No więc, gdzie teraz? - rozdział 1

No więc, gdzie teraz?

 

Rozdział pierwszy. Wizyta u lekarza.

 

Oczywiście, że nie kradł, ani nie zabijał. Nikogo nie zgwałcił, za dużo nie pił, czytał Kanta, kochał Hegla i jak większość Polaków miał swoje zdanie na wszystkie tematy. Znał się na polityce, sporcie i filozofii. Uprawiał boks, ćwiczył medytację, rytmikę i grał na perkusji. Posiadał solidne podstawy w dziedzinie ekonomii i zarządzania … ble, ble, ble. Ale kim był w duszy swojej, w głowie, w wyobraźni i w myślach? Kim naprawdę się czuł? Otóż właśnie pragnął być jak te sprytne złodziejaszki, okrutni mordercy, czy brutalni gwałciciele. Jak pijacy, nihiliści i radykalni anarchiści. Takiego sobie siebie wyobrażał, o takim sobie marzył, choć żył zupełnie inaczej.

Ta opowieść jest z jego głowy, wyciągnięta i wydarta z wyobraźni. Wszystko się wydarzyło faktycznie. Każda myśl, zdanie, każda postać i wydarzenie miały miejsce i są faktem. Bo jaka jest różnica pomiędzy myślą i czynem, pomiędzy fenomenem i noumenem. Żadna. To ten sam świat, bardzo realny. Materia właściwie niewiele się różni od myśli. Są częścią tego samego świata, jednego bytu. Obydwie realne, zależne od siebie. Realne i równie ulotne.

- Zbadam Pana.

- Doktorze.

- Otworzyć usta. – Rzekł staruszek w białym kitlu celując w jego wargi płaskim patyczkiem.

 

Znajdowali się w niewielkim pomieszczeniu. Był to prywatny gabinet emerytowanego neurologa, profesora medycyny. Przez jednych uważany za uzdrowiciela, cudotwórcę, przez innych za szarlatana i myśliciela. W każdym razie pomógł nie jednemu, ale nie przy pomocy skalpela, pigułek czy dobrej rady. Przez całe życie praktykował zupełnie inną medycynę.

 

- Jaką dietę Pan stosuje? – Spytał lekarz podpierając brodę na drżących łokciach.

- yyy, hm, żadnej … to znaczy jem wszystko, wszystko lubię, mam apetyt. Jem rano i wieczorem …

- Ale kalorie. – Przerwał mu lekarz. – Czy liczy pan kalorie? Co z witaminami, minerałami? To ważne, żeby dostarczać sobie witamin i minerałów we właściwych proporcjach. Czy pan dba o siebie?

- Naturalnie, że dbam. – Zawahał się. – Oczywiście. Jem różnorodnie, nie za dużo. Żona doskonale gotuje. Teściowa dba o mnie, jak o własnego syna …

- Czyli żadnej diety. – Lekarz znów wszedł mu w słowo i kołysząc głowę na chwiejnych łokciach uważnie patrzył na pacjenta. – W Pana sytuacji dieta jest ważna. – Rzekł. - I plan dnia.

- Plan dnia. – Powtórzył refleksyjnie. – Żyję rytmicznie. Rano wstaję, praca, żona, dzieci. Wieczorem idę spać. Pięć posiłków dziennie.

- Może Panu brakuje miłości? – Spytał nie odrywając od pacjenta zamglonego spojrzenia błękitnych oczu.

- Ależ skąd. – Rzekł stanowczo. – Kocham żonę i jestem kochany. Mam wspaniałych synów, rodzinę i wielu przyjaciół. Spotykamy się w każdym weekend, jeździmy na wycieczki. Szczęścia w nadmiarze.

- Praca?

- Idealna. Własna działalność, biznes się kręci, są pieniądze. Lubię szkolić. Dobrze to robię, jestem szkoleniowcem. Trenerem. Coachem. Mam kontakt z dyrektorami, prezesami i kierownictwem wielkich i znaczących korporacji. Pomagam im. Jestem szanowany i potrzebny.

- Czy czuje się Pan dobrze?

- Właśnie mówię. Doskonale. Zawsze rześki, wyspany i wypoczęty. Świerzy, czysty i najedzony. Dużo piję czystej wody. Zazwyczaj mam humor i dużo zapału. Mam pomysły, jestem kreatywny. Wszystko jest wspaniale.

- Sypia Pan dobrze?

- Siedem godzin dziennie. Regularnie. Czasami jeszcze drzemka w dzień.

- A dusza? Co Pan robi dla ducha?

- Do kościoła nie chodzę, jeśli Pan o to pyta? A przynajmniej rzadko. Owszem jestem katolikiem, jak każdy z nas, dzieci ochrzciłem, ale w Boga nie wierzę. Polegam na sobie.

- Wyniki badań ma Pan doskonałe. – Rzekł lekarz przypatrując się małym kartkom, które drżały w jego pomarszczonych dłoniach.

 

Wszystko co powiedział lekarzowi było prawdą. Ha! Było tego jeszcze więcej. Był szczęśliwy, kochany, doceniany w pracy i domu. Miał dom, wspaniałą rodzinę, której poświęcał należycie dużo czasu. W garażu stały Volvo XC 90 oraz jego ulubiony Dodge challenger, nowy, niespełna roczny, biały. Wszystko to było. Przyjaciele, wspólne grillowanie, wypady za miasto z rodziną i kumplami. Szacunek sąsiadów i znakomite relacje z ludźmi. Jadał do syta, pił ile należy.

Jednak postanowił nie mówić lekarzowi o jednej przypadłości. Przypadłości, którą stwierdził u siebie już w wieku dziecięcym, a o której wiedzieli tylko jego żona i matka. Tylko one wiedziały i widziały jak unosił się nad ziemią. Potrafi latać. Nie tam wysoko w chmurach, żadne tam latanie jak samolot, czy ptak. Po prostu, gdy tylko zechciał lekko się unosił nad ziemią. Lubił na przykład zamykać się w pokoju i chowając się przed oczyma wszystkich unosił się metr nad podłogą domu. Podkurczał nogi do klatki piersiowej i powoli obracał się wokół własnej osi, jak piłka w stanie nieważkości. Panował nad grawitacją. Jak to robił? Tego nikt nie wie, nawet on sam. Po prostu, gdy się należycie skoncentrował, unosił się w powietrzu niczym święty wstępujący do nieba.

Lekarzowi jednak powiedzieć tego nie mógł. Nikomu tego nie mówił. Wiadomo. Czubek, zwykły schiz. Wszyscy uważaliby go za dziwny przypadek, wyjątkowy, za dziwaka. Wolał być normalny. Taki jak wszyscy. Zapamiętał słowa matki, która gdy pierwszy raz ujrzała czteroletniego syna szybującego w ich starym salonie, oniemiała z wrażenia. Ale gdy ochłonęła, powiedziała tylko. - Nigdy nikomu tego nie mów i nie demonstruj co potrafisz.

Zademonstrował to swojej obecnej żonie i to już na trzeciej randce. Pokochał ją, jak tylko ujrzał ją po raz pierwszy. Rozpalił się w nim ogień miłości, jakiego może pozazdrościć każdy kto myśli, że kocha, ale to prawdziwe uczucie myli ze zwykłą tęsknotą za miłością.

Poznali się na jakieś prywatce. Jeszcze w czasach studenckich. Przyszła z koleżankami. On był sam. Patrzył na nią i nie mógł oderwać wzroku. Zauważyła to. Koleżanki śmiały się, zaczęły nawet żartować sobie z niego. W końcu przełamał się i podszedł do niej. Przedstawił się. Zaczęli rozmawiać. Rozmawiali i tańczyli.

Na pierwszą randkę poszli do kina. Niby wszystko było dobrze. Rozmawiali, śmiali się, ale czuł, że nie jest nim zbytnio zainteresowana. Robił co mógł. Po filmie zaprosił ją do kawiarni, kupił lody, ciastko, potem zamawiał drogie drinki i zabawiał ją opowieściami. Śmiali się, ale mimo to w jej rozbieganych oczach widział znudzenie, rozczarowanie i niechęć. Odprowadził ją do domu, pożegnali się dość oschle. Zaproponował jednak kolejne spotkanie. Chciała się wywinąć , wymówić, ale on nalegał. Zgodziła się. Westchnęła i już bez słowa znikła za drzwiami klatki schodowej.

Nie chciał jej utracić. Czuł, jakby znał ją od wielu lat. Postanowił więc pokazać kim jest naprawdę. Zabrał ją na spacer do lasu. Tam, nad jeziorem, w gorący letni dzień, złapał ją za dłonie. W krótkich ale szczerych słowach wyznał jej miłość, a potem przekazał jej część swojej energii i unieśli się razem. Przez kilka minut szybowali tuż nad zieloną trawą, nad brzegiem cichego jeziora. Jej oczy wypełnione łzami wchłonęły całą jego miłość.

Tego wszystkiego lekarzowi nie powiedział. Po co? Przecież to niemożliwe. Nikt nie lata. To wbrew prawom fizyki. Człowiek bez pomocy techniki nigdy nie będzie latać i kropka. Nie ma sensu udowadniać, że jest inaczej.

- Jakieś przypadłości? Alergia? Schorzenia? – Spytał lekarz.

- Żadnych. Nie. Przepraszam. Jestem uczulony na jad pszczół. Gdy mnie użądli, puchnę. Muszę uważać.

- Rozumiem. Nic poza tym?

- Nic. – Pokręcił przecząco głową.

- Ja widzę w Pana oczach tajemnicę. – Rzekł powoli lekarz unosząc krzaczaste brwi. – Ma pan tajemnicę. Ale mniejsza teraz o nią. Proszę przyjść jutro o tej samej porze. Wydam diagnozę. Przez noc muszę pomyśleć.

 

Wyszedł z gabinetu lekarza. Wrócił następnego dnia o godzinie siedemnastej.

 

- Musi Pan odszukać yggdrasil. – Rzekł lekarz.

- Co takiego? – Zdziwił się i zaraz powtórzył za lekarzem. – Yggdrasil? Dobrze zrozumiałem? Czy to jakaś roślina? Mam jechać do Afryki? Nie rozumiem.

- Jedyna rzecz, która panu pomoże to yggdrasil. – Rzekł niemrawo lekarz podpierając starczą brodę na pomarszczonych dłoniach.

- Ale co to do diabła jest? Wypisze mi Pan receptę? Znajdę to w aptece?

- Och nie. – Zaśmiał się starzec. – Nie kupi Pan tego w aptece, ani w żadnym innym sklepie. Nie ma tego na bazarze. Yggdrasil się nie kupuje. Musi Pan go znaleźć.

- Rozumiem. Czy to rośnie w lesie? Właściwie to nie czuje się źle. Jakoś dam sobie radę. Może pomoże mi gorąca herbata?

- Musi Pan znaleźć yggdrasil. – Lekarz rzekł poważnym ale przyjaznym tonem. – Tak to już jest, musi Pan go znaleźć. Nie ma innego wyjścia. Nic innego Panu nie pomorze. Proszę mi zaufać. Stało się i już. Teraz musi pan znaleźć yggdrasil.

- No ale gdzie go szukać? Poproszę wskazówki. Czy mam to zebrać na łące. Co to w ogóle jest?

- Nie mogę panu nic więcej powiedzieć. Sam musi pan to odnaleźć. Pańskie życie się zatrzymało i bez tego nie ruszymy dalej. Musi pan wyruszyć jak najszybciej, najlepiej od razu. Im szybciej tym lepiej.

- Na boga. Gdzie mam wyruszyć? Po co? Proszę mi wskazać cel. Czy mam jechać do …

- … najlepiej do Anglii. – Rzekł lekarz wtrącając się w słowo. – Anglia jest najlepsza na początek.

- Anglia? – Spytał zdziwiony.

- Myślę, że Anglia najlepsza jest na początek. Od tego proszę zacząć. Proszę nie tracić czasu. Zaczynamy od Anglii.

- Ale co mam zacząć od Anglii?

- Zadaje Pan głupie pytania i traci nie potrzebnie czas. – Rzekł lekarz wstając z krzesła. Niedołężnie obszedł stół i wskazując na drzwi rzekł. – Ruszamy. Natychmiast.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • O, rety! Jakie długie opowiadanie?
  • Narrator rok temu
    „Oczywiście, że nie kradł, ani nie zabijał.” — chodzący ideał! ?

    Szkoda, że tu nie ma konkursu na najdłuższe opowiadanie — dostałbyś na pewno pierwszą nagrodę, ale pięć gwiazdek ode mnie też coś.

    Pozdrawiam.?
  • Kavita rok temu
    Kurczę, dawno nie czytałam czegoś tak dobrego. Bardzo mi się podoba, ale że się wkręciłam, to muszę spytać - będzie kontynuacja? Miłego wieczoru :)
  • witam. tak wrzuciłem kolejne rozdziały. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania