Poprzednie częściDaily Terribles 1

Daily Terribles 4

W moim mieście Nowy Rok obchodzono bardzo hucznie. (Koleżanka, która udaje, że nie pali i spryskuje się wodą kwiatową oraz namiętnie żuje gumę, tańczyła po raz pierwszy od szesnastu lat, kiedy to miała studniówkę. Podobno tańczenie na ślubie się nie liczy, bo i tam czuła się jak gówno w trawie.)

Zaraz po nadejściu ranka, wszystkie niedobitki z imprez, jeszcze pijani i wciąż nietrzeźwi zebrali się pod placem kościelym, by tam roztrząsać, jak to jest możliwe, że mimo iż wszyscy bezbożnicy jak co roku celowali w wieżę kościelną z tych swoich rakiet SuperBomber, wszystkie chybiły celu, a jeśli ktoś trafił, to na białawej wieży kościoła nie ma ani śladu po wczorajszych usiłowaniach. Magia wiary. Wiara czyni cuda, mówili. Ale ja obstawiam, że Waldek zwyczajnie się w tym roku nie przyłożył.

Na plecach najwyższego satanisty w gminie, Waldka, pojawiła się bieda. Pojawił się pod kościołem, na wyrysowanym węglem odwróconym krzyżu z tyłu zakrystii złożył pocałunek, uronił łzę i poszedł w stronę domu. Katolickie dzieci obrzuciły go śnieżkami, niegotowe wcale na gniew i rozpętane, obiecywane od tysiącleci piekło na ziemi. Waldi miał zgotować otwarcie dziewiątych wrót i spuszczenie wpierdolu nawet matkom dzieci, umysłowym miernotom zapychającym każdą samodzielną myśl kluską i czekoladą, do spółki z telewizją i wódką.

— Nie pijesz wódki? To niedobrze — powiedziała mi kiedyś jedna taka lalunia, gdy w sklepie kupowałem wino dla małżonki. — Facet powinien pić wódkę. I piwo.

— Ha, ha! Jak to wódki nie pije?! Ha, ha! — zarechotała druga, taka sama mentalnie istota, patykowato chuda młoda matka z kołnierzem w wyliniałe plastikowe futro i z nogami tak chudymi, że jeśli dziecko spomiędzy tych nóg wyszło, to może nie jej. Dodam, że w jednej ręce miała puszkę żubra, drugą trzymała za rękę umorusane od stóp do głów dziecko, pchające do buzi czekoladki Kinder Choco-Bons. — To może jeszcze telewizji nie ogląda! Hahahaha!

I po chwili rechotały już obie, młode mamusie z mojej okolicy. Gdy opowiedziałem o tym Waldkowi, przyobiecał do końca roku wywrzeć na nie swoją pomstę.

Ale nie wywarł, bo pierwszego stycznia, w Nowy Rok wyszło na to, że telewizorowato-żubrowo-wódkowe mamusie, uczestniczki pięćset plus... dalej patologizują siebie i wszystkich dookoła.

— Jak to jest, Waldi? — spytałem go, gdy udało mi się go wreszcie dogonić. Waldek jest chudszy ode mnie o dobre piętnaście kilo i wyższy o kilka centymetrów, więc z uwagi na mniejszą masę potrzebną do uzyskania prędkości (oraz dzięki większej aerodynamice własnej), nasz gminny satanista porusza się naprawdę prędko. I to nawet nie jest kwestia przebierania nogami – robi powolne, długie susy jak wampir w biegówkach. Kiedyś jeździł na rolkach.

— Nie mogę teraz, kurwa — odpowiedział tylko półgębkiem, wsunął głębiej łeb w kraciasty szalik i przyspieszył.

— Miałeś odjebać te mamuśki od telewizji i wódki — przypomniałem mu tak, żeby pamiętał.

Zatrzymał się na ulicy, odwrócił do mnie.

— Miałem odjebać te wstrętne abominacje, kurwiska niegodne by stąpać po zielonej trawie i brązowej ziemi... Ale nie zdążyłem. — Machnął ręką. — Jeszcze do tego na plecach usiadła mi bieda i muszę najpierw przelawejować kilka dni, a potem podłożę bombę pod ten kiosk, gdzie kupują piwsko. — Nachylił się konspiracyjnie do mnie. — Pasuje ci takie coś?

Co mi ma nie pasować? Przysięga dana pośrodku ulicy Brzozowej, gdzie z lewej dom i z prawej dom, a w okolicy jak nie totalna patola, to na jednym końcu kościół, a na drugim mieszka czołowy przedstawiciel miejscowej gejkultury.

— Przelawejować?

— No, dopóki mi bieda nie zejdzie z pleców, kurwa. Nie widzisz jej?

Przyjrzałem się dokładnie brązowej kurtce. Na plecach faktycznie, uwieszona była taka niewielka bieda. Jak ją dźgnąłem paluchem, zasyczała na mnie i wytrzeszczyła żółte ślepia. Po chwili wydała z siebie dźwięk, takie "nnng" i coś upadło na śnieg, tuż przy moich stopach.

— Zesrała się bieda, Waldi — zauważyłem trzeźwo. Kupa parowała lekko, choc wyglądała raczej jak kawałek żużlu z pieca.

Waldek odwrócił się, pochylił z rękami w kieszeniach i kopniakiem posłał bryłkę w stronę krawężnika.

— Taa, to zaraz będzie płakać. Spierdalam do chaty.

I pobiegł, przyspieszając na tych swoich długich kończynach, by dobiec zanim bieda się na dobre rozryczy. Ja zaś zszedłem z drogi na chodnik i udałem się w stronę kościoła, bo tam zostawiłem samochód. Przed nim zaparkowały wózek z dzieckiem jakieś piczuliny i na masce mojej fury rozłożyły browary. Pod kościołem, przypominam.

— Wypierdalać — ostrzegłem, wsiadając do auta. Przekręciłem kluczyk i nadepnąłem na gaz, żeby je postraszyć.

Chyba nie tego się spodziewały. Ta z dupą równie wielką co nos, pchnęła wózek i zgarnęła browara, druga, chuda z dzieckiem przyklejonym do ręki i smartfonem w drugiej usiłowała prędko się zdecydować, którą ręką zgarnąć swoje piwo i odskoczyć, ale skończyło się na tym, że wyrżnęła orła tuż obok, robiąc dla mnie wolny przejazd. Ruszyłem od razu, by zatrzymać się kilkanaście metrów dalej i wystawić im środkowy palec przez uchylone drzwi.

Chciałem przez okno, ale mróz taki ściął, że się nie dało. Jak ruszałem, z daleka słyszałem, jak u Waldka bieda płacze. Mam nadzieję, że jednak uda mu się odlawejować biedę i odjebać te lampucery.

W Nowy Rok weszliśmy optymistycznie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania