Daily Terribles 3
W tym tak zwanym Sylwestrze, dniu szampańskiej zabawy i strzelaniu petardami ciężko uświadczyć dobrą stronę. Psy szczekają, koty srają po ścianach, dzieci piszczą, odpadają palce, wypada się z okien i nabawia kontuzji szyj od gapienia się w górę.
Jak się okazuje, można zaznać odrobinę rozrywki, jeśli pójdzie się za róg pomiędzy Galerią i przejdzie kawałek ulicą w stronę targu, gdzie przekrzykują się naganiacze do stoisk z petardami, gotowych prośbą, groźbą, przemocą i przeróżnymi trickami skłonić nieświadomych niczego ludzi do kupienia jak największej ilości petard, fajerwerków i innego szajsu.
Jak wspomniałem, aby wejść w uliczkę, gdzie handluje się fajerwerkami, trzeba przejść obok Galerii. Z niej, około czternastej, akurat gdy przechodziłem obok (spiesząc ze sprawunkami), przebrani za mikołajów ochroniarze wypychali ostatnich pochowanych w kiblach gejów oraz ich klientów — zazwyczaj nieświadomych swoich homoseksualnych ciągot biedaków, którzy przyszli na zakupy z żonami i dziewczynami i zaginęli w akcji. Sam znam jednego nieszczęśnika, zabłąkanego podczas zakupów przedświątecznych i odnalezionego dopiero na Trzech Króli, w salonie mebli po drugiej stronie miasta. Ulica zapełniła się odblaskowymi piórami, ledwo zakrytymi siatką pupami i nabrzmiałymi ustami facetów w kozakach i skórzanych majtkach. Przebrani za mikołajów ochroniarze potraktowali (chyba) rozkaz przełożonego nazbyt dosłownie, bo wypchnęli w ośmiu ponad trzydziestu chłopa poza teren Galerii, to jest poza katastralnie rzecz ujmując, teren (w tym chodnik) i tam ich zostawili, po czym pobiegli z powrotem i zabarykadowali się w środku. Jeden nawet oparł o drzwi kartonowy stand porwany z pobliskiej cukierni, informujący o nowo otwartej pączkarni na ulicy Czarnowiejskiej. Nie wiem, gdzie to jest.
— Rozpędzili się, co? — spytałem, pomagając wstać z ziemi jednemu z załamanych swoją obecną sytuacją facetów z brwiami a'la Pierwszy Dzień Roku W Strzelcach Opolskich.
Typek zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów: płaszcz z podniesionym kołnierzem, ciemnoniebieskie dżinsy, sportowe buty i z powrotem, zatrzymując się na okularach i na długich włosach w totalnym nieładzie, fryzurze w stylu Spałem W Rozpuszczonych I Nie Miałem Czasu Się Poczesać. On sam miał połyskujące, różowe kozaki, białą siatkę tu i tam i czerwone boa z piór. Widział, że ja z kolei patrzyłem na wystający spod jego ciasnych majtek koniec jego przyrodzenia. Że jemu nie jest zimno, pomyślałem.
— Spierdalaj, pedale — powiedział, jak już mu pomogłem wstać i się otrzepać z kurzu i syfu z ziemi. Mogłem przypadkiem zawadzić o jego pośladki ale tak nieseksualnie przecież, tylko tak otrzepująco. I żeby to było powodem do obrażania od razu?
Wzruszyłem na gościa ramionami i, by nie przeciągać tej nowej znajomości i nie zostać wciągniętym w żadną bójkę czy imprezę w stylu hawajskim, pospiesznie oddaliłem się w stronę alejki zajętej przez fajerwerkowców. I to był błąd, bo mogłem na przykład wsiąść w najbliższy autobus, zrobić rundkę po mieście i wysiąść na drugim przystanku, przejść przez mostek i dotrzeć na pobliski parking, gdzie zostawiłem samochód. Ale nie znam aż tak topografii miasta, przecież nie muszę wszystkiego wiedzieć.
Facet z zepsutymi zębami chuchnął we mnie kiełbasianym dechem i zaproponował mi SuperTryskawkę3000 za Jedynie Piętnaście Dzieesio-Dziewie, co było jawną prowokacją, bo już w najbliższym stoisku babka z ciemnymi odrostami i szaro-granatowej pikowanej kurtce z futrem na kapturze oferowała dwa Tryskatory i paczkę pikolaków za cziści pień, a chudy miernota na samiuśkim końcu miał najtaniej, bo oferował pięć pudełek pikolaków, dwa średnie achtungi i Tryskatora za dwajścia. Sześć kompletów za stówę.
— Co tak tanio? — pytam.
— A bo te chuje oblały mnie i moje stoisko wodą i chcę już iść do domu — odpowiedział facet.
— Które chuje? — spytałem, bo tak mi się żal chłopiny zrobiło i uznałem, że kiedy, jak nie teraz, jest najlepszy czas na walkę o jakąkolwiek sprawiedliwość społeczną?
Chłopek, z twarzą jak cocker-spaniel, pokazał palcem na wszystkich, których miał po swojej prawej stronie. Czyli w praktyce: wszystkich.
— Nie no, chyba wszyscy pana nie wrzucili...
Podszedł jakiś dzieciak i kupił od faceta zestaw za dwie dychy. Facet na chwilę się rozpromienił, bo zostało mu już mniej towaru do puszczenia.
— Wszyscy. A rozkazywała im ta cipa, ta posługaczka szatana, ta brudna kurwa w niebieskim — wskazał palcem na facetkę z odrostami, koło której zebrali się wyrzuceni przez mikołajów geje.
— To jest granatowy — powiedziałem, bo sprawiedliwość społeczna obejmuje również dbałość o poprawne nazewnictwo kolorów. Jakby powiedział w zielonym, to mógłby to być jednocześnie facet o wyglądzie myśliwego w moro i kaloszach, naganiający dzieciaków pokazami strzału z achtunga co piętnaście minut; albo nastolatka w piżdżąco zielonej kurtce i ze słuchawko-nausznikami, usiłująca pchnąć wyglądające na stare rakiety, fajerbole i magnumy.
— Jeden chuj. Ta, przy której kręcą się te pedały — dodał, wskazując zaczepiających przechodniów chłopaków z Galerii.
— Geje — poprawiłem odruchowo faceta.
Facet wyszedł poza swoje stoisko, objął mnie ramieniem i mówi:
— Patrz pan, czy to jest normalne? Ani to facet, panie, bo chłopy się nie malują, ani baba, panie, bo kutasa prawie na zewnątrz ma, wystawiony taki stoi, jak kurwa o latarnię się podpiera. — Zapowietrzył się, odczekał chwilę, sięgnął po e-papierosa i zaciągnął się kilka razy. Zaskwierczało to coś, co tam skwierczy w tych urządzeniach (nie wiem co). — Panie, to ciota jest, cwel, nie facet. Pan jesteś facet, ja jestem facet, nawet ten chuj Stachu to jest facet! — Wskazał myśliwego z wąsem. — Ale to, panie, to jest skurwiała zaraza na usłuchach tej kurwy z odrostami!
Na chwilę przestałem faceta słuchać, bo z tyłu Galerii wyszło dwóch facetów w strojach mikołajów i, podtrzymując się nawzajem, szli rozkołysanym krokiem w stronę mostku, by przejść na drugą stronę do nas. Wokół gejów zapanowało poruszenie, z torebek wyciągnięto pałki teleskopowe i kastety.
— Poczekaj pan, bo tu się większe nieszczęścia odpierdalają — powiedziałem i zostawiłem narzekającego pierdołę za sobą. Przepchałem się ledwo przez tłum ojców i synów targających wybuchowe rury, zamki i pudełka.
Gdy dotarłem wreszcie do końca alejki, dwóch gejów okładało torebkami jednego mikołaja, uchylającego się od ciosów zręcznymi unikami, reszta zaś kopała niezdarnie z tych swoich kozaczków na platformie drugiego. Choć mieli kastety i pałki, nie używali ich.
— Czemu mu pan z kastetu nie przywali? — spytał jednego geja dzieciak, ale szybko odciągnął go jeden z bogobojnych rodziców i gówniarz zniknął w tłumie. Ktoś krzyknął, wybuchła petarda, tłum zafalował. Nawet geje na moment przestali. Jak na komendę mikołaje zebrali się z ziemi, wspomagani przez zawiązane naprędce Konsorcjum Pomocy Zgnębionym Mikołajom w osobie kilku szarych facetów z tłumu, ewidentnie szukających dobrego powodu, żeby nie kupić gówniarzom fontanny za trzy dychy, czyli w praktyce: nie wyjebać ciężko zarobionych pieniędzy w powietrze. Rozległo się jeszcze kilka wybuchów. W ciszy, jaka po nich zapadła rozległ się krzyk, a potem płacz dziecka. Poszedłem tam.
— A te od pana petardy nie wybuchły! — powiedział dzieciak, wskazując na smutnego typa od teorii spiskowych. Facet pospiesznie wrzucał klamoty do torby i wyglądał, jakby chciał uciekać. Jakiś facet w dresach usiłował odpalić achtunga, ale skruszyła mu się siarka i zaklął potężnie takimi słowy, że nie powtórzę.
— Oszukał nas, chuj!
— Złodziej! — krzyknął ktoś.
Wzruszyłem na gościa ramionami już drugi raz tego dnia. Z jednej strony szkoda, że go oblali, z drugiej - sprzedawanie zamoczonych petard dzieciakom i wciskanie kitu... Obrażanie gejów! No, nic, tylko na takie indywiduum już wzruszyć ramionami. Odwróciłem się do nich wszystkich plecami i poszedłem w stronę mojego samochodu, który zostawiłem gdzieś w poblisku.
— Pedały! — krzyknął jeszcze ktoś i aż z ciekawości przystanąłem. Odwróciłem się, spragniony widowisk.
Byłem w mniejszości, bo przerzedziło się tam w ludności, matki zabrały dzieci i zwiały jak szczury z tonącego okrętu. Niektórzy sprzedawcy zwijali kramy, bo w powietrzu czuć było zbliżającą się zadymę. Wyodrębniły się dwie grupy: zdesperowani handlarze petardami i fajerwerkami uzbrojeni w składane taborety i rulony z pięćdziesięciogroszówkami w skarpetach oraz uzbrojeni w kastety i pałki, zaprawieni w bojach półnadzy geje w wysokich obcasach. Trzecią grupę stanowili ci, którzy nie lubili ani jednych, ani drugich - właściciele psów i kotów oraz dziadki wypełzłe z okolicznego kościoła.
Nie mogłem oprzeć się okazji i rzuciłem pomiędzy nich zakupioną naprędce petardę z czachą.
— Wy kurwy! — krzyknął ktoś, gdy wybuchła petarda i mały pies się rozszczekał. Jak dym się rozwiał, jeden z gejów leżał na ziemi. Jego koledzy rozwinęli pałki i rzucili się na handlarzy kręcących już skarpecianymi bolasami. Pieski rwały się ze smyczy, babcie zaciskały pomarszczone dłonie na parasolach.
Gdy ruszyli... Ach!
Było na co popatrzeć.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania