Poprzednie częściBriljen i Viljen -- Rozdział 1

Briljen i Viljen -- Rozdział 2

--- Viljen I ----

 

Lustereczko, powiedz przecie… Nie, nie mów. Sama zgadnę. Ja. No ja.

Rozłożyste falbany czarnej sukni poderwały się do tańca i zatrzepotały w nim niczym skrzydła. Długie, proste, czarne włosy opadały do ramion i ani centymetra dalej - fryzura idealnie równa, trochę jak hełm. A co, niech wie przyszły wybranek, że będzie miał do czynienia z wojowniczką. Może miecz nie jest moją bronią, lecz i innymi sposobami potrafię dopiec swoim wrogom. Długie, czarne paznokcie nadawały dłoniom wyglądu pazurów - nie podobało mi się to szczególnie, lecz taka była obecnie dworska moda.

Moda niczym bogowie, może wymuszać na nas swoją wolę - a kto spróbuje jej się przeciwstawić, to już ludzie, narzędzia boskie, go za cel obiorą. Obrót ponowny i znowu skrzydeł trzepot, podzwanianie biżuterii srebrnej wysadzanej ametystami, stuknął o deski podłogi wysoki bucik - lądowanie. Osiadł na miejscu drapieżny ptak, który spoglądał na mnie z wysokiego, stojącego zwierciadła zaciekawionym wzrokiem. Zjeść chce, zaatakować czy tylko poprzyglądać się bezwstydnie? Trudno powiedzieć - czyli osiągnięto zamierzony efekt.

Wyszłam z pokoju przygotowanego specjalnie na tę okazję i ruszyłam korytarzem, ledwie zauważając obecność dwóch ochroniarzy snujących się za mną jak cienie. Choć szli prosto i dumnie - wydawali się przemykać, choć ich wzrok był pewny siebie i nikt nie nazwałby go rozbieganym - patrzyli we wszystkich kierunkach jednocześnie, zaglądali, obserwowali, widzieli.

Po lewicy wysoki i barczysty sir Ollon, któremu krzaczasta broda i bujna fryzura w połączeniu z kilkoma bliznami zdobiącymi nos i policzek nadawały wygląd wagabundy. Pomimo potężnej postury i aparycji rzezimieszka człowiek ten sprawiał wrażenie sympatycznego… głupka. Sympatyczny głupek, tak bym go nazwała. Jego niezbywalna obecność za moimi plecami była dość przykrą koniecznością, bo nie przepadałam za nim. Po prawicy stał człowiek o szlachetnych rysach, przystojny, z grzywą złocistych włosów opadających na czoło. Choć był ode mnie przynajmniej o głowę wyższy, to przy Ollonie wyglądał tak, jak gdyby mógł być jego synem.

Sir Hetjen kroczył dostojnie i z powagą, z jego oczu biła charyzma i… ogień, jakiś przedziwny ogień. Zawsze wyglądał tak, jakby był właśnie na najważniejszej misji swojego życia i gotów był poświęcić wszystko dla jej powodzenia. Zastanawiało mnie czym był ten tajemniczy płomień - czy to lojalność? Siła? Może to religia daje mu ten rodzaj fanatycznej niezłomności? A może po prostu maskuje w ten sposób swoją własną niepewność?

Przemknęłam korytarzem i po szerokich schodach, których poręcze splecione byly z marmurowych węży, smoków bezskrzydłych i im podobnych bestii. Choć spieszno, długie stopnie nie pozwalały na szybki chód, wymuszały na ruchach stosowne tempo, odstęp, geometrię - zupełnie jakby architekt odpowiedzialny za pałac układał choreografię jego mieszkańców. Bo czy w zasadzie nie było tak właśnie? On przecież ustalił ile kroków trzeba zrobić od jednego miejsca do drugiego, skomponował korytarze i pokoje wedle swojej myśli, wizji - opisał w ścianach, kolumnadach, przejściach i wnękach tańca tego możliwości i jego ograniczenia. Ile osób w jednym rzędzie, odkąd, dokąd, gdzie i kto? W którym miejscu tu ktoś większy, gdzie zaś wciśnie się i gnom? Architekt-choreograf, właściwy człowiek na właściwym miejscu, bo jak Agnon cały znany jest ze sztuki szczegółowej, miłości do detali, perfekcjonizmu - to i czemu ludzie by nie mieli w równie przemyślany i niewątpliwie artystyczny sposób chodzić, poruszać się, żyć? Szczególnie w samym jego sercu, w pałacu Galaleid.

Obejrzałam się po zejściu ze schodów na sir Ollona i sir Hetjena kroczących za mną jak golemy, ich ciężkie kroki opadały na ziemię niczym gromy podczas burzy rozszalałej, podzwaniając przy okazji poszczególnymi elementami uzbrojenia. Tup, tup. Tłuk, tłuk. Nie było w tej muzyce ani w tańcu ich żadnego piękna, żadnej perfekcji, poezji, rytmu, melodii. Militarny krok - taki brutalny, hardy, prędzej gotów zdeptać przeszkody na swej drodze, niż przeskoczyć je, ominąć, obtańczyć. Cóż za szkoda. Tyle sił włożonych w choreografię, którą depczą teraz swoimi wielkimi, wojskowymi buciorami. Klęska piękna.

Przez Bramę Syren wydostaliśmy się na dziedziniec wodny, z niego już tylko kilka kroków dzieliło nas od łąk okalających Pałac od zachodu. Olbrzymia konstrukcja areny wznosiła się ponad pojedynczymi drzewami, drewniane wieże połączone były przegrodami, które nie tworzyły pełnych ścian, lecz bardziej przypominały rusztowania - złożone z połączonych ze sobą belek, przez które widać było wszystko na przestrzał. Faktycznie, zajrzeć możnaby do wnętrza areny, gdyby nie zawieszone na nich olbrzymie płachty materiału, udekorowane królewskim herbem gronostaju pod gałązką czereśniową.

Tłum ludzi ciągnął do głównych wrót, przy których garbaty starzec w drucianych okularach pobierał opłaty - jednak my skierowaliśmy się w drugą stronę, do wąskich, drewnianych schodków, które zaprowadziły nas do strzeżonych przez dwóch wartowników drzwi. Obaj ukłonili się, nie zwróciłam na nich uwagi - serce biło już szybciej, próbowałam ze wszystkich sił uspokoić oddech. Jeden z mężczyzn otworzył drzwi, trzęsące się ręce splotłam razem, aby nie dało się po nich nic poznać. Sztuczny uśmiech, kontakt wzrokowy, odpowiednia postawa. Nie mogę dać się pożreć emocjom, nie po to były wszystkie lekcje opanowania, walki z nerwami, poruszania się, gestów, mimiki, mowy. Każdy ma w życiu pracę do wykonania - chłop zajmuje się polem, żołnierz walczy, uzdrowiciel pomaga swoim pacjentom - a arystokrata się prezentuje, zachowuje, wygląda. Zadanie to mogłoby wydawać się błahe, niepoważne, niewspółmiernie wymagające względem tych poprzednich - a jednak łatwiej wyobrażałam sobie w tej chwili zbiory marchwi, amputację ręki czy najcięższy nawet pojedynek, niż opanowanie w obliczu turnieju, który wyłonić ma dla mnie małżonka. Przedziwny gorąc uderzył we mnie ze wszystkich stron. Niewidzialne, złośliwe duchy drapały moje oczy, ściskały szyję, szarpały za palce u dłoni - choć przed chwilą jeszcze szłam tak pewnie.

Bum. Ogrom kolistej areny, ułożone na kształt spadającej lawiny trybuny, majestatyczne podwyższenie, na którym stałam w tej chwili - wszystko wydawało się w tej chwili niewiarygodnie wrogie, obce, straszne. Przy balustradzie stały trzy siedzenia. Środkowe krzesło było wielkie, zdobne i pokryte złoceniami, przyciągało wzrok najbardziej z całej trójki - dwa pozostałe, usytuowane po jego bokach - wyglądały przy nim licho, choć nadal były to siedziska duże i z drogocennego drewna. Na środku siedział pan ojciec, który nie odwrócił się nawet w moją stronę. Siwe, falowane włosy opadały mu do ramion. Zasadzony na nich złoty diadem lśnił w pełnym słońcu blaskiem nie tylko swoim, lecz i wielu kamieni szlachetnych, zielonych i czerwonych, które zdawały się migotać raz po raz przy każdym, najmniejszym poruszeniu jego głowy. Fioletowa szata władcy rozlewała się, wypełzając ponad podłokietnikami i opadając swobodnie w dół wisiała w powietrzu. Na drugim siedzeniu nie było wciąż siostrzyczki Briljen - zauważyłabym ją od razu, ta chodząca słodycz tak wyróżniała się na tle innych ludzi jak drzewko wiśni o różowobiałych płatkach w borze sosnowym.

Powoli podeszłam do siedzenia i ukłoniłam się najpierw ojcu, który oczami jedynie zwrócił na mnie uwagę - nie poruszył się. Jego twarz pokryta była zmarszczkami, niebieskie oczy wydawały się półprzymknięte, jakby nie wyspał się dobrze lub popił już wina. Król Ichron pochylał lekko głowę, jakby korona mu ciążyła - jak we wszystkich opowieściach o smutnych władcach, najwyraźniej faktycznie była dla niego brzemieniem. Czy są w ogóle opowieści o królach radosnych? Może i byli tacy królowie, lecz co z ich żywota opowiadać? Czemu król może być radosny? Bo nie ma problemów. Nie prowadzi wojen, nie zdradza go żona, wrogowie nie chcą wymordować mu rodziny i zasiąść na tronie. Nic się nie dzieje w żywocie radosnego króla. Za to ewidentnie coś się dzieje w żywocie pana ojca, z pewnością mogłaby powstać opowieść o dziejach króla Ichrona.

Usiadłam tak delikatnie i lekko jak potrafiłam, wzrok tysięcy ludzi zgromadzonych na trybunach palił skórę, wżerał się w mięśnie, bolał w kości. Próbując odwrócić choć na chwilę spojrzenie od gigantycznych mas bezwstydnych wgapiaczy teraz dopiero dostrzegłam resztę osób, które znajdowały się na podwyższeniu - kilku jeszcze rycerzy, dwóch doradców ojca, kapłan Gnosje, kilku najbliższych królowi członków i członkiń dworu, czarodziej. Czarodziej? Tak, czarodziej. Nigdy wcześniej nie widziałam tego człowieka, jego długiej, czarnej brody i spiczastego kapelusza, czarnej szaty bez żadnych zdobień i srebrnego pierścienia w kształcie czaszki. Jego trupiobladej skóry i wzroku żółtych, sępich oczu, który zdawał się wiedzieć już w tej chwili wszystko o mnie, po jednym spojrzeniu. Wyglądał zupełnie jak czarownik z opowieści. Ten człowiek nie był stąd - jego uroda wskazywałaby na Lauf-Na-Fai. Co tu robił?

- Królewny Briljen wciąż nie ma. Czy powinniśmy zaczynać, wasza wysokość? - zapytał jeden z doradców króla, smukły i wysoki Pelle o łysej głowie.

- Poczekamy. - odparł po chwili pan ojciec ochrypłym, zmęczonym głosem. - Nie zaczniemy doboru narzeczonego pod nieobecność narzeczonej. Niech ją zobaczą, gorliwiej walczyć będą.

 

Zaraz…. Co?

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Clariosis 07.06.2020
    Siemka, obiecałam, że nadrabiam, to słowa dotrzymuję. ;)

    Hmmm... Powiem szczerze, że jak na tak duży kawał opisu to zabrakło mi akapitów! :0 Gdybym czytała na komputerze to byłoby mi ciężej, na telefonie jeszcze jakoś przeszło, więc jeżeli masz ochotę, to możesz delikatnie rozdzielić od siebie wersy by łatwiej wizualnie się czytało. Można też niektóre długie zdania rozdzielić na dwa, by nie było takiego natłoku. Mimo wszystko opis jak zawsze dobry, dynamiczny, choć w poprzednim rozdziale bardziej mi się podobało. ;) Ze zgrzytów to:
    Początek. Przez sposób narracji myślałam, że tutaj znów mam do czynienia z opisem bohaterki przez kogoś obserwowanej, a tu nagle się okazuje, że to ona samą siebie opisuje.
    ". A co, niech wie przyszły wybranek, że będzie miał do czynienia z wojowniczką. Może miecz nie jest jej bronią, lecz i innymi sposobami potrafi dopiec swoim wrogom. Długie, czarne paznokcie nadawały dłoniom wyglądu pazurów - nie podobało mi się to szczególnie, lecz taka była obecnie dworska moda." - Właśnie ten moment z "może miecz nie jest jej bronią (...)" sprawił, że nie wiedziałam dokładnie, o co chodzi. Bo jeżeli tutaj to postać siebie opisuje, to mimo wszystko lepiej brzmiałoby "może mieć nie jest moją bronią, lecz (...)" albo dopisać, że ktoś myśli tak o niej albo sama o sobie, bo jednak później byłam w szoku gdy się okazało, że sama siebie opisuje. :0

    "Król Ichron pochylał lekko głowę, jakby korona mu ciążyła - jak we wszystkich opowieściach o smutnych królach, ciąży. " - tutaj wiadomo o co chodzi, ale jednak to ostatnie zdanie dziwnie wychodzi. Można się tutaj już pozbyć tego dopowiedzenia o "ciąży" bo przez chwilę nie wiedziałam czy o ciążę jako stan błogosławiony chodzi, czy że coś ciąży, musiałam się chwilę zastanowić, gdyż jak opis jest dynamiczny, to tak nagle mnie to wytrąciło. ;) Można by też było trochę inaczej to zdanie napisać, np.
    "Król Ichron pochylał lekko głowę, jakby korona, zupełnie jak we wszystkich opowieściach o smutnych królach mu ciążyła".

    Co do fabuły - rozwija się powoli, co mi się podoba. ;) Ciekawe zdziwienie na sam koniec, że nie chodzi o Viljen a Briljen. ;) Podobają mi się też refleksje bohaterki na temat jej roli i rozmyślanie o innych warstwach społecznych. Co jak co, ale w czasach dynastycznych królewskie rodziny nie miały tak dobrze, jakby się mogło wydawać. ;) Ogółem taki lekki stereotyp powstał przez bajki disneya, jakoby bycie księżniczką gwarantowało świetne, pełne miłości życie, a prawda była taka, że choć kasy było po uszy, to wolności zero. ;) A gdy wszystkie oczy zwrócone są ku tobie i każdy twój najmniejszy ruch i gest jest rejestrowany przez masy, to życiowy stres i nacisk naprawdę na umyśle może odcisnąć swoje piętno. Za tą część czwóreczka. :)
  • Godu 07.06.2020
    Dzięki!
    Co do pierwszych dwóch akapitów - faktycznie, masz zupełną rację. Czasami ciężko zdać sobie sprawę z tego, że zdanie brzmi dziwacznie, dopóki ktoś nie zwróci uwagi (bo we własnej głowie wiadomo o co w nim chodzi xD). Postaram się poprawić na dniach ten rozdział pod kątem takich pułapek zastawionych na czytelnika. Odnosząc się do ostatniego akapitu - cóż, jest to pewna uniwersalna prawda. Dawna arystokracja to dzisiejsze elity finansowe i polityczne, ich problemy są podobne a ich źródłem są głównie inne elity ^^ Ten nacisk kulturowy raczej nie będzie jednak szczególnie widoczny w moim opowiadaniu, bo - przynajmniej na razie - nie mam w planach zagłębiania się zbyt mocno w politykę rodową Agnonu. Mam raczej chęć na przedstawienie nieco bardziej drastycznego obrotu spraw - ale póki co, więcej nie zdradzam :D
  • Clariosis 07.06.2020
    Godu Mi też się tak zdarza, więc nic się nie stało. :) Wiadomo, że jak piszesz to wiesz co chcesz przekazać, a jak czytelnik siada to nagle jest zielony. Ale jak mówiłam, nic się nie stało, nie popełnia błędów tylko ten, co nic nie robi. :)
    No, to zobaczę, jak się dalej będzie rozwijać. :) Nawet jeżeli tego konkretnego wątku nie będziesz rozszerzać, to jednak ten moment zastanowienia się bohaterki jak najbardziej starczy. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania