Poprzednie częściBriljen i Viljen -- Rozdział 1

Briljen i Viljen -- Rozdział 18

--- Astan IV ---

 

Stało się dokładnie to, co przewidziałem. Człowiek zwany Aurbenem nie miał nigdy na celu sojuszów z gemesańczykami, chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i zostać jedyną osobą na dworze, która mogłaby sterować pozbawioną jakiegokolwiek oparcia królewną wystraszoną nowymi warunkami, które wywróciły jej świat do góry nogami. Spojrzałem na drzwi kajuty, za którymi znajdowała się moja zdobycz - odkąd wypłynęliśmy z Agnonu, nie wyszła stamtąd ani na chwilę, nie chciała też rozmawiać ze mną ani niczego zjeść - musiałem w końcu coś z tym zrobić, bo martwa królewna na nic mi się nie przyda.

- Książę, musimy na słowo. - oznajmił kapitan statku chrapliwym głosem. Usłyszałem jego kroki już chwilę wcześniej, deski pokładu skrzypiały wniebogłosy, przypominając zawodzenie banszi, upiorów z południa Gemesangu. Odwróciłem się i ujrzałem starego, pomarszczonego mężczyznę w wygramolonych łachach i starym kapeluszu, który popijał wino z dzbana, zagryzając chlebem.

- W czym rzecz, kapitanie?

- Ktoś z twoich towarzyszy chyba zbyt się rozgościł. Codziennie znika nam o jedną porcję jedzenia więcej, niż powinno. Jak tak dalej pójdzie…

- To nic się nie stanie, bo zapasów mamy aż nadto. - odparłem, wyrywając z rąk zaskoczonego mężczyzny jego prowiant. - Za cenę, którą ci płacę kupisz sobie drugi taki statek, więc będziesz łaskaw nie dziamać gębą, choćby i moi towarzysze postanowili zeżreć twoją brudną załogę. - oznajmiłem ze spokojem, po czym skierowałem się w stronę zejścia do kajut, pozostawiając kapitana w kompletnym osłupieniu. Chciwość agnończyków nie znała granic - miał dostać trzysta złotych lidii za ten rejs, a śmiał zawracać mi głowę tym, że ktoś podjada mu marmoladę z marchwi czy inne plebejskie dania. Otworzyłem pochyłe drzwi i zszedłem po dwóch stopniach do skąpanego w półmroku korytarza, który nagle zaczął budzić się do życia rozpromieniony światłem wpadającym z zewnątrz. Pojawiły się skrzynie, wygaszone świeczniki i drzwi - za jednymi z nich znajdowała się Briljen, z kajuty nie dobiegał żaden dźwięk. Przełknąłem ślinę, odchrząknąłem i wszedłem do środka, aby dojrzeć królewnę siedzącą przy oknie na pryczy i spoglądającą nieobecnym wzrokiem na bezkresne morze. Po chwili odwróciła się w moim kierunku i spojrzała na to, co trzymałem w rękach.

- Chleb i wino, moja pani. Stara tradycja z Estagonu, mojej ojczyzny, nakazuje tak witać gości. Niedługo już dobijemy do cesarskiego portu. - powiedziałem, starając się przybrać jak najbardziej przyjazny, ale zarazem pewny siebie ton.

- Dziękuję, książę... - odparła Briljen z chłodem, który absolutnie nie pasował do jej rozkosznej aparycji - ...ale ani nie jestem twoją panią, ani gościem. Nazwałabym to raczej uprowadzeniem.

- Zawarliśmy małżeństwo, królewno…

- Ani królewną. Już nie. Bo pan ojciec… - dokończyła zdania, zwróciła swój wzrok ku wolno przelewającym się morskim falom za oknem.

- Mój błąd. Jesteś teraz królową. A ja królem. Kiedyś wrócimy…

- Nie wrócimy. Proszę, nie traktuj mnie, jakbym była dzieckiem. Nigdy nie dopuszczano mnie do polityki, ale nie jestem pozbawiona rozumu. Tron Agnonu nigdy nie był twoim celem, a teraz tylko bogowie wiedzą, kto go zajmie.

Spostrzegłem żeglarski nóż leżący na szafce obok przyczy - obok zgniłych już resztek jedzenia, którymi ktoś próbował nakarmić krnąbrną królową - i nagle wpadłem na świetny, choć dość ryzykowny pomysł. Powoli podszedłem do pryczy i położyłem bochenek oraz bukłak na szafeczce, chwytając narzędzie i przejeżdżając palcem po ostrzu, aby sprawdzić, czy nie jest stępione - upuściło mi nieco krwi z palca. Briljen przełknęła ślinę, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami. Bała się. Mieszanina strachu i niezrozumienia błyskawicznie wykiełkowała na jej twarzy, kiedy rozmowa w jednej chwili przerodziła się w tę przedziwną scenę, której ja byłem dyrygentem - czas pobawić się nieco emocjami, czas na teatr. Opadłem na jedno kolano przed dziewczęciem, wyciągając do przodu ręce i przytykając żeglarski nóż do wewnętrznej strony swojej dłoni.

- Moja pani, Briljen, zrobię wszystko, abyś mi zaufała. W moich stronach składamy przysięgę krwi, której złamanie oznacza ściągnięcie na siebie gniewu Atatrocha, wielkiego sędziego wśród bogów. - zacząłem mówić z ognistym zapałem, tak wczuwając się w rolę, że niemal sam uwierzyłem przez chwilę w swoje szczere intencje. Lekcje aktorstwa pobierane za młodu nie poszły na marne. - Połączymy się więzem krwi, obietnicą złożoną nie wobec siebie, ale wobec tych, którzy władają naszym światem. Przysięgnę, że w ciągu pięciu lat wrócimy do Agnonu i odbierzemy go z rąk uzurpatorów. Będziemy władać Agnonem i Estagonem, odnajdziemy tych, którzy zadali śmierć twojemu ojcu i odpłacimy im pięknym za nadobne. Wszyscy nasi poddani…

Nagle stało się coś, czego nie spodziewałbym się w najśmielszych snach. Sparaliżowało mnie, kiedy Briljen przytknęła palec do moich ust uciszając mnie, a drugą ręką zabrała nóż z mojej dłoni i po chwili przejechała po własnej, otwierając długą ranę i krzywiąc się z bólu. Nie, nie, nie. To nie miało się tak potoczyć, w ogóle nie brałem takiej możliwości pod uwagę. Byłem pewien, że ujmą ją same słowa i odmówi tego brutalnego rytuału.

- Tyle mi wystarczy, książę. - odparła z miną pełną stanowczości i nieustępliwości. Co działo się w jej głowie przez te dwa dni, że aż tak się zmieniła? Ze scenarzysty tej chwili stałem się nagle jej ofiarą, wpadłem we własną pułapkę nie doceniając tej dziewczyny. Poczułem dreszczyk podniecenia, kiedy wręczała mi nóż - przed chwilą miałem pełną kontrolę nad tym, co się dzieje, teraz zupełnie nie wiedziałem z kim rozmawiam, w czyje oczy patrzę. W tych błękitnych oczętach teraz dopiero dostrzegać zacząłem złocisty pobłysk, nutę pradawnej magii. Krew elfów bezsprzecznie płynęła w żyłach Briljen, nie myliłem się - a teraz stało się to jeszcze bardziej widoczne, wraz z tym nadnaturalnym refleksem światła przebudziła się dzika, elficka natura, która do tej pory była uśpiona gdzieś głęboko w jej umyśle… przez lata? Nie. Całe pokolenia być może. Oto duch elficki w ludzkim ciele - żywioł zastygły w formie, piorun gniewu trzaskający o ścianki szklanego słoja, światło nadziei migoczące w zamarzniętej bryle, płomień miłości wypalający od środka skorupę ciała… elficka miłość to mieszanka największej przyjemności i najsilniejszego bólu, tak mawiali. Ten temperament bił teraz z oczu królowej z taką siłą, że poczułem się mały, bezsilny, poddany - przez krótką chwilę, tak długo, jak przechodził mnie spazmatyczny dreszcz enigmatycznej atmosfery. Potem wziąłem głęboki oddech i wróciłem do zdrowych zmysłów, choć wciąż czułem się jak ktoś, kto dopiero podniósł się z ziemi po solidnym ciosie w głowę. Teraz nie było już odwrotu, tym symbolicznym aktem całą władzę nad momentem złożyłem w jej delikatne dłonie, z których zabrałem nóż. Przejechałem narzędziem po swojej skórze i strużka krwi zaczęła spływać po niej, a po chwili pojedyncze krople opadały już na skrzypiącą, drewnianą podłogę, tuż obok jej kropel. Kiedy wsiąkną w drewno i wpłyną w szpary między deskami, ta łajba będzie miała w sobie więcej szlachetnej krwi, niż cała klika nowych włodarzy Agnonu. Nie zasługiwali na władzę. Wcześniej los tego królestwa niespecjalnie mnie obchodził, ale teraz dostrzegłem jego potencjał. Krew elfów nadal płynęła w tej krainie, ich dawnej ojczyźnie. Pradawna magia nie umarła całkowicie, a ja… czułem, że jest na wyciągnięcie ręki. Mogłem z nią obcować. Byłem bliżej zrozumienia jej, niż kiedykolwiek przedtem. Przystawiłem dłoń do jej dłoni, splotliśmy się palcami.

- Przysięgam. - powiedziałem bez zastanowienia, kiedy krew elfów mieszała się z moją własną. Krew elfów i ludzi. Byłem o kolejny krok bliżej celu, teraz Aarsil Linuvjel - Tańczący po Księżycu - nie mógł już mi odmówić.

- Akceptuję twoją przysięgę, książę Astanie. - powiedziała ona. Nie królewna, nie królowa, nie Briljen. Pierwszy raz pomyślałem o niej w innej kategorii…

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Clariosis 12.11.2020
    Przeczytałam miesiąc temu... Ale zapomniałam skomentować. Pięknie. ;)
    No dobra, zakasam rękawki i już to naprawiam. Bardzo dobra część, perfekcyjnie rozwija charakter Briljen i ukazuje ją w zupełnie innej odsłonie - nie jest to jednak coś, czego czytelnik w ogóle nie mógł się spodziewać i to duży, duży plus. We wcześniejszych rozdziałach mieliśmy już okazję czytać o wewnętrznych rozterkach dziewczyny i poczuć jej podejście, przez co takie "nagłe" wyjście pewności siebie, a wręcz królewskiej twardości, jest jak najbardziej wiarygodne.
    Przy określeniu "elfia krew" trochę jednak pokręciłam noskiem, gdyż kojarzy mi się to tylko z jednym uniwersum... No, ale Sapkoś nie ma monopolu na elfy, więc jestem w stanie to wybaczyć. ;) Obym miała wkrótce okazję przeczytać następną część, gdyż akcja nabiera prawdziwych rumieńców.
    Pozdrawiam!
  • Godu 13.11.2020
    Dziękuję, bardzo miły komentarz, może zmotywuje mnie do ruszenia w końcu zadka i pisania dalej :D Praca na dwie zmiany niestety wysysa siły i wenę, a przede wszystkim czas wolny ^^

    Pozdrawiam!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania