Poprzednie częściZamiana posiadłości – część1

Zamiana posiadłości – część15

Kiedy skończyłem sprzątać naniesione do wnętrza błoto, przez psia i małoletnią jego opiekunkę, wypłukałem mop i razem z wiadrem chowałem do skrytki pod schodami. Dekorator wygospodarował tam praktyczne miejsce na środki czystości i gdy się uporałem z jednym wyzwaniem, szykowałem się do wniesienia części zaopatrzenia do domu i reszty do spiżarni. Przez ten czas z pokoju na pierwszym piętrze dochodziły do mnie radosne terkotanie Irenki. Słowa wypowiadała zbyt szybko, by zrozumieć, o czym mówi do mamy i babci. Jej głos docierał do mnie jako jeden długi monolog. Nawet przez chwile się zastanawiałem, czy mówi o kapciach, psie, wszystkich wrażeniach, lecz przy licznych wątpliwościach jednego byłem pewny, że nikogo innego nie dopuści do głosu.

Panie ponownie ujrzałem i to w komplecie, pod sam koniec wnoszenia produktów. Nawet ucieszyłem się z tego spotkania, ponieważ zaoszczędziły mi dodatkowej porcji wędrówki. Zaledwie chwilę wcześniej pomyślałem, że muszę się z nimi skontaktować, by zapytać, co najlepiej do jedzenia dla nich zamówić. Powinienem zrobić to znacznie wcześniej, lecz zamieszanie, jakie mi od pobudki towarzyszyło, trochę namieszało i pora obiadu przesunęła się na podwieczorek.

- Panie podobnie jak ja z pewnością są głodne? – zapytałem, gdy tylko je spostrzegłem – dlatego zamierzam zaproponować, by złożyć telefonicznie zamówienie jak najszybciej. Kilka broszur z różnych restauracji mających catering położyłem na stole w salonie, więc zapraszam do jak najszybszego zapoznania się z nimi, ponieważ na realizację przyjdzie nam poczekać około dwóch godzin. Jeżeli czas jest zbyt długi, a głód dokucza, to zaraz udam się do kuchni i przyrządzę czekadełko.

- A czy możemy iść z panem do kuchni? – zapytała pani starsza.

- Oczywiście, zapraszam – odpowiedziałem na propozycję zwiedzenia kunsztownie wykonanej kuchni w stylu ubogiej szlachty.

Zachęcając do oglądania, niczego innego się nie spodziewałem, ponieważ przyczajony byłem, że moi goście oczekują obsłużenia i raczej nabałaganią, niż pozostawią po sobie porządek. Dlatego w trakcie prezentowania wyposażenia kuchni i obfitości produktów upchanych w sporej chłodziarce stojącej w spiżarni, dałem się zaskoczyć pytaniem.

- Czy możemy poczuć się jak u siebie w domu? – zapytała matka Irenki.

- Gdy tak się stanie, będzie mi bardzo miło – odpowiedziałem.

To, co stało się zaledwie kilka sekund później, uświadomiło mi, że z takimi gośćmi jeszcze nie miałem do czynienia.

- Mamo, przez obfitość tego, co zobaczyłam mam mętlik w głowie, jaką zupę ugotujemy, ponieważ na rosół jest już za późno.

Bogactwo propozycji starszej pani zaskoczyło mnie i z całej litanii zdążyłem zapamiętać grochówkę, meksykańską, indyjską, krem z brokułów, bogracz, krewetkowa, seczuańska i na nią się zgodziłem, choć nigdy takiej nie jadłem i nie wiedziałem, co do niej się wpycha. Propozycje drugiego dania nie mniej były wylewne i chcąc przerwać zasypywanie mnie propozycjami i późniejszym wyborem, odpowiedziałem.

- Zdaje się na panie – i dodałem jeszcze, że będę w gabinecie albo w sypialni na poddaszu. Mówiąc to, wycofałem się z kuchni.

Zanim się oddaliłem, dostrzegłem jeszcze, że wszystkie łącznie z Irenką przystąpiły zgodnie do pracy. Musiały wcześniej to zaplanować, ponieważ w trakcie krzątania się, dopóki byłem w pobliżu, nie padały żadne zbędne słowa.

Gdy się oddaliłem i zostałem sam, natychmiast udałem się do swojej sypialni, by ogarnąć pozostawiony bałagan. Trochę się obawiałem, że dziecko może chcieć zobaczyć wszystkie pomieszczenia. Mogłem któreś wybiórczo zamknąć i to zdalnie, lecz tego nie chciałem zrobić. Wolałem posprzątać niż stać się powodem do domysłów, insynuacji i podejrzeń. Zanim uprzątnąłem się z pozostawionym pospiechu bałaganem, zmaterializowała się Irenka i zaprosiła na obiad. Schodząc, spodziewałem się najwyżej dwóch dań, lecz kolejny raz tego dnia dałem się paniom zaskoczyć uginającym pod ciężarem stołem. Gdyby same przebywały w kuchni dłużej niż czterdzieści minut, mógłbym się ciut więcej niż tradycyjnego obiadu spodziewać.

- Jak panią coś takiego się udało i to w tak krótkim czasie? – zapytałem, stając przed stołem.

- Proszę mi wierzyć, że to nic takiego, gdy ma się do czynienia z przetworzonymi produktami – powiedziała babcia Irenki i gestem zaprosiła do zajęcia miejsca.

Słowa jej początkowo nie dały mi wiele do myślenia, lecz pod koniec jedzenia zupy, patrząc na najstarszą, zapytałem.

- Jakie przetworzone produkty miała pani na myśli?

- Ugotowane i hermetycznie zapakowane ziemniaki, buraki i kukurydzę, gotowe sosy, przyprawione mięso oraz całą masę mrożonek, puszek i słoików. Dlatego wystarczyło tylko pootwierać, co nieco grzebnąć i podawać na stół. Przyznam się szczerze panu, że pierwszy raz w całym moim życiu coś takiego zrobiłam. Zawsze wszystko przyrządzam od podstaw i jak nie mam swoich warzyw, to kupuję w zieleniaku albo na rynku. Nigdy nie zaopatruję się w marketach, gdzie jest wszystko duże, piękne i proste. Warzywa wyglądają tak, jakby natura z wegetacją nie miała nic wspólnego.

- Mamo, nie zanudzaj naszego gospodarza – wtrąceniem przerwała młodsza.

Skarcona starsza pani przerwała w pół słowa i skupiła się na jedzeniu. Przyznam się szczerze, że mi po czymś takim zrobiło się trochę głupio, ponieważ poruszony temat wydawał mi się skłaniający do myślenia. Zwłaszcza wzmianka o naturalnej uprawie roślin.

- Mogę panią uspokoić, ponieważ wszystkie dostarczone produkty są BIO, a środki umożliwiające dłuższe przechowywanie są pochodzenia ekologicznego – dodałem, nie zważając na jej córkę.

- Najprawdopodobniej i znacznie więcej kosztują, niż te pochodzące z upraw przemysłowych albo obszarowych – powiedziała, przerywając jedzenie i skupiając na mnie swój wzrok.

- Oczywiście i proszę mi wierzyć, od dawna nie oszczędzam na wysokiej jakości i tego, co konsumuję – odpowiedziałem.

- A kiedyś? – zapytała.

- Różnie było i bardziej skłaniałem się za szybkim zaspokojeniem głodu niż jego jakością czy miejscem, w jakim nabywałem. Często były to niewielkie gastronomiczne budki, bary albo restauracje oferujące szybkie dania. Jednak kilka sensacji żołądkowych powstałych po zjedzeniu odświeżanych dań, ostudziło mój zapał i teraz zwracam uwagę, co jem. Niejednokrotnie wychodziłem z przyjęcia głodny, ponieważ sałatki nie tylko te na bazie majonezu, kanapki czy koreczki oraz wędlina w mojej ocenie zbyt długo stały w cieple na stołach – dokończyłem przed wgryzaniem się w smaczny kawałek karczku.

- W czasie mojego wczesnego dzieciństwa cała żywność była o krótkim terminie do spożycia. Zaopatrzenie charakteryzowało się sezonowością, a zbiory były niższe niż obecnie. Sztuczne nawozy były drogie i trudno dostępne, chemiczne opryski nie istniały. Dlatego chłopi od tysięcy lat stosowali na polach nawozy naturalne i przestrzegali płodozmianu. Kiedy zaczęto używać DDT, by zwalczyć stonkę ziemniaczaną, zapewniano nas o nieszkodliwości szarego proszku. Chcąc podkreślić jego wyjątkowość, poinformowano społeczeństwo, że naukowiec, który wynalazł to cudo, dostał nagrodę Nobla i to miała być dobra rekomendacja. Dość szybko okazało się, jak bardzo on jest skuteczny w zwalczaniu owadów i ludzi. Pomimo upływu lat od zakończenia jego stosowania dalej jest czynny w środowisku i zbiera krwawe żniwo. Niestety nauka poszła w las i dziś na naszych stołach królują równie cudowne naukowe chemiczne odkrycia.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania