Poprzednie częściBriljen i Viljen -- Rozdział 1

Briljen i Viljen -- Rozdział 12

--- Gaut III ---

 

Coś strasznego. Gdybym miał umieścić siebie i swoje zachowanie na osi pomiędzy komedią i tragedią, znalazłbym się dokładnie pośrodku, ale nie dlatego, że moje zachowanie uznałbym za zupełnie normalne, tylko dlatego, że garściami czerpało z najgorszych cech obydwu. Byłem tam… z królewną. Rozmawiałem z nią, stałem tak zupełnie niedaleko od niej… mogłem poczuć jej zapach, dotyk… choć niezamierzony i dość bolesny, zawsze to coś. Dlaczego przy niej natychmiastowo zacząłem zachowywać się tak idiotycznie? A może nie było nic nowego w moim usposobieniu, może zawsze byłem taki? Ta przerażająca myśl wywołała u mnie dreszcze. Zawsze marzyłem o poznaniu królewny osobiście, lecz nigdy nie sądziłem, że nastąpi to w tak niespodziewany i przykry sposób… akurat, kiedy ją podglądałem. Miałem nadzieję, że się nie zorientowała, lecz nie była przecież głupia. Musiała wiedzieć… było coś dziwnego w jej spojrzeniu, taka podejrzliwość, która nigdy wcześniej nie czaiła się w jej oczach. Wiedziała - nie było innej opcji. Wszystkie słowa, jakie wyszły z moich ust przesiewała zatem przez sito podłego obrazu dewianta, zboczeńca i bogowie wiedzą, kogo jeszcze, a biorąc pod uwagę jak głupie z perspektywy czasu wydawało mi się wszystko, co wtedy powiedziałem - doszedłem do jasnej konkluzji, zawieszonej w mrocznej przestrzeni gdzieś pomiędzy komedią, a tragedią. Nie tak sobie to wyobrażałem.

Widząc zbliżającego się w moim kierunku sir Tolle’a, podniosłem się z ławki i uniosłem drewniany miecz treningowy. Dwóch pomocników, których rycerz zatrudnił do ćwiczeń stało w oddali zgiętych wpół, dysząc jak rozgrzane piece. Mój mentor wpadł w istny szał po przegranej w turnieju, bałem się nawet, że zwariował. Szedł z niby-mieczem prosto na mnie, unosząc go wysoko nad głowę. Nie był zdenerwowany, co to to nie. Innego typu szaleństwo nim kierowało - nazwałbym je niepowstrzymaną pasją. Verming Tolle trenował dzień w dzień, przynajmniej trzy razy ciężej, niż robił to wcześniej, a my, biedni pomagierzy - w tych ćwiczebnych torturach zmuszeni byliśmy mu towarzyszyć. Pierwszy cios był przewidywalny, ale tylko dlatego, że miał taki być. Kiedy tylko uniosłem broń w poziomie nad głową, aby zablokować cios drewnianej klingi - kolano oponenta wbiło się w moje podbrzusze, boleśnie odrywając mnie od wszelakich refleksji i pozwalając skupić się na walce. Skrzywiłem się, bo kopnięcie było na tyle mocne, że miałem wrażenie, jakby coś w moich trzewiach zacisnęło się z całej siły i nie mogło na powrót rozluźnić.

- Ciało, Gaucie. Nie zapominaj o nim. To jest broń, tak samo jak miecz! - zawołał rycerz, wykonując obrotowy ruch nadgarstka i z łatwością sparował moją kontrę. Uderzyłem ponownie, tym razem szybciej, robiąc wykrok do przodu i celując w jego głowę - trzask! Jego miecz już tam był.

- Zobacz, jakie oszczędne ruchy robię, żeby zablokować twoje ciosy. Męczysz się, poruszasz cały, wymachujesz, a ja używam jedynie rąk. Dlaczego tak jest? Masz mnie zmusić, żebym się poruszył! - oświadczył.

Sam tego chciałeś - pomyślałem. Zaatakowałem silnym ciosem w bok - nie z zamiarem trafienia, lecz po to jedynie, aby zbić jego miecz i otworzyć sobie drogę do celu. Zaszarżowałem prosto na sir Tolle’a, z zamiarem natarcia na niego barkiem przy wykorzystaniu całego swojego ciężaru. W następnej chwili moje nogi natrafiły na jakąś przeszkodę, w kolejnej leżałem już na ziemi. Wszystko stało się tak szybko, że nie było czasu na reakcję. Powoli zacząłem podnosić się z brukowanego podłoża na jednym z pałacowych dziedzińców.

- No, no. Nie skończyło się to dla ciebie najlepiej, ale przyznam, że musiałem się ruszyć - stwierdził górujący nade mną mężczyzna, pomagając mi stanąć na równe nogi. - Idź w tym kierunku, tylko atakuj bardziej z głową. Nie myśl o tym jak o honorowym, rycerskim pojedynku, tylko atakuj mnie na wszelakie, barbarzyńskie sposoby. Bez myślenia nad zasadami. Bo ten gemesański pies użył techniki, której w żadnym wypadku nie możnaby nazwać rycerską! - zakrzyknął rycerz, po czym wykonał błyskawiczny kołowrotek swoim mieczem ćwiczebnym. - Uświadomiłem sobie coś. Jestem dobrym rycerzem, ale mam jeszcze daleką drogę do przebycia jako wojownik. Nie spocznę, dopóki nie pokonam księcia Astana.

- Sir, obawiam się, że to nie tyle kwestia techniki, co jego niezwykłego pancerza… - zacząłem, lecz widziałem, że moje słowa bardziej irytują rozmówcę, niż jakkolwiek do niego trafiają.

- Nonsens! - wykrzyknął od razu sir Tolle. - Wiesz co zrobiłem, będąc giermkiem niewiele starszym od ciebie? Rozłożyłem na łopatki rycerza, u którego służyłem. Był w zbroi i miał w ręce miecz, a ja dzierżyłem ćwiczebny kij. Pancerz to żaden argument! Bycie wojownikiem nie polega na szukaniu wymówek, Gaucie, tylko na nadrabianiu zdolnościami wszelkich przewag, jakie mają twoi przeciwnicy. Jeżeli przegrasz walkę na pięści z kimś większym, bardziej umięśnionym, to co będziesz obwiniał o klęskę? Naturę? Bogów? Obwiniaj kogo chcesz, ja będę w tym czasie trenował - oznajmił. Jego pewność siebie przy wypowiadaniu tych słów była tak wielka, że jego waleczny duch spłynął na mnie i w sercu zgodziłem się z jego słowami. Przyjąłem postawę zwaną “wołem”, z bronią na wysokości głowy, skierowaną ostrzem w stronę oponenta. Szybki krok i zamarkowałem pchnięcie, lecz równie prędko uciekłem mieczem w bok i stamtąd wyprowadziłem cięcie. Sir Tolle z powodu absencji miecza po tej stronie - zmuszony został zrobić krok w tył, aby uniknąć zderzenia z klingą.

- Dobrze, Gaucie! - pochwalił mnie, wykonując poziomy kołowrotek nisko nad głową i zaraz sprawiając, że nim uniosłem na powrót gardę, jego broń spotkała się z moim czołem. Na krótką chwilę zamroczyło mnie, stwierdziłem, że ostatnio nieco przesadza z siłą ciosów podczas ćwiczeń, lecz wolałem się nie uskarżać. Być może przyjmowanie tych ciosów zahartowałoby mnie na tyle, że mógłbym przyjmować potężne ciosy Briljen? Uśmiechnąłem się w duchu, przypominając sobie tamtą sytuację i zaraz kolejny cios obił moje żebro, a następny wbił sie w mój brzuch z taką siłą, że odszedłem kilka kroków w tył i upadłem na zadek, z trudem łapiąc powietrze.

- Cóż z tobą? Nie zamyślaj się w trakcie walki. - stwierdził mój mentor i wyszczerzył zęby. - Później i tak będziesz o niej rozmyślał, niezależnie od tego, czy wygrasz, czy przegrasz. Będzie czas na zastanawianie się, wstawaj!

Zrobiłem jak kazał i od razu przybrałem kolejną pozycję - tym razem był to “Głupiec”, z klingą skierowaną ku ziemi. Sir Tolle wykonał natarcie i uniosłem miecz, aby je zablokować. Kolejne, kolejne i jeszcze jedno. Była to dobra pozycja defensywna, lecz nie pozostawiała wielu okazji do wyprowadzania ataków. W końcu sir Tolle znalazł lukę w mojej obronie - obkręcił się i zamarkował wysoki atak, po czym zanurkował i podciął moje nogi mieczem, powodując kolejne, twarde lądowanie.

- Nic z tego nie będzie. - stwierdził rycerz. - Albo nie chcesz tutaj być, albo wcale cię tutaj nie ma. Żadne korzyści nie płyną z takiego treningu, ani dla mnie, ani dla ciebie. Jeżeli nie zamierzasz wziąć się w garść, poszukam innego pomocnika.

- Innego giermka? - spytałem czując, jak bicie mojego serca przyspieszyło. Mój mentor nigdy nie zasugerował nawet takiej opcji, czy moja dzisiejsza fajtłapowatość aż tak to rozwścieczyła? Nie dawał po sobie poznać żadnego rozdrażenia, sądziłem, że jest po prostu bardziej zaangażowany, niż zwykle.

- Co? Skąd ten pomysł? Ha! - odparł, wypuszczając z siebie krótki, chrapliwy śmiech, który wywołał u mnie niesamowitą ulgę. Był to gest, po którym można było rozpoznać, że sir Tolle jest danego dnia w lepszym nastroju, lub po prostu darzy sympatią jakąś osobę. - Znajdę innego pomagiera do ćwiczeń, o to mi chodziło. Widzę, że coś cię gryzie. Co jest?

Przełknąłem ślinę. Czy mogłem opowiedzieć mu o faktycznych powodach mojego dzisiejszego rozkojarzenia? Jak mógł zareagować? Pytania zaczęły piętrzyć się w mojej głowie i przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w niego szeroko otwartymi oczami.

- To coś, o czym boisz się powiedzieć? - spytał.

- Nie, nie o to chodzi. To znaczy… może tak. Nie do końca wiem… czy powinienem. Ale to tylko słowa, prawda? Same w sobie nie mogą być… nieprzyzwoite, prawda? Takie luźne myśli. Bo dopiero jak się coś zrobi…

- Dobra, dobra. Zróbmy tak. Powiesz mi, a ja pomogę ci niezależnie od tego, jak szemrana to sprawa. Jeżeli to coś… niehonorowego… to nie wyrzucę cię z posady, ale uradzimy, co z tym zrobić. Jesteś dobrym giermkiem, nie martw się o to.

- Ach… bo ja… ymm… tak się złożyło… jakoś przypadkiem, haha… że… się… zakochałem. - odparł Gaut.

- W chłopaku, co? - spytał rycerz. - Tak myślałem, że wolisz w tę stronę. Nie martw się, mi to w ogóle nie…

- Nie! W dziewczynie! - zaoponowałem szybko.

- Ahm. No to… w czym problem? Nikt chyba nie patrzy krzywo na związki mężczyzn z kobietami, nie? Wstydzisz się jej, ha? Podejść i zapytać?

- Nie, nie, nie, nie o to… znaczy, może trochę tak, ale… nie o to chodzi.

- No to o co w końcu chodzi? Co to za dziewczyna?

- Panienka Briljen.

Sir Tolle patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, po czym złapał się za głowę.

- O bogowie, to już łatwiej by było z chłopakiem.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania