, szarpnął się za ucho i zaczął wyliczać (…)”. – Po wypowiedzi bohatera postawiłeś zbędną kropkę. Nie zauważyłam, byś miał tego więcej, więc uznam to za przeoczenie. Po dopowiedzeniu narracyjnym odnośnie wypowiadającego się w dialogu reszta powinna znaleźć się w nowym akapicie, gdyż dotyczy już innego bohatera.

 

„(…) rozumiesz [przecinek] mówiąc „wiecznie młody”?”.

 

„Myślę, że kiedyś nastąpi kres ludzkiego rodzaju, a ja chciałbym [przecinek] aby ostatni, poza mną, człowiek zobaczył mnie takiego, jakim jestem teraz; w pełni sił, zdrowia, chęci do demoralizowania młodych [przecinek] niewinnych panienek i chłopiąt...”. – Znów ten nieszczęsny średnik.

 

„No tak. Pewnie tego nie rozumiesz, ale jak cudownie byłoby móc zatrzymywać czas – rozmarzył się rudzielec – idzie sobie młoda, śliczna, a ja tu czary mary-cyk. Czas zatrzymany. Panienka goła, [przecinek zbędny] leży, nie protestuje, czas, i nie tylko, stoi...

Albo; [dwukropek] potrzebuję trochę złota. Idę sobie do skarbca królewskiego, biorę [przecinek] ile chcę i nikt nie zauważa [kropka] – [wielka litera] rozkręcał się w marzeniach”.

 

„To [przecinek] co mówisz [przecinek] nie ma żadnego związku z zatrzymaniem czasu – stwierdził [przecinek] szeleszcząc gniewnie gałęziami”.

 

„To tylko sprawa subiektywnego postrzegania zdarzeń przez was-ludzi”. – Was – ludzi.

 

„Każdy złodziej umie tak działać; [dwukropek] odwraca uwagę, aby szybko zabrać to [przecinek] co do niego nie należy. Powiem ci po prostu; [dwukropek] nie rozumiesz [przecinek] czym jest czas, [przecinek zbędny] ani konsekwencji wynikających z jego, jak to nazywasz, zatrzymania. To [przecinek] czego żądasz, zatrzymania czasu, jest niemożliwe...”.

 

„To [przecinek] co słyszałeś [przecinek] to mieszkający na nim wiewiór, który biega po całym drzewie i donosi jednym na drugich”.

 

„A, [przecinek zbędny] jeśli bóstw nie ma [przecinek] to skąd wobec tego moja magiczna moc?”.

 

„Jak mogłem, nie dotykając go wcale, wrzucić tego durnego akolitę, [przecinek zbędny] do bajora?”.

 

„(…) nie mogę być zobaczony przez ostatniego żyjącego człowieka takim [przecinek] jakim dziś jestem?”.

 

„A przede wszystkim kto jest starszy [dwukropek] ty czy Yggdrasil?”.

 

„(…) istnieją wszędzie tam [przecinek] gdzie są ich wyznawcy, a ich moc zależy od mocy wyznawanej wiary. Podobnie jest z tym [przecinek] co nazywasz czarami. Ty i upaprany w błocie chłopak widzieliście to [przecinek] co chcieliście zobaczyć”.

 

„Resztę tego [przecinek] co nazywasz czarami, robisz przy pomocy zbiorowej lub indywidualnej hipno-sugestii. Upaprany w błocie, od chwili [przecinek] gdy cię zobaczył [przecinek] czekał na twoje czary”.

 

„Gdy machnąłeś ręką, poderwał się jak oparzony i pognał [przecinek] nie bacząc na przeszkody [przecinek] prosto do bajora”.

 

„Przekazałeś mu coś [przecinek] co sobie obaj wyobraziliście, bo to było jedyne [przecinek] co mogło się wydarzyć. Wałęsające się po lesie kurczaki nie miały jak go ukarać. Drapieżniki w południe zwykle śpią i nie robią tego tam, gdzie często bywacie wy-ludzie.Jedyna dostępna kara, [przecinek zbędny] to kąpiel w błocie”. – „(…) wy – ludzie. Jedyna (…)”.

 

„Spójrz dookoła, zobacz [przecinek] ile ich się tu kręci”.

 

„Przestań się popisywać. Nie jestem z twojego rodzaju. – powiedział Tjikko”. – Zbędna kropka. Na pewno znasz zasady pisania dialogów?

 

„(…) ledwo łyknie [przecinek] a już sra”.

 

„Bardzo chcę posiadać wiedzę na temat czasu oraz możliwości manipulowania nim. Szykuje się wielka wojna, mój król [przecinek] Uther [przecinek] pożąda żony swojego przeciwnika. A od tego [przecinek] czy ją posiędzie [przecinek] zależy przyszłość świata...” – posiądzie.

 

„Pamiętał doskonale [przecinek] ile gatunków przeminęło bezpowrotnie (…)”.

 

„(…) przyszłość świata zależy od umiejętności manipulowania czasem i tego [przecinek] czy jakiś, [przecinek zbędny] jeden ludzki samiec prześpi się z samicą nie z jego stada...”.

 

„Zdradzę ci [przecinek] jak spowodować zatrzymanie czasu dotyczące Twojej osoby”. – Zbędna wielka litera. W prozie tylko w listach.

 

„(…) która w swej istocie była śpiącym, [przecinek zbędny] stworem”.

 

„(…) i wtedy Gamlefjell powiedział coś [przecinek] czego w pierwszym momencie Świerk nie pojął (…)”.

 

„(…) gdy umościł się w pobliżu Najstarszego [przecinek] zamierzając przespać katar (…)”.

 

„Im większa grawitacja [przecinek] tym czas płynie wolniej. Pewnie gdyby ta grawitacja była jeszcze większa [przecinek] to czas by się zatrzymał”.

 

„To znaczy, że im większy ciężar czujesz [przecinek] tym wolniej płynie ci czas”.

 

„Plecy dotykały rodzimej skały [przecinek] na której trwał Najstarszy”.

 

„Świerk był ciekaw [przecinek] czy magowi uda się obudzić olbrzyma (…)”.

 

„(…) rogiem przerwał dostojny spokój okolicy [przecinek] wydobywając z instrumentu głos przeraźliwy (…) przerażliwy falset wołający”. – Brzydkie powtórzenie. Przeraźliwy.

 

„Z podnoszącego się cielska posypała się lawina mniejszych i większych kamieni, [przecinek zbędny] oraz wyrosłych na jego boku (…)”.

 

„(…) wystarczy dobry rzeźbiarz, [przecinek zbędny] albo malarz [przecinek] aby wizerunek obecnej chwili przetrwał na wieczność”.

 

„(…) Potomni nie będą wiedzieli [przecinek] jak faktycznie wyglądał Merlin. Ale to ich, a nie moja strata.” – Ten cytat to w rzeczywistości cytat Świerka. Pamiętaj, że gdy wykorzystujesz cudzysłów, to kropka jest jedynym znakiem, który ZAWSZE wyprowadza się za cudzysłów, a nie zamyka jej się w środku z całym zdaniem.

 

„Bezzwłocznie ruszam na północ. Nade wszystko cenię spokój i ciszę – odpowiedział Troll i ruszył ciężkim krokiem w kierunku krainy wiecznego lodu”. – Powtórzenie: ruszać.

 

„W kotlince zasłanej rumowiskiem pod wielkim, [przecinek] głazem spoczywały doczesne szczątki największego maga wszystkich ludzkich czasów, a Czas z pobłażaniem, dostojnie i powoli płynął nieprzerwanie, choć dla niektórych mimo, [przecinek zbędny] że płynął – zatrzymał się. Oto paradoks ludzkiej wiedzy!”

 

Było tego naprawdę dużo. Braki przecinków w najprostszych zdaniach złożonych, by oddzielić od siebie dwa orzeczenia, oraz nadmiary – nie wiadomo dlaczego. Brakuje ci wyczucia, więc musisz albo zagłębić się w stronę techniczną języka, musisz chcieć poznać swoje błędy, spojrzeć na nie i przeanalizować, postarać się zrozumieć, albo musisz zainwestować w betę. Inaczej będziesz więcej tracił, niż zyskiwał.

– TECHNIKALIA: 2

 

– STYL (od 0 do 5)

Tu będzie wybitnie krótko. Namieszałeś w stylizacji po całości. Próbowałeś łączyć ze sobą archaizmy, stylizację poważną i naukową, wyrazy obcojęzyczne, gwarę młodzieżową, kolokwializmy, a nawet neologizmy. W tym samym tekście mamy więc przekazywaczów, dupków i sranie, emigrację i konsylium, qui pro quo, szyki przestawne charakterystyczne dla tekstów charakteryzowanych na archaiczne, hipno-sugestie (skąd w ogóle znajomość takich wyrazów w tamtych czasach?) i wiele, wiele innych.

Nie podoba mi się to. Zamiast przemyśleć całość, wykorzystałeś wszystko. Kojarzy mi się zwykle w takich momentach bardzo obrazowy cytat koleżanki, która zwracała mi uwagę na jednocześnie kwiecistość i poetyckość mojego starego tekstu, jak również nowoczesność: „Azaliż szanowny dresie, wpierdolmy to zacne jadło”. I teraz to samo, o co wtedy jej chodziło, dostrzegam u ciebie.

Stylizacja jest bardzo ważna. Świadczy o tym, jak czytelnik ma odbierać tekst, bo sugerując się całością, również i z tego wyciąga wnioski. A ja nie wiem, czy narrator jest współczesny i po prostu opowiada bajkę, czasem siląc się na sztuczną archaiczność i popisując się bezmyślnie znajomością łaciny, czy raczej jest archaiczny i chce stylizować świat na „stary”, jednocześnie wrzucając w tekst płytkie i młodzieżowe frazesy. Do kogo chciałeś tym trafić? Odsyłam cię tu: http://wspolnymi-silami.blogspot.com/2015/03/napirwej-o-jezyku-sow-kilka.html

Przekręciłeś wszystko. Już nie tylko całościową stylizację narracyjną (przy czym „tylko” potraktuj jako ironię), ale stylizacje bohaterów też pozostawiały wiele do życzenia. W tym samym tekście mamy wyrażenia takie jak „o przedwieczny!” i „idź marudzić temu świerczykowi”. Mamy jednego typa, który wyraża się poetycko i kwieciście, archaicznie: „Myślę, że kiedyś nastąpi kres ludzkiego rodzaju, a ja chciałbym aby ostatni, poza mną, człowiek zobaczył mnie takiego, jakim jestem teraz (…)”. I ten sam bohater za chwilę rzuca „gołymi panienkami” i sugestywnym „staniem”. W tym momencie powracam znów myślą do, azaliż, szanownego dresa. Tak zwyczajnie nie można. To znaczy, technicznie rzecz biorąc, można, ale wyszła z tego niezła kaszana.

– STYL: 2

 

– FABUŁA I POMYSŁ (od 0 do 10)

Przede wszystkim pomysł – tak, za to mocny plus. Miałeś ideę i przelałeś ją na klawiaturę. Wszystkie założenia były dobre i bardzo podobało mi się, że wziąłeś sobie za cel tak ambitną wizję.

Dostrzegłam jednak kilka luk w tym wszystkim (tzn. niedosłownie. Znacznie więcej niż „kilka”). Od samego początku wrzuciłeś mnie w uniwersum, którego – przyznam się bez bicia – nie znam. Nie mam pojęcia, czy opierasz się na czymś, co zostało już wcześniej stworzone i czerpiesz z czyichś wizji, czy wymyśliłeś wszystko sam, ale tak naprawdę w jednym założeniu nie ma to w ogóle żadnego znaczenia: nie mam pojęcia, co czytam. Przede wszystkim jestem w stanie domyślić się, że przekazujesz mi treść pewnej legendy, mitu, a ze słów i opisanych relacji wnioskuję, że relacjonujesz życie na ziemi przed człowiekiem i w czasie rozwoju cywilizacyjnego, ale nie mam pojęcia, na jakim etapie zatrzymało się to wszystko, że mamy maga, tę stylizację archaiczną (do której już nie wracam, nie martw się) i świadomość posiadania mózgu; mamy kury, mamy wierzenia w różnych bogów (i świadomość pojęcia wielobóstwa), mamy pojęcia naukowe i fizyczne… Gdzie, przepraszam – a raczej – „kiedy” ja się znajduję?

Dwa – wykorzystujesz obce i z brzmienia podejrzewam, że nordyckie wierzenia. Kim są, przykładowo, Quercus, Methuselach i Norny? Podejrzewam, że mogę sobie poszukać odpowiedzi w Google, ale to twoim obowiązkiem było tak wprowadzić mnie w uniwersum, bym nie musiała już niczego szukać. Ewentualnie mógłbyś mnie tym tekstem zachęcić do wgłębienia się, ale aby tak było, musiałabym wszystko zrozumieć. A ja zrozumiałam tylko powierzchnię tekstu, sceny (składanie ofiar, przyjście rudego cwaniaka, jego jednocześnie ambitna i szczeniacka rozmowa z jakimś ważnym drzewem), a nie znam tła, bez którego ta powierzchnia staje się pusta sama w sobie.

Jeżeli dobrze rozumuję i kojarzę, i faktycznie wziąłeś sobie pod palce mitologię nordycką, to odeślę cię do Nazaretha, bo osobiście nie znam nikogo, kto posiadałby większą wiedzę na ten temat. Ode mnie rad odnośnie researchu nie uświadczysz, ale pokiwam niezadowolona palcem, że praktycznie niczego głębszego z twojego tekstu nie wyniosłam, bo poskąpiłeś mi tła. A jak wiesz, czytelnik może zadawać pytania. Już nie tylko o to, kiedy dzieje się akcja i kim tak właściwie są bohaterowie, ale również chociażby proste: „dlaczego drzewo w ogóle rozmawia z tym bufonem-magiem, skoro wie, że dwónożni wszystko niszczą?” albo „czemu Gamlefjella zbudził jeden zwykły człowieczek, a nic nie zbudziło go wcześniej przez pięćset lat? Czyli przez pięćset lat nic się nie wydarzyło? Nie wiem, nie było dinozaurów? Jeden T-Rex narobi więcej zadymy niż ten krzykliwy koleś” lub, jeśli przy Trollu jesteśmy – skąd śpiąca pięćset lat skamielina zna fizyczne pojęcie grawitacji i nazywa ją grawitacją, a nie, na przykład, „czymś, co sprawia, że wszystko spada na ziemię”? Tego jest naprawdę bardzo, bardzo dużo. Od cholery. Właściwie mam więcej pytań niż odpowiedzi.

Nie rozumiem też, dlaczego Merlin najpierw groził drzewu, że je zetnie, a potem od razu spokorniał. Bo co? Bo usłyszał jakąś groźbę i kpinę o sraniu? Na kimś, kto przychodzi po moc zatrzymania czasu, by sobie popieścić gołe panny, chyba nie powinno to zrobić większego wrażenia… Dopiero potem wspomina o swoim królu i jakiejś tam większej idei, ale to wygląda na strasznie wymuszony wątek.

Natomiast podobał mi się, poza samym pomysłem, początek. Ten o nieudanych obradach drzew i roślin chociażby – cały ten moment podobał mi się, pomijając stylizację, aczkolwiek wyobrażenie tych niemogących dojść do sedna dyskusji roślin i zwierząt było świetne. Genialny również był pomysł z szybką i bezbolesną śmiercią maga. Takie urwanie – JEB – i nie ma. Grawitacja i czas – mocno w punkt. I też odnajduję w tej pracy tematy główny i dodatkowy, więc na plus.

– FABUŁA I POMYSŁ: 6

 

– PODSUMOWANIE (od 0 do 3)

Właściwie wszystko opisałam już wyżej – nad technikaliami musisz dość mocno popracować, na stylu następnym razem skup się, ale jednym, bo tak jak u Karoli mieszanie narracji było poważnym błędem zakłócającym odbiór historii, tak tutaj również mieszanie styli jest błędem językowym stylistycznym (dokładnie nazywa się to „niejednolitość stylistyczna” i polega m.in. na wtrącaniu elementów języka innego, niedopasowanego do tego przyjętego, przeważającego w całym projekcie, który świadczy o jego całościowym charakterze). Właściwie ratuje cię pomysł na fabułę i pierwszoplanowy rozwój wydarzeń, jednak w pewnym stopniu nie jestem zadowolona z ograniczonej wiedzy na temat „spodu” – nie zgadzają mi się pewne fakty, coś gdzieś się nie łączy, czegoś po prostu nie wiem, a wiedzieć powinnam. Nie rozbudowałeś tego świata na tyle, by mnie zaspokoić, a wiele elementów mi się po prostu ze sobą nie klei, wzbudza moją wątpliwość. Jednak też nie na tyle mocno, by chciało mi się teraz szukać odpowiedzi samej. Więc raczej minus.

– PODSUMOWANIE: 1,5

 

RAZEM: 11,5 (50%)

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (22)

  • Okropny 11.05.2017
    Zgadzam się z częścią wytkniętych mi błędów, z częścią nie - mam bowiem powody by nie używać dywizów, na przykład takie, że w bitwie wziąłem udział ad hoc i tekst napisałem, jak wszystkie, na kolanie niemalże, bo na telefonie, stojąc w łazience, w przerwie między szczotkowaniem włosów a myciem zębów. Mój telefon nie zamienia automatycznie myślników na dywizy, a ja, choć miałem na to setki godzin, nie dałem go do korekty; ba, nie wiem, czy na przestrzeni dziejów przeczytałem go trzy razy. (Powiesz "widać" a ja powiem "no i chuj" i się rozejdziemy.)
    W tytule nie ma błędu, bo jest to 10505 znaków o pułapce (...) bicia w twarz.
    Znaki równości - jest po coś. "Tą" - stylizacja. O ile o tyle - stylizacja. Ziemianin z małej przez zmianę Ziemi na ziemi tak jak napisałbym Marta z małej litery. Albo Francja. Stylizacja. Mało kto wie o odmianie Yoda, bo nie odmienia się Jedi, stąd brak ą. Styl, styl, styl. Przecinki... Część może nawet faktycznie powinna była być, ale jest to duże może, yo.
    Powtórzenia: Stylizacja. Brzydko wygląda, ale jest po coś.
    Skróty i przyczyna-skutek - no, tu byśmy mogli się pokłócić, ale po co, dla mnie tu, w tej ocenie, najoczywistszym jest to, że tekst "nie był dla Ciebie" i/czyli po prostu go nie zrozumiałaś. I w porządku, no harm done :)
    Widzę, jak czytałaś ten tekst, to pocieszające. Jakbym tam z Tobą był i cię widział, yo, co sprawia, że z mojej twarzy uśmiech na sekundę nie znika :)
    Co do twoich wynurzeń i przypuszczeń ad personam, nic nie powiem i to będzie mój komentarz, to samo w kwestii Nazaretha, nic nie mówię i jeśli Akwus coś, to ja też wtedy nic.
    Dzięki za opinię, jest mi autentycznie wesoło, w sensie uśmiech nie znika z mojej buzi/twarzy/japy/mordy/gęby/facjaty/papy i już wiem, że to będzie dobry dzień. Thx! :)
  • Skoiastel 11.05.2017
    01. TECHNIKALIA – dywizy, błędna fleksja, przecinki, powtórzenia, których "nie czuć" – no przepraszam, że wymagam od tekstu na bitwę poprawności, kwik. Twoje tłumaczenia są słabe, bronisz się stylem, ale wychodzę z założenia, że da się go przedstawić inaczej niż błędami językowymi. Starałam się ocenić ten tekst jak każdy, ale nie na "Opowi", lecz również na WS czy pracując z tekstami pod wydawkę, i miej świadomość, że "tą" czy dywizy by zwyczajnie nigdzie nie przeszły.
    Okej, z tytułem to mi się wyłączył trybik, masz rację. W ogóle nie wzięłam tego pod uwagę. Znak równości... ale po co, huh? Jaki miałeś na to pomysł? No, ciekawa jestem.

    Pokaż mi jeden pojazd ad personam w ocenie. Jestem przekonana, że żadnego nie ma, bo wiem, co pisałam. Musisz coś, co tyczy się tylko tekstu, za bardzo brać do siebie, ale to już twoja nadinterpretacja oceny, a nie żadne "ad personam".
  • Skoiastel 11.05.2017
    Ach, jeszcze. Odmień mi, proszę, "Yoda". Skąd pomysł z jakimkolwiek "i" na końcu? Otworzyłam sobie niektóre GW i tam albo tłumacze, albo autorzy (nie mam oryginałów) poszli na łatwiznę, bo pisali o nim jedynie w zdaniach, w których wymagany był mianownik lub wołacz. Natomiast ty masz zdanie z narzędnikiem. Zasady odmiany imion czy nazwisk męskich zakończonych na samogłoskę są jasno określone w PWN-ie: te zakończone na "a" odmieniają się zawsze. Ty nie odmieniłeś.

    Odnośnie błędu w tytule, którego nie ma, jestem skłonna oddać uwalone pół punktu i usunąć fragmentt: "(...) i dała szansę czemuś o poprawnym tytule". Bo to może faktycznie źle wyglądać, a wybroniłeś się komentarzem.
  • Skoiastel 11.05.2017
    *przemyślenia wewnętrzne*
    Kurczaki, jak tak teraz na to patrzę... przez starcia krytyczne z masą krytyczną (a każdy krytyk z innego źródła, czy to PWN, Rada JP czy nawet zwykły Blogspot) jestem jednak przewrażliwiona na punkcie pisania mi o "ad personam" i wykorzystywania tego Bogu ducha winnego zwrotu przy mnie, bo od razu, z marszu przyszywam mu łatkę "argumentum" i posądzam autora o brak umiejętności czytania ze zrozumieniem. Niedobrze. Trzeba odsapnąć, wyspać się porządnie. Co te Shun Camuie ci zrobiły, Skoia... Skrzywienie do końca życia.
  • Karawan 11.05.2017
    Dziękując za poświęcony czas uprzejmie donoszę iż "dziwne znaczki" to efekt używania Open Office'a, który teoretycznie powinien "przerabiać" --- na wymagany znak zaczynający dialog. Odnośnie zaś całej reszty to wrócę do tematu, gdy po kawałku połykając gorycz ignorancji, dojdę do jasnego spojrzenia. Serdecznie dzięki.
  • Skoiastel 11.05.2017
    Nie sądziłam, że Open Office takie figle płata ;) o ile generalnie nie powinno się edytować pracy na bitwę po wrzuceniu, o tyle to raczej wypadek kopiowania tekstu z programu o innym skrypcie na myskniki (? Nie znam się, tak podejrzewam) i jednak mogłeś to poprawić ;) żeby było jasne, nie uwzględniłam tego w punktacji.

    Nie ma za co ;) nie przełykaj za wiele, bo nie ma czego, raczej może przy kolejnym tekście zastanów się bardziej, co i jak chcesz wlasciwie napisać? Tak trochę konsekwentniej może, taką mam radę.
  • KarolaKorman 11.05.2017
    Witam!
    Bardzo uważnie przeczytałam Twoje uwagi i wyciągnęłam mnóstwo wniosków. Pierwszym i podstawowym jest ten, że czytając, piszesz uwagi, co wytrąca Cię z wczucia się w opowiadanie. Dochodzisz do wniosku, że jest długie i nużące, ale śmiem twierdzić, że odniosłaś takie wrażenie na własne życzenie. Już od pierwszego akapitu marudzisz i jeszcze to ciągłe odrywanie się od czytania potęgowało Twoje ponure spojrzenie. Zaprzeczasz też sama swoim twierdzeniom.
    Piszesz:
    ,,„Wybrzmiał ostatni dzwonek tego tygodnia i korytarz zalała fala młodzieży wychodzącej do domu. Wyglądało, że cały tłum zgodnie podążał w kierunku frontowych drzwi”. – Czasem silisz się, by przekazać czytelnikowi coś, co jest dość logiczne. W pierwszym zdaniu mamy już „ostatni dzwonek tego tygodnia”, więc wiemy, że fala „wychodzi do domu”, a potem dodajesz i tak, że tłum podąża do wyjścia. Nie musisz starać się aż tak bardzo. Złapię kontekst bez problemu i bez tych dopowiedzeń.'' - i mogłabym się z Tobą zgodzić, gdybym nie przeczytała tego:

    ,,,,Po chwili odgłos, jakby fałszującej trąby odbił się od toalety i echem od całego pomieszczenia”. – To znaczy co? Przepraszam, nie mam pojęcia, o jaki odgłos ci chodzi, a to uniemożliwia mi wyobrażenie sobie tej sceny.'''' - bo kiedy ktoś pospiesznie rozsuwa zamek by ściągnąć spodnie i wydaje taki odgłos, można się domyślić, że wydaje go odbyt, a nie usta.

    Widząc coś takiego na samym początku tekstu, wiem, że podeszłaś do niego na sucho.
    I dalej:
    ,,„Zgasło światło, tynk posypał się obficie, kucnęły wtulone w siebie, a ściana z wyjściowymi drzwiami runęła, zapierając się o przeciwną tuż nad ich głowami”. – Hmm… No cóż. Kucanie w takim wypadku pod lustrem nie jest najrozsądniejszym wyjściem… Poza tym ściana tak cała runęła i oparła się, nie robiąc dziewczynom nic? Nic nie spadło im na głowę, nawet ten tynk?'''' - ja piszę, że tynk posypał się obficie, a Ty pytasz, czy nic nie spadło im na głowę, nawet ten tynk?

    Nie muszę więc dalej zgłębiać się w Twoje rozmyślania, bo już po pierwszej części wiem, że z jakiegoś powodu tekst Cię nie wciągnął, a nawet odrzucił.

    Dostrzegłam też, że nie trafiłam w Twoją wyobraźnię w opisie piętnastolatek.

    ,,Pisałaś, że dziewczyny miały różne charaktery, ale ja tego nie czuję. No dobra, Wiki jest mocno dziecinna, ale Agnieszka i Magda wypadają bardzo podobnie.''

    Odczytuję, że według Ciebie powinny być bardziej przebojowe, ale nie każdy jest przebojowy, nawet w starszym wieku.

    ,,Niby pokazałaś chwilę, że dziewczyna jest młoda i żądna sławy, pieniądza, ale… co to ma do tematu? Ona nie zatrzymała się w czasie ani na chwilę. W żaden sposób nie przydała się fabularnie do niczego; gdyby ją wyciąć, tekst na niczym by nie stracił.'' - i tu też muszę sprostować. Reporterka nie miała zatrzymać się w czasie, ale pragnęła zatrzymać czas dla własnych korzyści, a to zupełnie inne rzeczy.

    Nie przystoi ponoć autorowi tłumaczyć tekstu, ale chciałbym nakreślić mój zamysł. Może spojrzysz inaczej na moje opowiadanie.
    Tekst miał pokazać trzy osoby, który z jakiego powodu chciały zatrzymać czas (temat bitwy).
    Pierwszą był Rysiek, który usilnie nie odrzucał od siebie fakt śmierci żony. Chciał zatrzymać go dla uczucia.
    Drugą Ewa, która bała się starości i samotności, chciał go zatrzymać dla młodości i urody.
    I trzecią postacią jest reporterka, która chce zatrzymać czas dla pieniędzy i sławy.
    Wszystkie te trzy postacie rezygnują z tego, widząc tragizm zaistniałej sytuacji.

    Muszę też poruszyć kwestię narratora. Jest on bardzo ważny w całym opowiadaniu, bo ma oddać klimat bajki ,,Kubuś Puchatek''. Od pierwszych słów, kiedy nie podaję nazwy miejscowości i piszę, że mogłoby to być jakiekolwiek inne miejsce, wzoruję się na narracji wspomnianej historii. W trakcie opowiadania porównuję dziewczynki do bajkowych postaci, by zakończyć całość w taki a nie inny sposób. Stąd też ujawnianie się narratora w trakcie opowiadania, to też zabieg celowy.

    Celowe jest też wspomnienie ADHD, OCD, podjadania, bojaźliwości - to zabieg, który miał na celu wyostrzyć wyobrażenie sobie postaci. Ktoś, kto zna je z bajek, bez podania szczegółów może sobie je bez problemu wyobrazić.

    Ważne też było podsumowanie końcowe, gdzie Wiktoria mówi, że cały jej wcześniejszy strach był niczym w porównaniu do tego, co przeżyła w te trzy dni, Agnieszka wspomina, że jednak można przeżyć bez podjadania, a Magda o wyobraźni, która może pokonać największe tragedie.

    Podsumowując, nie dostrzegłaś niczego, co było celem mojego tekstu. Jest mi przykro, bo włożyłam w niego mnóstwo pracy i serca, ale widocznie zrobiłam to nieudolnie.

    Dziękuję za poświęcony czas i serdecznie pozdrawiam :)
  • Okropny 11.05.2017
    Podpisuję się pod tym, yo.
  • KarolaKorman 11.05.2017
    Okropny, uściślij Twoją wypowiedź, bo chciałabym wiedzieć czy chodzi Ci o moją nieudolność w pisaniu?
  • Okropny 11.05.2017
    KarolaKorman chodzi mi o to, że tak samo jak Ty uwazam, ze Skoia nie czyta opowiadania jako opowiadania, tylko jako tekst, ktory wymaga poprawek, bez skupiania sie na celu tekstu, jego sensu czy przekazu, a na jakości jego formy. W sensie, właśnie, podchodzi bardzo sucho do niego. I z tym się zgadzam z Tobą, yo
  • KarolaKorman 11.05.2017
    Okropny, dziękuję za wyjaśnienie :)
  • – Dochodzisz do wniosku, że jest długie i nużące, ale śmiem twierdzić, że odniosłaś takie wrażenie na własne życzenie. – No wiesz, nie bardzo. Nie nastawiam się, zanim zabieram się za tekst. Na początku, gdzieś do momentu, hmm, przyjścia Ewy pod szkołę, nie męczyłam się aż tak. Z czasem moje nastawienie się zmieniało, bo treść jest dość, no cóż, toporna. To nie jest tak, że chcę zrobić na złośc, więc piszę "nuda, źle, bez sensu". Nie. Zawsze staram się pisać na bierząco o moich odczuciach na temat tekstu i nie nastawiałam się, aby ci zaszkodzić, na siłę, że mi się nie podoba. Nie odrywałam się też, bo coś mnie wołało. Musiałam odsapnąć od tej ściany tekstu, wstać, wyprostować się, wziąć oddech, zastanowić się, co mogę ci napisać, aby przekazać, jak czuję się w trakcie czytania opowiadania, gdyż ocena powstaje z marszu, przy pierwszym czytaniu. Nie po całości.

    – bo kiedy ktoś pospiesznie rozsuwa zamek by ściągnąć spodnie i wydaje taki odgłos, można się domyślić, że wydaje go odbyt, a nie usta. – No nie. Bo ja nie pomyślałam o odbycie i muszli, tylko o kabinie, trzasku drzwi, no sama nie wiem. To, że nie zrozumiałam tego dźwięku, nie wyklucza tego, że przy scenie z drzwiami napisałaś za dużo.

    – ja piszę, że tynk posypał się obficie, a Ty pytasz, czy nic nie spadło im na głowę, nawet ten tynk? – Tak, ponieważ tynk spadł zanim one tam kucnęły, a ja piszę o tym, co z dziewczynami działo się "po" ich kucnięciu.

    – Odczytuję, że według Ciebie powinny być bardziej przebojowe, ale nie każdy jest przebojowy, nawet w starszym wieku. – Zapewniałaś mnie, że będą różne. Nie przebojowe, ale różne.

    – Reporterka nie miała zatrzymać się w czasie, ale pragnęła zatrzymać czas dla własnych korzyści, a to zupełnie inne rzeczy. – Tego nie czuć w tekście. Jej postać nie wydaje się mieć znaczenia fabularnego.

    – Wszystkie te trzy postacie rezygnują z tego, widząc tragizm zaistniałej sytuacji. – Rozszyfrowałam dwie na trzy.

    – Stąd też ujawnianie się narratora w trakcie opowiadania, to też zabieg celowy. – Ale słabo wprowadzony, czytelnik nie domyśli się tego, bo masz to w głowie.
  • Skoiastel 11.05.2017
    Kurczaczki, nie wylogowałam się.
  • Skoiastel 11.05.2017
    *fuck, bieżąco. Co ten telefon...
  • Okropny, no też się nie mogę z tobą zgodzić, bo w twojej wersji wydarzeń czytanie opowiadania z sensem i poprawki techniczne się wyklucza. A na moje oko nie da się wszystkiego wybronić "zamysłem autora" czy "stylizacją", coś w stylu: a bo ja miałem/miałam taką wizję, a ty tego nie zauważyłaś. Kurczę, przecież czytam tekst ze zrozumieniem, poświęcam mu dużo czasu, próbuję sobie coś połączyć w głowie, coś wytłumaczyć. Czasem nie widzę pewnych powiązań i o tym mówię, i o nie pytam. Pisanie to sztuka wizualna i zadaniem autora jest tak sprzedać tekst, aby był zrozumiały w takim samym stopniu, w jakim rozumie go autor.

    Napisałam kiedyś komuś, kto również bronił swoją narrację pierwszoosobową... stylem, że może najwyższy czas wrócić do brutalnej rzeczywistości i przyjąć do wiadomości, że pisanie wymagającej, dobrej i wartościowej prozy to nie jest tak do końca "róbta co chceta", bo jednak ktoś to potem czyta. I istnieją jednak pewne zasady, normy i cała teoria pisania oparta na zdefiniowanych pojęciach. Na jakiej ty zasadzie chciałbyś oceniać prozę, przepraszam ja ciebie, skoro nie na tym, czy całość jest dobrze skonstruowana i wynik czytania całkowicie pokrywa się z założeniami autora odnośnie tekstu (czyli wszystko działa, każdy środek literacki spełnił swoją funkcję), a pewne środki (np. ta nieszczęsna narracja) poprawnie zostały wykorzystane?
    To nie jest nigdy tak, że mi się nie podoba pomysł. Mi się może nie podobać wykonanie, bo coś, co dla autora jest sufitem, dla czytelnika może być podłogą. Naz w swojej ocenie też zauważył, że nie kuma, o co chodzi z tym narratorem, który niby jest, ale go nie ma.
    Jedyna rada – oddać tekst komuś dalej, kto powie z ręką na sercu, że każdy wykorzystany środek zadziałał i wszyscy, poza mną, wiedzą "co autorzy tekstów w tej bitwie mieli na myśli".
  • Skoiastel 11.05.2017
    Motyla noga, dwie przeglądarki... Dajcie mi żyć :<
  • Skoiastel 11.05.2017
    Dobra, z reporterką teraz już widzę, wiem, o co ci chodziło. Pasuje do tematu, masz rację. Ale nie wyciągnęłam tego z tekstu za pierwszym razem, bo to postać dalszoplanowa, nie skupiłam się na niej, mając trochę innych zarzutów. Ewa i Rysiek, a także dziewczyny miały swoje pięć minut w scenach, były to postacie wyraźne i, no, czasem bardziej wiarygodne, a czasem mniej, ale jednak – z góry podzieliłam sobie więc bohaterów na 1planowych (dziewczyny, Ewa, Rysiek) i dalszoplanowych (babcia, reporterka z kolegą, klucznik, dyrektor i tłum gapiów). Gdy teraz czytam o reporterce po czasie, jej problem wydaje się mi trochę zabagatelizowany – przeze mnie, ale też trochę przez narratora. Raz powiedziała, że akcja pod szkołą mogłaby się nie kończyć, a pod koniec tekstu zrobiło jej się głupio. Ta żądza pieniądza nie zakodowała mi się jakoś specjalnie mocno w pamięci, nie połączyłam tego z tematem, raczej po prostu pomyślałam "no co za cwana suka" i leciałam dalej z fabułą. Babeczka przy pierwszym podejściu inaczej nie rzuciła mi się w oczy kompletnie.
  • Okropny 11.05.2017
    Skoiastel yo, dobra, ja uważam, że w ogóle nie zrozumiałaś tekstu, a twoja ocena jest tego najlepszym dowodem; więc możemy się teraz rozwodzić nad niczym, co byłoby spoko, gdyby nie było bez sensu.
  • Skoiastel 11.05.2017
    Ale mnie to już nie za bardzo interere, że nie zrozumiałam, wierz mi ;) reszta to biznes autora, a nie mój; albo chcesz, by cię zrozumiano, albo wyjebongo. Ja swoją robotę skończyłam.
  • Skoiastel 11.05.2017
    Ale mnie to już nie za bardzo interere, że nie zrozumiałam, wierz mi ;) reszta to biznes autora, a nie mój; albo chcesz, by cię zrozumiano, albo wyjebongo. Ja swoją robotę skończyłam.
  • Okropny 11.05.2017
    Skoiastel no przecież o tym mówię właśnie.
  • KarolaKorman 12.05.2017
    Tak czy siak, Skoiastel, muszę przyznać, że napracowałaś się i to bardzo doceniam. Przeczytam raz jeszcze wszystkie Twoje uwagi i dokonam poprawek ,,przecinkowych'' błędów.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania