Poprzednie częściDaily Terribles 1

Daily Terribles / Penny Pulp - Azjatka w czerwieni

Znowu gościnne występy, tym razem niespecjalnie z własnej woli. Miałem spotkać się z żoną i naszą protegowaną, Sonią, u moich teściów, rodziców Kleo, którzy mieli dla nas jakoby jakąś niespodziankę. Tylko że nie dojechałem. Mityng zastępczy ustaliliśmy w Wolfratshausen, mniej więcej w połowie drogi między moim ówczesnym położeniem a nimi – Kleo razem z Sonią były już w drodze z Konigsburga, czy jak to się tam nazywało. C

Zatrzymałem się mniej więcej w połowie drogi, w Innsbrucku, ażeby trochę odpocząć – zaczynało zmierzchać, a popierdalanie po nocy przez nieznane drogi… nie uśmiechało mi się. Zwłaszcza w krainie, z której to wszystko kiedyś wypełzło i wypełza do dziś: w górach dzielących Europę na północ i południe. Wprawdzie do samego epicentrum, Schwarzwaldu był jeszcze kawałek, ale to bez znaczenia. Byłem w Innsbrucku i, choć miałem przy sobie wampira, który mógłby wisieć mi przysługę… gdybym go zreanimował a on był w nastroju na wdzięczność, nie na odgryzanie mi głowy. Poza tym, miałem przy sobie tylko zaostrzony do używalności amerykański bagnet do garanda i posrebrzany młotek ciesielski – dwa przedmioty, dzięki którym mogłem cokolwiek zdziałać. Żadnego pistoletu przecież, czy kałacha, nie będę woził ze sobą. Nawet po Europie, nawet po Schengen. Nigdy nic nie wiadomo.

Dzwoniłem do Kleo, ale były jeszcze dość daleko i nie miały się pojawić w okolicy jeszcze przez co najmniej dwie-trzy godziny. Więc postanowiłem, nienękany przez nikogo, odpocząć w samochodzie jak dziadowski turysta.

Pech chciał, że byłem świadkiem sytuacji, przez którą wyszedłem z samochodu i zaczęły się zwyczajowe schody.

Kilkanaście metrów ode mnie, w świetle latarni szła jakaś azjatycko wyglądająca kobieta w czerwonej sukience i w szpilkach. Przyjemnie było oko zawiesić. Gdy tak zawieszałem, dostrzegłem skradającego się zaraz za nią typka, ewidentnie spod ciemnej gwiazdy i o złych zamiarach. Gdy skręciła za róg, jegomość rozejrzał się i poszedł za nią. Pomyślałem: nie moja sprawa. Pomyślałem: przypadek.

A potem pomyślałem: a co, jeśli? Co, jeśli byłaby to Kleo? Albo Sonia?

I już biegłem w tamtą stronę, pobrzękując żelastwem w kieszeniach mojego kitla, z którym jak dotąd nie udało mi się rozstać. Wyglądałem wprawdzie jak aptekarz, ale kto powiedział, że to źle?

Za rogiem zobaczyłem nietypowy obrazek: Dziewczyna zmierzała w stronę zniszczonego i zrujnowanego domu, a facet zniknął. Odprowadzałem ją chwilę wzrokiem, ale jedyne, co z tego wynikło, to dostałem oczopląsu – w tamtej ruince najwyraźniej ktoś się świetnie bawił, zapalając światło i gasząc je naprzemiennie. Mignął mi znowu ten facet, przytulony do ściany budynku. Azjatka w czerwieni stukała obcasami równie głośno, co przedtem, za to facet musiał mieć chyba podeszwy z kartonu, poruszał się bezgłośnie jak ninja.

Miałem nadzieję, że to nic, że ustawiona rozgrywka między dziwką a klientem, albo że taka nowomodna zabawa miejska i nie będę musiał się wtrącać. Młotek jednak śpiewał mi zza pazuchy, że zupełnie jestem głupcem i nie ma co liczyć na cuda.

Tak naprawdę to nie śpiewał; młotki nie śpiewają, oczywiście, a ja nie jestem nienormalny, słowo.

Zerknąłem w stronę budynku – czerwona sukienka wchodziła właśnie przez zrujnowaną klatkę schodową do środka. Kilkanaście sekund później facet wszedł za nią.

Walczyłem ze sobą. Wejść, czy nie wejść? Przerwać, cokolwiek by się tam nie działo, czy nie przerywać?

Chuj, pomyślałem. Wchodzę. Najwyżej. Kleo ma mnie na lokalizatorze, więc dopóki nikt lub nic nie upierdoli mi ręki poniżej łokcia, powinna mnie zlokalizować, choćby trupa po czipie. Odetchnąłem kilka razy i wszedłem.

Zaraz za drzwiami stał inny facet i na wysokość pasa trzymał za głowę chłopaczka, najwyżej siedemnastoletniego. Obchodził się z nim tak energicznie i brutalnie, że aż mnie odrzuciło. W środku stał jakiś ćpun i cykał światłem. Facet, którego śledziłem, stał obok niego i rozmawiali o czymś. Rozejrzałem się po pomieszczeniu: same ćpuny, geje, jakieś akcje z nieletnimi. Cóż mogłem zrobić? Chciałem wyjść, ale postanowiłem jeszcze wejść na piętro, zobaczyć, upewnić się, że szykowna babeczka jest cała i zdrowa. Nigdzie na dole jej nie było a to, co widziałem, sprawiło, że chciało mi się rzygać, strzelać, dołączać i iść do bankomatu po hajs – a byłem tam najwyżej minutę. Taki miks doznań, nieprawdopodobne. Usłyszałem stłumione kroki na górze i opamiętałem się.

Z ręką na rękojeści noża wszedłem w czerń klatki schodowej.

Chryste, jaki syf. Strzykawki, lalki, szmaty; totalne dziadostwo. Wszedłem na piętro i sprawdziłem pierwsze pomieszczenie. Puste. Drugie, z oknem… Puste. Odwróciłem się, nasłuchując kroków czy czegokolwiek. Nic. Pozostało jedno, o ile się orientowałem, pomieszczenie. Oddzielało mnie od niego coś na kształt drzwi.

Pchnąłem je, gotów na wszystko.

Zaraz za nimi, w świetle przenośnego halogenu dwużarnikowego, przy krawędzi rozwalonej ściany stała ona: Azjatka w czerwieni i na obcasach.

– No więc masz mnie. Co z tym zrobisz? – spytała po angielsku głosem, który wyobrażałem sobie wcześniej. – Śledziłeś mnie aż dotąd. Po co? – Odwróciła się.

Za późno wyciągnąłem pustą rękę zza pazuchy. O milisekundę, jak sądzę.

– Myślałem, że jest pani w opresji, ten facet na dole…

– Ten facet na dole to nikt. – Jej głos brzmiał jak ze snu, w dodatku byłem prawie pewien, że tym razem mówiła po polsku. Nie byłem pewny.

Zrobiła krok w moją stronę. – Zawsze śledzisz nieznajome kobiety?

Poczułem się jak baran. Miałem ku temu pełne prawo. Zrobiłem przepraszający gest i postanowiłem, że się wycofam i wrócę do fury. Nie byłem pewien, czy w ogóle zamknąłem drzwi jak opuszczałem pojazd w pośpiechu.

Ona zaś, na przekór logice zrobiła zapraszający gest ręką.

– Siądź, skoro już tu jesteś. Zapalisz? – Usiadła na ziemi, zwieszając nogi na zewnątrz. Dawniej może był tu niski balkon, na wysokości półpiętra, ale być może odpadł przed wiekami. Pozostał ziejący otwór, na wysokości dwóch-trzech metrów ponad poziomem chodnika.

Usiadłem obok. Gdy nachyliłem się po ogień, wykorzystała moment mojej nieuwagi i potraktowała mnie paralizatorem. A potem pchnęła mocno, zrzucając mnie te kilka metrów niżej na chodnik.

Spadłem prosto na plecy, chwalić wszystkich bogów za to, że nie wbiła mi noża w tchawicę albo nie trysnęła kwasem w twarz. Chwalić bogów za to, że nie wbiłem sobie własnego noża ani nie nadziałem się na własny młotek.

– Kuuurwa – skomentowałem elokwentnie całą sytuację.

– Dobrze ci tak. Idź już stąd i nie wracaj – odpowiedziała z góry ona, machając nogami jakieś półtora metrów nad moją głową.

– Dobra, dobra, idę – rzuciłem, gramoląc się. – Człowiek chciał pomóc, kurwa, a tu takie coś… Dobrze, że mnie nie osrałaś, niewdzięczna istoto! – Krzyknąłem po polsku.

Stało się coś nieprzewidzianego; Azjatka pokazała mi zęby. Zębiska jak u muli, jak u jakiejś podwodnej, pojebanej kreatury.

– I ty jesteś… jesteś… – Zabrakło mi słowa. – I mi takie coś? Mi? Mnie?

Azjatka uśmiechała się. Spojrzała w moje prawo, ktoś się zbliżał. Odwróciłem się też.

Jakiś facet z kukuryku na głowie i w żółtych glanach zwisał z gościa o wyglądzie motocyklisty z któregoś z tych bardziej bojowych gangów.

– Ej, koleś, dobrze się czujesz? – zapytał ten łysy z tatuażami. Mówił po niemiecku, ale tyle to zrozumiałem.

– Taa, wyjebałem się. – Odparłem po angielsku. – Spadłem z balkonu. – Wskazałem kiwnięciem głowy.

– Z jakiego balkonu? – spytał wesoło ten z kukuryku. Miał przykrótki t-shirt i kolczyk w pępku. Mały, żelazny krzyż w stylu tych z zespołów metalowych z umlautem w nazwie.

Gdy skończyłem ich lustrować, wróciłem wzrokiem do Azjatki.

Psikus!

Nie było jej. Nie było też budynku. Zamiast tego, okazało się, stałem przy pustej, zabłoconej parceli, gdzie nie było nawet śladu po jakichkolwiek zabudowaniach.

– Kurwa… – powiedziałem po polsku.

Faceci spojrzeli na siebie. Wróciłem do angielskiego.

– Chyba jestem przemęczony… Zaprowadzicie mnie pod kościół Świętego Józefa?

Zaprowadzili. Moja fura stała, jak ją zostawiłem. Ze sproszkowanym wampirem na przednim siedzeniu. Poszliśmy jeszcze do kawiarni, pogadać o gej-kulturze i nowym filmie o Freddym Mercurym. Bjorn, łysy motocyklista, który okazał się być Szwedem, czekał na film o Lemmym z tego całego Motorhead. Ja czekałem, aż do głowy wpadnie mi pomysł na to, co właściwie się ze mną stało.

Dopiero gdy zaczęło świtać, pełny teiny i kofeiny i o dziwo, nawet wypoczęty wyjechałem bocznymi drogami z Austrii. Na wysokości Bad Heilebrunn musiałem tankować. Kupiłem przy kasie jakieś batoniki, chrzanić dietę. Redbulle, szlugi, paliwo i wafle w czekoladzie. I mokka z automatu, wybornie.

Gdy stałem przy kasie, przysięgam, z tylnego siedzenia jedynej na stacji, mojej butelkowo-zielonej obitej audicy, wysiadła, przysięgam, że nie ściemniam, Azjatka w czerwieni i udała się, piechotą, na północ. Dokładnie tak samo nie odwracała się za siebie, jak i kilka godzin wcześniej, w nocy.

Nie patrzyłem za nią. Nie chciałem wiedzieć nic.

Musiałem nadłożyć kilka kilometrów i zawracać, żeby nie musieć jechać w tym samym kierunku, co ona.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (14)

  • Canulas 01.02.2019
    "Rozejrzałem się po pomieszczeniu: same ćpuny, geje, jakieś akcje z nieletnimi chłopcami i dziewczynami, którzy nie wyglądali na przetrzymywanych przeciw ich woli." - może: wbrew ich woli?

    "Usiadłem obok. Gdy nachyliłem się, by podała mi ognia, wykorzystała moment mojej nieuwagi i potraktowała mnie paralizatorem. A potem pchnęła mnie mocno, zrzucając mnie te kilka metrów niżej na chodnik." - mojej/mnie/mnie/mnie - noo kurwa mać!!!


    Nooo treść ok. Nawet i bardziej niż ok, ale niekiedy sam sapis jest niedopracowany.

    Tyle.
  • Canulas 01.02.2019
    A nie, nie tyle. Jeszcze humor. Humor ok.
  • Okropny 01.02.2019
    Jaka łacha, jprdl
  • Okropny 01.02.2019
    Can, przeczytaj tę książkę co ci ją posłałem i tam będzie wskazówka co do wykrzykników. Weź sobie do serca.

    Powtórzenia mogą być nieestetyczne dla widza z kijem w dupie, ale pamiętaj, że jest to stylizowana relacja i ma prawo zawierać powtórzenia, elo
  • Canulas 01.02.2019
    Okropny, jeszcze jakie elo z przytupem. Boszeee.
  • Mruk 01.02.2019
    Jprdl, najlepszy przykład autora cierpiacego na półanalfabetyzm.
  • Okropny 02.02.2019
    Elo
  • Aisak 03.02.2019
    Chaiałabym napisać coś mądrego.
  • Aisak 03.02.2019
    kurde, od początku.
    Chciałabym napisać coś mądrego i oryginalnego, czekaj myślę, myślę, myślę i...
    Dobra, chyba sobie daruję jeszcze głowa mnie rozboli. Ale.

    Za dużo opisów pejzażu, za mało azjatki w Azjatce.
    Do zdania -> I tak samo nie było wiadomo właśnie w Innsbrucku, jest kupka. Nic.
    Ładne opisy zamulające scenerię.
    Akcja zaczyna sie dopiero, gdy peel wysiadł z samochidu i ujrzał azjatkę.
    Następna kishka, to zwrót skierowany przez azjatkę do peela - Spierdalaj? really?
    Tanie, to było. Nie godne potwora morskiego. I czerwonej sukni, nieważne, kto ją nosi, kolor mówi za siebie i spierdalaj ma sie nijak.
    Gdybyś przyłożył się bardziej, to może wyszłoby ciekawiej, bo ostatni obraz wysiadającej azjatki z samochodu interesujący..

    No, nic. Nie tym razem.
  • Okropny 03.02.2019
    Aisak spoko. Dzięki za komentarz. Jedne części wychodzą lepiej, inne gorzej. Ta powstała w niecałą godzinę, na jednym wdechu. Był sen, nie ma snu.
  • Okropny 03.02.2019
    Aisak wątpię, że tu wrócisz, ale poprawiłem cały tekst. Dzięki za uwagi :-)
  • Aisak 03.02.2019
    Okropny masz prawo wątpić w człowieka, ale wróciłam i przeczytałam.
    Gdyby opowiadanie zostało napisane przez osobę X, byłoby ok, ale Tobie nie wypada stawiać niskich poprzeczek, za inteligentny facet jesteś, więc...
    To nie jest to, czego bym po Tobie oczekiwała, ale jest znacznie lepiej.
    Miłej niedzieli.
  • Aisak 03.02.2019
    Muszę jeszcze coś dodać.
    Potwór w pokazuje zęby, potem zaś materialuzuje się w samochodzie, wytłumacz sobie, po co komuś takiemu paralizator? Jeśli byłaby w stanie rozerwać go na strzępy zębiskami?
    Trochę nie bardzo...
    No, to miłej nd.
  • Okropny 03.02.2019
    Aisak z tego, co widzę, nie jesteś zaznajomiona z pozostałymi moimi tekstami z bandery Pulpowej, ale nie mam Ci za złe, jest to zdrowy sceptycyzm i ja to rozumiem.
    Czyż wszystko musi być jasne?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania