Poprzednie częściNo więc, gdzie teraz? - rozdział 1

No więc, gdzie teraz? - rozdział 8

Rozdział ósmy. Sto dwie próby powrotu do domu.

 

Noc już zapadła, a właściwie nawet prawie świtało już, gdy samochód Roberta zjeżdżał z promu na ziemię Angielską. Tocząc się za innymi tirami powoli zataczał koło, aby wyjechać z portu. Dojechał do autostrady, a potem szybko i prosto do celu, na rozładunek.

Padał rzęsisty deszcz, gdy dojechał na miejsce. Zegarek w samochodzie pokazywał siedemnaście minut po ósmej, Nie miał problemu z trafieniem, ponieważ dwa dni wcześniej wyjeżdżał spod tego właśnie zakładu. Zameldował się strażnikowi w recepcji, a potem podjechał pod rampę numer 6.

Przywitał go młody mężczyzna, który na początku każdego słowa mówił k.

- Kitam Kobert. Kazało kię, ke kowar, który Kobertowi kapakowali Kharlie, Kohn k Kteven kusi kyć kawigowany krzez knspekcję kransportu. Knaczej Koberta kie kozładują. Karaz ko kałatwią Kharlie, Kohn k Kteven. – Rzekł sobie tylko znaną angielszczyzną.

- Co to znaczy? Nic nie zrozumiałem.

- Kobert kdzie ka kną. – Rzekł i gestem ręki wskazał, aby Robert szedł za nim.

Weszli do biura, które Robert już znał i wstępnie zdążył też poznać pracujących w nim mężczyzn. Tak jak dwa dni temu, w pokoju ustawione były cztery biurka, na nich cztery komputery. Za pierwszym biurkiem siedział młody mężczyzna, patriota angielski, który zaprzysiągł sobie mówić tylko językiem poezji. Przy drugim biurku siedział mężczyzna w granatowym fartuchu i żółtym kasku. Za trzecim biurkiem siedział mężczyzna, który Robertowi wydawał się najnormalniejszy i przy czwartym siedział ten, który na początku każdego słowa mówił k.

- Kroszę kejść. Kiven kada Kobertowi kumer kotrzebny ko kdentyfikacji. – Rzekł ten, który nadużywa litery k. Usiadł za swoim biurkiem i zaczął stukać coś w swoim komputerze.

Robert wchodząc do pokoju przywitał się w języku angielskim. Poeta odpowiedział jedynie skinieniem głowy, mężczyzna w granatowym fartuchu i żółtym kasku nie odrywając wzroku od komputera uniósł jedynie prawą dłoń na znak powitania, a najnormalniejszy w ogóle nie zareagował.

- Kobert kusi kać Ktivenowi Koberta kumer kelefonu. Kadam Kobertowi Kpecjalny kumer kdentyfikacyjny.

- Proszę mi wybaczyć, nie jestem pewien czy dobrze zrozumiałem. Mam podać swój numer telefonu? – Rzekł lekko zakłopotany Robert.

- Kak, Ktiven koprosi kwój kumer kelefonu.

- Steven, z którym właśnie rozmawiasz. – Odezwał się mężczyzna w żółtym kasku. – Stwierdził, że mówienie na początku każdego słowa k jest banalne i zbyt łatwe do zrozumienia dla klienta. Dlatego postanowił dodatkowo w ogóle nie używać zaimków. Każdy zaimek zastępuje imieniem osoby, lub nazwą rzeczy, której zaimek dotyczy.

- Proszę wybaczyć, ale moim zdaniem to wprowadza jedynie zamęt. – Rzekł Robert. – Takie zabiegi stylistyczne są ciekawe, ale raczej zalecałbym stosować je w życiu prywatnym. Z klientami, łatwiej jest się dogadać stosując proste i sprawdzone od lat metody.

- Ko kest krotest. Ktevena krotest krzeciwko kalewowi Knglii krzez kudzoziemców.

- Wszystko płynie z nurtem Tamizy, poza miłością do ojczyzny, która drzemiąc na twarzach Anglii, skryła się pośród śmiertelnych serc. – Wtrącił się do rozmowy młody poeta.

- Ale przecież swoje poglądy najlepiej, jak sądzę, można wyrazić w prostych słowach. – Rzekł Robert. – Rozumiem waszą niechęć do cudzoziemców, ale czy nie lepiej jest stworzyć jakiś manifest używając do tego poprawnej angielszczyzny.

- Ktiven i Kharlie kie ka kic krzeciwko kudzoziemcom. Ktiven i Kharlie kochają Kanglię, k kie kienawidzą kudzoziemców. Ktevien k Kharlie kanifestują kiłośc ko kraju kie kłatwiając ku kycia kudzoziemcom.

- Rozumiem. Na swój sposób to szlachetny sposób przejawiania miłości do własnego kraju, choć nie co dziwaczny. – Rzekł Robert bez specjalnego zapału, aby kontynuować zbyt trudną dla niego rozmowę z Anglikiem.

- Keraz koproszę Koberta kumer kelefonu. Kuszę kprowadzić ko ko kystemu.

Robert posłusznie podał numer telefonu służbowego.

- Mogę prosić o wyjaśnienia co my właściwie robimy i po co Steven wprowadza mój numer do systemu? – Spytał Robert błagalnym wzrokiem patrząc na mężczyznę w żółtym kasku, wiedząc, że tylko on może mu wyjaśnić całą sprawę w sposób zrozumiały.

- Ko Kroste. – Niestety wyjaśniania całego zagadnienia podjął się ten, który mówi literkę k na początku każdego wyrazu i nie używa zaimków. – Kusi Kobert keraz k kwoim kelefonie kainstalować kaplikację ko kawigacji. Kastepnie krowadzimy kumer który kłaśnie kadałem k kożesz kejachć.

- Chyba zrozumiałem. – Robert mocno próbował się skoncentrować, żeby zrozumieć Anglika. – Jaką aplikację mam zainstalować w swoim telefonie?

Steven palcem wskazał na swój monitor, na którym widniała nazwa aplikacji. Bez większych problemów udało się Robertowi znaleźć ją w sklepie internetowym, kupić i zainstalować na telefonie. Potem uważnie słuchając instrukcji Anglika, który nadużywał k i nie używał zaimków, uruchomili aplikacje wprowadzając potrzebne dane.

- Dobrze, ale za nim pojadę mam dwa pytania. Po pierwsze co jest w skrzyniach, które wiozę? Cholernie ważne jest dla mnie aby to wiedzieć. A po drugie dlaczego musiałem się wrócić? Czy tych numerów nie mogliśmy nadać zdalnie?

- Odpowiadając najpierw na drugie pytanie, niestety nadać ten numer musieliśmy, gdy samochód stoi na tym placu, tak aby cała podróż była nawigowana przez nas, oraz przez odbiorcę i przede wszystkim przez Inspekcję Transportu Drogowego. To jest rządowa aplikacja. Odpowiedź na pierwsze pytanie ma pan w dokumentach. Proszę zajrzeć, tam dokładnie jest opisane co pan wiezie. Z tego co pamiętam litowo jonowe baterie do elektrycznych hulajnóg, a w drugiej skrzyni lek na covit 19. Dlatego to takie ważne, aby cała trasa była nawigowana. I nie wolno otwierać drzwi do budy samochodu.

- Rozumiem. – Rzekł nie co rozczarowany. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał – No to jadę. – Powiedział nie pewnym głosem i wahając się dodał. – A co z moim … yggdrasil? Czy nie ma tam przypadkiem … - nie dokończył. Spojrzał jedynie pytająco na mężczyznę w żółtym kasku.

- Pełnia tylko w pustce zawarta będzie, bez tego, co nieść wszystko potrafi. – Na pytanie Roberta o yggdrasil odpowiedział ten, który mówi tylko językiem poezji.

- Nie … nie rozumiem. – Robert wysłuchał krótkich słów Anglika i choć chciał z tego wyciągnąć jakiś logiczny wniosek, nie potrafił. - Panowie krótkie i treściwe pytanie. – Rzekł Robert patrząc w stronę mężczyzny w żółtym kasku. – Co to jest yggdrasil? Uganiam się za nim od trzech dni, nawet nie wiem po co. Panowie, czuję, że wy wiecie o co chodzi? Powiedźcie mi.

- Deszcz, wiatr i burzy głos przemówi do rozumu głupców. Bo cóż po mądrości, skoro w oczach kałuża pordzewiałych śnieżyn.

- Kobert k kylko Kobert koże kowiedzieć ko ko kest Kggdrasil? Kami k kiekawością kekamy ka kdpowiedź. Kggdrasil kest kylko Koberta. Kikt kinny kie ka Kggdrasil.

- A więc dobrze mi się zdaje. Wiecie co to jest. Powiedzcie, bo oszaleje. Wiem, że dopóki nie odnajdę tego yggdrasil, nie będę mógł wrócić do normalnego życia. Wszystko, co dzieje się wokoło mnie, jest poza moją kontrolą. Muszę to znaleźć. Nie mam wyboru. A nie wiem nawet jak tego szukać? Jak to wygląda? Czy w ogóle to istnieje?

- Płacz, płacz aniele ziemski. W bólu istnienia narodzisz dziecię, które otworzy drzwi wiedzy.

- Kusi kuż Kobert kechać. Kwój Kggdrasil kzeka. Kznajdziesz ko. Kbiecuję.

W pokoju nastała cisza. Przez chwilę czterech Anglików ze współczuciem, ale i troską patrzyli na Roberta, który odwzajemniał im spojrzenie trochę rozczarowany, zniechęcony i przede wszystkim bezradny. A potem powoli wyszedł z pokoju i udał się w stronę swojego samochodu.

Otworzył drzwi, usiadł za kierownicą. Zamyślił się. Przez chwilę zastanawiał się co robić. To beznadziejne, pomyślał. Dlaczego właściwie wyjechałem z domu? Dlaczego opuściłem rodzinę? Zostawiłem żonę samą z dziećmi. Jak do tego doszło? Jak mogłem dać się w ciągnąć w tak niedorzeczną sytuację? Po co szukam to coś, skoro nie wiem co to jest i wcale tego nie potrzebuję? Przecież mam wszystko. Nigdy na nic nie narzekałem. Dni mijały mi pogodnie i w szczęściu. Z zachwytem obserwowałem jak rosną dzieci. Zadowolony chodziłem do pracy. Nic mnie nie męczyło, wszystko było dobrze. Więc jak do tego doszło, że jestem tutaj? Gonię za czymś, co zupełnie nie jest mi potrzebne. Jak to możliwe, że jestem tutaj, gdzie nie chce być, zamiast w domu, który lubię? Dlaczego nie odpalę samochodu i po prostu nie wrócę do domu? To takie proste, pomyślał.

Odpalił silnik samochodu z zamiarem ruszenia w jednym kierunku. Do domu. Na razie dobrze idzie. Gdy usłyszał cichy i miarowy warkot silnika poczuł w sercu radość i ulgę. Jadę do domu, rzekł stanowczo w duchu. Ale gdy z uśmiechem i nadzieją spojrzał przed siebie, ktoś zapukał w boczną szybę drzwi samochodu.

- Wiem co sobie teraz myślisz. – Z boku samochodu stał mężczyzna w granatowym fartuchu i żółtym kasku. Kilka metrów za nim, na schodach stali pozostali trzej Anglicy i patrzyli na Roberta. Mieli smutne twarze, spojrzenia pełne zrozumienia i współczucia.

- Niczego nie potrzebuję, po prostu wracam do domu. – Rzekł Robert uśmiechając się.

- Gdyby tylko to było takie proste. Ja przez trzy pełne lata musiałem jeździć po całym świecie, zanim mogłem wrócić do domu. – Rzekł mężczyzna w kasku.

- Co? Ty też szukałeś tego czegoś? – Zdziwił się Robert

- Wszyscy szukaliśmy. – Mężczyzna spojrzał na kolegów stojących na schodach. – Steven nawet nie potrafi powiedzieć, czy już znalazł? Nie wie, czy wrócił. Nie może jednoznacznie tego stwierdzić.

- Jak to nie wie? Za czym jeździmy? – Spytał zdezorientowany Robert.

- No właśnie o to chodzi.

- o co?

- Jeździsz bo pytasz i nie znasz odpowiedzi? Będziesz jeździł dopóki nie przestaniesz pytać.

- Co? Po prostu wrócę do domu i wszystko mam w dupie. Zero pytań. Wracam.

Anglik przecząco pokiwał głową. Żółty kask lekko falował. – Przykro mi. – Rzekł. – Teraz jeszcze nie możesz wrócić. Musisz zawieść towar do Bukaresztu. Masz nawigację włączoną, obserwuje cię Inspekcja, każdy twój ruch. Rozładujesz się w Bukareszcie i potem zobaczymy.

- Nie, przyjacielu. – Odrzekł Robert zdecydowanym głosem. – Wracam do domu. Nic nie potrzebuję. Nie obchodzi mnie żaden towar. Jeżeli chcecie zabierzcie z samochodu te skrzynie, bo ja jadę do Polski. Wracam.

- Do zobaczenia. – Powiedział mężczyzna w żółtym kasku. Podniósł rękę, odwrócił się i podszedł do swoich kolegów. Zaraz też wszyscy znikli za metalowymi drzwiami hali.

Robert wprowadził do GPS swój adres domowy, po czym wrzucił bieg i powoli wyjechał z terenu zakładu kierując się w stronę Polski. A przynajmniej tak sądził.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania