Poprzednie częściPiekarnia (wstęp)

Piekarnia 30

Kapitan Władysław Bator w wieku czterdziestu dwóch lat był zaprawionym w bojach starym lwem, który przeszedł na szlaku bojowym ciężką szkołę życia. Po upadku Polski w kampanii wrześniowej, jak wielu polskich oficerów trafił do sowieckich łagrów, gdzie otarł się o śmierć. Od smutnego końca gdzieś w głębi dzikiego kraju uratowała go napaść Hitlera na Związek Radziecki. Bator wiedział, co spotkało tysiące współtowarzyszy niedoli odnalezionych w masowych grobach w lasach katyńskich, ale najważniejsza dla niego była chęć odwetu na nazistach. Uznał, iż pomordowanym nie może już w żaden sposób pomóc, więc przyjął oficjalną wersję Rosjan zrzucającą winę za mord na Niemców i w końcu po zawirowaniach wojennych wylądował w formujących się przy Armii Czerwonej polskich oddziałach.

Zdaniem kapitana sytuacja polityczna po zakończeniu drugiej wojny światowej nie pozostawiała wątpliwości, że ojczyzna może powrócić do realiów sprzed jej wybuchu, więc postanowił bronić Polski Ludowej, jako jedynego systemu państwowego zdolnego przetrwać w tych warunkach. Między innymi wiązało się to z walką i ściganiem żołnierzy podziemnych sił zbrojnych, wciąż wiernych polskiemu rządowi w Londynie, przez co niejednokrotnie zarzucano mu zdradę i on sam wiedział, choć głośno tego nigdy nie przyznał, że oskarżenia te są zasadne.

Bator jako człowiek pragmatyczny i szorstki w obyciu, a jeśli zachodziła konieczność nawet brutalny, szacunek i respekt podwładnych zdobył sobie zdecydowaniem, wiedzą i sprawiedliwym traktowaniem podkomendnych. 

Jedynie cieniem na wojenne dokonania i karierę charyzmatycznego kapitana w Ludowym Wojsku Polskim kładł się fakt, zastrzelenia na oczach majora Armii Czerwonej dwóch Rosjan, którzy dopuścili się gwałtu na polskich kobietach. Wprawdzie nie poniósł za ten czyn konsekwencji, ale nie mógł już liczyć na awans, czym i tak zupełne się nie przejmował, bo służba i obowiązek wobec ojczyzny były dla mężczyzny wartością nadrzędną.

W armii nie znosił niekompetencji, niedbalstwa i lenistwa, a sytuacja zastana podczas inspekcji na odcinku podległym porucznikowi Drwalowi, nosiła znamiona wszystkich tych cech. I ci cywile...

Bator nigdy nie pozwalał na takie traktowanie pochwyconych jeńców i choć często wydawał względem pojmanych na gorącym uczynku sabotażystów rozkaz stracenia na miejscu, to nigdy nie uwłaczał godności skazanych.

Coraz bardziej rozdrażniony kapitan przez chwilę miał ochotę, dowiedzieć się czegoś więcej o zastanej sytuacji, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że wypełnienie rozkazu odblokowania rzeki, jest ważniejsze i nie miał czasu na ingerowanie w żołnierskie zadania. O niehonorowe traktowanie więźniów i wiele niepokojących incydentów, na które zwrócił uwagę podczas objazdu przedmieścia, postanowił wypytać porucznika.

Zanim odsunął zasłonę w wejściu do namiotu, spojrzał jeszcze na własnych żołnierzy, karnie formujących dwuszereg, po czym na ospałych podwładnych Drwala i gotując się z wściekłości, wszedł do środka. Podniesione głosy podkomendnych słyszał już na zewnątrz, teraz był naocznym świadkiem ostrej wymiany zdań.

 – Będziesz za to wisiał! Albo... albo... albo sam odstrzelę ci ten kapitalistyczny łeb! – Zdenerwowanemu i roztrzęsionemu widokiem wycelowanego w siebie pistoletu Drwalowi, taka niesubordynacja nie mieściła się w głowie.

– Natychmiast odwołaj Kowalika! – głos Kutrzeby brzmiał spokojnie i chłodno, wyraźnie świadcząc o opanowaniu i przemyślanym działaniu. – Albo za pięć sekund ja to zrobię! 

Operator radiostacji najpewniej nie zdawał sobie sprawy, co dzieje się za jego plecami i wciąż beznamiętnie wzywał Nowy Staw.

– Ale... ale przecież ty nie możesz, to ja dowodzę… – porucznik zaprotestował, jednak nie zdołał ukryć trwogi w głosie. Przypominał chłopca, któremu ktoś chciał odebrać ołowiane żołnierzyki.

– Odwołaj rozkaz, bo … – Sierżant wyżej uniósł pistolet, nie pozostawiając wątpliwości, do czego dojdzie, jeśli żądanie nie zostanie spełnione. – Więc?!

Na zewnątrz warczały dieslowskie silniki ciężarówek i już nie było słychać krzyków Walczakowej. Kiedy Maryla nagle ucichła, mężczyźni nie mieli wątpliwości, że została ogłuszona, w innym razie nikt i nic nie mogłoby powstrzymać matki i żony do rezygnacji z walki o swoich najbliższych. Kutrzeba niejednokrotnie widział zdarzenia, kiedy wykonywano doraźne wyroki na zdrajcach. Kobiety prawie zawsze toczyły boje o ukochanych nawet wtedy, gdy ci okazywali się zwykłymi mordercami i katami sąsiadów.

Kapitan widząc zajście, był zaszokowany postępowaniem, a w szczególności zawziętością z jaką jego najlepszy żołnierz obstawał przy uwolnieniu więźniów, ryzykując poważnymi konsekwencjami, a do tego grożąc bronią starszemu stopniem.

– Ostatni raz powtarzam, odwołaj Kowalika, albo... 

– Co tu się dzieje?! – Bator zagrzmiał za plecami nieświadomego jego obecności podoficera. – Sierżancie, wasza broń! – wycedził przez zęby, wyciągając dłoń. – Natychmiast! 

Kutrzeba zaskoczony i zdezorientowany zawahał się, szybko oceniając sytuację. Decydując się na taką niesubordynację i siłowe wymuszenie w celu wstrzymania egzekucji Walczaków, stawiał na szali własne życie. Życie bywało przewrotne… Czyżby miał podzielić los tych, których chciał ratować? Jeśli mógł ocalić niewinną rodzinę, cena wydawała mu się do przyjęcia, tyle że widok owianego sławą bohatera spod Borujska wprawił sierżanta w konsternację. Zdecydowane wyciągnięcie ręki po broń, kiedy nawet nie odpiął własnej kabury, mógł budzić szacunek i respekt. Bez wątpienia miał przed sobą człowieka, z którym należało się liczyć. Przez umysł mężczyzny przemknęło kilka rozwiązań tej sytuacji. Najprostsze i najbardziej oczywiste wydawało się sterroryzowanie obydwu oficerów, co dałoby choć cień szansy na ocalenie Walczaków.

Kapitan, za spojrzeniem Kutrzeby na ułamek sekundy podążył wzrokiem do swojej nieodbezpieczonej broni i uśmiechnął się. Obaj zdawali sobie sprawę z tego, że przełożony jest bezbronny. Jednak stalowe spojrzenie i mina na twarzy weterana wojennego nie pozostawiały żadnych wątpliwości, kto tu dowodzi i wydaje rozkazy. – Broń, żołnierzu! – powtórzył tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Rozległ się szczęk zabezpieczanej broni i TT-tka przeszła z rąk do rąk. 

– On... On do mnie mierzył! Groził... – wymamrotał ogłupiały, ale zadowolony z diametralnie odwróconej na swoją korzyść sytuacji Drwal.

– Cisza! Baczność! – Bator krótko uciął skargi podwładnego.

– Nowy Staw! Nowy Staw, odbiór! Tujsk zgłoś się... – po uciszeniu skarżącego się porucznika, w namiocie królowały już tylko okrzyki radiooperatora, co wyglądało dziwnie i wydawało się nieco nie na miejscu w tle rozgrywającej się sceny. 

Nie zaszczycając spojrzeniem mężczyzn, kapitan minął ich i podszedł do stolika z radiostacją. Delikatnie zdjął operatorowi słuchawki. Przerażony widokiem pistoletu wyprostował się jak struna i nie odrywając wzroku od broni, wykrzyczał: 

– Kapral Kwiatkowski melduje…

– Ciiii! – wyszeptał oficer i dotknął TT-tką ust. 

Bator wzrokiem omiótł namiot, aby mieć pewność, że nikt z obecnych nie waży się nawet drgnąć i podniósł aparaturę nadawczo-odbiorczą.

– Kapralu, zameldujcie swojemu dowódcy, że wasza radiostacja jest zepsuta – rozkazał szyderczo. 

– Ale porucznik...

Żołnierz nie dokończył zdania, gdy ciężkie pudło huknęło z brzękiem na podłoże.

– Tak, kapralu? – Spojrzenie Batora mówiło, że nie jest dobrym pomysłem kwestionowanie słów oficera. – Jeszcze jakieś wątpliwości?!

– Eee... – Zdezorientowany żołnierz wytrzeszczył oczy ze zdumienia, przyglądając się dymiącej kupce złomu. – Tak jest, obywatelu kapitanie! Radiostacja jest zepsuta! – szybko zameldował z obawą, co przełożony może jeszcze zrobić. 

– Eeee… – Bator z premedytacją przedrzeźnił podwładnego – i później złożycie pełny raport porucznikowi! A teraz możecie odejść! 

– Tak jest! – Kapral z widoczną ulgą niemal wybiegł na zewnątrz. 

Rozeźlony oficer rytmicznie stukając w udo odebranym pistoletem, podszedł do Kutrzeby, wbijając w mężczyznę zimny wzrok. Cóż miał uczynić z tym niepokornym żołnierzem? W kieszeni munduru miał dla niego odznaczenie za męstwo i rozkaz o awansie. Cechy, które on sam kiedyś zatracił, dostrzegał w człowieku przed nim stojącym. Bezkompromisowość, desperacja i coś, co w świecie wojennej pożogi nie miało już miejsca… człowieczeństwo.

– Obywatelu kapitanie, czy mogę zameldować?! – Sierżant chciał wykorzystać ostatnią szansę ratowania Walczaków. 

– Nie, nie możecie! – Kapitan podniósł głos, nie spuszczając wzroku z podoficera. W rozognionych oczach Kutrzeby starał się znaleźć chociażby najmniejsze oznaki buntu, negacji, demonstracyjnego usprawiedliwienia się, ale dostrzegł tylko gasnącą wiarę i ufność. Bator przymrużył źrenice, nagły chłód w spojrzeniu żołnierza stał się nie do zniesienia. Uniósł broń, co miało oznaczać, że nie potrzebuje żadnych wyjaśnień. Jeden gest wystarczył.

– Poruczniku – zwrócił się do Drwala – zanim złożycie mi raport o sytuacji, muszę usłyszeć odpowiedź na jedno pytanie. 

Twarz młodego oficera rozpromieniła się i z trudem panował nad sobą, żeby nie okazać uśmiechu radości. Doszedł do wniosku, że skoro Bator nie chciał słuchać Kutrzeby, to los znienawidzonego podwładnego był przesądzony. Teraz, aby stanął przed plutonem egzekucyjnym, wystarczyło tylko całą winę za niepowodzenia, zrzucić na tego kapitalistycznego reakcjonistę i jeszcze dodać niesubordynację, oraz grożenie bronią starszemu stopniem. 

– Wedle rozkazu, obywatelu kapitanie! – młody człowiek wypiął pierś i z zapałem wykrzyczał zwyczajową regułkę. 

– Drwal… czy wy macie gówno zamiast mózgu?! – Bator wbił wzrok w mężczyznę niczym szpikulec w lód. 

– Ale... – żołnierz zająknął się. – Ja...? Ja...? Przepraszam, czy co mam? – wydukał zdumiony. 

– Wy macie gówno zamiast mózgu! – stwierdził Bator i podszedł do Drwala tak blisko, że czuł jego oddech na twarzy. – Posterunek w kierunku na Gdańsk został bez obsady! Most na Tudze jest niezabezpieczony, a przeprawa trwa wieczność! A wasi ludzie łażą jak ospałe wieprze!

Umysł porucznika gorączkowo pracował nad odparciem zarzutów i wykorzystując moment, kiedy przełożony zamilkł na chwilę, aby nabrać do płuc powietrza, rzucił wszystko na jedną kartę i wypalił:

– Melduję, że Kutrzeba samowolnie opuścił posterunek. Bez zezwolenia wysadził zapasy amunicji i nie wziął żywcem ani jednego z bandytów, aby można... – prędkie tłumaczenia przerwały okrzyki żołnierzy i pojedyncze wystrzały dobiegające z zewnątrz.

– Co tam się, kurwa, znowu dzieje?! – Kapitan ruszył do wyjścia. – Alarm! – wykrzyknął.

Wybiegając na zewnątrz, instynktownie sięgnął po własną broń i kiedy stanął przed namiotem, w obu dłoniach dzierżył pistolety.

***

 

 W tamtej chwili nie był poobijanym po upadku człowiekiem, nie był Józefem. Stał się niepowstrzymaną siłą, która rozrzucała na boki wszelkie ludzkie przeszkody, broniące mu dostępu do tego ścierwa; do bydlęcia, któremu w myślach już ukręcił łeb. Musiał go dostać za Marylę, za Zbyszka i za Helenę...

Nie zważał na okrzyki, wystrzały, czy zamieszanie spowodowane swoim szaleńczym atakiem. Liczył się tylko cel! O powalonych żołnierzach zapominał w momencie, gdy tylko tracił ich z pola widzenia, a kiedy uderzył rękojeścią noża kolejnego, naiwnego biedaka próbującego dosięgnąć go kolbą karabinu, ze zdziwieniem uświadomił sobie, że ostrze tak bardzo żądne krwi, nie posmakowało jej jeszcze tego dnia ani kropli. 

To przez nią!

Mówiła: – „Nie zabijaj...”

Przez chwilę mignęła mu w głowie twarz Ulrike. Co za wariatka! Co ona mogła wiedzieć o nim! O tym, jak traktuje się takie robactwo. 

 Józef gnał niczym tornado, a każdy kto się z nim zetknął, czy choćby zbliżył, padał. Cząstka jego umysłu zachowała chłodny i kalkulacyjny osąd psychopaty, który wyszedł na łowy. Działał, jakby otrzymywał krótkie, urywane impulsy ostrzeżeń, co sprawiało, że omijał i unikał z wyprzedzeniem o ułamki sekund wyprowadzane przeciw niemu ataki i ciosy. Jego ciało kierowane przez potężnego władcę marionetek było jedną z wielu lalek. Kule świszczały, ale nie przejmował się; miał cel – musiał zabić... 

Dziwiło go, że ci wszyscy ludzie nie zdawali sobie sprawy, że w tej postaci nic nie mogą mu zrobić, nie są w stanie zatrzymać, ujarzmić... Nic, bo przecież nie można powstrzymać wiatru. 

 Widział już wyraźnie przerażone oczy tamtego ścierwa, które miało za chwilę zginąć i stać się tym, do czego zostało stworzone. Miało zostać pokarmem dla robactwa. 

 Kowalik w panice wymierzył i nacisnął spust. Automat wypluł kłęby dymu i skroń Józefa liznęło coś gorącego i jednocześnie zimnego niczym lód. Coś, co tylko rozjuszyło bestię pędzącą niczym jeden z jeźdźców apokalipsy. Żołnierz dostrzegł zbliżający się Armagedon i rozpaczliwie próbował przełączyć broń na ogień ciągły, aby położyć kres zagrożeniu jedną długą serią, ale to był błąd. Duży błąd. Ta odrobina czasu szamotania się z zapadką pepeszy, umożliwiła Józefowi pokonanie reszty niewielkiego terenu dzielącego go od ofiary. Kiedy Kowalik w końcu nacisnął spust, a wibracje i odrzut broni oznaczały, że się udało, że zostanie ocalony, że powstrzyma szaleńca zmierzającego do niego z nożem i zanim pierwsza kula na dobre opuściła komorę nabojową, jakaś siła pociągnęła lufę w górę. Uniósł wzrok i ujrzał To…

Osmalone dymem wystrzałów, ociekające krwią monstrum skierowało karabin w niebo i jednocześnie wielka, uzbrojona w coś rodzaju sztyletu łapa, zbliżała się z ogromną prędkością ku jego szczęce. Nim pięść osiągnęła cel, jedyne co zdążył zrobić zszokowany wojak, to wyszeptać: – Boże mój...

  Dyszący żądzą zabijania potwór, jeszcze kilka minut wcześniej będący dbającym o syna Józefem, ujrzał jak Kowalik po uderzeniu zachwiał się, a kaszlący spalinami po wystrzałach automat zmierza bezwładnie w kierunku ziemi. Polecki chwycił na wpół przytomnego za włosy. Oczy... Chciał zobaczyć w nich strach i błaganie o litość, to miało być choć częściowe odkupienie win zwyrodnialca. Obrócił głowę ofiary w taki sposób, aby spojrzeć jej w twarz i kiedy znalazł w nienaturalnie rozszerzonych źrenicach, to czego oczekiwał, uniósł sztylet do zadania ostatecznego ciosu. 

– Nie zabijaj! – czyjś głos dotarł do niego równocześnie z rozbłyskiem kolejnej błyskawicy.

 Umysł Józefa działał jak filtr i ignorował niepotrzebne, niechciane obrazy i dźwięki. Jednak te dwa słowa w jakiś sposób przebiły się przez zapory w jego głowie i w pierwszej chwili sądził, że to sam Bóg upomina go przed popełnieniem zbrodni. Wzniesiona ręka zawahała się i wtedy usłyszał, jak w gęstym powietrzu z turkotem torują sobie drogę do niego dwa trzmiele. Jeden oderwał mu koniuszek prawego ucha, a drugi nieomal trafiając w lewe oko, rozbił lusterko w stojącej tuż obok ciężarówce. Polecki popatrzył w kierunku, skąd nadleciały i ujrzał kapitana z dwoma wymierzonymi w siebie pistoletami, a ponad nim na szczycie namiotu ciemny kształt Tamtego... 

 

***

 

 Zaraz po wyjściu z namiotu zaskoczony rozgrywającymi się wydarzeniami Bator osłupiał, przez moment nie mając pojęcia co robić.  

Wysoki, szczupły mężczyzna z rozmierzwionymi włosami gnał z wielkim nożem, za rozformowanym dwuszeregiem żołnierzy w kierunku pojazdów, rozbijając i niemal taranując wszystkich, którzy stawali mu na drodze. Wartownicy wyznaczeni przez Drwala do zabezpieczenia miejsca wybuchu albo już leżeli na ziemi, nie dając znaków życia, albo jęczeli i usiłowali powstać, albo dopiero mieli zostać powaleni.

Napastnik pędził w kierunku ciężarówki gotowej do odjazdu, nawet na chwilę się nie zatrzymując.

W wojskowym umyśle kapitana fakty od razu zaczęły się układać. Zapewne była to osoba, która nie chciała dopuścić do odjazdu podejrzanych. Przez głowę przebiegła mu myśl: „A może jednak Drwal miał rację? Może jego brutalne środki były niezbędne? Może to był zaplanowany zamach, a wspólnik tamtych właśnie próbował odbić towarzyszy?” 

Na drodze napastnika stanął młody żołnierz. Nie zdążył złożyć się do strzału, ale zamachnął się karabinem niczym maczugą i kiedy Bator sądził, że nieuniknionym będzie rozbicie głowy wielkoluda, mężczyzna jakimś cudem uchylił się i pięścią zaciśniętą na rękojeści ogromnego majchera wymierzył młodzikowi soczyste uderzenie. Teraz kapitan zrozumiał, co spotkało pozostałych żołnierzy. Chłopak, jak i reszta przed nim, padł niczym kłoda, jakby rażony jednym z rozświetlających całe zajście piorunów. 

Oficer musiał działać! Odbezpieczył obie TT-tki i pewnym krokiem ruszył na spotkanie atakującego, który właśnie wytrącił broń Kowalikowi i zdzielił go pięścią w twarz. Złapał starszego szeregowego za włosy i zrobił zamach do śmiertelnego ciosu. 

– Nie zabijaj! – wrzasnął Bator, strzelając jednocześnie z obydwu pistoletów. 

 Obydwie kule chybiły. Jedna ledwo musnęła ucho napastnika, a druga strzaskała lusterko ciężarówki. Na chwilę wydawało się, że czas wziął głębszy oddech i przystanął. Niedoszły zabójca, niczym zaczarowany zatrzymał rękę i spojrzał w kierunku Batora. W oczach obcego czaiło się Coś…

Kapitan uzmysłowił sobie, że to szaleństwo i powstrzymać je może jedynie śmierć!

Następne częściPiekarnia 31 Piekarnia 32 Piekarnia 33

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (18)

  • Agnieszka Gu 03.03.2019
    Oooo jest w końcu :)
    Jutro się tu zamelduję :)) Pozdrowionka :)))
  • Serdecznie zapraszam Aga :)
  • Agnieszka Gu 04.03.2019
    No, kolego, poleciałeś po bandzie i to tak, że koniec czytałam już bez tchu... Umiesz tak podgonić akcję, że człowiek zapomina o parującej obok kawie, napiętym grzbiecie... Zapomina, no o całym świecie :))
    Super :))
    Czekam niecierpliwie na kolejną część :)
    Pozdrowionka :)
  • Agnieszka Gu 04.03.2019
    Jeszcze chciałam spytać, sorki jeśli wyjdę na buraka, ale nie jestem znawcą omawianej tu części historii naszego kraju - rozumiem, ze Kapitan Bator to postać historyczna, którą tutaj "przemyciłeś", tak?
  • Agnieszka Gu 04.03.2019
    Jeszcze chciałam spytać, sorki jeśli wyjdę na buraka, ale nie jestem znawcą omawianej tu części historii naszego kraju - rozumiem, ze Kapitan Bator to postać historyczna, którą tutaj "przemyciłeś", tak?
  • Agnieszka Gu „„Umiesz tak podgonić akcję, że człowiek zapomina o parującej obok kawie, napiętym grzbiecie... Zapomina, no o całym świecie :)) „
    No Ago, nawet o napiętym grzbiecie?!!! To dobre! :)))
    Mam nadzieję, że nie musiałaś sobie robić kolejnej kawy przeze mnie, i że tamta jeszcze była zdatna do wypitki ;)
    Kolejna część, jak to u mnie mozolnie się pisze, także ten... :)
    Dzięki za wizytę i tak miły komentarz! :)
    Pozdrawiam serdecznie!!!
  • Agnieszka Gu jeszcze odpowiedź odnośnie kapitana Batora, to byl faktycznie oficer zesłany do jednego z obozów , wypłynęło mi gdy zbierałem materiały do Piekarni i przypadło mi do gustu to wyraziste nazwisko, zmieniłem imię... Jego los niestety był tragiczny.
  • 00.00 03.03.2019
    Rany, ale akcja! Znowu nie wiadomo co z nimi będzie. Trzymasz w niepewności, że aż mnie pomału zżera ciekawość.
  • Dzięki Szu, że śledzisz :)
    Troszkę więcej światła rzucimy na wszystko za niedługo :) choć "niedługo" to u mnie... no wiesz :)
    Bardzo dziękuję za komentarz :)
  • Justyska 03.03.2019
    No to dałeś popalić!!! Spokojny początek, świetnie zarysowana postać Batora i wprowadzenie go w akcję, później dwie perspektywy ataku Poleckiego... Wow. I napięcie cały czas! Jakby to mój syn powiedział "superowo":)) Warto było poczekać.
    Pozdrawiam serdecznie!! I daje dwie 5!
  • Witaj Justysio :)
    "Superwo" no to mi kamień z serca spadł, bo szczerze powiem, że miałem wątpliwości co do odbioru tej części, nie byłem pewny, czy będzie wystarczająco klarowna.
    Bardzo Ci dzięki za śledzenie i za gwiazdki i za komentarz :) !!!
    Pozdrawiam i kaniam się uprzejmie :)
  • kłaniam :)
  • MarBe 10.03.2019
    Ciekawy i pouczający odcinek przedstawiający dość dobrze postawy oraz determinacje ludzi, którzy przeżyli jeden koszmar by otrzymać drugi.
  • Dzięki bardzo za przeczytanie i podzielenie się odczuciami.
    Pozdrawiam!
  • Pasja 17.03.2019
    Witaj
    Czytałam wcześniej. Jak zwykle wartko i tajemniczo. Wprowadzenie charakterystyki i osiągnięć Batorego, choć nie zawsze respektowanych jest świetnym uspokojeniem przed akcją. Mojej babci siostra została zgwałcona przez sowietów ( oddział przechodzący obok rzeki, gdzie prała jakieś łaszki. Zmarła nad brzegiem.
    Kutrzeba twardo postawił się Drwalowi... przecież w kieszeni Batorego tkwi awans.
    Poprzecinana akcja za akcją... środkowa jakby dwa światy rozdwojenia jaźni Józefa i można rzec Poleckiego na pograniczu horroru.
    Czy Józef potrafi wyjaśnić swoje nadprzyrodzone siły? Coś się wydaje, że tutaj znaczenie będzie mieć Urlike.
    No i cisza, nie słychać krzyku Maryli, co z nią?

    Wzniesiona ręka zawahała się i wtedy usłyszał, jak w gęstym powietrzu z turkotem torują sobie drogę do niego dwa trzmiele... fajne określenie nabojów.
    Bardzo znakomita część i wprowadzenie do plejady postaci Batorego ma jakiś oddźwięk w naszej historii... bo przecież nie można powstrzymać wiatru.

    Pozdrawiam i miłego dnia.
  • Hej Pasjo
    Był taki polski oficer (nie wiem jak się nazywał), który rzeczywiście zastrzelił dwóch rosyjskich żołnierzy na oczach ich dowódcy za zbrodnie, o których wyżej napisałem. Nasza historia, przemilcza to co wyczyniała "bratnia Armia Czerwona" "wyzwalająca" Polskę. Przykro mi, że to spotkało również kogoś z Twojej najbliższej rodziny.
    Jeśli chodzi o Ulrike, Twoje przeczucia idą we właściwym kierunku... To drugoplanowa, ale ważna postać.
    Dziękuję bardzo za odwiedziny i bardzo wnoszący, zabarwiony osobistym spojrzeniem, komentarz.
    Pozdrawiam i miłej niedzieli Ci życzę!
  • betti 17.03.2019
    Trochę mnie ominęło... Przeczytałam te rozdziały jednym tchem i nadal uważam, że to bardzo dobra powieść. Kiedy pomyślę ile w księgarniach badziewia... musisz to oddać do wydawnictwa, przecież ta książka sprzedawałaby się jak świeże bułeczki.

    Pozdrawiam.
  • Bardzo mi miło Betti, że tak uważasz. Dzięki bardzo za tak budujący komentarz.
    Pozdrawiam również.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania