Poprzednie częściZamiana posiadłości – część1

Zamiana posiadłości – część5

Podczas słuchania wykładu Irenki przy rąbaniu drewna, dotarło do mnie, że chłonny umysł dziecka z braku odpowiedniej ilości dostarczanej mu wiedzy, która zapewniłaby optymalny jego rozwój, zapamiętuje wszystko, co tylko jest możliwe. Niedługo w tej zapadłej dziurze nie będzie niczego do zwielokrotniania wiedzy i nastąpi stagnacja. Szkoła w jej przypadku niczego nie zmieni, ponieważ polski system edukacji nie przewiduje, a wręcz ogranicza ekspansję wybitnie uzdolnionych i ponadprzeciętnie zdolnych. Taki dylemat w mojej ocenie powinien trapić rodziców dziecka i gdyby ona była moja, już dawno dowoziłbym ją do pierwszoligowego prywatnego przedszkola połączonego ze szkołą. Tam niezaszczuci nauczyciele szybko rozwinęliby jej zdolności i skierowali na najlepsze tory rozwoju. Jednak uboga dziewczynka, nie tylko w naszym kraju, nie otrzyma zielonego światła i nikt nie wyśle ją do Stanów, gdzie wyławiają i wchłaniają wybitnych.

Moje rozważania i dewiacje dość często napominaniem przerywała Irenka, by uniemożliwić mi rozrąbanie sobie nogi. Kiedy powstał spory stos dookoła pnia i należało drewno ułożyć, by zrobić miejsce dla nowych polan. Pojawiła się babcia z porcelanowym dzbankiem, z dwoma podobnymi kubkami i z zadowoleniem dostrzegła narąbany trzos.

- Przyniosłam panu coś do picia i przeszkadzającej Irence – powiedziała, podchodząc bardzo blisko.

Moją próbę taktownego sprzeciwu na takie słowa, zbyła machnięciem ręki.

Dziewczynka zbliżyła się dopiero do nas, jak odłożyłem siekierę. Wtedy kolejno dostaliśmy po kubku wiśniowego kompotu z wystarczającą ilością mięty. Napój doskonale gasił pragnienie i smakował wybornie. Niby nic trochę wody, owoców i kilka listków zielska, a efekt znakomity. Dawno zapomniałem albo nigdy nie podawano mi nieprzetworzonych chemicznie, pełnych konserwantów produktów. Dlatego w pierwszej fazie nie potrafiłem docenić głębi smaku. Najdziwniejsze było to, że z chwilą wyruszenia na pieszą wędrówkę i przekroczenia progu drewnianego starego domu, dostałem bogatą kakofonię dźwięków i sporą porcję nieznanych mi zapachów. Bogactwo było niesamowite i doświadczyłem go niczym wypuszczony z podziemnych krypt do różanego ogrodu. Wtedy jeszcze nie zastanawiałem się, czy bez oporu będę w stanie powrócić do klimatyzowanych bezpłciowych pomieszczeń.

- Czy nie stanowiłoby za wiele kłopotu, gdybym poprosił o kawę? – zapytałem gospodynię, przystępując do noszenia i układania polan pod zadaszeniem.

Irenka, kiedy troszkę porozmawiała z babcią, przyszła mi z pomocą i zamiast tak jak ja nosić po dwa w dłoni, sprawnie nakładała sobie trzy do zgiętej ręki i jedno najmniejsze niosła, trzymając w drugiej. Jej wydajność była znacznie większa od dorosłego mężczyzny, co nie było zbyt pochlebne dla mnie i mojego intelektu. Natychmiast zastosowałem technikę małej i dzięki niej szybko uporałem się z drwami leżącymi przy pieńku. Zanim przystąpiłem ponownie do rąbania, popatrzyłem na swoje zaczerwienione dłonie. Wtedy zrozumiałem, że gdyby nie cenne rady małej najprawdopodobniej miałbym już wielkie pęcherze albo rany. Dziewczynka powstrzymała moje schylanie się po siekierę, mówiąc.

- Babcia zaprasza na kawę.

Idąc, spodziewałem się zwykłej plujki zrobionej z najtańszej kawy, lecz moją złą ocenę powstrzymał rozchodzący się aromat po całym domu. W pierwszym odruchu pomyślałem, że staruszka się postarała i zaperzyłam kawę na sposób turecki. Jednak urządzenie wykonane ze szkła i metalu do parzenia kawy stojące na kuchence składające się z dwóch szklanych pojemników, jakie zobaczyłem po wejściu do kuchni, przerosło wszystko, to co dotychczas o różnych sposobach słyszałem. Woda w dolnym zbiorniczku o kształcie dzbanuszka była podgrzewana i pod wpływem ciśnienia wypchana do górnego. Kiedy przepłynęła, starsza pani wsypała świeżo zmieloną kawę, tak pachnącą w całym domu i odczekała jakieś dwie minuty. Wtedy wyłączyła gaz i po chwili nastąpił spadek temperatury. Wtedy kawa zaczęła stopniowo opadać i zaczęła ją delikatnie mieszać. Kiedy cała znalazła się na dole, wyciągnęła dzbanuszek i wlała kawę do przygotowanej dla mnie filiżanki.

Kawa smakowała wybornie i zanim zdążyłem zapytać ją, czy wszystko, co robi to dokładnie i z takim dobrym skutkiem. Jednak niedane mi było, bo z sieni za plecami usłyszałem damski głos.

- Mamuś, skąd wiedziałaś, że padam z nóg i kawa mnie podratuje.

- Już robię córeczko – odpowiedziała i czynność z parzeniem kawy rozpoczęła od początku.

- Co pan tu robi? – zapytała kobieta, która przed chwilą weszła do domu.

Nie byłem w stanie nic w tym momencie odpowiedzieć, ponieważ ułamek sekundy wcześniej przytkałem filiżankę do ust.

- Naprawił nam studnię, rąbie drewno, a teraz ma przerwę na kawę – odpowiedziała jej matka.

Nieznajoma, kobieta około trzydziestki, usiadła przy stole naprzeciwko mnie i spojrzała w moje oczy. Sumienie i zamiary miałem czyste i nie istniał żaden powód, bym uciekał wzrokiem, więc spokojnie wytrzymałem natarczywe spojrzenie. Gdzieś na progu widzialności czaiła się Irenka, która najprawdopodobniej czekała na rozwój wydarzeń. W tym czasie starsza pani postawiła przed córką parująca filiżankę z kawą. Kobieta tylko przelotnie spojrzała na nią i za uchwyt unosiła do ust. Kiedy pociągnęła niewielki łyk, coś przy przełykaniu uległo zablokowaniu i się zakrztusiła.

- To pan – powiedziała, kaszląc z wytrzeszczonymi oczami z wysiłku.

- Ale ja nic nie zrobiłem – odpowiedziałem w swojej obronie na tak absurdalne oskarżenie, o spowodowanie zadławienia.

- Co pan tu naprawdę robi?.

Kolejny tekst wyrwany z jakiegoś absurdu, a ja nawet nie wiem, co ta nieznana mi kobieta ma na myśli i co konkretnie mnie oskarża.

- Jestem, piję kawę zrobiona przez pani mamę. Udało mi się naprawić zepsuty kołowrót studni i narąbać trochę drewna. Wobec oczywistego, czy byłaby pani tak łaskawa i swoje oskarżenia sprecyzowała, zapoczątkowała wprowadzeniem, najlepiej zaczęła chronologicznie i od początku. Tym bardziej że o ile mnie pamięć nie myli, nigdy się nie spotkaliśmy.

- Widocznie takich jak ja się nie dostrzega – zamiast rozjaśnienia dręczącego ją problemu, jeszcze bardziej go zagmatwała.

- Czekam na konkrety – powiedziałem, unosząc filiżankę z kawą do ust, nie zaprzestając przeszukania w pamięci jej rysów twarzy i miejsca, w jakim mogliśmy się spotkać. W pierwszym odruchu przypomniałem sobie wszelkie spotkania integracyjne, bankiety, przyjęcia i dwa wesela, w których brałem udział i dalej nic.

- A pana rytuał?

- Pani wybaczy, lecz ta rozmowa zaczyna być irytująca – powiedziałem, siląc się na grzeczność i powstrzymując gniew, jaki zaczynał już mi towarzyszyć.

- Dzień dobry, to co zwykle, czyli ciemny chleb z ziarnami, kostka masła ekstra, żółty ser, ser pleśniowy, wędlina z indyka, pomidory czasami kilogram ziarnistej kawy i dobra herbata liściasta, podliczanie i ja mówię, dziękuję. Dokładnie o siódmej w poniedziałek i czwartek od dwóch lat.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • droga_we_mgle 8 miesięcy temu
    W pierwszym odruchu pomyślałem, że staruszka się postarała i zaperzyłam kawę na sposób turecki. - zaparzyła

    No, to mamy mały zwrot akcji. A to, że często przeoczamy takich ,,zwykłych ludzi" na swojej drodze, zamiast doceniać ich pracę, jest przykre, ale prawdziwe.

    Pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania