Poprzednie częściZamiana posiadłości – część1

Zamiana posiadłości – część12

Może i nie powinienem mówić czegoś takiego przy dziecku, lecz taktowne postępowanie z maluchami jest mi obce i z tego powodu nie potrafię dobierać odpowiednich słów. Przynajmniej przy pożegnaniu z Irenką zachowałem się bardziej przyzwoicie i przykucając do jej wysokości, powiedziałem.

- Zróbmy tak, jak przyjedziesz, to go nazwiesz.

Wtedy zostałem ponownie uściskany przez małą osóbkę, a chwilowa niechęć do mnie przegnana. Mama jej obserwująca uważnie całe zdarzenie uśmiechnęła się na ten widok i powiedziała.

- Jak znam moją córkę, to do soboty wymyśli tysiące imion dla psa. Dopiero na miejscu przekonamy się, które pokona pozostałe.

Zanim odjechałem, starsza pani wręczyła mi całkiem spore zawiniątko w papierze i powiedziała.

- Przyniosłam trochę placka śliwkowego, mam nadzieję, że będzie smakował – i jakbyśmy byli starymi znajomymi podobnie jak jej wnusia, niczym dobra cioteczka uściskała mnie.

Wylewność starszej pani jeszcze bardziej mną wstrząsnęła niż jej wnuczki, może dlatego, że w mojej rodzinie unikano takich gestów i z tego powodu nie byłem do nich przyczajony. Kiedy wpraszałem się do pań, bardziej spodziewałem się szorstkiego przyjęcia niż serdecznego i pomimo wcześniejszych obaw z tej wizyty byłem bardzo zadowolony.

Czas biegł nieubłaganie, weekend zbliżył się w iście ekspresowym tempie, dni błyskawicznie niepostrzegalnie mijały pod licznymi obowiązkami i presją wywieraną przez politycznych cichych wspólników. Zbyt mocno domagano się, by w najbliższym czasie im się odwdzięczyć, za ich łaski, jakie mnie spływały i moje interesy wspierały. Może i zapomniałbym o złożonej obietnicy paniom, gdyby nie moja asystentka, która strzegła nie tylko moich tajemnic, to jeszcze wszelkich terminów. Wystarczyło, że w poniedziałek rano przy kolejnym przekazywaniu jajek, wspomniałem o byłych właścicielkach zaproszonych na sobotę i przywiezieniu kóz z opiekunem Antonim, a już w piątek po czternastej, przypomniała o sprawunkach, jakie powinienem uczynić najpóźniej do jutra. Chcąc skończyć o piętnastej i iść do rodziny, nie przejmowała się wtargnięciem na kolejne ważne tego dnia spotkanie. Tak się złożyło, że nie mogłem w tym momencie, według mojej oceny tracić czasu, jakiego byłem przekonany, nie miałem. Dlatego poprosiłem ją o zlecenie zakupów w hurtowni spożywczej z dostawą do mojego domu w sobotę o trzynastej. Chcąc przyspieszyć, pozostawiłem jej dowolność przy wyborze produktów, tym bardziej że miały być tylko cztery osoby dorosłe i dziecko pięcioletnie. Zapomniałem o czworonożnym utrzymanku, lecz ona sama już z własnej inicjatywy dołożyła karmę dla psa.

Tygodniową intensywną pracę zakończyłem dobrze po północy kolacją, na której ze względu na późną porę niewiele zjadłem. Mocno przemęczony bojąc się zaśnięcia za kierownicą, żółwim tempem dowlokłem się do domu. Gdybym nie obiecał paniom, a zwłaszcza Irence zostawiłbym samochód na restauracyjnym parkingu i wróciłbym taksówką. Swojemu kierowcy nie chciałem zakłócić weekendowego wypoczynku, ponieważ przez ostatnie pięć dni miał wyjątkowo długie dni pracy.

Kryzys dopadł mnie po przekroczeniu progu domu i po dojściu do sypialni, tak jak stałem, wpadłem do łóżka. Coś takiego rzadko mi się zdarzało i zazwyczaj po suto zakrapianym świętowaniu udanego interesu i to w dużym gronie. Tym razem byłem zupełnie trzeźwy, lecz długi tydzień pracy z niewielkimi porcjami snu, rozłożył mnie na łopatki. Powinienem, zanim zasnąłem nastawić na wszelki wypadek budzik, jednak to okazało się poza moim zasięgiem.

Gdyby nie kierowca, który przywiózł zamówienie w hurtowni spożywczej, najprawdopodobniej spałbym do wieczora. Mężczyzna wszelkimi sposobami starał się dostarczyć towar, kilkakrotnie, a może i więcej przyciskał klawisz przywołania, lecz ja na dźwięk dzwonka nie reagowałem. Wkurzony, że gówniane zlecenie spieprzy mu sobotę, przedzwonił pod numer widniejący na zamówieniu. Kiedy odebrała moja asystentka, wyłuszczył jej problem i poprosił o dodatkowe dyspozycje, by szefostwo nie zarzuciło mu lenistwa i niekompetencji.

Inteligentna i zaradna kobieta nie panikowała, tylko poprosiła o chwile zwłoki i próbowała się do mnie dodzwonić. Kiedy jej się to nie udało, sprawdziła w firmie ochroniarskiej, którego dnia i o jakiej godzinie ostatni raz rozkodowałem albo kodowałem alarm. Ostatnia aktywność została zarejestrowana późną nocą i zrobiłem to osobiście. Monitoring zewnętrzny zarejestrował mój przyjazd i wysiadanie z samochodu. Wglądu do kamer wewnętrznych nie miała, jednak nie przeszkodziło jej to, by domyślić się, że odsypiam zaległości. Chcąc umożliwić mi odebranie zamówienia i niewystawienia byłych właścicielek do wiatru, zażądała kodem dysponenta uruchomienia alarmu dźwiękowego. Dźwięk o niskich częstotliwościach był tak intensywny, że nieprzyjemne uczucie w uszach poczuł nawet kierowca stojący przy bramie.

Kiedy pod wpływem pisku docierającego do najdalszej komórki, wyskoczyłem z łóżka jak poparzony, początkowo nie wiedziałem, czy uciekać z domu, skoro ten płonie. Albo powinienem uruchomić zraszacze, ponieważ pozostałem suchy, a coś odcięło wodę. Miałem jeden mętlik w głowie, aż w pewnej chwili dotarło do mnie, że pod marynarką wibruje i słyszę powtarzający się fragment ulubionej melodii.

- Słucham – powiedziałem po odebraniu połączenia, jeszcze nie wiedząc, kto dzwoni, ponieważ miałem zaspane oczy i nie wróciła mi jeszcze ostrość widzenia.

- To ja, twoja kompetentna sekretarka, która jest niedoceniana i w związku z tym słabo opłacana – ciepłym melodyjnym głosem powiedziała Dona Bedford.

Jak zawsze przy takiej wypowiedzi roześmiałem się, ponieważ gdyby tak było, już dawno wróciłaby do Stanów i nie zakładała rodziny, w kraju gdzie jednopłciowe związki małżeńskie są napiętnowane.

Chwilą relaksu umożliwiła mi przegnanie resztek snu, a czterema słowami nakłoniła na spojrzenie przez okno, bym dostrzegł kierowcę, o którym mówiła. Zanim skończyłem z nią rozmawiać, przeprosiłem za zakłócenie miru domowego i poprosiłem o odwołanie alarmu, zanim mi łeb rozsadzi. Asystentka o dziesięć lat młodsza, niczym dobra matka wybaczyła mi kolejne potknięcie i życząc dobrej zabawy, pożegnała się perlistym śmiechem.

Chcąc odebrać zamówienie z hurtowni spożywczej, nawet przez chwilę się nie ociągałem, choć wyglądam jak po przepiciu. Miałem nadzieje, że kierowca doceni mój pospiech i będzie to wystarczającą dla niego nagrodą za przytrzymanie z towarem przed bramą. Znacznie szybciej usłyszał szum siłowników, niż dostrzegł mnie z pilotem w dłoni i moje gesty by po wyruszeniu zmienił kierunek jazdy. Dość sprawnie wskoczył do kabiny i skierował pojazd na podjazd wyłożony kostką betonową, wprost do drzwi wejściowych. Kilkakrotnie powtarzałem machanie ręką, by mnie dostrzegł i skierował pojazd w stronę kuchennego wejścia, lecz on uparcie parł naprzód. Kiedy się zatrzymał w miejscu dla mnie najmniej odpowiednim, podszedłem do niego i powiedziałem.

- Dzień dobry panu, proszę podjechać pod tamte drzwi, podjazdem wytyczonym lampionami, pomiędzy którymi jest utwardzona droga pokryta sztuczną trawą.

Przelotnie zerknął na mnie i mój niechlujnie wyglądający garnitur oraz pomiętą koszulę. Zamiast zrozumienia czy uprzejmości wykazał arogancję i głuchy na moje prośby o wyładunek w przeznaczonym miejscu, prawie wyrzucił go i jedno co powiedział przed odjazdem to.

- Pierdol się chuju.

Zachowaniem jego byłem mocno zaskoczony, lecz powstrzymałem się z reprymendą i pogróżkami. Moja powściągliwość wynikała ze zrozumienia jego zdenerwowania, powstałego na zbyt długie oczekiwanie na odbiór towaru. Jednak zamiast wykazania się empatią i zrozumieniem, kierowca postąpił wbrew dobrym obyczajom i zraził do firmy dobrego klienta. Powinien postąpić inaczej i swoje pretensje za wydłużony czas pracy skierować do bezpośredniego szefa.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania