Poprzednie częściZamiana posiadłości – część1

Zamiana posiadłości – część4

Gdyby nie rozchodzący się wspaniały aromat z pewnością wypiąłbym się na propozycję, skoro przed nosem miałem wszystko, co mnie uszczęśliwiało. Jednak poskromiłem wilczy apetyt i z kubkiem nieznanej mi kawy zbożowej w dłoni, czekałem na pierwsze danie, umilając sobie czas konwersacją z Irenką. Dziewczynka stale mnie zaskakiwała, miła doskonałą pamięć i szybko kojarzyła fakty. Często w rozmowie z ludźmi usytuowanymi i wykształconymi nie miałem tak dobrego dialogu, jak z tą małą. Błyskawicznie potrafiła przytaczać informacje usłyszane w telewizji nawet sprzed pół roku. Jednak nie była to zwykła paplanina polegająca na powtarzaniu zasłyszanych informacji, lecz jeszcze potrafiła je zweryfikować w konfrontacji z innymi źródłami. W wyciąganiu wniosków robiła się z niej mistrzyni. Dlatego nikt nie powinien się dziwić, że słuchałem je z otwartą paszczą. Gdybym miał protezę, z pewnością wypadłaby mi buzi, tak bardzo byłem smarkulą oczarowany. Zanim uporałem się z szokiem, że mam przed sobą małego geniusza, babcia postawiła przed moim nosem talerz z zupą i powiedziała.

- Przepraszam, że taka skromna, pan z pewnością przyczajony do bardziej wyszukanych potraw.

Podziękowałem z grzeczności i z łyżką w dłoni zastanawiałem się, czy poszperała w moim plecaku, czy mnie z telewizji skojarzyła albo z prasy, skoro nazwała pan.

- Dlaczego pani tak mówi?

- Bo to biedna zupa zalewajka.

Słysząc to, mało się nie udławiłem, ponieważ całkiem niedawno byłem na ekskluzywnym przyjęciu, gdzie gospodarz chciał się wyróżnić spośród tłumu i zaserwował gościom potrawy kuchni staropolskiej, a ta skromna zupka wywołał prawdziwą sensację. Wtedy gdy spróbowałem, się nie dziwiłem, że zalewajka zrobiła prawdziwą furorę. Nigdzie wcześniej i to w wielu miejscach, w jakich przebywałem, nie natrafiłem na coś podobnego, podobnie jak inni goście. Prawdopodobnie dlatego, że większość spotkań opierała się na owocach morza i potrawach z kuchni francuskiej. Czasami serwowano coś z krajów egzotycznych, lecz większość stałych bywalców zwiedziła wszystkie modne oraz znane regiony i tam degustowała najwykwintniejsze regionalne potrawy.

Tym razem wystarczyło mi przełknąć dwie łyżki, by wpaść w prawdziwą ekstazę kulinarną. Zupa była wyśmienita i znacznie smaczniejsza od tej, jaką wcześniej się delektowałem.

- Wyjątkowo smaczna, a w dobrej restauracji taka porcja warta by była przynajmniej pięćdziesiąt złotych. Spodziewam się, że w zwykłym barze około trzydziestu. Czy żur równie dobry pani gotuje? – zapytałem.

- Babcia robi najlepszy żurek na świecie – powiedziała głośno Irenka.

Rozbawiło mnie te jej przekonanie, ponieważ wszyscy wiedzą, że nasze babcie gotują najsmaczniejsze potrawy na świecie, oprócz mojej, która nigdy do kuchni nie weszła. Natomiast dziadek przebywał tam najchętniej, jakby było jego to ulubione miejsce. Nigdy się nie dowiedziałem czy tam była jego ostoja, gdzie małżonka z racji arystokratycznego pochodzenia nigdy nie zaglądała. Oni byli dziwną parą nie tylko dla mnie, wszystko ich różniło, aż do tego stopnia, że znajomi i rodzina stale kpili, które z trojga dzieci jest ich wspólne. Najprawdopodobniej, gdyby babcia była inna, dziadek byłby sławnym restauratorem, a tak pozostała mu niewielka firma, na jaką prywaciarzom przepisy w czasach komunistycznych pozwalały. Teoretycznie mógł się rozwinąć i ją rozbudować, jednak widmo stałych kontroli skutecznie go zniechęciło.

- Bardzo chętnie dla pana ugotuję, lecz nie za darmo, o ile narąbie mi pan trochę drewna, tak na tydzień. O więcej nie ośmielam się prosić z tymi pana wypielęgnowanymi dłońmi.

W pierwszym odruchu chciałem zaprotestować takim stwierdzeniom, ponieważ w dzisiejszych czasach to nie wstyd, że mężczyźni o siebie dbają. Jednak powstrzymałem się, z uwagi na jej podeszły wiek podkreślony licznymi zmarszczkami i spracowanymi dłońmi z zauważalnymi pierwszymi oznakami artretyzmu. Zamiast tego zaproponowałem.

- Jeżeli mi pani pozwoli spędzić noc w stodółce na sianie, to obiecuje solennie, że postaram się naszykować drewna znacznie więcej.

Kolejny raz roześmiała się w mojej obecności i powiedziała.

- Dawno nie słyszałam, żeby ktoś chciał spędzić noc na sianie. Powiem jedno, pan jest jakiś dziwny, zupełnie inny od osób, które spotykałam do tej pory. Wygląda mi pan na zamożnego i wykształconego, więc nie wiem, co pan w tej okolicy szuka, skoro my jesteśmy biednymi ludźmi, lecz uczciwymi – dodała na zakończenie.

Dwuznaczność ostatniego stwierdzenia mocno mnie zabolała, jakby paten uczciwości przysługiwał tylko biednym, a nie bogatym. Skoro tak to dlaczego więzienia są pełne ludzi niemajętnych, to oni, a nie ja pragną się w krótkim czasie wzbogacić, albo uważają, że im się należy więcej niż takim jak oni tylko uczciwie pracującym.

- Czyli tak czy nie? – zapytałem, zamiast w jakiś sposób ripostować i odstawiając pusty talerz, dodałem – dziękuję za pyszną zalewajkę.

- Stos drewna przed domem jest do pana dyspozycji – rzuciła od niechcenia.

Mała, już czekała w boksach, by stać się moją przewodniczką po zawiłościach gospodarskich obowiązków.

- Zanim się wezmę do rąbania, skorzystam jeszcze z toalety – powiedziałem.

Staruszka w tym momencie przybrała nieokreślony wyraz twarzy i spuściła wzrok i wyraźnie powstrzymywała się od ponownego spojrzenia mi w oczy. Wnuczka wyczuła zakłopotanie babki albo temat toalety wcześniej był często poruszany w domu i ona wiedziała, ewentualnie przypuszczała, jak powinna się w tym momencie zachować, by gospodyni mogła wyjść z twarzą.

- Ja wszystko pokażę – powiedziała Irenka.

Udałem się bez ociągania za przewodniczką, by nie drążyć przypadkiem tematu i nie sprawiać więcej sytuacji, jaka dla pani starszej stawała się krępująca. Gdy z małą szedłem w stronę drewnianego lekko pochylonego domku i już z daleka wiedziałem, co tam zastanę. Gdyby przez ostatnie lata nie pojawiły się powszechnie stosowane bardzo podobne, lecz z tworzywa, może i miałbym jakieś opory ze skorzystaniem. Jednak życie już wcześniej przygotowało mnie na takie spotkanie, więc jako stary bywalec takiego lokalu na festynach piwnych, bez kompleksu władowałem się do środka. Jakakolwiek umycie dłoni we wewnątrz podobnie jak w nowoczesnych było niemożliwe, lecz to nie stanowiło problemu, ponieważ niedaleko naprawianej przeze mnie studni, znajdowało się stanowisko do mycia, lub lokalny punkt higieniczny. Mała panienka doprowadziła mnie do miejsca, w którym od długiego czasu rąbano drewno i by zapobiec prawdopodobnemu wypadkowi, zaczęła udzielać instrukcji obsługi siekiery, piły i zachowania w czasie łupania polan i szczap.

- Zauważyłam podczas naprawiania przez pana studni, że ręczne narzędzia i obsługa ich nie należy do pana środowiska. Chociaż bardzo się pan starał, popełniał karygodne błędy. Jednak rąbanie drew należy do prac szczególnie niebezpiecznych i obojgu nam zależy, żeby pan tę przygodę zakończył w jednym kawałku.

Doświadczyłem kolejny raz szoku i niedowierzania, gdy słyszałem te słowa z ust około pięcioletniego dziecka. Coś takiego w moim mniemaniu nigdy nie powinno się wydarzyć i najprawdopodobniej wcześniej, nikt nie był uczestnikiem takiego wykładu. Ona jednak nie przerywała trajkotania, tylko informowała o zachowaniu rozkroku, by przypadkiem ostrza nie wbić sobie w nogę. Sam sposób trzymania siekiery i zamach w jej ocenie był niesłychanie ważny, szczególnie ułożenie dłoni na stylu. Doszedł jeszcze krótki wykład o niewskazanym naciskaniu podczas cięcia piłą drewna i jak bardzo są ważne długie ruchy posuwiste.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • droga_we_mgle 9 miesięcy temu
    Nadal sympatycznie, klimat tej historii mi odpowiada.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania