Poprzednie częściZamiana posiadłości – część1

Zamiana posiadłości – część7

Starsza pani była wewnętrznie rozdarta i przeżywała największą burzę w swoim życiu, ponieważ miała zostawić miejsce, w którym spędziła dzieciństwo, młodość, wychowywała dzieci i gdzie myślała, że umrze. Dobrze wiedziała, że córkę od najmłodszych lat ciągnęło do miasta, pełnego wygód, możliwości spędzania wolnego czasu i dobrze płatnej pracy oraz lepszych perspektyw na zrobienie kariery. Gdyby jej z ojcem Irenki się ułożyło, nigdy by nie wróciła do rodzinnego domu. To ona od wielu lat opiekowała się wnuczką, nią, domem i zrobiłaby wszystko, aby tylko była szczęśliwa. Niespodziewanie nieznajomy zaoferował komfortowy dom z wszelkimi wygodami, gdzie w pobliżu była nie jedna szkoła dla ukochanej wnusi, tylko największą przeszkodą były jej ukochane kozy. Troszkę się rozpogodziła, gdy dowiedziała się, że one z nią tam też będą, o ile je zabierze. Później skupiła się na basenie, wielkim telewizorze i elektronice w domu, która ludziom, nawet ona wie, ułatwia życie i o zwierzętach zapomniała.

- Aż wierzyć mi się nie chce, że pan chce wymienić luksusową willę na stary zaniedbany dom z kawałkiem ziemi piątej klasy – powiedziała podejrzliwie ekspedientka.

- Czy podpisujemy jutro umowę? – zapytałem.

- Tak – wydusiła pośpiesznie z siebie, jakby bała się, że czar zaraz pryśnie i okienko transferowe się zatrzaśnie.

- Wobec tego powinniśmy to uczcić, czy mam zamówić catering?

- Nie, mamy sporo zapasów i coś z nimi trzeba zrobić – dodała.

- Jeżeli do podpisania umowy panie niczego z domu nie zabiorą albo nie zastrzegą, to z chwilą jej podpisania oprócz rzeczy osobistych, wszystko przechodzi na moją własność. W zamian zabieram z willi tylko swoje rzeczy osobiste, w tym mój laptop i dokumenty, które moja gospodyni zapakuje jutro rano do jednego samochodu osobowego, a kierowca dostarczy je tutaj. Drugi zostawiam wam jako wyposażenie domu, ponieważ nie chcę, żebyście nosiły zakupy i czuły się w jakiś sposób uwięzione w nowym domu – uściśliłem.

Staruszka z córką szybko i sprawnie przystąpiły do szykowania kolacji, by nią potwierdzić transakcję i zaspokoić własny głód, powstały po wyczerpujących rozmyślaniach nad podjęciem decyzji. Irenka, w tym czasie nie odstępowała mnie na krok i wypytywała o najdrobniejsze szczegóły w nowym domu. Podobnie jak większość dzieci w jej wieku najbardziej interesowało ją sterowanie udogodnieniami i podgrzewany basen z rozsuwanym w okresie letnim dachem. Rozległy teren ogrodzonej posesji powinien zapewnić bezpieczeństwo i miejsce do zabawy, natomiast kozom sporo karmy.

Uśmiechnąłem się na myśl o wypasach zwierząt w ekskluzywnej dzielnicy. Moi, a wkrótce ich sąsiedzi, jak zobaczą albo zaproszeni do nich goście ujrzą pasące się zwierzęta, z pewnością będą „przeszczęśliwi". Jeszcze, gdy pani starsza grządki warzywne na ich widoku zrobi, z pewnością staną na uszach, by ich stamtąd przegonić.

Najdziwniejsze było, że żadna z pań nie zapytała, ile kosztuje utrzymanie takiej posesji. Może planują rozsądnie, wykorzystają sytuacje, a po staniu się właścicielkami, dokonają sprzedaży albo zamiany z dopłatą na mniejszą, bardziej ekonomiczną. Tylko nie był to już mój problem, więc więcej sobie nie zaprzątałem tym głowy, skoro nie jest to moja sprawa.

Kolacja była smakowita, panie w dobrych humorach, a ja awansowałem do roli gościa i nie miałem spać na sianie tylko w pokoiku na górze, w którym najprawdopodobniej było szalenie gorąco. Dlatego grzecznie odmówiłem, ponieważ najprawdopodobniej była to moja jedyna okazja w życiu, by spędzić noc w sposób i miejscu, jakie wkrótce przestanie istnieć.

Rano wygrzebałem się ze siana wypoczęty po wczorajszym wysiłku fizycznym i jak się okazało bardzo wcześnie. Miałem możliwość przelotnie ujrzeć jeszcze zmierzającą w zawiły sposób do pracy ekspedientkę, która chciała załatwić sobie dzień wolny. W tym czasie pani starsza już w obejściu się krzątała, karmiąc kury i obrządzała kozy. Wyjątkowo była skupiona na tych czynnościach, jakby w ten sposób chciała się z nimi pożegnać. Widząc mnie, zaprosiła na śniadanie, lecz zanim się na nim pojawiłem, wziąłem za pomocą konewki i sznurka zimny poranny prysznic. Dwudniowego zarostu się pozbyłem z pomocą akumulatorowej maszynki do golenia, zabranej z domu. Następnie przebrałem się w czyste rzeczy wyciągnięte z plecaka i doprowadzony do porządku w dobrym nastroju spożywałem śniadanie, które wyniosłem przed dom i postawiłem na pieńku służącym do rąbania drewna. Pojawienie się zaspanej Irenki, wołającej babcię, wyrwało mnie z zadymy i podziwiania panoramy okolicy.

- Ostatnio twoją babcię widziałem przy kozach, miała je wyprowadzić na pastwisko – powiedziałem głośno do małej, żeby ją uspokoić.

Dziewczynka w różowej piżamce z rysunkami nieznanych mi postaci z bajek podeszła przecierając oczy. Widocznie kobiety długo w nocy musiały rozmawiać ze sobą, a dziecko przysłuchiwało się ich dyskusji. Dlatego zasnęła późno i się nie wyspała, może coś jej się przyśniło i teraz zaspana szuka babci.

- Widzę babcię, tam pod lasem – powiedziała z wyciągniętą rączką.

Spojrzałem w kierunku wskazanym przez Irenkę i dostrzegłem starszą panią, jak palikuje łańcuchy kóz. Trochę się dziwiłem, ponieważ koło domu wczoraj chodziły luzem i nic nie wskazywało, że mają ochotę się gdzieś wybrać. Przywiązanie do łańcucha w miejscu tak odległym mogło być spowodowane jedynie ich bezpieczeństwem.

Kiedy babcia wróciła, zabrała brudne naczynia, razem z wnuczką by ta się przebrała i zjadła śniadanie, a mnie poinformowała, że zaraz przyniesie mi kawę. Więcej słów nie potrzebowałem, aby zrozumieć, że chce ze mną porozmawiać na osobności. Kiedy po pewnym czasie wróciła z dzbanuszkiem parującej kawy i z pustą filiżanką, po napełnieniu powiedziała.

- Wyprowadziłam kozy, najdalej jak mogłam, by mała nie widziała, że nie jadą za nami. W mieście nie ma dla nich miejsca, tam ludzie tylko tolerują psy i koty. Wszystkich innych zwierząt się pozbywają albo przeganiają tak jak ptaki. Nasadzenia, jakie promują w telewizji, nie wytwarzają pokarmu nawet dla owadów. Dlatego oddam w dobre ręce, niech, chociaż inni mają pożytek.

- A kwietne łąki, do jakich zakładania zachęcają – wtrąciłem.

- Spędziłam na wiosce całe życie i wiem, że kwitną najwyżej miesiąc, a powinno być od wiosny do jesieni. Natura im to wszystko zapewnia, lecz miastowi nie tolerują chwastów, owocujących krzewów podobnie jak drzew. Nawet kasztanowców się pozbywają, zamiast robić wszystko by te piękne drzewa zachować. Znajomy mi opowiadał, że jak jechał przez Czechy drogą podobną do naszej powiatowej to wzdłuż niej po obu stronach między miastami i wioskami rosły różne owocowe drzewa stare i młode, a u nas wszystkie wykarczowali. Nawet przy pańskiej willi nie dostrzegłam za wielu kwiatów.

- Tak się składa, że tacy ludzie jak ja nie pozwolą sobie, by ich ważnych gości użądliła przypadkiem pszczoła, czy osa albo inny owad. Oni najlepiej się czują, gdy nic koło nich nie lata, kwiczy czy prycha. Wszelkie inne odstępstwa nie są tolerowane i je zwalczają podobnie jak ogródki warzywne w zasięgu wzroku. W ich świadomości nie ma miejsca na drzewa owocowe, krzewy czy ogrody różane, a kwitnącej lawendy unikają jak diabeł święconej wody.

- Wydaje mi się, że takie życie z dala od natury jest nudne – powiedziała z przekonaniem starsza pani.

- Gdyby tak było powszechnie, to wyrzucanych i wywożonych do lasu, w krzaki śmieci by nie było, a jak pani codziennie widzi, nawet tu na krańcu cywilizacji, jest ich bardzo dużo. Zaledwie ułamek ludzi ma ochotę cokolwiek uprawiać na własne potrzeby, robić przetwory czy suszyć. Wolą iść do sklepu kupić nawet najgorszy chłam, byleby było jak najtaniej i cieszyć się jak coś pochwycą w promocji. To ich dostawcy, sprzedawcy i przemysł oszukuje, faszerując żywność chemią podobnie jak odzież. Przeterminowane produkty spożywcze są odświeżane, lecz nie w każdym kraju informacje te przedzierają się do opinii publicznej. Ostatnio ujawniony taki incydent miał miejsce na Litwie, tam przeterminowaną żywności sprzedano najmniej za milion euro, czyli licząc na nasze ponad sześć milionów złotych, a jak było naprawdę, tego nikt nie wie i się nie dowie. Osobiście staram się unikać szprycowanych produktów i przynajmniej pani mnie nimi uraczyła. Dlatego proszę się kozami nie przejmować, jeżeli zostaną, zaopiekuje się nimi, podobnie jak kurami. Nawet ludzie do obrządku się znajdą, jest to tylko kwestia ceny.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • droga_we_mgle 8 miesięcy temu
    "sąsiedzi, jak zobaczą albo zaproszeni do nich goście ujrzą pasące się zwierzęta, z pewnością będą „przeszczęśliwi". Jeszcze, gdy pani starsza grządki warzywne na ich widoku zrobi, z pewnością staną na uszach, by ich stamtąd przegonić". - na miejscu bohatera uprzedziłabym o tym kobiety. Nieprzygotowanie ich na nieprzyjemności ze strony przyszłych sąsiadów wydaje mi się złośliwe. Choć, jak widać, babcia sama to rozgryzła...

    Szczęśliwie tam, gdzie mieszkam, choć nie jest to wieś, uchowało się jeszcze sporo drzewek owocowych i kasztanowców :) bez nich byłoby okropnie.

    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania