Poprzednie częściBriljen i Viljen -- Rozdział 1

Briljen i Viljen -- Rozdział 19

=== Merillo III ===

 

Księżyc płynął powoli pośród morza czerni - ogromny, samotny wędrowiec. Tak jak on spozierał na mnie, tak ja odwdzięczałem się czujnym wzrokiem pełnym szacunku, bo wiedziałem, że nie tylko on na mnie spogląda. Z przestworu tych niesamowitych mocy wyłaniały się raz po raz kolejne punkty światła, gwiazdy przysłonięte dotąd przez olbrzymią chmurę. Czym był chaos obłoków, w którym rezydowały? Czym było to przedziwne pasmo pseudomgieł barwnych, czy stamtąd mówili do mnie? Czy to tam leżało źródło głosu, który poprowadził mnie za rękę w najmroczniejszej chwili? Nagle zerwał się porwisty wiatr, moja koszula zatrzepotała, brudna od błota i krwi - nie było potrzeby, aby długo się zastanawiać, po prostu zrzuciłem ją z siebie, a po chwili opadłe z nieba zbawienne krople poczęły zmywać trud z moich ramion. Zimno, przyjemne zimno - czy Oni są zimni? A może po prostu mieszkają w miejscu, gdzie żadne ciepło nie dociera? Wszystkie przymioty, które kojarzą się z Nimi - i z zimnem są w ten czy inny sposób związane. Zimny osąd, zimna krew, chłodna kalkulacja… nie miałem złudzeń, że w tym głosie o niewytłumaczalnym pochodzeniu nie było żadnej pozytywnej emocji. Nie tym się on kierował, ale raczej matematyką, wyrachowaniem. Jakby to, co mi nakazywał, nie było Dobre, lecz raczej Konieczne. Czy cały świat zbudowali tak? Z kamienną twarzą, dopasowując elementy do siebie, według wyliczonego skrupulatnie planu?

- Khy, khy. - rozległ się dźwięk tuż za moimi plecami. Odwróciłem się i wstałem powoli z kolan, po czym podszedłem do dziewczęcia leżącego pod drzewem o rozłożystej koronie, przykrytego jedynie cienką peleryną z symbolem Świątyni, należącą do strażnika, któremu ją zabrałem. Asja powoli otworzyła oczy, na szczęście mój cios, który padł w podziemnej celi nie wydłubał ich z jej oczodołów. Kaszlnęła jeszcze kilka razy, rozglądając się półprzytomnym, wciąż ledwie przebudzonym wzrokiem. Byłem pewien, że gdyby była w pełni sił, już wierzgałaby się i krzyczała wniebogłosy, lecz jej umysł nie wszystek jeszcze chyba pojął zaistniałe cyrkumstancje.

Dziewczyna zaczęła oddychać ciężej i kasłać, więc pomogłem jej przewrócić się na bok. Jej długie, czarne loki sklejone były ze sobą brudem. Pojedyncze krople deszczu, które przebiły się przez rozpostarty nad nami parasol liści spływały po jej twarzy, nabierając rdzawej barwy. Trzęsła się z zimna, więc postanowiłem, że czas najwyższy podjąć kolejną próbę rozpalenia ognia - lecz gdy tylko ruszyłem się, by wstać z miejsca, poczułem osłabiony uścisk delikatnej dłoni na moim nadgarstku.

- Merillo… - wymamrotała ledwie słyszalnym głosem.

- Tak. To ja. - odparłem, aby upewnić ją, że nie jest to sen ani koszmar, lecz coś o wiele gorszego, jawa.

- Ty… uratowałeś mnie... dlaczego? Ja… chciałam cię zabić. - wydukała.

- To nie ja, lecz Oni. - odparłem z uśmiechem, który nawet mi wydawał się w tej chwili zupełnie irracjonalny, a jednak z jakiegoś powodu nie chciał zniknąć z mojej twarzy. - Oni pokierowali mymi rękami.

- Jacy oni? - spytała, marszcząc brwi w sennym zdziwieniu.

Mój uśmiech poszerzył się jeszcze, gdy uniosłem wzrok w kierunku niebios i wskazałem wolną ręką na dryfujące przez nieboskłon nocy gwiazdy.

- Jesteś… khy… szalony. - wykaszlała raczej, niż powiedziała.

Kiedy jej uścisk zelżał, wstałem i ruszyłem w kierunku zarośli porastających strome wzgórze, na którym się znajdowaliśmy. Trzeba było zebrać chrust, bo z moich poprzednich podejść do tworzenia ogniska nic się nie ostało. Łamiąc gałązki raz po raz drapałem się o coś, ocierałem, kłułem - moje nagie ramiona i klatka piersiowa nie znosiły dobrze tego zajęcia, a jednak nie przeszło mi nawet przez myśl, aby zaprzestać. Skąd wzięła się ta determinacja? Lub raczej - co stało za moją przemianą? Bo po tym wieczorze nie mogłem mieć złudzeń, że jakaś zmiana zaszła wewnątrz mnie, gdzieś głęboko, na tym ukrytym, duchowym poziomie. Czy to Oni byli jej powodem, czy może same moje działania sprawiły, że zacząłem myśleć inaczej, że coś przełamało się w nowicjuszu Merillo i stał się… no właśnie, kim?

- Merillo! - wykrzyknęła Asja wystraszona. Odwróciłem głowę i momentalnie rzuciłem chrust na ziemię, jednak zachowałem całkowity spokój - moje serce nawet przez chwilę nie zabiło szybciej. Nieopodal dziewczęcia skradało się dwóch zbirów, którzy musieli wspiąć się po stromej ścianie wzgórza. Uciekinierzy z miasta. Mogłem przewidzieć, że prędzej czy później pojawią się jacyś i wpadniemy na nich. Powinniśmy byli zrobić postój o wiele, wiele dalej od Galaleid, ale nie mogłem narażać Asji, która i tak była już skrajnie wyczerpana. Dalszej podróży mogłaby nie przeżyć.

- O, mamy tu i jej chłopaczka. - stwierdził mężczyzna w średnim wieku, ubrany w łachmany, w jednej dłoni trzymający sztylet. Jego towarzysz był o wiele młodszy, zapewne syn, twarz miał pokrytą straszliwą ilością młodzieńczego trądziku a ręka, w której dzierżył młotek trzęsła się ze strachu i niepewności.

- Odejdźcie. Dobrze wam radzę. - powiedziałem, ruszając w ich kierunku. Wyobrażałem sobie, że groźba od bezbronnego młodzika w samych spodniach mogła nie być zbyt straszna dla bandziorów.

- Ohoho. Dziękujemy jaśnie panu za wspaniałą radę. - odparł starszy z nich, wykonując lekki, zupełnie niepoprawny ukłon. Miał ochrypły głos, który niesamowicie dobrze zgrywał się z jego aparycją rzezimieszka. - A teraz zrobimy tak. My weźmiemy dziewczynę, a tobie pozwolimy odejść w spokoju. To i tak dobry interes, normalnie byśmy cię ukatrupili, ale sytuacja jest wyjątkowa. Trochę takie… święto.

- Więc uszanujcie święty dzień, tak swój, jak i nasz. Nie ustanowiono świąt bez przyczyny, naruszanie ich charakteru to obraza wobec Nich. - odrzekłem, w międzyczasie szukając słabych punktów przeciwnika i zastanawiając się, jak może potoczyć się scenariusz walki.

- Dobra, bez gadania. Jorja, idź po dziewczynę. - stwierdził bandzior, a jego młody towarzysz ruszył w kierunku Asji. Nie dotarł jednak, bo stanąłem na jego drodze.

- Nie ma potrzeby, aby walczyć. Wciąż możecie nawrócić się pierwszym sposobem. - stwierdziłem.

- Ta? Słyszałeś, Jorja? Nawrócić się możemy. A co to za sposoby? - spytał sarkastycznie ważniejszy z pary, wyszczerzając pożółkłe zęby.

- Możecie nawrocić się słowem. Jeżeli się nie uda, będę musiał nawrócić was drugim. Pięścią. - odparłem. Miałem jednak nieodparte wrażenie, że mój język nie trafiał do nich. Przemawiałem jak do arystokraty, uczonego czy kapłana, a nie do złodzieja i mordercy pochodzącego z plebsu. Tutaj potrzeba było prostszych słów, aby trafić do jego serca. Cóż, na to było już chyba za późno. Ale była to cenna lekcja na przyszłość.

Starszy kiwnął głową, Jorja zamachnął się młotkiem dość mozolnym ruchem. Uchyliłem się, przepływając swobodnie pod jego ręką i kopnąłem go kolanem w brzuch, na tyle mocno, że zgiął się wpół. Złapałem go za ramię i wykręciłem mu rękę w taki sposób, że wypuścił swoją broń, po czym podciąłem mu nogi i rzuciłem nim o twardy grunt. Drugi z nich widząc to rzucił się na mnie jak dzikie zwierzę, wymachując nożem - raz, dwa, trzy kroki do tyłu, przy ostatnim niemal ciął mnie w polik. Odchyliłem się mocno i położyłem dłonie na ziemi, to było ryzykowne posunięcie, ale z jakiegoś powodu czułem, że właśnie to należy teraz zrobić. Wsparłem ciężar swojego ciała na rękach i wybiłem się nogami z podłoża, trafiając jedną z nich prosto w szczękę prącego naprzód bandyty, który chwilowo stracił równowagę i runął w tył. Nie czekając długo, stanąłem znów na nogi i rzuciłem się na niego, póki leżał. Finezja uszła ze mnie całkowicie, wyrwałem mu nóż i rzuciłem nim gdzieś daleko za skarpę, po czym zacząłem okładać go po twarzy, dopóki nie ugasiłem jego ducha walki. Wstałem i rozejrzałem się dookoła - obaj byli żywi, ale starszy był nieprzytomny, a młodszy już uciekał w kierunku zarośli, nie oglądając się nawet za siebie. Podszedłem do Asji, aby upewnić się, że nic jej się nie stało.

- Za kogo… ty się… uważasz? Obrońcę… uciśnionych? - wydyszała przez zaciśniętę zęby.

- Skądże. Jestem pewien, że właśnie pobiłem dwóch uciśnionych ludzi. A broniłem przed nimi morderczynię. - odparłem, a uśmiech ponownie wypłynął na moje usta mimowolnie, jakbym tłumaczył coś dziecku.

- Zabiję cię... i wrócę… do miasta…

- Obawiam się, że niedługo nie będzie do czego wracać. - odparłem, wstając i spoglądając w dal, w kierunku pałacu Galaleid. Tu i ówdzie budynki stały w ogniu, a czarny dym unosił się wysoko. Wszystkie bramy były zamknięte, a na podgrodziu istne mrowie ludzi dobijało się do nich, próżno szukając schronienia w pałacowych murach. - Bezpieczniejsza będziesz ze mną.

- Święty… Merillo… - prychnęła.

Następne częściBriljen i Viljen -- Rozdział 20

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Clariosis 26.11.2020
    No już się bałam, że zaginąłeś! ;) Cieszę się, że dostałam kolejny rozdział.
    Ciekawie się rozwija, trochę niespodziewanie, bohater przechodzi przez dziwną metamorfozę, która wzbudza pewnego rodzaju grozę. W końcu co ma na myśli mówiąc o księżycu i o gwiazdach? Ci którzy wierzą, że tam kryje się więcej niż się wydaje, tak jak ja, od razu mogą sobie wyobrazić o czym bohater może mówić. Intryguję mnie więc, jak rozwiniesz tą kwestię. :)
    Pozdrawiam.
  • Godu 28.11.2020
    Jestem, jestem, żyję :D Choć ostatnio krucho u mnie z czasem, stąd ta długa przerwa :/
    Istotnie, można powiedzieć, że "hodowałem" jak dotąd Merillo jako dość niepozorną postać. Mam już w opowiadaniu przedstawicieli raczej wszystkich występujących stanów - szlachtę, wojowników, czarodziejów - więc zdecydowałem, że warto byłoby przedstawić kogoś, kto rzuci nieco światła na duchowy wymiar tego uniwersum. No i Merillo wchodzi tutaj w interakcję z tymże wymiarem - możnaby rzec - face to face, choć na razie samemu kompletnie nie rozumiejąc po co i dlaczego. Mam nadzieję, że ten wątek nie zawiedzie oczekiwań, skoro są wobec niego szczególne :D
    Również pozdrawiam.
  • Vespera 07.12.2020
    Nadrobiłam tę historię i pod względem konstrukcji, opisów i tempa akcji nasuwają mi się porównania z Grą o tron. A że ją bardzo lubię, to jest to jak najbardziej komplement.
  • Godu 05.01.2021
    Bardzo dziękuję <3 Porównania do Gry o Tron z pewnością trafne, bo klimat, w jakim osadzona jest opowieść jest po części inspirowany sagą G.R.R. Martina - setting średniowiecznego fantasy z elementami low (i czasami nieco mniej low) magic z pewnością nasuwa tu przesłanki o podobieństwie :D
    Pozdrawiam!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania