O Mariuszu i Anieli część 15.
Jedenastego listopada wójt Zdzisław Pierdzigruszka już po raz siódmy organizował Marsz Niepodległości. Na marszu mieli się zjawić zaproszeni goście- ziomkowie pochodzący z gminy, lecz mieszkający daleko stąd. Na uroczystość przybył również ksiądz prałat Bogdan Cebula, a nawiasem mówiąc był to dawny kolega szkolny Anieli. Przechodząc koło kościoła matka Mariusza natknęła się na niego.
- Witaj Boguś, jak zdrówko!- wykrzyknęła uradowana Aniela.
- Aaa, dzięki Bogu nie jest tak źle- odparł pociągając nosem.
- Uuu… Widzę, żęś jest przeziębiony. Powidz gosposi, żeby Ci zrobiła syrop z cebuli.
- Uuu. To będzie mnie bolało- odparł ksiądz uśmiechając się.
Kiedy Cebula chodził do szkoły często robiono sobie z niego dowcipy. Jednym z dowcipów z kolegi był ,,Cebula, nie denerwuj się, bo Ci szczypiorek wyrośnie’’.
Aniela o godzinie trzynastej poszła na mszę, po której miał rozpocząć się marsz ulicami wsi, a następnie złożenie kwiatów na rynku pod pomnikiem. Po pierwszym czytaniu organista odśpiewał psalm ,,Strzeż duszy mojej w Twym pokoju, Panie’’. Chwilę później kobieta stwierdziła, że musi iść do przykościelnego wychodka. Wyszła z kościoła i ruszyła w kierunku plebani. Po prawej stronie wśród ozdobnych krzewów znajdowała się toaleta. Drzwi do niej były lekko uchylone, więc nie sprawdzając otworzyła je i skierowana tyłem weszła do ubikacji zadzierając spódnicę do góry.
- Aaaaaa!!!- rozległ się krzyk.- Cholera!- wołał mąż Drzazgowej siedzący na sedesie.
- O Jezu!- krzyknęła Aniela zamykając drzwi.
- Dzień dobry!- zawołał przechodzący przy kościele syn Gałkowej.
- Dobry, dobry- odpowiedziała Aniela, która nie wyszła jeszcze z szoku, który przeżyła.
* * *
Był dziewiętnasty listopada. Aniela właśnie podpaliła w piecu i postawiła na nim żółty emaliowany garnek z wodą. Włożyła doń kość od schabu i zaczęła obierać warzywa. Była już dwunasta, bo zegar z kukułką wiszący w małym pokoju zakukał dwanaście razy. W pewnym momencie Matka Mariusza usłyszała, że ktoś otwiera drzwi. Wyjrzała na korytarz i zobaczyła swego szwagra Wojciecha.
- Cześć- rzekł Wojciech.
- Cześć, cześć, wchodź- powiedziała kobieta.
- Zdejmę buty.
- Nie zdejmuj, ja tu ni mam żadnych marmurów jeno deski.
- Nu dobrze.
- I co tam słychać?- spytała Aniela.
- Ty nie wisz co się stało?
- A co się miało stać?
- Już nie będziesz miała się u kogo dogrzywać- rzekł Wojciech
- Jak dogrzywać?
- No, bo Drzazgowa je w szpitalu w Dupnie.
- Jezus Maria! Nie gadaj głupotów.
- Nu. Poślizgnyła się w kwiaciarni i se biodro stłukła.
- O mój Boże- powiedziała z przerażeniem Aniela.
- A wisz ty co się Drzazdze stało?
- Nu co?
- Jak Drzazgowa od soboty je w szpitalu to un wczoraj po południu poszedł do kwiaciarni i się uchlał, że był nieprzytumny.
- Jezu! Co ten alkohol z ludźmy robi!
- I dobrze, że jeich syn tam poszedł, bo by po Drzazdze było.
- Ty! A tera Gałkowa nie będzie miała skund spirytu brać.
- Oj już się o niu nie martw. Tumek, co ze mnu robi tyż ma wejście na spiryt.
- A to nie je prezesa straży syn?
- Ni, toć un ma pięćdziesiunt cztery lata, a komendant ma dzieś tyle co ja.
- To my się cóś popieprzyło.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania