Poprzednie częściNo więc, gdzie teraz? - rozdział 1

No więc, gdzie teraz? - rozdział 9

Rozdział dziewiąty. Znów się pomyliłem. Teraz będą powroty.

 

Kanał La Manche przepłynął promem po godzinie 16.00. Potem ujechał jeszcze dobre 300 kilometrów, kiedy poczuł zmęczenie i postanowił zjechać na najbliższy parking i trochę odpocząć. Korzystając z turystycznej kuchenki zagotował w czajniczku wodę i wrzątkiem zalał dwie łyżeczki kawy, które wsypał do czerwonego termo kubka. Zanim kawa wystygnie postanowił się chwilę zdrzemnąć. W ubraniu położył się na łóżku samochodowym, tuż za fotelami. Zamierzał zrobić sobie jedynie krótką drzemkę, piętnastominutową i jechać dalej. No ale cóż. Organizm widocznie potrzebował więcej snu, ponieważ nie obudził się za piętnaście minut, ale dopiero po kilku godzinach. Spał naprawdę twardo. A gdy się obudził było ciemno. Spojrzał na zegarek. Piąta dwadzieścia rano. No to się przynajmniej wyspałem, pomyślał.

Upił spory łyk zimnej już kawy, potem jeszcze jeden i jeszcze, aż w końcu w termo kubku zostały same fusy. Odpalił silnik, spojrzał na wyświetlacz GPS-a. Zdziwił się, ponieważ urządzenie pokazywało, że do celu pozostało mu ponad 1000 kilometrów. To nie możliwe, ponieważ powinien być już znacznie bliżej domu. Sprawdził, czy jest prawidłowo ustawiony na adres domowy. Niestety, GPS jako adres docelowy pokazywał ten w Bukareszcie. Jak to? Zaskoczony, w nawigacji telefonu sprawdził, w którym dokładnie miejscu teraz się znajduje. Nie mogło być pomyłki. Wszystkie urządzenia pokazywały, że jest w Austrii. Zdziwiony wysiadł z samochodu. Wciągnął w płuca świeże powietrze, chciał się trochę orzeźwić. Teraz dopiero dostrzegł, że znajduje się na znanym mu już parkingu, gdzie budził się wcześniej i teraz dopiero też pokojarzył, że zawsze budzi się w tym samym miejscu parkingowym, za każdym razem dwadzieścia minut po piątej. Czy to jakieś czary? Co się dzieje? Jednak porządnie się wystraszył dopiero, gdy zobaczył, kto do niego podchodzi. Nie od razu rozpoznał. Na początku nawet myślał, że to pewnie jeden z kierowców. Zaledwie kilka sekund minęło, gdy w mężczyźnie rozpoznał uśmiechniętą i irytującą twarz kudłacza.

- O nie! – Krzyknął – Gówno! – Pokazał kudłaczowi zgięty łokieć, potem wskoczył do samochodu i zatrzasną drzwi. Klnąc pod nosem i odgrażając się, ustawił GPS-a na adres domowy, odpalił silnik i ruszył w stronę domu.

Nie będę spał, postanowił. Nic mi nie zrobią, nie zmuszą mnie do szukania tego czegoś.

I tak zarzekając się w duchu, jechał w stronę domu. Co z tego, skoro pod kilku godzinach jazdy, znowu zrobił się śmiertelnie śpiący. Zjechał na parking i tym razem postanowił się zdrzemnąć, ale w fotelu, za kierownicą. Tylko kwadrans. Obudził się dwadzieścia po piątej, na parkingu w Austrii, w drodze do Bukaresztu. Otworzył zaspane oczy i pierwsze, co ujrzał za szybą samochodu to kudłatą roześmianą łepetynę.

Wkurzony pokazał tylko język kudłaczowi i ponownie ruszył w stronę domu. I tak kilka razy. Zawsze po ujechaniu około 400 kilometrów robił się potwornie śpiący i budził się dwadzieścia minut po piątej, na tym samym miejscu parkingowym, w środkowej Austrii. Jedynie kudłacz ukazywał mu się w różnych pozycjach. Raz z prawej strony, raz z lewej, przed maską samochodu, a raz siedział nawet na masce, innym razem leżał na dachu z góry ukazując swoją rozczochraną głowę, potem jeszcze znudzony ukazał mu się na trawie, z papierosem i bez. Z piwem w ręku i bez. Trudno powiedzieć ile razy Robert próbował odjechać od tego parkingu. Jednak zawsze budził się dwadzieścia minut po piątej i w tym samym miejscu. W końcu więc zrezygnowany odpuścił. Za kolejnym razem, wyszedł z samochodu i usiadł koło kudłacza.

- Co się dzieje? – Spytał zniechęcony.

- Nic brachu, po prostu pewnych rzeczy nie przeskoczysz. Pętla czasu, bracie. Tak jest i tyle. Musi się coś dokonać i my tego nie zmienimy. – Rzekł kudłacz, a potem objął Roberta i przytulił policzek do jego ramienia. – Dobrze, że jesteś. – Rzekł.

- No więc nie ma wyjścia, trzeba dostarczyć ten towar i zobaczymy co dalej. – Rzekł Robert pogodzony z tym, co go spotyka, ale bez większego entuzjazmu do roboty.

- Super stary, teraz będziemy dostarczać towar. Zrewolucjonizujemy ten biznes. – Rzekł kudłacz. W przeciwieństwie do Roberta przejawiał bardzo dużo entuzjazmu.

Robert tylko spojrzał na roześmianego kudłacza i zrezygnowany, odczuwając potworne zmęczenie, powoli wsiadł do samochodu, zatrzasnął za sobą drzwi, tak aby nikt nie mógł ich otworzyć z zewnątrz i nie zważając na to, że właściwie nie dawno się obudził, położył się na swoim samochodowym łóżku. Zdążył przywołać w myślach jedynie obraz żony i dzieci, i usnął. Spał twardo i długo. Obudził go dźwięk telefonu, oraz ostre promienie słońca. Spojrzał na telefon. Dzwonił szef. Potem popatrzył przez przednią szybę samochodu. Machał do niego kudłacz, najwyraźniej ucieszony tym, że Robert w końcu się obudził.

- Tak, słucham. – Rzekł zaspanym głosem przykładając telefon do ucha. Ale gdy usłyszał wiązankę przekleństw, odłożył telefon na półkę.

Wysiadł z samochodu, przeciągnął się. Jego umysł powoli budził się w świetle ciepłych promieni słońca.

- Stary spałeś dwa dni, ale jazda. Chodźmy coś zjeść, umieram z głodu. – Rzekł kudłacz szeroko się uśmiechając.

Gdy Robert usłyszał, że spał tak długo, sięgnął po telefon, aby upewnić się, czy faktycznie ruszył czas. Spojrzał na wyświetlacz telefonu. Usłyszał, jak w słuchawce szef nadal tryli i rzuca wiązankę przekleństw. Rozłączył się i wówczas dopiero zobaczył godzinę, którą pokazywał telefon. Dziewiętnasta piętnaście, dziewiętnastego września. A więc muszę postępować według wskazówek, inaczej się nie da, pomyślał patrząc na datę w telefonie. Czas ruszył dopiero, gdy zaakceptował to, że ma wykonać swoje zadanie. Dobrze, niech tak będzie, dostarczy przesyłkę.

- Chodźmy coś zjeść. – Rzekł Robert do kudłacza, który zachwycony propozycją rozdziawił szeroko gębę. – Szef płaci.

Razem poszli do restauracji, która mieściła się na parkingu. Zamówili obfite śniadanie, a za wszystko zapłacili kartą szefa. Robert dopił mocną kawę, kudłacz dwa piwa. Potem wrócili i razem ruszyli do Bukaresztu, na rozładunek.

Zanim jednak Robert odpalił silnik, trzymając ręce na kierownicy spytał kudłacza, który rozsiadał się właśnie na siedzeniu pasażera.

- Dlaczego ja? – Spytał.

- Co dlaczego ty?

- Jest tylu kierowców na tym parkingu, przewija się ich tutaj setki, ale ty przyczepiłeś się tylko do mnie, dlaczego?

- Bo jesteś spoko gość. – Odrzekł kudłacz

- Powiedz prawdę. Zależy mi na tym, jeżeli mam …

- Też szukam swojego yggdrasil – Rzekł przerywając Robertowi. – I tak, jak ty masz jechać z towarem, tak ja muszę trzymać się ciebie. Próbowałem uciekać, robić tysiące innych rzeczy, ale za każdym razem wracałem pod twój samochód, na tym parkingu. Nawet, gdy wyjechałem twoim autem, próbowałem uciec, ale wróciło mnie z powrotem, w to samo miejsce. To, co yggdrasil zadecyduje, musi się stać. Mamy go szukać i znaleźć. Nie ma od tego bracie ucieczki.

- Kłamiesz. – Rzekł zaskoczony Robert. - Po prostu kłamiesz.

- Nie kłamię. – Krótko Robert znał kudłacza, bo dopiero od kilku dni, ale tak poważnego i rozsądnie mówiącego, jeszcze go nie widział. – Mówię prawdę. Zabrałem twój samochód, ponieważ myślałem, że w ten sposób wyzwolę się od ciebie i od tego co mnie spotyka, ale … nie udało się. Od trzech miesięcy, codziennie spotykamy się na tym parkingu. Nie ważne co robię, albo robimy razem, codziennie rano spotykamy się tutaj, w tym miejscu.

- Jak to od trzech miesięcy? – Robert zastanowił się, jakby coś przeliczał. – Spotkaliśmy się pierwszy raz, mniej więcej trzy tygodnie temu. - Tym razem Robert się zaśmiał i pokazując palcem na kudłacza powiedział. – No widzisz, kłamiesz. Jak z nut kłamiesz. Kłamiesz i nie rozumiem co tu się dzieje, ale mam tego dość. – Kończąc zdanie Robert zmienił ton na poważniejszy, w którym słychać było irytację.

Tymczasem na dworze rozpadało się. Parking zaczął lśnić od mokrego asfaltu i świateł lamp, które niczym w upiornym filmie wyznaczały punkty na parkingu pogrążonym w ciemnej deszczowej nocy. W raz z deszczem, wzmagał się wiatr, który delikatnie kołysał samochodem.

- Nie wiem bracie co tu się dzieje. - Kudłacz mówił powoli i spokojnym tonem. - Ale odkąd jakiś staruszek zakomunikował mi, że mam szukać tego jebanego ya … coś tam, wszystko co się dzieje, dzieje się wbrew logice, jest irracjonalne i nie potrafię tego wyjaśnić.

- Staruszek? W Lublinie?

- Tak, ale w Rzeszowie. Trzy miesiące temu imprezowałem z kolegami i zgarnęła nas policja, nie pierwszy raz zresztą. Zgarnęli nas w parku, bracie czujesz? – Kudłacz spojrzał na Roberta, który nie specjalnie miał ochotę wysłuchiwać teraz opowieści kudłacza. - Piliśmy sobie browarka, paliliśmy zielsko pokoju, a tu idą dwie małolaty, obydwie dupcie jak marzenie. Spódniczki, rajstopki, dekolciki, białe nóżki, piękne buzie nastolatek, przechodzą, bracie koło nas, i chichrają się. No to pyk, Migdał, dobry przyjaciel mój z podwórka, podskoczył do dziewuszek i grzecznie dziewczynki zaprosił na browarka, a te na to, że bardzo chętnie, tylko, że mają dopiero po 14 lat. W czym problem?

- Nie interesują mnie twoje przygody. – Rzekł nieprzyjemnie Robert, odpalił samochód i ruszył w stronę Bukaresztu.

- Posłuchaj dalej przyjacielu. – Na okrągłą twarz Kudłacza powrócił uśmiech. – W czym problem? Rzekł Migdał, przecież nie jesteśmy z policji. Było nas pięciu na ławeczce, wypiliśmy chyba po dwa wina i po kilka piw. Dziewczyny zaprosiliśmy, usiadły w centrum, każdy zaoferował swoje piwo. Jedynie Migdał, koleś na poziomie, otworzył dziewczynom po nowej puszcze piwa.

- Do brzegu. – Robert rzekł obojętnie, kierując samochodem.

- Dziewczyny chętnie przyjęły browca. Kulturalnie przedstawiliśmy się, kilka słów o sobie, o naszej pracy, kto gdzie i tak dalej. Dziewczyny usiadły koło siebie, nóżka na nóżkę, naciągnęły kuse spódniczki, ale i tak króciutkie, że prawie majteczki widać. Mówią, że chodzą jeszcze do podstawówki, ale już piwo piły, no i generalnie gadka się klei. Stary, niesamowite szczęście, bo jak często spotykasz w parku dwie piękne dziewczyny, które nie dość, że chcą się z tobą napić, to jeszcze śmieją się z twoich żartów. Migdał polał dziewczynom do plastikowego kubeczka po troszkę wódki, a te z wdzięcznością chlub, po jednym baniaku, potem po drugim i otworzyliśmy kolejne piwko. Było przezabawnie, stary, opowiadaliśmy im najlepsze nasze historie, chłopaki demonstrowali tatuaże i bicepsy. Migdał nawet ma takiego smoka wytatuowanego na prawym półdupku, a te w wniebowzięte, słuchały, a nawet same się dopytywały o szczegóły. No stary dwa anioły, cudowne, piękne. Wszyscy mieliśmy już dobrze w czubie, no bo trochę tego alkoholu poszło, dziewczyny też, ale trzymały się i wszystkim dopisywały humory. Kolega z drugim skoczył do sklepu po więcej alkoholu, dorzuciłem się trochę, odprowadziłem wzrokiem kumpli, a gdy spojrzałem na ławeczkę, zobaczyłem, rękę Migdała nurkującą pod spódniczkę jednej z dziewczyn. Wiadomo, jak to jest. Alkohol, narwańcy i młode dupeczki. Skończyć się to może tylko w jeden sposób.

- Świetna historia, tylko wciąż nie wiem, co chcesz mi powiedzieć.

- No to dosiadłem się do drugiej i delikatnie, dwoma paluszkami odpinam guziczek w bluzeczce, puszczając jakiś żarcik, tekścik, wiesz, cokolwiek, żeby było miło. A ta, jakby mi jeszcze drzwi otwierała, osunęła się na ławeczce ze dwa centymetry i lekko odchyliła głowę do tyłu. No to moja ręka momentalnie wśliznęła się za koszulkę dziewczynki. Małe piersiątko, lewe i prawe, usteczka słodziutkie, aniołki i chętne do współpracy. Człowieku rozchyliło nam wrota do nieba. To się nie zdarza, szczególnie nam żulom spod budki, rozumiesz? Moja torpeda nabrzmiała, gotowa do wystrzału. Położyłem jej małą dłoń na moim rozporku, a ta zaczęła delikatnie masować, no to ja, równie delikatnie wsunąłem swoja łapę pod jej spódniczkę, zanurkowałem pod majteczki, a tam bracie … ogród rajski i drzewa pełne soczystych zakazanych owoców.

- Stary macałeś czternastolatkę i jeszcze się tym chwalisz? – Rzekł zdegustowany Robert.

- Zacząłem ją całować. Podniecony, jak nigdy wcześniej, ale i zaskoczony trochę. No bo wiadomo jak z babami w takich sytuacjach jest. Jak próbujesz je pocałować po wódeczce, zaraz cię odpychają, wyzywają, albo że mają okres, generalnie przeprawa jak pod verdun, a tu bracie, soczyste owoce i żadnego oporu. Więc trochę zaskoczony, ale robię swoje, wiadomo. Jaki facet hetero, w mojej sytuacji, powiedziałby sobie stop. No może gdybym był trzeźwy, ale byłem pijany, napalony i w ramionach trzymałem cud, kwiatuszek jeszcze nie zerwany, pachnący i czyściutki. Zatraciłem się na całego. Migdał wziął swoją dziewuszkę na ręce i zniknęli w krzakach, a ja nie patrzyłem na nic. Tam na ławeczce, przy świetle latarni pływałem jak olimpijczyk w mojej dziewczynie, w mojej czternastolatce, w jej basenie, umoczony w nektarze i tak szczęśliwy, jak nigdy dotąd. Przez chwilę czułem się jak milioner, miałem wszystko i nic mi nie brakowało, chwila, która była pełnią. Ilu ludzi przeżyło, przyjacielu mój, takie chwile, kompletnego zatracenia, pełni, absolutnego, ale to absolutnego szczęścia i nic więcej.

- Wstydził byś się. Fuj.

- Miałem ją na czubkach paluszków, na końcu języka, w każdym zmyśle osobno, czułem ją każdym nerwem i już prawie dochodziłem, gdy nagle usłyszałem głos, jakby zza światów. Dość tego, proszę natychmiast przestać, dokumenty proszę. W końcu uświadomiłem sobie, że od mego anioła siłą odrywa mnie dwóch, czarnych, śmierdzących policjantów. Kilka metrów dalej stał radiowóz. Miał włączony sygnalizator świetlny. Dokumenty. Dziewczyna w pośpiechu zaczęła zapinać koszulkę, a gdy przeplatała przez swoje nagie nogi majtki i zakładając je ukazała mi znów dwa pośladki, nie wytrzymałem i mając przed oczami rowek dupki mojego anioła, zamiast dokumentu w stronę policjanta wystrzeliłem z mojej torpedy, której w całym tym zamieszaniu, nie zdążyłem schować. Strzał był celny, prosto w oko starszego policjanta.

- Biedne dziewczyny.

- Zabrali nas na komisariat. Mnie to nie ruszało, w końcu byłem tam stałym bywalcem, ale szkoda mi było dziewczyn. Cóż, takie życie. Na komisariacie, ble ble ble, wiadomo, mandat, seks z nieletnią, sratatata, ale, co mnie bardzo zaskoczyło, powiedzieli, że wypuszczą mnie rano, jednak dopiero, gdy wytrzeźwieje, co jest standardową procedurą naszych władz, a potem spotkam się z psychologiem. Nie miałem wyjścia, tym bardziej, że wydawało mi się to niewielką karą za uprawianie seksu w miejscu publicznym i to z nieletnią. Następnego dnia rano, na komisariacie zjadłem śniadanie, dostałem mocną kawę, coś na kaca i zaprowadzili mnie do psychologa.

- Do staruszka?

- Do staruszka, który po mniej więcej godzinnej przyjemnej, nie powiem, rozmowie, powiedział, że muszę znaleźć swoje yggdrasil, a potem mnie wypuścili. Wróciłem do domu, położyłem się spać, a obudziłem się o piątej dwadzieścia na tym parkingu. Sam, bez pieniędzy i dokumentów, kompletnie nie wiedząc co się dzieje.

- I od tej pory codziennie tutaj się budzisz?

- Tak, od tamtego dnia, od trzech miesięcy, codziennie spotykam ciebie, mój przyjacielu.

- Ale ja spotykam ciebie od trzech tygodni, więc jak to możliwe, żebyś ty mnie spotykał od trzech miesięcy? Trzy miesiące temu, regularnie przebywałem ze swoją rodziną i udzielałem się w pracy. Szczęśliwy i nic mi nie brakowało.

- Nie wiem, nic nie wiem. Wszystko, co się dzieje od tamtego czasu, nie da się wytłumaczyć.

Przez chwilę panowie milczeli wsłuchując się w deszcz, który dość intensywnie uderzał w pędzący samochód. Wiatr wzmagał się, właściwie na zewnątrz była już wichura, która przewracała kosze na śmieci i targała koronami drzew. W końcu deszcz przerodził się w prawdziwą ulewę i nie dało się dalej podróżować. Musieli zjechać na najbliższy parking. Na dużym parkingu panował dość upiorny nastrój. Oprócz Roberta samochodu, stały jeszcze tylko dwa tiry, z ogromnymi przyczepami, na których było namalowane logo firmy transportowej. Deszcz dużymi kroplami walił w samochód, a wiatr tarmosił koronami potężnych drzew. W ciszy czekali aż burza minie. W końcu wiatr zelżał, a deszcz ustał.

- Chodźmy coś zjeść. – Zaproponował w końcu Robert. – Potem pojedziemy do Bukaresztu, rozładujemy samochód.

Robert przekręcił kluczyk w stacyjce samochodu. Silnik zamruczał. Powoli podjechali bliżej stacji benzynowej, gdzie mogli schować się pod niewielkim dachem. Deszcz przestał uderzać w samochód, ale wiatr pod wiatą, był jakby silniejszy. Z trudem otworzyli drzwi samochodu i przebiegli do sklepu, gdzie samotny sprzedawca przywitał ich ciepłym i szerokim uśmiechem.

- Guten Abend. – Rzekł.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Kavita rok temu
    Ciekawa opowieść, szczerze nie mogę się doczekać, aż wyjaśni się czym właściwie jest to yggdrasil. Wątek o 14-latce trochę mnie zmroził, nie ukrywam. Super są opisane postacie - Robert taki spokojny gość, kochający rodzinę, a obok taki Kudłacz... Czekam na kolejne części :) Miłego wieczoru :)
  • Witam, jesteś moim jedynym czytelnikiem. Nigdy nic nie wydałem, ale Twoje słowa są dla mnie ... ważne. Dzięki. Tym bardziej, że to co Ty piszesz jest bardzo ciekawe :)
  • Kavita rok temu
    Robert dziękuję, miło że zerknąłeś :) Ja się tutaj zadomowiłam, więc prędko nigdzie nie mam zamiaru się wybierać ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania