Poprzednie częściZamiana posiadłości – część1

Zamiana posiadłości – część9

Podczas odjazdu starsza pani przypomniała mi kolejny raz o pasących się kozach oraz ich wydojeniu, nakarmieniu kur i pozbieraniu jajek. Irenka jej przy tym nie odstępowała na krok, a tuż przed wsiadaniem przytuliła się do mnie i wyszeptała, że mnie bardzo lubi. Matka jej wszystkiemu się uważnie przysłuchiwała i na koniec powiedziała.

- Jest pan, dla mnie od dziś najbardziej zagadkowym człowiekiem na świecie i po tym wszystkim już nie wiem, co powinnam o panu sądzić. Zmienił pan całe nie tylko moje życie i osób mi bliskich. Mam taki mętlik w głowie, że jeszcze nie wiem, czy powinnam być wdzięczna, za to, co nas spotkało, czy wściekła, lecz wkrótce się tego dowiem. Jednak pomimo targających mnie niepewności dziękuję.

Panie odjechały, a ja przystąpiłem do ogarniania gospodarstwa, w które się dobrowolnie wpakowałem. Spanie oraz toaletę do czasu zmontowania domu z elementów, miałem zapewnione w dostarczonym mieszkalnym kontenerze. Najwyżej tydzień miałem się pomęczyć w takich warunkach, a przez ten czas tymczasowy dom montowany z elementów miał być ukończony.

Kiedy sprawy z noclegiem, wyżywieniem zostały uporządkowane, nakarmiłem kury i pozbierałem jajka. Spora ich ilość uniemożliwiała spożytkowanie ich wszystkich i to zmusiło mnie do zagospodarowania nadmiaru. Kozy stanowiły większe wyzwanie i byłem zmuszony prosić właścicielkę fermy koziej o zaopiekowanie się nimi, za atrakcyjną odpłatnością, do czasu wynalezienia złotego środka.

Drugi dzień pobytu na gospodarstwie był bardziej intensywny od pierwszego. Znajomi wpadali z wizytą, by zobaczyć, co ja takiego intratnego zamieniłem na luksusową willę. Tak jak się spodziewałem, jedni mi gratulowali, inni się dziwili, a jeszcze inni pukali się w głowę i mówili, że do reszty zwariowałem. Dochodziły jeszcze ostatnie uzgodnienia, stawianie kontenerów dla ekip i dużych namiotów, które miały służyć za miejsce do przechowywania, renowacji mebli i wyposażenia domu, doszedł jeszcze tymczasowy kurnik. Kolejnego dnia nie byłem na posiadłości już niezbędny i mogłem pojawić się w firmie. Wyjeżdżając po nakarmieniu kur, zabrałem z sobą jajka. Miałem problem z ich pakowaniem i kilka się stłukło, dlatego po wejściu do biura wręczyłem je asystentce, prosząc o rozdanie chętnym i załatwienie kilku opakowań na kolejne dostawy. Inteligentna kobieta zrobiła wiejskim jajkom nadzwyczajną reklamę i pośród wielu chętnych wybrała tylko trzy osoby, którym je wręczyła w formie podziękowania za dobrą pracę. Gdybym to widział, z pewnością bym oponował, lecz mleko zostało wylane i zamiast przynieść negatywne skutki, dość szybko kolejne dziesiątki jajek, potraktowano niczym nadzwyczajne wyróżnienie. Czegoś takiego się nie spodziewałem, podobnie jak dostarczenie jeszcze w tym samym dniu z hurtowni wielkiej paczki zawierającej pięćset opakowań wytłoczek.

Zaganiany niewiele wolnego czasu miałem ponad ten, który poświęcałem renowacji domu. Drewniana chałupa została przez cieśli rozebrana do samych fundamentów i po wzmocnieniu ich i odizolowaniu od podłoża, zaczęto ponownie składać wcześniej ponumerowane belki, po uprzednim wyczyszczeniu ich i zakonserwowaniu. Wszystkie zbutwiałe, uszkodzone, nadmiernie spękane i sosnowe wstawki naruszone przez korniki wymieniano na pierwotnie zastosowany modrzew. Ściany zewnętrzne oprócz wymieszania starego z nowym niczym istotnym nie różniły się od poprzednich, nawet wymiary otworów okiennych zostały zachowane. Jedynie było ich dwa razy więcej z uwagi na dostawienie piętra. Wielobarwność miała zostać wyeliminowana pod sam koniec, odtworzeniem pomalowania elewacji. Najwięcej zmian było wewnątrz, gdzie w zabytkowych murach musiały się znaleźć miejsca na urządzenia RTV, AGD oraz łazienkę i to w taki sposób by harmonizowały z poprzednią epoką. Warunki postawione projektantom wnętrz i wykonawcom były trudne do zrealizowania, ponieważ w tamtych czasach w wiejskich chałupach nie było nawet czegoś zbliżonego. Jednak nowoczesne rozwiązania techniczne i elektronika potrafiły ukryć nawet najnowocześniejszy sprzęt, za przesuwanymi szufladami, ścianami. Tylko wtajemniczony wyposażony w pilota albo znający miejsce ukrytego panelu kontrolnego był w stanie dostać się do łazienki, skorzystać z toalety, wyprać czy wstawić do zmywarki naczynia. Nawet palniki kuchenki indukcyjnej przypominały łudząco drewniany blat. Jedynie sęki większe i mniejsze wskazywały miejsca palników i dotykowych nastawień.

Kiedy roboty budowlane i wykończeniowe w wiejskiej chacie krytej impregnowaną strzechą dobiegły końca, wnętrze zapierało dech i zaszokowało pozytywnie moich znajomych. Niestety każde przybycie gości wiązało się z cateringiem, ponieważ moja wieloletnia gospodyni odmówiła pracy na wsi. Zgodnie z umową otrzymała trzymiesięczne wynagrodzenie, sporą premię za każdy rok pracy, a ja zostałem sam w pustym domu. Wtedy postanowiłem zatrudnić jakąś panią miejscową, określiłem jasne warunki i poprosiłem sołtysa o pomoc. Niestety pomimo jego starań i chodzeniu po domach nikt się nie zgłosił. Powodem miałem być ja, bogaty, obcy i ponoć moje wpływy, jakie doprowadziły do położenia nowego asfaltu. Nawet nie próbowałem zaprzeczać oskarżeniom w tak zhermetyzowanej społeczności, gdzie każdy dostrzegał wszelkie grzechy pozostałych, oprócz bałaganu w obejściu i spadających dachówek z własnego dachu. Agencja zatrudnienia, z którą współpracowałem, nie znalazła profesjonalnej pani domu, pomimo zapewnienia bezpłatnego dojazdu. Zgłosiły się tylko dwie amatorki, lecz żadna nie wytrzymała dłużej niż kilka dni, z uwagi na panującą dookoła nudę. Jedynie co uzyskałem to sprzątanie dwa razy w tygodniu.

Przeważnie wracałem wieczorami i jedyną moją rozrywką było karmienie kur, połączone ze zbieraniem jajek. Kozy dalej były na fermie, chociaż stajnia dla nich była gotowa, ponieważ nie znalazłem nikogo, kto by chciał się nimi codziennie zajmować, a ja nie miałem na to czasu. Oddawałem przysługi i nie mogłem się wkręcić od rewanżowania za nie w kampanii wyborczej.

Kolejna zmiana w moim postrzeganiu otoczenia nastąpiła znacznie szybciej, niż się spodziewałem i nic tego nie zapowiadało, gdy wróciłem do domu nad ranem ostatniej wrześniowej niedzieli. Potwornie zmęczony prawie padłem i spałem aż do popołudnia. Kiedy głodny wstałem, uświadomiłem sobie, że zapomniałem zrobić zakupy, a w domu mam jedynie jajka, które, prawdę mówiąc, trochę mi się przejadły. Postanowiłem wybrać się na zakupy, by uzupełnić chłodziarkę i do restauracji na solidny obiad. Zanim wyruszyłem w drogę, odwiedziłem kury, przypatrzyłem się obejściu i mojemu drewnianemu domowi.

Patrząc na niego, doświadczyłem uczucia zaburzenia harmonii dookoła niego, lecz nie mogłem uchwycić przyczyny powstania takiego odczucia. Mogły to spowodować pierwsze pożółkłe liście albo zmiana intensywności światła, jaka towarzyszy przechodzeniu lata w jesień. Gdzieś wyparował ze mnie urok tego miejsca i w pierwszej kolejności przyczyny upadku fascynacji upatrywałem w sobie i we własnym postrzeganiu wypaczonym przemęczeniem. Najbardziej nie pasowały odtworzone przez artystę malarza z wielką starannością kwiaty. Wyjątkowo w tym momencie kłuła mnie w oczy ich barwa i przesyt ilości na jednej stronie budynku, pozostałe też dawały jakieś, ale, a może przyczyną nie były one tylko barwa elewacji podwyższonego domu. Postanowiłem pod wpływem impulsu odwiedzić dawny dom i zasięgnąć rady kobiety, która na starym je tworzyła. Dość szybko obfotografowałem wszystkie strony budynku z bliska i z daleka, zahaczając o budynki gospodarcze, jakby to one stały się przyczyną. Zapakowałem do samochodu trzy opakowania jajek, by nie przyjść z gołymi rękami w gości i ruszyłem w drogę.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • droga_we_mgle 7 miesięcy temu
    No, ciekawe, co przyniesie ,,konsultacja" z poprzednią właścicielką.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania