Poprzednie częściZamiana posiadłości – część1

Zamiana posiadłości – część11

Największy wyświetlany plik zawierał profesjonalną prezentację, jaka została zarejestrowana na potrzeby reklamy przez firmę wykonującą i instalującą urządzenia RTV, AGD, łazienki i toalety na każdym piętrze. Ujęcia rozpoczynały się przy ścianie do kuchni, która nie różniła się niczym specjalnym i wygląda podobnie do pozostałych w pomieszczeniu. Ozdabiały ją wiszące dwa stare obrazy w solidnych ramach i kilka porcelanowych miśnieńskich talerzyków. Jednak po naciśnięciu przycisku ukrytego po odchyleniu pod pierwszym średniej wielkości spodkiem, spory fragment ściany składając się, unosił do góry, ukazując zlewozmywak przylegający do zmywarki. Naprzeciwko była stara komoda, lecz na jej górze w imitacji drewnianego blatu wkomponowano kuchenkę indukcyjną. Chłodziarka, łazienka, toaleta, ukryte zostały za oddalonymi od siebie drewnianymi drzwiami, jakimi kiedyś przeważnie znajdowały się schody do piwnicy. Całość uzupełniał piekarnik skryty za jednym z obrazów.

Pod koniec został wyświetlony folder reklamowy znanej firmy prezentujący nowoczesne wnętrza. Jednak za sprawą przyjęcia mojego zlecenia, został wzbogacony o kilkanaście zdjęć starych domów, w których z powodzeniem można montować nowoczesne urządzenia oraz systemy ogrzewania, jakie wkomponowano w obudowy pieców kaflowych, czy kamienne kolumny podtrzymujące sufit. Najlepiej tak jak u mnie prezentowało się ogrzewanie podłogowe, ponieważ było niewidoczne dla gościa i użytkownika. Przewidywano też w przypadku użycia pompy ciepła ukrycie jednostki zewnętrznej w kilku przewiewnych obudowach uzależnionych od epoki i stylu architektonicznego budynku.

- Pięknie panu to wyszło, nas nigdy nie byłoby stać na coś takiego. Nawet niewielki remont stanowił problem, a co dopiero taka przebudowa. Dużo ma pan tam pokoi? – zakończyła mnie pytaniem starsza pani.

- Siedem w tym dwa pod szczytem dachu i na parterze mój gabinet – podliczyłem.

- To liczną ma pan rodzinę – podsumowała.

- Jestem sam – odpowiedziałem.

- To po co to panu? – zapytała zdziwiona.

- Jak się zastanowię, to powiem, że nie wiem. Kiedyś budowano coś myślą o dzieciach i zaprezentowania własnej zamożności oraz posiadanego prestiżu. Dziś tylko pokaz bogactwa pozostał, a reszta krąży w Internecie. Aspekty życia przeniosły się tam i są wyświetlane przez innych w poszukiwaniu rozrywki albo ucieczki od własnego szarego dnia codziennego, które nie przynosi szczęścia i zadowolenia. Dlatego wielu tak chętnie udaje się na wczasy All exclusive gdzie jedzenie i drinki są za darmo. Można się tam w ciepłym morzu albo basenie pluskać do woli i wyleżeć na leżaku. Często taki pobyt związany jest z nadmiarem dwóch rzeczy picia i fotek. Rzadko kto porywa się na zwiedzanie mało rozreklamowanych zabytków, czy najbliższej okolicy, jeżeli nie ma tam ciekawie wyglądających miejsc na zdjęcia.

Kiedy rozmawiałem ze starszą panią, matka z Irenką musiały ze sobą rozmawiać i rodzicielka w czymś ją powstrzymała. Dziecko zniechęcane od własnej inicjatywy wyglądało na nieszczęśliwe i przygaszone. Dość szybko domyśliłem się powodu, choćby po wcześniejszym zainteresowaniu jej moim domem. Dlatego zaproponowałem.

- Zapraszam panie w najbliższą sobotę na wieś, by przypomnieć sobie jej uroki i odetchnąć czystym powietrzem. Zapewniam wyżywienie, noclegi i atrakcję w postaci wieczornego powrotu kóz do odnowionej stajni, którymi po przeszkoleniu zajmie się pan Antoni. On szukał pracy, jaka umożliwi mu wyjście z bezdomności, a ja pomocnika. Dobiliśmy transakcji wiązanej i mam nadzieję, że dla każdego z nas okaże się ona korzystna. Gdybym przypadkiem nie powrócił z zakupów, to pozostawię na wszelki wypadek kod do bramy i domu – mówiąc, wyciągnąłem własną wizytówkę i na odwrocie zapisałem rząd cyfr oraz sposób ich wprowadzenia – psa proszę się nie obawiać, wystarczy, że on wszystkiego się boi – dodałem.

- To pan ma psa? – zapytała Irenka.

- Przygarnąłem go w lipcu, gdy wieczorem wracałem z pracy, a on wystraszony przez dzieci ze wsi wybiegł mi prosto przed samochód. Miałem niewielką prędkość, lecz i tak uderzyłem go zderzakiem, a on wpadł pod koła. Kiedy wysiadłem z auta, zobaczyłem uwiezionego między nadkolem i bieżnikiem, pomyślałem, że nie żyje. Dopiero gdy go dotknąłem, zaczął, się trząś jak galareta. Podobnie jak ja, ponieważ mało brakowało, a jeszcze trochę i bym go przejechał. Zdenerwowałem się zachowaniem smarkaczy i w stresie nakrzyczałem na nich. Rodzice urwisów słysząc mój wrzask, wybiegli z pobliskich domów i zamiast ich skarcić za okrutny czyn, natychmiast stanęli w obronie swoich dzieci i zaczęli usprawiedliwiać. Ponoć winnymi mieli być bezduszni ludzie, którzy dwa dni wcześniej wyrzucili go z samochodu w drodze na wczasy. Wtedy wygarnąłem im, że to nie jest żadne usprawiedliwienie, tylko kontynuacja nikczemnego czynu nad skrzywdzonym psiakiem. Początkowo chciałem oddać go do schroniska, ponieważ ja boję się psów, lecz on był taki bezbronny i skrzywdzony, że nie byłem w stanie mu tego zrobić. Dlatego został ze mną i bojąc się ludzi, większość czasu spędza w budzie i jak do tej pory unika jakiegokolwiek ze mną kontaktu.

- Ludzie Boga w sercu nie mają, by tak krzywdzić zwierzęta, kiedyś coś takiego było nie do pomyślenia – powiedziała starsza pani.

- Coś podobnego dzieje się od dawna, kiedyś był łańcuch i kij. Teraz gdy hotele dla zwierząt są drogie i nie można zabrać ze sobą, to pozbywają się na wioskach, mówiąc – jakoś sobie poradzą, albo ktoś przygarnie – aż nie chce się wierzyć, że panią coś takiego ominęło, widocznie tylko pani z takim zachowaniem się nie spotkała – podsumowałem.

Wtedy do rozmowy wtrąciła się mama Irenki.

- Bardzo chętnie byśmy pana odwiedziły, tylko nie mamy samochodu.

Natychmiast się domyśliłem, że sprzedały drogi samochód, ponieważ nie miały pieniędzy na utrzymanie wielkiego domu. Dlatego zaproponowałem.

- Skoro tak, czy będzie dobrze, jak przyjadę po panie w najbliższą sobotę o jedenastej, równie dobrze mogę później, albo w inny dzień?.

- Pora i dzień będą odpowiednie – odpowiedziała.

- Wobec tego pożegnam się do soboty i dziękuję za poczęstunek – powiedziałem, wstając.

- Jak piesek się nazywa? – zapytała Irenka, zanim zrobiłem, choć krok w kierunku drzwi.

- Nie wiem, żadnej obroży na sobie nie miał, czy wszczepiony chip, wiem to od weterynarza. Dlatego wołam na niego piesek, a on tylko w budzie leży i tęskni za dawnymi właścicielami. Wychodzi, tylko żeby zjeść i się napić. Nawet załatwia się w pobliskich krzewach, jakby bał się, że mu budę ktoś zabierze.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania