Poprzednie częściPiekarnia (wstęp)

Piekarnia 19

– I tak, to pokrótce wygląda. – Maryla odetchnęła, kończąc opowiadanie.

– No, tak… Wasz chłopak jest chudy jak trzcina – Józef ze zrozumieniem pokiwał głową – ale Albert? Pozwolił mu? Waszemu znaczy... Przecież mogło go spotkać, to samo co mojego. 

 Walczakowa westchnęła głęboko, zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa, na jakie naraził się jej syn.

– Albi na początku się nie zgadzał, bo ciągle słychać było kogoś wewnątrz, a twój Zbyś, to chyba zemdlał, bo się nie odzywał – kobieta opowiadała z przejęciem – i kiedy dały się słyszeć ciężkie kroki kogoś wchodzącego na górę, po naleganiach Janka uległ i pozwolił mu wyciągnąć małego. 

– Ten skurwiel, co bym ja go dostał w swoje ręce, musi słyszał, jakem drabinę przystawiał, i lazł mnie zwalić. Zbyszek się okropnie przestrachał i nie dziwota, że jak tamten go tak spomiatał, to... – Polecki wzdrygnął się na samo wspomnienie zdarzenia i potarł dłonią szorstki policzek. – No, wiesz, mogło mu się poprzestawiać w głowie i gadał potem durnoty. Ale to człowiek, to wszystko zrobił. Tak… teraz wiem, jak było. 

– Jesteś pewien? Dobrze go widziałeś? – Maryla zastanowiła się chwilę i dodała: – Sam mówiłeś, że miał czerwone oczy i Albert mówił, że to na pewno jakiś duch. 

Polecki bez zastanowienia wypalił:

– Oj, głupi ten twój Albert! Głupi…

Maryla zmierzyła Józefa lodowatym spojrzeniem, po którym natychmiast się zreflektował, że przesadził.

– No, znaczy nie głupi, tylko mu się pomerdało, to wszystko. Toć duchy nie zamykają drzwi na klucz, nie mają rąk, a widziałaś ślady u Zbyszka? – tłumaczył, obserwując, jak twarz Maryli łagodnieje. – I jeszcze nie łażą po schodach, a i szybę przecie rozbił... Te oczy, to pewnie mi się od słońca takie czerwone wydały. – Ostatnie wyjaśnienie nie wypadło zbyt przekonująco, więc zaraz pewnie dodał: – Nie, to był kawał psubrata, który niech się modli, co bym ja go nie spotkał na swojej drodze! 

– Pewnie i masz racje, Józefie, ale zemsta niczego dobrego nie przyniesie – zawiesiła na chwilę głos i westchnęła. – Lepiej pomodlić się za bliźniego o nawrócenie.

– O nawrócenie? Karaluchy się rozdeptywa. Taki rozdeptaniec niczego już nie zrobi, ani mi, ani nikomu innemu. A Bóg… jest stary i głuchy … – bezwiednie pomacał ukryty na piersi list, po czym powiedział stanowczo, ale z wyraźną nutą żalu: – Nie słyszy, jak się do niego gada. To strata czasu. 

 Maryla popatrzyła na niego zdumiona i jednocześnie przestraszona.

– To, ty, nie wierzysz w Boga? 

– Nie mogę, w niego nie wierzyć. – Spojrzał na nią zaskoczony takim pytaniem – Ja tylko z nim nie gadam, bo cały czas coś mi pokazuje. Choć ja nie chcę widzieć żadnych rzeczy! Nie chcę widzieć... Rozumiesz?!

– Jakich rzeczy? O czym, ty, mówisz?

Kobieta choć nie do końca rozumiała, o co mu chodzi, wyczuła, że tajemnica sięga czegoś mrocznego i niepojętego. Kiedy już miała dopytać, co miał na myśli, Józef z determinacją na twarzy odrzucił przykrycie i postanowił, podnieść się z łóżka.

– Nie będę się tu wylegiwał, kiedy moje zwierzaki już pewnie na zdechnięciu! Muszę je oporządzić.

Maryla struchlała, widząc taką gwałtowność i nieodpowiedzialność na chwilę zaniemówiła.

– Nie możesz jeszcze wstawać, wariacie! – Oburzona starała się gestem dłoni, powstrzymać przed nierozsądnym postępowaniem. – Albert ich doglądał! Tobie jeszcze nie wolno…

– Nie wolno?! Ino patrz, kobito! – Polecki zsunął nogi na podłogę i tak szybko wstał, że Walczakowa nie zdążyła zareagować.

I tym razem Józef przeliczył się ze swoimi siłami. Pokój, tak jak poprzednio zawirował i chłop padł na kolana niczym ścięty kosą.

Docierały do niego jakieś słowa, ale nie potrafił się na nich skupić; ktoś podał mu ramię, aby mógł wstać, ale nagle w jego umyśle rozbłysła ogromna kula światła, a świadomość zalały obrazy. Ujrzał stary, stalowy most i człowieka stojącego na drabinie, odrzucającego tabliczkę z niemiecką nazwą rzeki. W to miejsce przybił nową, z niezdarnie namalowanym po polsku napisem „Rzeka Tuga”. Od tej wizji oderwał go dźwięk syreny pokładowej, z przepływającej pod otwartym przęsłem mostu wielkiej barki, wyładowanej po brzegi węglem.

Teraz do jego umysłu wdarł się obraz chłopaka, stojącego w trzcinie na niewielkim cyplu. Uśmiechnięty młodzieniec z wędką w dłoni machał radośnie do jednej z dwu nadpływających z przeciwnych kierunków łodzi transportowych.

Ze zdziwieniem stwierdził, że go zna. To był młody Jaś Walczak.

Barka wyłaniająca się zza przeciwległego zakrętu przewoziła żwir, skrzący się w słonecznym świetle złotobrązowymi barwami.

Kolejna wizja przeniosła obraz do szczęśliwego i uśmiechniętego chłopaka. Nastąpiło zbliżenie, niczym za sprawą tajemniczego operatora kamery. W miejscu, tuż obok stóp łowiącego ryby, można było dostrzec wyraźnie ciemny, kulisty zarys, gęsto najeżony metalowymi prętami i zamaskowany porastającymi go wodorostami. Wielka mina morska niemal całkowicie była zanurzona w wodzie. 

I kolejna odsłona... Tym razem Janek radośnie machał dwóm mijającym się wielkim barkom. Obraz zniknął przyćmiony wielkim zegarem Walczaków, wybijającym godzinę pierwszą.

– „Skąd on tam?” – W świadomości zrodziła się myśl: – Dlaczego zegar?

Z wybrzmieniem ostatniego gongu obwieszczającego pełną godzinę nastąpił wybuch. W powietrze wzbiła się ściana wody wysoka na kilkadziesiąt metrów. Józef był teraz ptakiem, a przynajmniej posiadał możliwość, obserwowania wszystkiego z góry. Po jednej stronie cypla tonęła barka z węglem, a po drugiej woda pochłaniała martwe ciało Janka, z szeroko rozrzuconymi rękoma. W otwartych, gasnących oczach znikającego pod powierzchnią chłopaka, ujrzał zdziwienie tym, co się właśnie stało i coś, co Józefa poraziło – niknące światełko nadziei.  

– Dobrze się czujesz? – Głos Maryli przywrócił Poleckiego do rzeczywistości. Kobieta delikatnie układała go na łóżku i okrywała pierzyną; nie miał, a może nie chciał opierać się tej zapomnianej już czułości. 

– Syn, on umrze ... – wydukał, chwytając powietrze niczym ryba wyciągnięta z wody. 

– Spokojnie – Maryla dotknęła czoła chorego – gorączka powróciła. Uspokój się, odpoczywaj. Zbyszek jest już bezpieczny. 

– Kula... rozsadzi statek... On umrze...! – Polecki ciągle nie mógł złapać oddechu. Obrazy z wizji mieszały się z rzeczywistością, a on irytował się, że słabość nie pozwalała na składne przekazanie myśli. – Zegar...! Nie może wybić pierwszej!

 Walczakowa popatrzyła na półprzytomnego Józefa i zaniepokojona pokręciła głową. 

– Pójdę po świeży kompres. Spróbuj się uspokoić – powiedziawszy to, pośpiesznie udała się do kuchni.

 Majaczący chory bezradnie chciał ją zatrzymać, chwytając za fartuch, lecz jego dłoń otarła się tylko o materiał spódnicy. 

– Nie ma czasu!... – wymamrotał bezsilnie za znikającą w drzwiach kobietą, po czym ogarnęła go senność, z którą próbował walczyć z całych sił, ale zapadł się w ciemność. 

  Padał śnieg, duże płaty wirowały wokół wesoło. Patrzył z uśmiechem, jak Helena ciągnie malutkiego Zbyszka na sankach, biorąc ostre zakręty. Z każdym kolejnym zwrotem, podekscytowane dziecko piszczało radośnie. 

– Mama, prędzej! Jeszcze prędzej! Jeszcze! 

Józef widząc beztroskie igraszki bliskich, śmiał się razem z synem. Było tak przyjemnie, spokojnie i bezpiecznie…

W pewnej chwili Poleckiego ogarnęła fala gorąca, jego ciało płonęło. Widział siebie. Stał boso i w kalesonach na śniegu, nagi tors okrywały jedynie bandaże. Leniwie opadające z nieba lodowe płatki, nie przynosiły ulgi, a jedno co czuł, to wszechogarniający go ogień. 

– Mamo, wróć! Ja chcę jeszcze! – słyszał rozbawione okrzyki Zbyszka. 

Spojrzał w tamtą stronę, jego żona zbliżała się do niego, ignorując nawoływania chłopca.

– To...? To, nie jest prawda? – zapytał rozżalony Józef. 

– Musisz walczyć o naszego syna, on ma teraz tylko ciebie.

W głowie rozbrzmiewał jej eteryczny głos.

– Zabiję każdego, kto spróbuje go skrzywdzić… przecież wiesz...

Ta sytuacja zadziwiała, padał śnieg, a wiedział, że było lato. Zbyszek tutaj miał najwyżej trzy latka, a przecież tej wiosny zaczął ósmy rok i Helena nie żyła od jakiegoś czasu … Umysł buntował się przed irracjonalnymi przeżyciami. Świadomość nie chciała przyjąć tego, co widziały oczy.

I to nieznośne gorąco… Skąd ten upał?

 Jego ukochana Helena spojrzała na niego dziwnym, nieobecnym wzrokiem, schyliła się, zaczerpnęła garść śniegu i nacierając mu czoło, szepnęła do ucha:

– Przestań dla niego zabijać, zacznij o niego walczyć. 

– Ale... – chciał coś odpowiedzieć, lecz żona mu nie pozwoliła. – A… o, tak… – przyjemny chłód rozchodził się od głowy wzdłuż ciała.

– Cii…, wszystko będzie dobrze. Wszystko… Otwórz oczy, pomóż temu chłopcu. 

– Ale ja muszę... – Na ustach poczuł delikatne muśnięcie palca, kolejny raz nie dane mu było dokończyć.

– Cii… Otwórz oczy. Czas… Pamiętasz? Spiesz się... – delikatny głos cichł, aż w końcu się urwał i Polecki zapadł się w ciemność. 

– Józefie, otwórz oczy! Słyszysz mnie? – Tym razem z mroku dobiegł go głos Maryli.

Pierwsze co ujrzał, gdy odzyskał świadomość, to drobniutka brunetka z kręconymi włosami.

– Bogu dzięki! No, jesteś z powrotem.

Pochylając się nad nim, obdarzyła go ciepłym spojrzeniem. – Aleś ty, uparty! – Przytrzymała kompres na jego głowie. – Nie możesz, tak szarżować, zemdlałeś.

 Patrzył na nią skupionym wzrokiem, drżąc na całym ciele.  

– Twój syn… musisz uratować swojego syna – powiedział cicho i wyraźnie. 

– Co, ty mówisz? Coś ci się przyśniło? – zapytała zatrwożona dziwnym zachowaniem Józefa.

– Dziś… On zginie dziś nad rzeką – wyjaśnił spokojnie i stanowczo. Przez chwilę zapanowała przejmująco złowroga cisza.

 Marylą wstrząsnął nerwowy dreszcz. 

– Ale, co ty mówisz? – dopytywała, a zawahanie w głosie wskazywało, że obawiała się usłyszeć odpowiedź. – Przecież… Przecież Janek jest na podwórku – odparła kręcąc z niedowierzaniem głową, jednak zabrzmiało to, jak nieudolna próba przekonania samej siebie do czegoś, w co nie wierzyła. – Znowu majaczyłeś, gorączka ci wróciła, to pewne!

– Jeśli tak, to zawołaj go tu. On jest teraz nad wodą! – Słowa Poleckiego ugruntowały niepewność Walczakowej. – Jeszcze możesz go uratować! Spiesz się!

Kobieta energicznie podeszła do okna i nerwowo się rozejrzała, starając zlokalizować syna. 

– Albert, gdzie jest Jasiu?! – krzyknęła, kiedy zobaczyła na dworze krzątającego się męża. – Muszę z nim natychmiast rozmawiać.

– A czego, to chcesz od chłopaka? – usłyszała w odpowiedzi. 

– Albert! Nie ma czasu! – W jej drżącym głosie pojawiła się panika. – Muszę natychmiast widzieć Jasia!  

– Kochanie nie denerwuj się, porozmawiasz z nim jak tylko wróci – mężczyzna przyjrzał się żonie uważniej – puściłem go na ryby. 

Następne częściPiekarnia 20 Piekarnia 21 Piekarnia 22

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 11

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (16)

  • Justyska 02.08.2018
    Oj Maurycy. Mam na szafce nocnej świetną książkę... ale będzie musiała zaczekać do jutra... bo przecież jest 20 część, szkoda, że Ci na główną nie wskoczyła. Zostawiam gwiazdy i lecę!
  • No trudno, nie wskoczyła to nie. Tak sobie myślę, że kto będzie chciał to znajdzie, a wątpię aby ktoś kto nie czytał poprzednich części zaczynał od dwudziestki :)
    Miło Justysio, że zajrzałaś i w ogóle znalazłaś tę część :)
  • KarolaKorman 03.08.2018
    Wizje Józefa są coraz konkretniejsze. Przekazują więcej informacji. Sam Polecki układa je zgrabnie w całość i nawet w takim stanie potrafi przekazać dalej. Maryla ma cierpliwość do niego :) Zaintrygowała ją jednak przykra fraza i dobrze, bo, jak sam zegar mówił, czas ucieka. Dojrzałam dwudziestkę w Twoim profilu, ale ją sobie zostawię na rano, na dzień dobry :)
    5 wstawione, pozdrawiam :)
  • Zostawiasz ją sobie na dzień dobry :)
    Dzięki Karolo, że zajrzałaś tu na dobranoc :)
    Pozdrawiam serdecznie :)
  • Pasja 03.08.2018
    Witam i tu
    Józef posiada jakieś siły nadprzyrodzone. Widzi obrazy jakie się wydarzą w krótkim czasie. A nad wszystkim czuwa Helena...Przestań dla niego zabijać, zacznij o niego walczyć...
    Bóg też jest obok..Tutaj jest potrzebny egzorcysta.
    Teraz ważne jest aby uratować Jasia.
    Pozdrawiam
  • Bóg jest zawsze przy nas, kwestia, czy chcemy go zauważyć.
    Bardzo mi miło Pasjo, że i tu przybyłas :)
  • Canulas 05.08.2018
    "– I tak, to po krótce wygląda. – Maryla odetchnęła, kończąc opowiadanie. " - tyle komentarzy i nikt nie napisał, że po – krótce, to... (razem)

    "– Nie mogę, w niego nie wierzyć – spojrzał na nią zaskoczony takim pytaniem – ja tylko z nim nie gadam, bo cały czas coś mi pokazuje, choć ja nie chcę widzieć żadnych rzeczy! Nie chcę widzieć... Rozumiesz?! " - spojrzał nie odnosi się do mowy.

    "– Przestań dla niego zabijać, zacznij o niego walczyć.  " - ładne.

    Ci sięprzyznam, ze nei wiem... no nie wiem... nie wiem czy dalej były błedy, bo treść. Wkręciła mnie treść. Sorry, tym razem za bardzo się wkręciłem.
  • To co znalazłeś, załatwiłem.
    Bardzo dzięki za zerknięcie. Cieszą mnie oczywiście takie słowa jakie napisałeś w komentarzu:)
    Pozdrawiam i jeszcze raz dzięki!
  • MarBe 19.08.2018
    Wspaniale się czyta o nieznanych zwykłym zjadaczom chleba zdolnością Józefa.
    Pozdrawiam stawiając ostatnie w bogatej kolekcji pięć.
  • Miło mi bardzo, że i tu zajrzałaś i pozostawiłas ślad komentując :)
    Pozdrawiam serdecznie :)
  • Ritha 27.09.2018
    Cześć Mauryc :)
    Wybacz przerwę, nie zapomniałam o Piekarni, jedynie walczyłam z własnym nieogarnięciem. Ale już wracam :)

    „– To, ty, nie wierzysz w Boga? „ – zastanawiam się czy przecinki są tutaj potrzebne
    „– Nie mogę, w niego nie wierzyć” – to samo tutaj

    Ok i kolejna wizja prorocza wizja Józefa, fajny motyw z tymi wizjami, napędza ciekawość.

    „– Przestań dla niego zabijać, zacznij o niego walczyć” – i to stwierdzenie interesujące

    No i końcówka jak zawsze po Twojemu, czyli urwane idealnie, filmowo wręcz.
    Piątaka przesyłam i pozdrawiam :)
  • Ależ Ritha nie ma czego wybaczać :) cieszę się, że jesteś, coś się przynajmniej dopisało przez ten czas jak Ciebie u mnie nie było :)
    O przecinkach to nie podyskutuję, bo moje w tej sprawie upośledzenie nie pozwala zabrać mi głosu, trza bedzie chyba powyrywać chwasty po prostu :)
    Dzięki bardzo za komentarz i wizytęz
    Pozdrawiam :)
  • Blanka 06.10.2018
    "Maryla zmierzyła Józefa lodowatym spojrzeniem, po którym natychmiast się zreflektował, że przesadził." - ta Maryla to jest taka babka, że ho ho:) Fajną postać wykreowałeś, Maurycy.
    "Lepiej pomodlić się za bliźniego o nawrócenie.

    – O nawrócenie? Karaluchy się rozdeptywa. " - O! To to! To jest zdanie dnia.
    "– Przestań dla niego zabijać, zacznij o niego walczyć. "- pięknie.
    No cóż ja mogę więcej... Świetnie.
  • To zdanie o karaluchach ma branie :)
    Dzięki ponowne :)
  • Agnieszka Gu 19.12.2018
    Kurcze, ale akcja... lecę dalej...
  • Fajnie, że i tu byłaś :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania