Poprzednie częściPiekarnia (wstęp)

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Piekarnia 17

Tyk... Tyk... Tyk...

Delikatne uderzenia przypominały odgłos metronomu. Czas stał się teraz czymś fizycznym, kruchym jak kryształ. Rytm taktomierza spowalniał i cofał wszystkie porozbijane szklane drobinki, w których uwięzione były minione wydarzenia, a z każdej krzyczały nieme obrazy. W jednej widział przerażone oczy Zbyszka, tuż przed zatrzaśnięciem się drzwi kuchennych. Obok przelatywała zniekształcona przez pryzmat skruszonego diamentu scena walki z Jankiem, a za chwilę dramatyczne wysiłki Alberta próbującego powstrzymać rozszalałego Józefa. Obrazów było tak wiele…

Odpryski uderzające w spadające ciało Poleckiego, powracały teraz na miejsce, skąd wyrzuciła je nieznana siła. Scalały się i wypełniały rozbite okno w monotonnym rytmie…

Tyk… Tyk… Tyk…

Wrócił tam.

Obserwował kalejdoskop zdarzeń niczym na seansie kinematografu, tylko tu wszystko działo się na żywo i w kolorze.

Jego uczucia zostały zredukowane do takich samych, jakimi darzył postacie w krótkich etiudach, podziwiane niegdyś z żoną w kinie. Nie rozumiał złości człowieka, wyglądającego zupełnie jak on, i który po prostu nim był.

Wszystko widział wyraźnie. Stanął obok siebie na drabinie, zajrzał przez własne ramię do wnętrza strychu i ujrzał wielką postać. Cokolwiek się tam znajdowało, wyglądem nie przypominało człowieka. Istota, przekrzywiając głowę raz w jedną, to raz w drugą stronę, przyglądała się trzem ludzkim truchłom wiszącym na jednej z belek, niczym łowca podziwiający swoje trofea.

Natomiast Józef tkwił w ciągnącym się niczym guma czasie, beznamiętnie obserwując poddasze. Odwrócił na chwilę wzrok od wisielców i skupił uwagę na obelkowaniu. Z zewnętrznej perspektywy naturalnie powyginane, okrągłe krokwie przypominały ogromnego pająka, szykującego się do ataku na cokolwiek, co znajdzie się pod nim. Przypomniał sobie rzeźbienia na jednym z wielu dźwigarów dachu i zaczął ich wypatrywać, omiatając wzrokiem całą więźbę. Coś nakazało mu, skupić się na jednej z belek, i pomimo że nie dostrzegał ze swego miejsca rytów, domyślał się, że to jest kluczem, i że tego właśnie szukał…

Tyk… Tyk… Tyk...

Tykanie przyspieszyło, a intruz będący ciągle tuż przy wisielcach, tyłem do niego, powolutku się odwrócił. Józef nie dostrzegał jego twarzy, a w miejscu gdzie powinna się znajdować, spozierała na niego para żarzących się, czerwonych ślepi. Przerażająca postać z wściekłym impetem ruszyła w jego kierunku. Ogarnął go lodowaty, pradawny lęk, a strach sparaliżował wszystko, czym był w tym momencie. Ten drugi „on” unosił nóż, aby zadać cios. Jakież to żałosne! Cóż mógł zrobić...?

Tyk... Tyk... Tyk...

Szklany deszcz ponownie obsypał mu twarz; zapadał się w ciemność, rozbijając kolejne prowadzące ku niej szczeble...

Tyk... Tyk... Tyk...

Znalazł się w pomieszczeniu wyłożonym białą terakotą, z natryskami i umywalkami po obu stronach. Siedział przy biurku, z rękoma przykutymi do blatu.

– Ważyła sroczka kaszkę, temu dała troszkę, tamtemu troszeczkę, a temu... – usłyszał wyliczankę recytowaną pijanym głosem, a z chwilą, gdy mówiący przerwał, poczuł przeraźliwy ból w lewej dłoni.

Człowiek w mundurze UB stał nad nim, trzymając obcęgi, w których tkwił świeżo wyrwany paznokieć, jego paznokieć.

– To co, zaczniemy liczyć od nowa? – spytał ubek, ziejąc mu prosto w twarz alkoholem…

Tyk... Tyk... Tyk...

Z mroku wyłoniła się umorusana sadzą dziewczynka o blond włosach i chwilę wpatrywała się w Poleckiego przerażonymi oczami.

– Wiesz, gdzie jest Vivi? – zapytała w końcu drżącym głosikiem.

Józef obejrzał się, aby upewnić, czy mała mówi do niego. Jednak tam gdzie się znalazł, nie było już nic poza ciemnością i dzieckiem.

– Mnie pytasz? – zapytał zdziwiony, a kiedy mała skinęła głową, dodał: – Kto to jest Vivi?

– To moja lalka. Ona boi się zostawać sama beze mnie... – nie dokończyła myśli, gdyż nagle uświadomiła sobie, z kim rozmawia. – Jesteś jego tatą? Ty też skrzywdzisz Zbysia?

– Nie... Ja... – ostatnie pytanie wytrąciło Józefa z równowagi. – Ja nigdy go nie skrzywdzę! Co, ty... Dziewczynka nie pozwoliła mu jednak dokończyć.

– Moja mamusia, też tak mówiła – rozejrzała się na boki i przytknęła paluszek do ust – ale on jej kazał…

Wtem, jakaś siła wyrwała Józefa z pomieszczenia i przeniosła w inne miejsce.

– To jest morderca! Zobacz, co zrobił własnemu synowi! – zagrzmiało w ciemnościach.

Słowa szybko rozpłynęły się w ciszy. Nad sobą miał teraz martwą twarz Zbyszka, a z jego skroni wystawała rękojeść noża. Krew spływała Józefowi po rękach, zalewała oczy i usta. Krztusił się nią, nie mogąc złapać oddechu.

– Spokojnie, wszystko będzie dobrze – uspokajał go głos żony.

– Helena?! Śniło mi się... Była wojna! Ty! Ja... Zbyszek... Zabiłem go! – załkał.

Coś zimnego dotknęło jego czoła.

– Ciii, wszystko będzie dobrze, śpij.

– Zbysiu...! Ja nie chciałem! Nie chciałem...!

– Ciii, Zbyszek śpi. Nic mu nie jest.

Uspokajające słowa, kojący chłód i ogarniający spokój sprawiły, że ponownie odpłynął z prądem upływającego czasu w rytm niewidzialnego metronomu..

Tyk… Tyk… Tyk...

Monotonnie wybijający pełną godzinę zegar z wahadłem, przywrócił go do świadomości.

Polecki spoglądał na biały, przyćmiony brudem sufit wielkiego pokoju, w którego centrum znajdowała się rzeźbiona rozeta. Rozejrzał się jeszcze po pomieszczeniu, gdzie oprócz łóżka, na którym leżał, krzesła ze stojącą niewielką emaliowaną miską oraz wielkiego zegara, nie było żadnych innych mebli. Skromnie umeblowana izba tchnęła czystością i schludnością. Zza drzwi dobiegały odgłosy krzątania się kogoś w kuchni, a po jakimś czasie usłyszał również kroki osoby wchodzącej z dworu.

– Cóż za zapach? – Poznał głos, Alberta. – Zrobiłaś rosół? Co to za święto? Nie miałaś trzymać tego mięsa na niedzielę?

– No tak, miałam, ale mamy chorego gościa. Myślę, że lada chwila może odzyskać przytomność, to zrobiłam już dzisiaj. Nie mamy nic innego, czym można by go nakarmić – odpowiedziała mu spokojnie kobieta.

– Coo?! – wycedził przez zęby Walczak. – Chcesz go karmić rosołem z mięsa, za które dałem nasze ostatnie pieniądze?! To miało być dla dzieci! Dla naszych dzieci! Nie dla tego mordercy! Przecież on o mało Jasia nie zadźgał! – Wściekłość aż kipiała z niego.

– Ciszej Albert, on może usłyszeć.

– No i dobrze! To, co spotkało jego syna, to jego wina! To jest niebezpieczna bestia, widziałem, co potrafi! A ty, kazałaś mi go przytargać pod nasz dach! On zagraża naszej rodzinie! Kobieto, czy ty nie masz rozumu! – Walczak tracił resztki opanowania. – Ależ jestem głupi, że się ciebie słucham!

– Sam powiedziałeś, że gdybyś mnie nie posłuchał Jaś mógłby nie żyć.

– Powiedziałem, że by nie żył – położył specjalny nacisk na ostatnie słowa – a to jest różnica… – urwał w pół zdania, gdy zdał sobie sprawę, że upór żony w kwestii pomocy sąsiadom, w rzeczywistości uratował życie Jaśkowi.

Spokojny ton słów żony powstrzymał kolejny wybuch gniewu.

Nastąpiła cisza, po której małżonkowie zaczęli mówić szeptem, ale Józef nie chciał już słuchać dalszej sprzeczki.

Podniósł się na łóżku, kompres, z którego obecności nie zdawał sobie sprawy, spadł mu z głowy, lecz nic nie robił sobie z tego. Zauważył natomiast, że jest starannie zabandażowany od pasa w górę, włączając lewe ramię. Wyciągnął obie dłonie przed siebie, aby zobaczyć palce, paznokcie były na swoim miejscu. Dotarło do niego, że przejmujące wizje – wyrywanie paznokci, mała dziewczynka, jego żona i syn... to wszystko okazało się majakami w gorączce.

Zdawał sobie sprawę, że jego syn nie żyje i po części wyczuwał to, a strzępki zasłyszanej rozmowy upewniły go tylko w tym przeświadczeniu. Zrozumiał, że przyniósł go tutaj Albert pod naciskiem żony, ale co z jego dzieckiem? Coś boleśnie zakłuło go w sercu, zdusił jednak kiełkującą jeszcze nadzieję i postępujące za nią emocje. Powinien natychmiast zająć się ciałem syna. Wstał energicznie, jakby działanie miało wypędzić ogarniający go żal.

Wtem pokój zawirował, łóżko zaczęło kręcić się wokół niego, próbował złapać się krzesła, ale mebel gdzieś mu odjechał, chciał chwycić oparcie, lecz tylko je musnął palcami. Zwalił się z impetem, wywracając krzesło i strącając miskę z wodą. Ponownie zapadł się w niebyt.

Gdzieś z ciemnej studni dobiegał go przytłumiony głos. Spojrzał w górę i na tle jasnej poświaty zamajaczył ciemny punkt. Natarczywość dźwięków nie pozwalała, aby ogarnęła go błoga nicość. Przez chwilę balansował na granicy omdlenia, a obraz wyostrzał się i rozmywał, jak w zepsutej lunecie.

– Halo, słyszysz mnie?! – dobiegł go głos. Z trudem podniósł ciężkie powieki, aby niewyraźnie ujrzeć twarz otoczoną kaskadami czarnych włosów. – Możesz mówić?

Wzrok Józefa w końcu wyklarował się na tyle, że na tle rozświetlonego, południowym słońcem pokoju, ujrzał pochylającą się nad nim brunetkę, która w blasku wpadających przez okno promieni słonecznych, choć nie chciał się przyznać przed samym sobą, wydała się być aniołem.

– Ty, jesteś... Jesteś prawdziwa? – wydukał.

– Słucham? – Kobieta uśmiechnęła się, odsłaniając rząd białych zębów. – Tak. Jestem Maryla, poznałeś już mojego męża. Kiedy rozmawiałeś z Albertem, ja byłam z dziećmi na wozie. Jak się czujesz? – spytała z troską i natychmiast dodała: – Byłeś nieprzytomny dwa dni.

– Dwa...? Mój syn...! – Spróbował poderwać się z posłania, lecz na powrót pociemniało mu w oczach i niczym kukła opadł na łóżko. – Muszę go zobaczyć, zanim... Muszę! – Mimo iż jego ciało odmawiało posłuszeństwa, rozgorączkowany umysł zmuszał je do wysiłku.

Maryla delikatnie położyła rękę na piersi nieporadnego Józefa.

– Ciii, spokojnie – mówiła cichutko i łagodnie. – Wszystko jest dobrze. Zobaczysz go za chwilę. Musisz się teraz uspokoić.

– Mania uważaj na niego, on naprawdę jest szalony! – zawarczał z tyłu Albert.

– Kochany, może lepiej idź, i zdejmij rosół z ognia, i zawołaj dzieci na obiad...

– Ale nie zostawię cię samej z tym zabójcą! – krzyknął wzburzony Walczak.

– Albercie, proszę zebrać dzieci na obiad! – Podniesiony ton, niedopuszczający sprzeciwu, sprawił, że jej mąż stracił pewność siebie.

– Dobrze, kochanie, idę już, ale masz – wyciągnął zza pleców ten sam metalowy pręt, który dwa dni temu miał na posesji Poleckiego. – To… tak, wiesz… w razie... – Położył przedmiot tuż obok żony, czujnie obserwując leżącego.

– Albercie! – oburzony ton głosu poszybował w górę jeszcze o kilka stopni na skali cierpliwości Maryli.

– No, idę przecież...

Kobieta położyła dłoń na czole chorego.

– Gorączka zeszła – stwierdziła po chwili. – Musisz jednak odpoczywać, jesteś jeszcze bardzo słaby. – Popatrzyła na niego swoimi bursztynowymi i nieznoszącymi sprzeciwu oczami. – Teraz musisz wypoczywać, aby nabrać sił.

– Kobito, nie uspokajaj mnie! – Józef rozdrażniony własną słabością zbierał siły, aby wstać. – Mojego syna trzeba do grobu złożyć! Nie będę się tu wylegiwał!

– Do grobu?! – zszokowana Walczakowa, nie mogła pojąć, o co chodzi choremu. – Przecież on żyje!

W tym samym momencie do pokoju wszedł Albert ze Zbyszkiem. Posiniaczona i podrapana twarz chłopca, z opuchlizną lewego oka przedstawiała żałosny widok. Strasznego wizerunku dopełniały brunatne wybroczyny na szyi, niedające się ukryć pod czystą i wyprasowaną koszulą.

Dziecko wyglądało jak cyklop po przegranej walce.

– Zbysiu...! – zawołał Józef, niedowierzając własnym oczom.

Następne częściPiekarnia 18 Piekarnia 19 Piekarnia 20

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 11

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (33)

  • Justyska 02.07.2018
    No i miałam iść spać, a teraz przez Ciebie będę jeszcze czytać:P
  • Justyska 02.07.2018
    Opisy wizji na początku są świetne w moim odczuciu. Do końca utrzymałeś niepewność. Jak dla mnie świetna robota!
  • Przepraszam, że przeze mnie pójdziesz spać pózniej :)
    Dzięki bardzo Justysio za przeczytanie i komentarz:)
  • MarBe 02.07.2018
    Czekam na ?
  • O co chodzi MarBe?
  • Violet 03.07.2018
    Tyk... Tyk... Tyk...
    Ciarki po plecach przechodzą. Jestem pod wrażeniem klimatu opowiadania, a pierwsza część świetna, klasyka horroru.
    Pozdrawiam.
  • No no no no no no :))
    Jest i Violet :) ależ mnie cieszy Twój komentarz. I nie tylko dlatego, że pozytywny, ale bardzo lubie słuchać Twoich sugesti, które zawsze ceniłem i pewnie tak mi już zostanie:)
    Dziś nie masz dla mnie rad, ale pamietam jak wiele już mi ich udzieliłas.
    Bardzo dzięki za wizytę i ogólnie, zresztą Ty wiesz... :)
  • Blanka 03.07.2018
    Początek genialny: "Czas stał się teraz czymś fizycznym, kruchym jak kryształ. Rytm taktomierza spowalniał i cofał wszystkie porozbijane szklane drobinki, w których uwięzione były minione wydarzenia, a z każdej krzyczały nieme obrazy." - świetnie napisane, pięknie. Niesamowity klimat, ciarki na kręgosłupie, niepewność, ciekawość, wow, wow, wow. To opowiadanie jest cholernie dobre. Jedyny zarzut: krótko:( ale to raczej forma komplementu.
    Ślę komplet gwiazd. Pozdrówka.
  • Blanko nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę z tego komentarza :) ogólnie ze wszystkich się cieszę jak dzieciak, no teraz sie cieszę jak dzieciak, któremu ojciec kupił lizaka na odpuście :))
    Naprawdę dzięki za wizytę i komentarz :)
    Ps apropo „krótkości”, to jest moja najdłuższa zapodana część :)
  • Ritha 06.07.2018
    Dzień dobry :)
    „Czas stał się teraz czymś fizycznym, kruchym jak kryształ” – pikne
    „Rytm taktomierza spowalniał i cofał wszystkie porozbijane szklane drobinki, w których uwięzione były minione wydarzenia, a z każdej krzyczały nieme obrazy” – i to tyż pikne
    W ogóle cały początkowy opis, no Mauryc, tak jak lubię, pomiędzy światami – zewnętrznym i wewnętrznym, wyrabiasz się chopie

    „Cokolwiek się tam znajdowało, wyglądem nie przypominało człowieka. Istota, przekrzywiając głowę raz w jedną, to raz w drugą stronę, przyglądała się trzem ludzkim truchłom wiszącym na jednej z belek, niczym łowca podziwiający swoje trofea” – no ciekawe

    Powtarzające się tykanie dodatkowo buduje klimat.
    „Ogarnął go lodowaty, pradawny lęk, a strach sparaliżował wszystko, czym był w tym momencie” – i tu git

    „– Ważyła sroczka kaszkę, temu dała troszkę, tamtemu troszeczkę, a temu... – usłyszał wyliczankę recytowaną pijanym głosem” – heh, nieźle, ładnie kołujesz czytelnika, cudnie

    „Człowiek w mundurze UB stał nad nim, trzymając obcęgi, w których tkwił świeżo wyrwany paznokieć, jego paznokieć” – tu bym dała końcowe „jego paznokieć” po kropce jako nowe zdanie (stwierdzenie w zasadzie, nie zdanie, bo czasownika brak), ale to jak uważasz, to tylko moje widzimisię

    „niewidzialnego metronomu..” – ilość kropek na końcu – jedna lub trzy, a masz dwie, dodaj lub odejmij ;)
    „Poznał głos, Alberta” – wywaliłabym przecinek, myślę, ze nie jest tu potrzebny

    „oburzony ton głosu poszybował w górę jeszcze o kilka stopni na skali cierpliwości Maryli” – kurde, Mauryc, ładnie tkasz te zdania, coraz lepiej
    „Dziecko wyglądało jak cyklop po przegranej walce” – i to porównanie też git

    Oks, Zbyszek żyje, chwała Bogu, a cała część, z majakami i masą dobrych zdań (taa, lubię szatkować tekst), jest świetna. Brawo, Maurycy! Pisz, pisz, nie przestawaj :)
    Pozdrawiam :)
  • Ritha bardzo mi miło, za tak motywującą opinię :)
    Bardzo się cieszę, że chciało Ci się wyróżnić co ciekawsze fragmenty, to naprawdę budujące. Moje tempo pisania jest jakie jest, ale jest :)
    Jest trochę na zasadzie doktryny armii amerykańskiej w stosunku do walki z Japonią w czasie drugiej wojny światowej, oni prowadzili „doktrynę żabich skoków” odbijając wyspa po wyspie Japończykom, ja mam doktrynę pisarską ślimaczych skoków, pisząc rozdział po rozdziale :) Jak wiadomo Ameryka w końcu wygrała wojnę, wiec biorąc z niej przykład, jest nadzieja, że kiedyś skończę to opowiadanie:)
    Dzięki bardzo za wizytę i tak rozbudowany komentarz. :)
  • MarBe 07.07.2018
    Odwiedzając twój profil spodziewałem się kontynuacji, a zamiast niej znak zapytania pozostał i uśmiech na wzmiankę o ślimaczych skokach.
  • Hm:)
  • Canulas 09.07.2018
    No proszę. To tak się sprawy mają. No, no, no.
    Błędów nie widziałem. Chyba już ogarnięte wszystko. Taka przerywnikowa część, by se wszystko we łbie poukładać. Świetne opisy tego domu i wisielców. Kontentym.
  • Cieszy mnie to niezmiernie Canie żeś kontent.
    Dzięki za wizytę i komentarz.
  • KarolaKorman 02.08.2018
    Kapitalna część :D
    Te wszystkie wizje dodały niesamowitego klimatu :) Jestem pod wrażeniem. Bardzo mi się podobało i bardzo się cieszę, że Zbyszek jest cały. Co tam parę siniaków, do wesela się zagoi :)
    Wielkie 5 wstawione :)
  • Dzięki Karola :)
  • Okropny 02.08.2018
    Tech-aid.

    Tam, gdzie Józef się wywraca, masz fragment nie po polsku, jak na moje ucho - "lecz nic nie robił sobie z tego" - nic sobie z tego nie robił?

    Na końcu masz "niedowierzając". To się osobno pisze :)

    Ok, oszczędzałem sobie to i idę dalej.
  • Pasja 02.08.2018
    Wiedziałam, że Zbyszek musi żyć. Co z domem Józefa i z Wojtkiem. Klimat i opisy zawarliśmy.
    Pozdrawiam
  • Pasjo no no no :)
    Naprawdę jestem pod wrażeniem. Zdradzę Ci, że piszę coś do Piekarni, czym zainspirowałaś mnie jednym ze swoich haiku, to już będzie kolejny wkład Twojej twórczości w moją.
    Dziękuję i pozdrawiam:)
  • Ozar 13.09.2018
    Wracam do Piekarni, czyli ziem odzyskanych, szabrowników i czegoś jeszcze... Hm dotarłem do połowy i jakby moja droga i droga tekstu sie rozjechały. Zapachniało Canulasem. To nie zarzut, ale potem już jakby wróciłem na tą sama drogę. jak widzę masz umiejętność takiego jak to nazywam u Cana odlotu psychodelicznego. Lece dalej. Nie oceniam bo połowy nie skumałem, a to moja wina.
  • No trochę tu namieszałem, można się pogubić :)
    Miło, że jednak kontynuujesz, że Ci się chce.
    Pozdrawiam :)
  • Agnieszka Gu 14.09.2018
    drobiazg
    "Z mroku wyłoniła się umorusana sądzą dziewczynka o blond włosach i chwilę wpatrywała się w Poleckiego przerażonymi oczami." — sadzą

    kurcze, makabra... rozpisana mistrzowsko makabra...

    Ale mi ulżyło na końcu... :))))

    Ehhh czytać takie straszne rzeczy, strasznie dobrze napisane, strasznie późna porą to... straszna makabra ;))
    Ciekawe, co małego Zbysia tak urządziło... ale padam na twarz ... Więc na dziś dość... ;))
    Dzięki za świetną lekturę :)
    Pozdrowionka :))
  • Tu też bardzo dzięki :))
  • Szudracz 04.10.2018
    Nareszcie odzyskał syna. :)
    Wprowadzasz takie momenty, że już wydaje się sprawa rozwikłana, a tu zaskoczenia lecą lawinowo.
    Sama przyjemność z czytania tej serii. :)
  • Szu i Ty jeszcze jesteś? :) w sensie, że jeszcze to czytasz, myslalem, że już Ci się ten opek przejadł trochę. Bardzo mi miło czytać Twój komentarz, z pewnych względów bardziej niż inne, ale Ty wiesz przecież :)
    Dziękuje bardzo za odwiedziny! :)
  • Szudracz 04.10.2018
    Maurycy Wisisz mi jeden koment. :) Ile można czekać. :)
    Nic mi się nie przejadło. :)
    Wszystko wiem. ;)
    Czytam dalej.
  • Szudracz gdzie wiszę?
    Zaraz tam polecę. Coś mi umknęło?
    Gadaj mi tu zaraz :)
  • Szudracz 04.10.2018
    Maurycy Daj spokój, już nie ważne. ;)
  • Szudracz 04.10.2018
    Szudracz nieważne*
  • Szudracz co nieważne? Ważne, ważne!
    Dawaj szybko i gadaj! :)))
  • Szudracz 04.10.2018
    Maurycy Cicho, bo czytam. ;)
  • Szudracz ale jesteś :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania