Poprzednie częścirozdział 1 Być blisko nieba

Rozdział 19 być blisko nieba (bbn)

Rozdział: 19

Inni ludzie..

Tym razem szliśmy przez wielkie pola, na których rosną ziemniaki, pszenica, owies, żyto i rzepak. Zapewne, jeśli mieszkacie na wiosce, to wiecie, o co mi chodzi. Jest to piękne, że kiedy idziesz, to widzisz ciągnące się pola i idziesz tam. Pamiętam, że kiedyś wraz z mamą i tatą robiłem orły w dojrzałym życie. Mam nawet zdjęcie, jak się uśmiechałem. Te wielkie pola mi o tym przypomniały. To niesamowite, jak piękna może być wioska... Ach, jakbym doceniał ją tak kiedyś. Pozdrawiam was wszystkich.

Następnie wydeptaną dróżką chodziliśmy wzdłuż roślin i kiedy jej nie było, musieliśmy, chodzić po roślinach, ale nie bierzcie ze mnie przykładu, bo może ktoś na was nakrzyczeć i wyciągnąć widły, mnie się to na szczęście nie przytrafiło, ale miewałem wrażenie, że ktoś za mną stoi, ach ta wyobraźnia.

Isis wskoczył mi na ramię i wyszeptał:

- Rozglądaj się dookoła. Tutaj mieszkają zwierzęta. Ale nie na pola głuptasie. Chodzi, wtedy kiedy skończą się one, przejdziemy do innego miejsca.

- Jakiego? – zapytałem i wtedy zeskoczył. Byłem tak ciekawy, że pobiegłem. Ale to nie był najrozsądniejszy pomysł, dlatego że później czekałem, aż inni dojdą, ale Isis miał rację. Przede mną pojawiła się łąka. Parę drzew rosnących wśród wysokich traw, bo jak możecie się, domyśleć, nikt jej nie kosi, ale mi to w zupełności nie przeszkadzało. Naokoło drzew w cieniu było parę grzybów, ale nie chciałem ich zrywać, bo bałem się o muchomora, on jest niebezpieczny, tak możecie się śmiać, ja też się rozweselę. I nagle oglądając, przyrodę zauważyłem jak się, przybliżają. Maddy z niedużej odległości zawołała:

- Gdzie się tak Okruszku śpieszyłeś?!

- Już nigdzie – zaśmiałem się.

- Och, chodźmy już. Popatrz jaka piękna przyroda i te stare dęby, a z oddali sosny. Wiesz, one są bardzo wysokie Okruszku.

- Tak jak ty?

- Tak, okruszku, dokładnie – zaśmialiśmy się razem.

- Isis, o co ci chodziło z tymi domami?

- Po prostu patrz uważniej Anthony.

- Dajże spokój Isis. – odpowiedział Anouke, a po chwili ruszyliśmy i przypatrywałem się wszędzie, gdzie tylko mogłem, ale nic nie widziałem poza kamieniami, czy inną przyrodą...

Więc smutny i zgorzkniały podążałem dalej i dalej. Raz zwalniałem krok, a innym razem przyśpieszałem. Łapałem oddech za oddechem i nawet liczyłem w myślach jednen, dwa, trzy... I nagle natrafiliśmy na małą wiewiórkę. Była ruda niczym pomarańcza oraz miała skręcony, długi ogon. Skakała z gałęzi na gałąź drzewa i gdy nas zobaczyła, zawołała:

- Czekajcie! Stójcie. Lynnie czy to ty? Isis? Co wy tu robicie?

- Witaj, to ja ma droga Andrea... – I opowiedział całą historię. Wraz z Isis ze mną i Maddy. Wszyscy się przedstawiliśmy i kiedy mieliśmy, już ruszać pani Andrea, powiedziała:

- Czekajcie, ja pomogę wam. Pójdę z wami, za pozwoleniem?

- Ja się zgadzam – rzekł Anouke uradowany, chyba mu się spodobała Andrea.

- Ja również – rzekłem ze względu na jej odwagę, sprawność i to, że była całkiem miła.

- Dobrze, chodź ma droga. – powiedział Lynn i szliśmy wraz z małą wiewiórką. Na początku rozmawiała rzecz jasna z Anouke. On natomiast opowiadał jej o Izabeli i o swym życiu. Bardzo dużo się śmiali i kiedy już zając skończył, mówić, to Andrea odezwała się do nas:

- Uważajcie – mówiła szeptem – Tutaj są kolce. Jeżyny są dobre, ale ich ozdoba nie bardzo moi mili.

- Jasne. Lynnie skąd cię tutaj wszyscy znają?

- Byłem już tutaj. Każdy kiedyś widział tak piękny świat, jak ten. Tak naprawdę nie masz pojęcia, czy może tutaj nie było II wojny światowej, bądź tutaj nie koronowano kogoś na króla. Może ktoś się tutaj zakochał albo rozstał. Wciąż widzę siebie, jak tutaj byłem... Może ktoś tutaj wylał łzy i pozostawił na znak, a nikt o tym nie ma pojęcia Anthony...

- Rozumiem, chciałbym być jednak kimś wielkim, aby mnie zapamiętano, myślisz, że to możliwe?

- Ściany bibliotek może w nich zostaniesz zapamiętany i kiedyś ktoś cię ujrzy, nie powinieneś się tym przejmować.

- Nie o to mi chodziło.

- Przepraszam najdroższy, ale musimy już iść dalej. – odpowiedział lew, a następnie Andrea przeskakiwała z drzewa na drzewo, a kiedy znów była blisko nas Anouke powiedział:

- Jesteś naprawdę zwinna.

- Głuptas z ciebie, tak mają wiewiórki w naturze.

- Fakt.

- Ale dziękuję, rzadko mi prawi się komplementy.

- A kogo znasz?

- A wiele osób. Mam sporo sąsiadów sowę, kolibra i czasami koło nas są lisy. Znamy się od bardzo dawna i nie mówili mi takich komplementów.

- Może dlatego, że ci zazdrościli?

- Niemądry, raczej nie polubili tak mocno, jak ty! – Wtedy Anouke się zawstydził, ale cały czas rozmawiali o rzeczach świata po zielone trawy. Ja z Maddy i Lynnem mówiliśmy śmieszne historie z naszego życia, a słuchał nas Isis i czasem wtrącał swe słowa.

Isis to mądry i oddany przyjaciel, tak naprawdę nie wspominam wam o nim wiele, ale znaczy on bardzo dużo.

Kiedy już natrafiliśmy na kolce, to pomogłem każdemu iść, aby się nie zranić, ale i tak kochana Maddy się ukłuła

kolcami jeżyn. Więc z bólem przeszła dalszą część, a gdy była tuż koło nas usiadła i zobaczyła, że spływa jej czerwona krew. Miała też zdartą skórę.

- Maddy, wybacz mi. Mogłem ci lepiej pomóc.

- To nie twoja wina. Nic się nie stało. Dam radę to tylko zdarta skóra, nic wielkiego.

- Kochana stój. – powiedział lew i dotknął swą dłonią jej rany. Wtedy zobaczyłem, że rana zniknęła. A powinna bardziej boleć przez pazury. Maddy się natychmiast uśmiechnęła. Wstała, otuliła lwa, wokół siebie, aż miała łzy w oczach i krzyknęła:

- Lynnie, to się dzieje naprawdę! Och, dziękuję...

- Co się dzieje?

- Anthony zbliżamy się! To niedaleko. – Uśmiechnąłem się i wszyscy się ucieszyli. Kiedy wyłoniliśmy się pośród drzew, ujrzałem lawendy. Wszędzie wkoło piękne lawendy. Całe fioletowe łąki. Niebo miało czerwonawy kolor, a słońce miało długie promienie i świeciło na wszystkie strony. Natomiast wokół były drzewa pokryte fioletowymi liśćmi. Zwierzęta chadzały wokoło, a ja patrzałem się na te całe piękno. Maddy miała tak szczęśliwe oczy, jak nigdy nie widziałem. Na jej twarzy pojawiał się promienisty uśmiech, a zwierzęta czuły wiatr i wszystko wokół. Znali to miejsce, a jednak zachwycali się nim jak my.

- Lynnie to piękne! – powiedziałem głośno.

- Widzisz przyroda, zawsze jest piękna, to dzięki niej kolory świata nadają barwę. Tak naprawdę jeden kolorowy liść na świecie znaczy jedno drzewo, z którego spadło, a ono jest już wtedy cenne.

- Te lawendy! Nigdy w swym życiu tylu nie widziałem!

- Nigdy, a jednak teraz widzisz kochany.

- Masz rację Lynnie – I znów szliśmy wolnym krokiem, zachwycając, się tym, co jest wokół, gdy nagle Andrea przyśpieszyła krok i stanęła przed nami.

- Stójcie! Ktoś się zbliża. – I miała rację, zbliżał się ten mężczyzna, który pił, ale był schwytany w ręce Maksymiliana. On szedł na początku. Zbliżali się do nas, a brat Lynna miał uśmiech, na twarzy patrząc na nasze lękliwe miny. Gdy stał już blisko, nas wziął starca i puścił, ale nie uciekał. Stanął tylko przede mną i miał łzy w oczach. Takie łzy bólu. Ale nie mógł nic mówić, a bardzo chciał.

- Witaj bracie! Znów się spotykamy. Zostawiłeś po sobie ślady łap, nie tak trudno było dotrzeć tutaj. Teraz ja wygram, zobaczysz. Nawet nie będziesz o to walczył z godnością. Odejdziesz zażegnany.

- Starcze co on ci zrobił?

- Cicho siedź, bo nie będę taki miły wobec ciebie!!! – odkrzyknął do niego z takim groźnym tonem, że popłynęła mu kolejna łza.

- Jesteś ohydny. Płaczesz jak dziewczynka. Nie wstyd ci!!

- Daj spokój – odkrzyknął Anouke.

- Załatwiaj takie sprawy z nami, nie mieszaj w to niewinnych – dodał do słów Isis, a wtedy on pociągnął mnie za dłoń. Był tak silny, że wiem, iż pozostawi mi siniaka. Wyrwał mnie i podciągnął za szyję, a następnie krzyknął:

- Albo mi to dasz, albo ten chłopiec zapłaci życiem.

- Proszę puścić! – krzyknąłem, lecz on coraz mocniej mnie ściskał. Czułem się upokorzony, bo byłem nikim. Totalnym idiotą bez siły i mięśni, ale chciałem być dobrym człowiekiem. To był mój cel. Dlatego powiedziałem:

- Lynnie idź naprzód beze mnie. Dam radę!

- Anthony, nie bój się. Co on nam może zrobić sam? Grozić? – powiedziała Andrea.

- Słodka wiewióreczko nie wiesz, co mogę zrobić. – odpowiedział tym razem cicho, a Isis usiadł na grzbiecie lwa i szeptał mu do ucha. Co prawda on tego nie słyszał, ale ja owszem:

- Lynnie, jesteś silny. Zapomniałeś, kim jesteś: wielkim lwem, potężnym. Będzie dobrze, obiecuję ci.

- Nie masz nic do powiedzenia?! – I wtedy on podszedł do niego i spojrzawszy mu prosto w oczy, głośno zaryczał, tak jak robią odważne lwy. Jego potężny ryk było słychać tak daleko, że od razu wiedziałem, że da radę, lecz on wciąż mnie nie puszczał. Tylko powiedział:

- Myślisz, że boję się ciebie? – mówił bardzo pewnie siebie, choć w rzeczywistości widziałem w jego oczach lęk.

- Nie będę się z wami tak bawić. – powiedział i zawołał niedźwiedzia, ale to nie był miły miś, bo musicie wiedzieć, że je wyróżniamy na miłe i te niemiłe, a ten należał do tej drugiej grupy, poza tym swoją wielkością pazurów straszył i stanął obok niego. W tym samym czasie podeszła Maddy do niedźwiedzia i on ukłuł ją pazurami, choć tym razem nie bolało jej to, mimo że krew staczała jej ręce. Przyjęła drugie uderzenie. Była silna, bo teraz widziałem, że to ukrywa. Znałem ją na tyle dobrze, że odróżniałem jej emocje. Widziałem też w niej smutek, traciła wiarę. To było niezmiernie dziwne. Czemu ona dawała się zranić?

Stała i zachlapana krwią odwróciła twarz ku lwu:

- Kocham cię! – odkrzyknęła i upadła. Miałem łzy w oczach, wyszarpnąłem się ze złości i krzyknąłem:

- Ty niemądry idioto! Wiesz, co zrobiłeś! Jak mogłeś?!! Czy ty naprawdę jesteś tak okrutny?!!! Idź stąd!!!

- Uspokój się, Twój pan tak zadecydował.

- Lynn, jest kochanym przyjacielem, a ty coś dla kogoś zrobiłeś, nie licząc siebie?!! Cokolwiek dałeś w życie?! Zastanów się dobrze nad tym!!!

- Nie praw mi morałów! – odpowiedział, a wtedy nie zauważyłem, nawet kiedy Lynn był za swoim bratem i liną związał jego ręce próbujące mnie złapać, lecz nie było tak łatwo, kopnął lwa o twarz i uderzył nogą, aż leżał na ziemi. Jednakże wtedy dopiero się uśmiechnął i powiedział:

- Naucz się, że jestem silniejszy. Niedźwiedziu odplącz mi ręce. – rzekł i tak się stało, a potem patrzył na naszą czwórkę i dodał:

- Was zostawię, wszystko ma swoją cenę. – I się zawrócił, a starzec, który cały czas płakał, nareszcie wstał, ale teraz nie był pijany, choć mu tego brakowało.

- Wybaczcie mi, ale on mnie tutaj przyprowadził. Powiedział, że tutaj ma dla mnie alkohol. To okropny człowiek, ale już odszedł. Zdołałem go poznać przez tę drogę, teraz już tutaj nie wróci.

- Nie ma to już sensu!!! Nie rozumiesz! Maddy i Lynn to dla niego... – powiedziałem w połowie, płacząc i kucnąłem przy nim, opłakując jego łagodną sierść.

- Nauczył mnie tylu rzeczy...

- Nas wszystkich – odezwał się Isis, patrząc na mnie z tyłu – Mi też jest go żal.

- Och, Lynnie... Proszę cię – powiedział Anouke, przybliżając się z Andreą.

- To nie do wiary. Ludzie zabiorą ci wszystko, uśmiercą to i pozostawią blizny, okropne i wielkie, ale nieuleczalne.

- Anthony... – zaczęła Andrea.

- Będzie dobrze – próbował pocieszać Anouke.

- Już nic nie będzie dobrze!! Rozumiecie! To dla niego było to wszystko, a teraz go nie ma. Maddy ona byłą mą najdroższą przyjaciółką, a może nawet ją kochałem. Już za późno. Wracajmy!

- Nie, bądź silny. Pamiętaj Okruszku, przypomnij sobie to wszystko wokół ciebie. Wszystkie słowa.

- To mnie jeszcze bardziej przygnębia... – Chyba wam nie muszę mówić, jak się czułem. Płakałem, aż brakowało mi łez, a kiedy się uspokajałem, to patrząc na ciała mych przyjaciół, znów wylewałem morze łez.

- Anthony rozumiemy cię...

- Przestańcie, wiem, że wy też tęsknicie. W porządku. Musimy się wszyscy wspierać nawzajem. – I tocząc krąg, każdy przytulił lwa i Maddy. A kiedy zaświeciły gwiazdy, nie mogłem spać, jak wszyscy. Myślałem trochę egoistycznie i myślałem tylko o sobie. Jak łatwo się w tym pogubić...

Anouke siedział obok mnie, gdyż Isis i Andrea spali.

- Pamiętasz, jak dałem ci „Opowieści z Narnii”?

- Jasne, to piękna historia.

- W życiu mamy właśnie takie cudowne historie, ale i te smutne. Wiesz to wszystko, co ci mówił kochany lew, twa koleżanka i ja to prawda.

- Dlaczego wszyscy tak szybko umierają?

- Ja nie wiem, ale nie sądzę, by ktokolwiek to wiedział. Ale oni żyją.

- Jak to?

- Dla ciebie też wiele znaczyli, prawda?

Jasne, że tak. Ale widzisz, jestem twardy, jak skała.

- Ja jestem jednym z tych, co są tak miękcy, jak koce, czy poduszki.

- Nieprawda. Maddy i Lynn oni są. – odpowiedział, a mi wybaczcie, że tak mogę was irytować, ale to normalne, jestem tylko Anthonym, tym zwyczajnym chłopcem o niskim wzroście nazywanym karzełku.

- Jesteś kimś silnym Anthony i nie narzekaj już na wszystko. – odpowiedział mi, co prawda trochę się zdenerwowałem i chciałem krzyknąć „Ja nie narzekam”, ale przemówił do mnie rozum i powiedziałem:

- Dziękuję, masz rację. Lynn byłby smutny, patrząc teraz na mnie.

-Mam pomysł kochany Okruszku.

- Słucham cię.

- Zrobimy to dla Lynna. Pójdziemy tam i uczynimy wszystko, co w naszej mocy. Zgadzasz się?

- Jasne, jestem pewien, że damy radę. Będzie dobrze! – a potem zając się uśmiechnął i tym razem patrzeliśmy na niebo w ciszy. Miałem wiarę, że wszystko się uda oraz wiedziałem, że będzie dobrze. Gwiazdy mi to pisały na niebie. Tak cudownie być blisko nieba, czułem się, jakbym słyszał i wiedział wszystko o nich, a wiatr powiewał mi w twarz.

- Wszystko się ułoży.

- Dam radę.

Jestem silny, ja w to wierzyłem i dlatego życie wydaje mi się mimo wszystko piękne, spróbujcie, a sami zobaczycie!

Po godzinie zasnąłem w objęciach kochanego zająca, co było urocze. Zapomniałem o nim jak o wszystkich.

Wybaczcie...

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania