Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Piekarnia 14
Zbliżali się do frontowych drzwi, Józef przodem z bronią gotową do strzału, a Zbyszek z widłami kilka metrów za nim. Nagle uniósł rękę, dając chłopcu znak, aby się zatrzymał i zaczął nasłuchiwać. Cisza wydawała się tak nierealna, że aż porażała zmysły. Chwilę trwało nim zdecydował się nacisnąć klamkę. Ze zdziwieniem stwierdził, że drzwi były zamknięte na klucz. Ktoś musiał być w środku...
– Tata...
Szept chłopca przyprawił go prawie o zawał serca.
– Kurwa! Co?! – warknął niespodziewanie zagadnięty.
– A może ja pójdę zobaczyć do Wojtka? – wydusił z siebie niepewnie Zbyszek, przestraszony reakcją i widokiem ojca, który w tym momencie przypominał czającego się drapieżnika
– Wojtek jest bezpieczny w oborze. Ten, co go pociął, zamknął się w domu. Zostaniesz ze mną i bądź cicho.
Chłopcu nie w smak były te słowa, lecz skinął potwierdzająco głową.
Kilka minut oczekiwali na jakąś reakcję z wnętrza, lecz ta nie nastąpiła. W końcu Józef przyciągnął nadgniły, drewniany pniak, stanął na nim i zajrzał przez okienko do środka. Wewnątrz panował mrok i spokój. Drzwi w korytarzu, tak jak je zostawili wychodząc, wciąż były otwarte. Przyglądał się zatopionej w ciemnościach kuchni, a gdy przyzwyczaił wzrok do mroku, mógł rozróżnić zarysy mebli i innych sprzętów. Światłem latarki omiótł pomieszczenie, zdawało się, że wszystko było na swoim miejscu. Gdy już miał się wycofać, coś zwróciło jego uwagę. Na szerokim, wypolerowanym od częstego mycia blacie leżał klucz. Polecki zadrżał. To było niemożliwe! Powinien wciąż tkwić w drzwiach, których teraz nie mógł otworzyć. Kolejny zimny dreszcz przebiegł mu po plecach i przeszedł w rosnący gniew oraz irytację.
– Hej, człowieku, to teraz mój dom! Mam broń! Otwieraj drzwi i wynoś się, pierwszy tu byłem! – krzyknął donośnie, jakby chciał zakrzyczeć niepokój. – Odpowiedziała mu cisza. – Źle... Bardzo źle, żeś pociął mi konia! Otwórz drzwi i idź w swoją stronę, a obiecuję nic ci nie zrobić!
Znowu nie było odzewu…
W pewnym momencie dotarło do niego, że najpewniej powrócił ktoś z rodziny poprzednich właścicieli i po prostu nie rozumie tego, co mówił. Spróbował jeszcze raz, tym razem po niemiecku.
– Jeśli zrobisz coś głupiego, będę strzelał! Otwórz drzwi i odejdź, a nic ci nie będzie! – krzyknął poirytowany, lecz dobiegła go tylko niczym niezmącona cisza.
Kiwnął na syna, aby się zbliżył.
– A, co? – malec spytał niepewnie. Przeczuwał, że nie spodoba mu się to, co powie ojciec.
– Zbig, będziesz musiał tam wejść – oświadczył stanowczo, choć w głosie pobrzmiewała troska. – Wsadzę cię przez okno. W kuchni na stole jest klucz, weźmiesz go i od razu otworzysz drzwi. Rozumiesz?
Chłopiec skrzywił się i cofnął o krok.
– Tata, ale ja się boję Niemców...
– Nie bój się, tam ich nie ma – powiedział twardo Józef, czujnie rozglądając się wokół.
– A to, co gadałeś? To nie po niemiecku?
– No tak, ale tam nikogo nie ma, jestem tego pewien – skłamał. – Weźmiesz klucz i otworzysz drzwi, ja ciągle będę się patrzył przez okno. – Wymownym gestem pokazał broń. – Mam pistolet, będziesz bezpieczny.
– Ale ja i tak się boję... – cienki głosik świadczył o narastającym strachu.
Józef cicho i spokojnie przekonywał syna, a w końcu argumentem nie do zbicia okazała się latarka.
– Masz, jesteś już mężczyzną, będziesz jej potrzebował tam, w środku. – Mina chłopca, mimo ekscytacji otrzymanym przedmiotem, świadczyła, że wciąż się wahał. – Może nawet później pozwolę ci ją zatrzymać, jak się dobrze sprawisz – dodał i pogłaskał dziecko po plecach.
– Ale... ale… obronisz mnie, jak ktoś będzie chciał mi coś zrobić?
– No, przecie mówię, będę tylko kilka metrów od ciebie. Z tej odległości trafiłbym kurczaka, a co dopiero człowieka. Obiecuję, że nikt nawet cię nie dotknie – zapewnił, uważnie obserwując syna i oczekując jego zgody.
Kiedy chłopczyk przystał na prośbę ojca, operacja przełożenia Zbyszka przez otwór w drzwiach, przebiegła znacznie sprawniej dzięki pniakowi.
Polecki z głową przy świetliku opuszczał powolutku syna niemalże do samej posadzki, starając się ani na chwilę, nie stracić z nim kontaktu wzrokowego.
– Wszystko dobrze?
– No, ale śmierdzi tu strasznie i zimno bardzo – odpowiedział Zbyś zmienionym z wrażenia głosem.
Józef zaciągnął się głęboko powietrzem i splunął.
– Ano, faktycznie śmierdzi – potwierdził. – Musi na strychu drzwi niezamknięte, pewnie szabrownik tam uciekł. Teraz tym się nie przejmuj, jak tylko otworzysz, policzę się z nim. Zapal ino lampę i poświeć tam na stół. Widzisz klucz?
– No, widzę. Ale… a, jak ktoś tam jest? Wiesz, tam wszędzie ciemności.
– Nic się nie bój. Idź tylko, żebym cię ciągle widział, i niech Bóg cię broni, co by drzwi zawierać.
Chłopiec skinął głową i niepewnie ruszył przed siebie. Gdy tylko przestąpił próg mieszkania, zatrzymał się i zaczął nerwowo rozglądać. Światło latarki chaotycznie błądziło we wszystkich kierunkach.
– No, co? Czemu nie idziesz dalej?
– Ktoś tu jest! – W głosie małego można było wyczuć panikę. – Ja wiem. Czuję...
Józef musiał szybko zareagować, zanim dziecko wpadnie w panikę.
– Zostały ci cztery kroki! Łap klucz i natychmiast do mnie! – zdenerwowany podniósł głos i ponaglił małego. – No, już! Nie ociągaj się, synu!
Pod wpływem presji Zbyszek podbiegł i chwycił klucz, unosząc go w świetle lampki.
– Mam! – krzyknął tryumfująco, po czym niepewnie skierował latarkę w przeciwległy koniec kuchni.
– Tato?! Tato...!
Przerażenie w głosie małego zmroziło ojca.
– Wracaj do mnie! Natychmiast!
W tej samej chwili drzwi oddzielające korytarz od kuchni huknęły z impetem o futrynę, zamykając się, a krzyk chłopca pomieszany z płaczem rozległ się po pomieszczeniu, niczym skomlenie bitego szczenięcia.
– Tato, pomóż mi! Tato…! – To były ostatnie słowa, które dotarły do Poleckiego. Później słyszał już tylko odgłosy rozbijanych mebli kuchennych i brzęk tłuczonego szkła.
Komentarze (39)
Moje możliwości są jakie są, nie robię tego specjalnie spowalniając wrzucanie kolejnych części, po prostu mozolnie je, przy wydatnej pomocy kogoś bardzo uprzejmego, poprawiam i, pózniej jeszcze raz i jeszcze... Potem się okazuje, że i tak jakies „jagody” zostają, chciałbym aby ich było jak najmniej :)
I czasu cholera zawsze mało, a ostatnio jeszcze mniej...
Tydzień na część, to bardzo dobry czas jak na mnie :)
Fajnie, że jesteś, że siadło.
Dzięki bardzo za wizytę i komentarz, naprawdę mnie cieszy.
Nie będzie mógł wejść po niego, to jest po prostu tak nakreślone, że można zemdleć z wrażenia.
Zgroza, Moryc. Zgroza.
Dzięki, że jesteś:)
Tech-aid:
"– Kurwa! Co?! – warknął niespodziewanie zagadnięty." – spokojnie usuń "niespodziewanie zagadnięty". Spowalnia to akcję, samo "warknął" jest juz mocne i świadczy o zaskoczeniu, irytacji, itd.
" – Chłopcu nie w smak były te słowa, lecz skinął potwierdzająco głową." – to lepiej od akapitu, nie jest to narracyjny komentarz do wypowiedzi ojca, tylko już reakcja chłopca. Akapit.
"...zapewnił mężczyzna, uważnie obserwując syna i oczekując jego zgody." – spokojnie wyrzuć "mężczyzna". Masz tylko dwie osoby w dialogu, syn mówił wcześniej, Ten "mężczyzna" niepotrzebnie rozbija narrację.
"– Zostały ci cztery kroki! Łap klucz i natychmiast do mnie! – zdenerwowany podniósł głos i ponaglił małego. – No, już! Nie ociągaj się, synu!" – tu, z kolei, wyrzuciłbym cały komentarz narracyjny. Wszystko, co napisałeś w komentarzu, widać w wypowiedzi, a licznik słów niepotrzebnie bije ;)
Żeś podkręcił akcję i napięcie, cholera jasna! Cały czas bardzo mi się podobają te rozmowy ojca z synem, idealnie są napisane ich kwestie, żadnej sztuczności, żadnego podręcznika do języka polskiego; są tak naturalne, żę tylko bić brawo. No, i suspens pierwsza klasa.
Pozdrawiaki ;))
Z porad skorzystam skwapliwie.
Dzięki wielkie za rady i dobre słowo.
Pozdrawiam :))
Pozdrawiam, gwiazdki wiadomo!!
Dzięki wielkie za przeczytanie i komentarz :)
Kurde, strach trochę dzieciaka tam wpuszczać...
Świetnie zbudowałeś napięcie, brawo.
„Kiedy chłopczyk przystał na prośbę ojca, operacja przełożenia Zbyszka przez otwór w drzwiach, przebiegła znacznie sprawniej dzięki pniakowi.
Polecki z głową przy świetliku opuszczał powolutku syna niemalże do samej posadzki, starając się ani na chwilę, nie stracić z nim kontaktu wzrokowego” – git fragment
„– Ktoś tu jest! – W głosie małego można było wyczuć panikę. – Ja wiem. Czuję...” – podtrzymuję o napięciu
Nie no, za końcówkę normalnie mam pieprznać w monitor. Jakim trzeba być człowiekiem, żeby tak urwać? Maurycym! Dawaj następna część. Nie zabijaj Żbyszka :(
Biorę to za komplement, taki z tych dużych :)
Tą część planowałem na sobotę „przez Ciebie” (dzięki Tobie) poszła wczoraj.
Po kolejnej poważnie obawiam się o Twój monitor:) więc może lepiej złapać oddech? :)
A poważnie, kolejna część nie jest jeszcze wycacana, trzeba ją trochę tego i tamtego... no wiesz, co Ci będę gadał jak wiesz.
Bardzo dzięki, że jesteś dzięki Tobie trochę pewnie spręże zawory żeby kontynuować to choć troszkę szybciej.
O wooow, przeze mnie poszła wcześniej? No to miło mi :)) Nie łap oddechu! Wycacaj i ładuj, ciul z monitorem. Ale spokojnie, nie spiesz się,jakość przede wszystkim :) Robisz coraz mniej błędów!
Pozdrawiam :)
Czasu mam strasznie mało, ale takie komentarze normalnie uskrzydlają i będę robił co sie da!
Dzięki bardzo :))
Pisz, pisz :)
No to ja piszę tedy :)
Zapraszam już teraz na kolejną cześć, która sie dopracowuje.
Pozdrawiam :)
Poza tym... No świetnie. Te dialogi między nimi są napisane elegancko. Napięcie jest, klimat jest, dreszczyk jest. Ależ opowiadanie.... Wow. Świetna robota. Brawo, Maurycy. Pozdrówka.
Jak były długie, to za dlugie, jak krótsze, za krótkie, cieżko nadążyć :)))
Poważniej to tu jest jeden obraz, który prowadzi do kolejnego, dlatego akurat tak to wyglada. Kolejna część bedzie, chyba dłuższa, ale wrażenie czytając, odniesiesz wprost przeciwne... i znowu bedzie opr :)))
Będę musiał z tym żyć widocznie juz :))
Fajnie, że wpadłaś, moje samopoczucie właśnie podskoczyło o pięć oczek na skali fajności :)
Pozdrawiam
Świetna końcówka, świetna, ale gdzie dalszy ciąg?
Tak się zaczytałam i poleciałabym dalej, a tu nie ma :(
Czekam na kolejną część. Teraz to znowu będę tęsknić :(
5 wstawiłam :)
Pozdrawiam :)
Jeśli chodzi o kontynuację, no to tego... Już jest:))
Zapraszam:)
"Chłopcu nie w smak były te słowa, lecz skinął potwierdzająco głową." - wystarczy: Chłopcu nie w smak były te słowa, lecz skinął.
"Ktoś tu jest! – W głosie małego można było wyczuć panikę. – Ja wiem. Czuję..." - ok, to tera słuchaj. Dawno. Naprawdę bardzo dawno nie czytałem czegoś o tak gęstym, zajebiście nakreslonym klimacie.
Zajebiste.
Możliwe, że były inne błędy. Nie wiem. Jestem w pracy. Jedna z trzech najlepszych części.
Naprawdę pycha.
O kur...na chata. Wpuścił dzieciaka do środka i nieszczęście gotowe! Jako kobieta... wiem to na 100000%, że gdybym była matką, za nic w świecie nie posłałabym swojego dzieciaka po ten klucz. Kurna, no, Mauryc. Muszę teraz zobaczyć dalej, ale mam przeczucie, że dzieciak jest już martwy.
Pozdrawiam
Jesssuuu, nie było mnie chwilę, a tyś tyle tych części na trzaskał... Maskara... Musiałam se wcześniejszy odświeżyć, żeby wskoczyć w wątek... Ok to lecim...
"Szept chłopca przyprawił go prawie o zawał serca." — mnie by też przyprawił w takich okolicznościach ;))
"wydusił z siebie niepewnie Zbyszek, przestraszony reakcją i widokiem ojca, który w tym momencie przypominał czającego się drapieżnika" — przypomniał czy przypominał (to drugie bardziej zdaje się pasować) plus brak kropencji na końcu :)
"krzyknął donośnie, jakby chciał zakrzyczeć niepokój. " — ładne sformułowanie.
Kurczę, aleś urwał...
Lecę dalej...
Obadam jutro wyłapane kawałki przez Ciebie.
Póki co bardzo dzięki za przeczytanie i komentarz.
Pozdrawiam :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania