Daily Terribles / Penny Pulp - Wampir Bogusław
W zeszły czwartek udałem się do austriackiego Horst, żeby tam odczyniać uroki z drewnianego domu pani Dungannon. Pani Kate, bo tak kazała się nazywać, mieszkała z panem Dungannonem, jak kazała nazywać swojego nieżyjącego od lat męża, przez dwadzieścia dziewięć lat, osiem miesięcy i trzy tygodnie i odkąd zmarł, nie potrafiła, jak twierdzi, znaleźć sobie miejsca.
A babeczka z niej nieziemska. Spokrewniona z moją podopieczną, której urok i wdzięki znają już chyba wszyscy w powiecie. Moja wspaniała żona zabrała młodą i pojechały na masaże terapeutyczne do Konigsburga, a mnie w udziale przypadła pani Dungannon i jej dom, w którym straszy.
– Niech pani powie, pani Dungannon, co właściwie się dzieje – poprosiłem, gdy już grzeczności mieliśmy za sobą.
Na dobrą sprawę byłem w jej domu od dwunastu minut i nie odczuwało się tam niczego nadzwyczajnego. Ot, dom. Budynek z drewna, jakich wiele, Myszy, owszem. Karaczany, być może. Kuna, z pewnością. Koty, pies, wszystko na swoim miejscu. Aktywności z mojego zakresu zainteresowań – brak.
– W czym właściwie jest problem, Kate?
Pani Dungannon załamuje ręce i przechodzi do meritum.
– Słyszał pan doktor o Krakaszu?
Słyszałem, ale miałem nadzieję, że śnię.
– O krakaszu? – Spojrzałem na nią, mrużąc oczy. Może wariatka, może dziwaczka, ale wyglądała na normalną babkę pod pięćdziesiątkę. Piękną jak z obrazka, ale normalną. – O krakaszu nie słyszałem.
– Krakasz – powiedziała. – Craak-ash’. Jest taka legenda w Irlandii, że w wigilię ćwierćwiecza nocy poślubnej na miejscu utraty cnoty, pod postacią dżentelmena w cylindrze pojawia się stwór, który ma zadać trzy pytania. No i przybył, ale nie było nas wtedy w domu. Więc zadał trzy pytania naszej sąsiadce, pani Pomeroy.
Aha, na pewno. Krakasz-srakasz. Już ja wiem, co to za dżentelmen w cylindrze. Dyrdymały i wierzenia głupców! W tym mnie, bo uwierzyłem jednemu takiemu...
– Jakie to były pytania? – spytałem, zniecierpliwiony tym jej bajdurzeniem o jakichś pierdołach z wyspy, gdzie do dziś się wierzy w leprochauny. Tu jest Europa Centralna, chciałem jej powiedzieć, ale że to dobra (i ładna) znajoma mojej teściowej…
– Jakieś trzy dziwne. – Facetka odpaliła papierosa i zalała kubki świeżą herbatą. – Coś o Koperniku, o Mastalerzu i Bącwie?
No, pięknie. Wampir Bogusław znowu w akcji. A już myślałem, że będzie spokój, po tym jak pięć lat temu kazałem mu wypieprzać na drugi koniec świata i tam zanudzać ludzi swoimi bzdurami. Kto by pomyślał, że jeszcze kiedykolwiek o nim usłyszę?
– I co pani sąsiadka odpowiedziała? – Zapowiadało się na łatwy zarobek, ale postanowiłem wypytać facetkę o wszystkie możliwe detale. A nuż byłem w błędzie. A nuż coś pominąłem.
– Moja sąsiadka, pani Pomeroy, zaginęła dwa dni później, nigdy nie udzielając mi odpowiedzi na to, co wydarzyło się tamtej nocy. Nie widziałam jej od czterech lat, aż do przedwczoraj – wyznała. – Przedwczoraj, czyli kiedy, przysięgam, ujrzałam jej twarz przez okno.
– Widziała pani, Kate, swoją dawną sąsiadkę przez okno?
– No, tak. – Napiła się herbaty i oparła palce o gorący kubek. – Zaginioną sąsiadkę, trzeba dodać.
Odetchnęła mocno, falując wydatnym biustem. Zrobiło mi się ciepło.
– Taa, zaginioną... – Mimowolnie uciekłem wzrokiem w stronę dwóch półkul, ale zmitygowałem się błyskawicznie. – Niech pani chwilę poczeka, muszę zadzwonić do żony.
Wyszedłem na zewnątrz, a że nie było zasięgu, pokrążyłem chwilę i zszedłem ścieżynką w stronę drogi. Kopnąłem kilka kamyków, odetchnąłem alpejskim powietrzem i rozejrzałem się dookoła. Po drugiej stronie ulicy był dom, w którego ogródku, przysięgam na własne pojedyncze włosy w brodzie, motyką w śniegu walczył nie kto inny, tylko…
– Boguś! – zawołałem, startując sprintem w jego stronę. Zanim się obejrzał, zdążył jedynie unieść motykę i lekko cofnąć w stronę drzewa.
Alpejskie domki w tej okolicy nie są poodgradzane płotami, więc po kilku szybkich ruchach i przeskoczeniu jednego parkaniku byłem już na jego podwórku i przyciskałem do jego bladej krtani głowicę mojego funkiel-nowego, bezodrzutowego, ciesielskiego młotka z wydłużonym trzonkiem. Platerowanego srebrem, należy dodać. Grubiuśko.
Żona mnie kocha, ale to materiał na inną opowieść.
– Boguś! – Udałem jowialny ton, wiercąc go wzrokiem. – A ty co tu robisz? Miałeś być w Australii, o ile pamiętam… albo w Idaho. – Przycisnąłem go do tego samego drzewa, którego korzenie usiłował zwalczyć w zamarzniętej ziemi motyką. – A nie tak bliziutko, do Irlandii czy w Alpy, żeby wodę z mózgu babom robić. Co to za akcja, że rozpowiadasz dyrdymały o Koperniku i Mastalerzu…? Znowu? Porządne panie z ładnymi cycuszkami po nocach straszysz?
Wampir Bogusław, znany teoretyk płaskiej ziemi i wszelkich teorii spiskowych, westchnął i byłbym może uwierzył w jego skruchę, ale niemal niedostrzegalne skrzypnięcie i ruch za plecami zdradził, że skrada mi się za plecami… ktoś.
– Ożeż ty, kurw...!
Przytrzymując wampira za szmaty, zamachnąłem się młotkiem po półkolu za plecami. Pech chciał, że trafiłem, i to samym czubkiem ostrza prosto w rozczochraną głowę jakiejś kobiety po pięćdziesiątce, która najwyraźniej nie odczuwała zimna i zwykła po śniegu chadzać na bosaka, ze strażackim toporem w rękach.
– Oj…
Bogusław popatrzył mi przez ramię. Uśmiechnięty jakiś taki spytał:
– Naprawdę musiałeś ją zabijać? Nie dało się jakoś inaczej?
Przycisnąłem srebro z powrotem do jego krtani. Żartowniś...
– Chcesz mi powiedzieć, że ta stara wariatka nie odjebałaby mi głowy tym toporem? – Poszukiwałem jego wzroku. Gdy go znalazłem, nie wytrzymał mojego spojrzenia. Wampir miękkim chujem robiony Bogusław, jego mać.
– Odjebałaby. Ale nie odjebała, a to się liczy, nieprawdaż?
Walczyłem ze sobą przez chwilę. Za moimi plecami babka w niebieskim powoli zamieniała się w pył. Boguś tam nawet nie zerknął, chuj jeden. Pewnie nie wierzyła w krawędź, przez którą woda spływa w kosmos.
– Bogusław, a dałbyś mi drugą szansę? Gdybyś wiedział, że ci odpuszczę, dałbyś?
Jedyny mi znajomy prawdomówny wampir-idiota, snujący kretyńskie teorie i noszący w dwudziestym pierwszym wieku cylinder i wierzący w płaską ziemię, pokręcił głową.
– Przez wzgląd na starą znajomość i mój dobry humor, postanawiam dać ci szansę. Pod warunkiem, że faktycznie nie odjebiesz znowu szpiega z krainy deszczowców i nie zobaczę cię za pięć lat hasającego po opłotkach Amsterdamu z ulotkami o płaskiej ziemi i produkującego kolejne potworki z naiwnych starych bab… Okej?
Wampir pokiwał głową smutno i zamknął oczy. Rozejrzałem się dokoła, czy jakaś Heidi nie doniesie na mnie tym ichnim służbom porządkowym i uniosłem młotek.
Dwadzieścia pięć minut zajęło mi załatwienie go na cacy. Przesypałem całość do pudełka po herbacie, które znalazłem w domu Bogusia i obiecałem, że odeślę pudełko do teściowej do Schrobenhausen, gdzie za kilka lat wymieszam go z krwią i wsadzę do samolotu.
Wróciłem do domu pani Dungannon.
– Załatwione, Kate. – Zamknąłem za sobą drzwi i poczułem się nagle strasznie zmęczony. Pewnie to alpejskie powietrze.
Kate, czyli pani Dungannon, znanym mi ruchem wyciągnęła spomiędzy piersi zwitek ojro gruby jak mój nadgarstek. Uniosłem się honorem i udawałem, że wcale nie potrzebuję kasy na paliwo, bo portfel zostawiłem przy mojej żonie, a żonę w innym kraju. Alpejska wdowa po ostrym targu uzgodniła, że wypłaci mi połowę w gotówce a drugą w naturze. Jak się nie zgodzić?
Kilka godzin później, gdy ona spała snem sprawiedliwego, w nie nawiedzanym przez nikogo domu z myszami i innym gównem, ja jechałem w stronę mojej żony i podopiecznej niepewny, jak wytłumaczę trwający siedemnaście sekund stojąco-klęczący romans ze znajomą czterdziestosześciolatką.
Wampir na siedzeniu pasażera nie miał prawa ani słyszeć moich myśli ani prychać, ale z jakiegoś powodu czułem, że to robi.
– Wyrzucę cię do rzeki, nieumarła cioto – zagroziłem. Wszelkie poczucia zniknęły jak ręką odjął.
Dalsza podróż odbyła się już bez ekscesów.
Komentarze (10)
!
!
!
!
Tak, przeczytałam.
i
Tak, podobało mi się.
"Aha, na pewno. Krakasz-srakasz. Już ja wiem, co to za dżentelmen w cylindrze." — Haha. Prychłem.
"stalerzu i Bącwie?
No, pięknie. Wampir Bogusław znowu w akcji. A już myślałem, że będzie spokój, po tym jak pięć lat temu kazałem mu wypieprzać na drugi koniec świata i tam zanudzać ludzi swoimi bzdurami." — Prawie jak Ozar.
"Wampir Bogusław, znany teoretyk płaskiej ziemi i wszelkich teorii spiskowych, westchnął i byłbym może uwierzył w jego skruchę, ale niemal niedostrzegalne skrzypnięcie i ruch za plecami zdradził, że skrada mi się za plecami… ktoś. - Nie prawie. Ozar.
"Wampir miękkim chujem robiony Bogusław, jego mać. " - spoko
Bardzo zacne. Śmieszne.
Miało być śmieszne i jest, to dybrze. Puzdrø
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania