Poprzednie częściNo więc, gdzie teraz? - rozdział 1

No więc, gdzie teraz? - rozdział 19

Rozdział dziewiętnasty. Śniadanie.

 

Rano Roberta obudziło czyjeś pukanie do drzwi. Nie było to pukanie natarczywe. Ktoś zapukał jedną serią czterech umiarkowanie głośnych uderzeń. Robert otworzył oczy, przez chwilę nasłuchiwał, ale pukanie już nie powtórzyło się. Mimo wszystko wstał i podszedł do drzwi. Otworzył je. Na korytarzu nikogo nie było. Przyśniło mi się, pomyślał. Potem usiadł na łóżku, wziął do ręki służbowy telefon i palcem przejechał po ekranie, który natychmiast się rozświetlił. 16 nieodebranych połączeń, wszystkie od szefa. Spojrzał na godzinę, którą pokazywał wyświetlacz telefonu. Dwadzieścia minut po ósmej. Obliczył, że spał prawie dziesięć godzin. Hm, podobno się śpieszą, więc dlaczego pozwolili mu spać aż tak długo? Pomyślał. Zaraz potem przeszła mu przez głowę druga myśl, że milioner i jego gwardia już pojechali i stwierdzili, że marny kierowca busa i świr nie są im potrzebni.

Wstał z łózka i podszedł do okna. Obok jego białego busa, stał czarny mercedes. A więc jednak nie pojechali. Robert poszedł do łazienki, umył dokładnie ręce i twarz, potem wrócił do pokoju i ubrał się. Wychodząc obudził Kudłacza, który z otwartymi ustami wciąż twardo spał. Zszedł na dół do restauracji. Idąc próbował sobie przypomnieć w jakim kraju się zatrzymali. Chyba we Francji, ale nie był tego pewien. Jadalnia była prawie pusta. Tylko dwa stoliki były zajęte. Jeden przez małżeństwo z cztero może pięcioletnim chłopczykiem, którego uniżonym głosem prosili, aby zjadł choćby maleńki kawałeczek parówki lub serka, ale ten wzbraniał się zaciskając usta i dodatkowo chował twarz zakrywając ją dłońmi. Przy drugim zajętym stoliku siedział samotnie Grek i z apetytem zajadał jajecznicę. Gdy zobaczył Roberta gestem ręki zaprosił go do swojego stolika. Robert korzystając z bogactwa szwedzkiego stołu nałożył sobie na talerz dwie świeże małe bułeczki pszenne, kilka plasterków baleronu, kilka plasterków wędzonego sera. Do dużego białego kubka z uchem nalał sobie kawy, a potem dosiadł się do Greka, siadając dokładnie naprzeciwko niego.

- Myślałem, że się śpieszymy. – Rzekł Robert przecinając nożem stołowym bułeczkę.

- Bo tak jest. Tylko mój drogi, o ile uważnie słuchałeś opowieści kelnera, jesteśmy nieśmiertelni, a więc czas dla nas ma nieco inne znaczenie. Płynie w innym tempie. – Odrzekł spokojnie i przyjacielskim tonem Grek, który akurat wkładając do ust ostatni kęs jajecznicy i bułeczki grubo posmarowanej masłem zakończył główną część śniadania. Odsunął talerz i przysunął sobie bliżej herbatę.

- Rozumiem, choć, z całym szacunkiem, wciąż mam wątpliwości co do waszej nieśmiertelności. Brzmi to, jak bajka z dalekiego wschodu.

- Oczywiście. W twojej sytuacji i z twoim doświadczeniem to naturalne nie wierzyć w takie opowieści. Byłby pan naiwnym głupcem wierząc w to wszystko. – Rzekł Grek patrząc na Roberta i jednocześnie przykładając do ust kubek z gorącą herbatą.

- Ano właśnie. – Robert ugryzł kanapkę z wędliną i serem. – Ma pan swoją opowieść? Taką jak cesarz Chin? Jestem bardzo ciekaw.

- Oczywiście mam, ale przecież pan w to nie wierzy.

- Tak, ale lubię opowieści. Dużo czytam. W powieściach i opowieściach prawdziwe nie są fakty, które się wydarzają. Prawdziwe są wrażenia i nauka, która z nich płynie. Poza tym, w ostatnich dniach przytrafiają mi się same niemożliwe rzeczy. To co się dzieje, jest wbrew wszelkim zasadom jakie poznałem do tej pory. Wszystko jest jakby odwrócone do góry nogami. Nic nie dzieje się normalnie, więc opowieści o życiu wiecznym, choć nie wierzę w nie, traktuje bardzo poważnie.

- Podoba mi się pana podejście. – Grek zaśmiał się. Ten wielki człowiek, teraz dodatkowo oświetlony przez mocne poranne światło wpadające przez duże okno hotelowej restauracji, wydawał się Robertowi jeszcze większy i grubszy. Jego twarz i uśmiech były uśmiechem olbrzyma. – Wszyscy kiedyś trafiliśmy do tego nierealnego przytułku i wszyscy szybko zaakceptowaliśmy jego prawa. Choć faktycznie są całkowicie odmienne od tego, co jest poza nim.

- A jak wrócić? – Spytał z nadzieją Robert. – Dostałem się tutaj wbrew mojej woli. Chcę wrócić do tego co było, do swojego życia.

- O nie, mój drogi panie. – Grek pokiwał palcem. – Nikt tutaj nie jest wbrew swojej woli. Panie Robercie, znalazł się pan tutaj, bo tego właśnie chciał. Ten właśnie świat jest urealnieniem twojego życzenia, twoich marzeń, tego, co pragniesz i do czego dążysz. To jest twój indywidualny i tylko twój świat. Nie ma tu nic czego nie pragniesz, wszystko jest emanacją twoich nadziei i marzeń. Czy możemy mówić sobie na ty?

- Oczywiście. – Przytaknął Robert. - Wiele osób już mi to mówiło, ale to nie prawda. – Bronił się. – Pragnę wrócić do żony, swoich dzieci, do domu i mojej pracy. Chcę wrócić do świata, gdzie usnę w swoim łóżku i wiem, że w nim właśnie rano się obudzę.

- Gdyby tak było, obudziłbyś się dzisiaj we własnym łóżku.

- Twierdzisz, że oszukuję samego siebie. Że tylko powtarzam sobie, jak kocham swoja rodzinę.

- Nie, ależ skąd, wcale tego nie twierdzę. Mówię tylko, że tworzysz świat taki, jaki chcesz. A to różnica.

- Skoro w nim nie ma mojej rodziny, to dla mnie na jedno wychodzi.

- Nie koniecznie. – Rzekł spokojnie Grek. – A może chronisz ich. To, że czegoś nie ma w naszym świecie nie oznacza, że tego nie chcemy. Może być przeciwnie. Pragniemy tego znacznie bardziej, aniżeli to, co tworzymy. Może urealniasz bardziej swoje lęki niż pragnienia, bo tego potrzebujesz, dlatego chronisz tych, którzy są dla ciebie najważniejsi. Chronisz ich przed tym, czego pragniesz i przed sobą. Dopóki nie pokonasz fobii i niebezpiecznych instynktów, nie wpuścisz do swojego świata najbliższych. Dużo pracy przed tobą.

Robert uważnie wysłuchał słów Greka. Zmarszczył brwi. Zastanowił się. Może milioner ma rację?

- Oczywiście, to tylko moja hipoteza. – Dodał Grek po krótkiej pauzie. – Inna jest taka, że nigdy nie było tych, których kochasz. Albo taka, że ty ich kochasz, ale bez wzajemności. Dlatego właśnie nie chcą się pojawić, są ukryci, pochłonięci swoją miłością, ukryci dla tych, którzy ich kochają bez wzajemności.

- Dość tego. – Rzekł zniecierpliwiony i jednocześnie podrażniony Robert. – To prosta zasada. Mam rodzinę, a rodzina się kocha i wspiera. Nie wiem dlaczego nie mogę do niej wrócić, ale dowiem się i wrócę. Niczego innego teraz nie chcę.

- Widzę, że długa droga przed tobą. Nie dopuszczasz do siebie innych myśli i zjawisk z zewnątrz. Chcesz tylko myśleć swoje. Akceptujesz swoje myśli, tylko swoje, nie pozostawiając miejsca, na te, które przychodzą z zewnątrz. Musisz pozostawić czyste miejsce na myśli z zewnątrz, żeby dotarły do twojego wnętrza, ale nie przetworzone przez ciebie, mają być nienaruszone, nie twoje, ale w twoim umyśle. Rozumiesz?

- Tak. Ale tak się nie da. Wszystko, co widzę i słyszę jest przetwarzane przez moje zmysły i zawsze, przynajmniej w pewnym sensie, będą moją interpretacją tego, co do mnie dociera.

- Przemawia przez ciebie logika ludzkiego, że tak powiem racjonalnego umysłu. Jesteś racjonalistą? Wierzysz w to, co da się wyjaśnić logicznie?

- W pewnym sensie … no tak … tak, tak. – Nie wiedzieć czemu Robert zawahał się. Zawsze uważał się za racjonalistę, ale teraz się zawahał. – Tak … no tak. Wiara i intuicja tworzą tylko pozorny świat, bazujący na naszych, ludzkich stanach psychiki. Natomiast racjonalnie pracujący mózg, tylko racjonalnie pracujący mózg, - powtórzył - potrafi dostrzec faktyczną rzeczywistość i właściwie ją zinterpretować.

- Czyżby? – Rzekł Grek lekko kpiącym głosem. Patrzył na córkę, która jeszcze lekko zaspana, ale już w pełnym makijażu, właśnie leniwie dosiadła się do ich stolika. – Dzień dobry kochanie. – Rzekł składając ojcowski pocałunek na przypudrowanym policzku córki. Dziewczyna nie odpowiedziała. – Jak więc twój racjonalny mózg wyjaśni fakt, że wczoraj moja piękna córka i ten kelnerzyna potraktowani zostali śmiertelną serią z karabinu maszynowego, a dzisiaj, na ich ciele nie ma nawet śladu po tym przykrym incydencie.

- Mistyfikacja. – Odrzekł Robert stanowczym tonem. – Mistyfikacja, sztuczki, ślepe naboje. I choć nie wiem po co, zostałem oszukany. Właściwie od pewnego czasu regularnie jestem oszukiwany i okłamywany. Nie wiem po co, ale po coś. I ktoś dąży do tego aby mnie nabrać, moje zmysły oszukać, zapętlić mnie, wprowadzić w kozi róg …

- Spokojnie driverze. – Rzekł Grek widząc, że Robert nakręca się tym co mówi. – Zacznij myśleć, mniej obserwuj. To moja rada. – Rzekł akurat w chwili, gdy do sali jadalnej weszli dwaj chudzi pomocnicy, a za nimi, coś mówiąc do siebie, szedł potężny magazynier.

- Ano właśnie. – Rzekł Robert patrząc, jak potężny magazynier nakłada sobie na dwa duże talerze porcję wędlin, serów, kilka parówek, sporo jajecznicy, kiełbaski w cebulce na gorąco, płatki śniadaniowe, które zalał jogurtem poziomkowym, potem jeszcze kilka plasterków pomidorów, zielonego ogórka, rzodkiewkę, trochę twarogu rozrobionego ze śmietaną, dwa naleśniki, cztery bułeczki pszenne i dwie grahamki. Na deser zmieścił jeszcze na talerzu dwa słodkie rogaliki, dwie drożdżówki z serem, dwa pączki, dwa banany, dwie pomarańcze, kiść winogron i dwie śliwki. Wszystko to przyniósł do stolika. – Co ja to chciałem? … Aha – Przypominał sobie Robert, po krótkiej pauzie wywołanej zdumieniem na widok śniadania potężnego magazyniera. – Po co jedziemy do Portugalii? – Spytał patrząc na Greka, ten odwzajemnił spojrzenie.

- Wszystko sponsoruje, proszę się o nic nie martwić. – Rzekł milioner dopijając kawę.

- Nie martwię się o finanse. Po prostu chcę wiedzieć, po co jedziemy? To kawał drogi. Zaangażował pan sporo ludzi. To duże przedsięwzięcie. Cel musi być bardzo ważny. Proszę powiedzieć, gdzie dokładnie jedziemy i po co? Co jest naszym celem?

Rozmowę zakłócał potężny magazynier. Dekoncentrował wszystkich. Niby nic takiego nie robił, jedynie jadł śniadanie. Ale bułeczki, jedna za drugą, wędliny i wszystko co miał na swoich talerzach, pochłaniał w takim tępię i z taką łatwością wrzucał wszystko do ust, jakby do dużego pojemnika, że uwaga wszystkich siedzących przy stoliku była skierowana głównie na tego wirtuoza jedzenia. Niczym muzyka Beethoven, która płynie z taką naturalnością, tak ruchy magazyniera były w istocie swojej niczym potęga sztuki, nadnaturalna siła skupiająca uwagę na gestach artysty. Płynność i pewność siebie, siła i taniec. Na kilka minut potężny magazynier wciągną wszystkich w swoją grę, niczym artysta dokonujący wielkich czynów przy pomocy pędzla, hipnotyzując przy tym widza oniemiałego na widok powstającego arcydzieła. Wszyscy siedzący przy stoliku, przez chwilę patrzyli, jak dokonuje się w istocie perfekcyjny taniec, absolutna synchronizacja ruchu ramion, dłoni i ust. W końcu talerze były puste i ostatni kawałek bułeczki, którym dokładnie wyczyścił ślad po twarogu ze śmietaną wylądował w ustach magazyniera. Otrzepał ręce i jednym łykiem wypił ciepłą herbatę.

- Do Pombal. – Rzekł Grek, który pierwszy oderwał wzrok od potężnego magazyniera, który był tak pochłonięty swoim śniadaniem, że nawet nie zauważył, że był obserwowany.

- Gdzie? – Spytał Robert, który nie dosłyszał.

- Tam właśnie spotkamy się z moimi przyjaciółmi. Pomogą nam. – Rzekł Grek wstając od stołu. – Idę zapalić cygaro, za dziesięć minut ruszamy. – Wydał dyspozycję.

Odchodząc od stolika ustąpił miejsca dziewczynie, która zaspana dołączyła do grona. Zaraz za nią zszedł Kudłacz.

- Siadaj na moim miejscu. Ja już zjadłem śniadanie. – Rzekł Robert zwracając się do Kudłacza.

- Dzięki stary bracie. Kumplu.

Kudłacz rozwinął ramiona i zaspany jeszcze chciał przytulić się do przyjaciela. Robert tylko zgromił wzrokiem Kudłacza, po czym powoli wyszedł z jadalni. Na zewnątrz przeciągnął się leniwie, nosem wciągnął świeże powietrze i podszedł do Greka, który opierając się o swojego mercedesa odpalał właśnie cygaro.

- No więc co jest celem naszej podróży? Z jakiej to przyczyny zwołałeś tych wszystkich ludzi i ciągniesz nas przez całą Europę? – Spytał Robert, próbując nadać pytaniu żartobliwy ton.

- Przecież nikogo nie ciągnę, wszyscy jadą ze swojej woli, bo chcą. – Odpowiedział spokojnie milioner wypuszczając ustami mleczną chmurę dymu. – Mnie jest potrzebny jedynie twój samochód dostawczy. Coś tylko przewieziesz i jesteś wolny.

- Jak to? Przepraszam. – Zdziwił się Robert. – Dwa dni temu uczestniczyliśmy w wyścigu samochodowym. Strzelaliśmy do siebie. Zamknąłeś nas na całą noc, do tej pory nie wyjaśniając za co i po co. A teraz mówisz, że nic się nie dzieje? Trochę to nie logiczne.

- Pomyliłem się. – Odrzekł beztrosko milioner.

Ton głosu Greka zaniepokoił Roberta. Chciał drążyć temat, dowiedzieć się po co jadą do Portugalii. Jeszcze wczoraj szereg wydarzeń wskazywał na to, że dla milionera poszukiwanie tego, co nie chce wyjawić jest bardzo ważne, sprawa życia i śmierci. Dzisiaj natomiast zachowuje się, jakby jechali na wycieczkę krajoznawczą. Czyżbyśmy stali się ofiarami zwykłego kaprysu znudzonego nieśmiertelnością milionera? Pomyślał Robert. Ale na wypowiedziane w myślach słowo nieśmiertelność, uśmiechnął się do siebie samego.

- Co mam przewieźć? – Spytał nie co natarczywie Robert, widząc, że milioner nie ma ochoty na zdradzenie swojej tajemnicy. Nie mógł tylko zrozumieć dlaczego. Czy nie chce nic powiedzieć, ponieważ towar, który będą przewozić jest bardzo cenny? Być może arcydzieło warte fortunę. Albo co gorsza, przewozić będą narkotyki. A może to przemyt ludzi, albo ludzkich narządów? W każdym razie fakt, że zamożny milioner osobiście jedzie z nimi świadczy o tym, że ładunek ma ogromną wartość. Z drugiej jednak strony Robert nie mógł oprzeć się myśli, że jest dokładnie odwrotnie. Milioner nic nie chce powiedzieć, ponieważ to, po co jadą jest śmiesznie niewiele warte i jest mu po prostu wstyd powiedzieć o tym wprost. Jakaś duperelka, która dla ciężko pracującego człowieka nie jest wiele warta, zaś dla kapryśnego milionera, który posiada wszystko właśnie ta tania rzecz, ale rzadka, kolekcjonerska, ma dużą wartość, choć nie ma sensu przeliczać jej na pieniądze.

- Zabierzesz jedną paletę i przywieziesz ją do Grecji. Nic więcej nie mogę ci powiedzieć. Może poza tym, że przybliży cię, i to znacznie, do odnalezienia swojego yggdrasil.

- Doprawdy? W jaki sposób? Proszę mi powiedzieć w końcu, czym jest to yggdrasil? Co pan wie? Wszystko, proszę powiedzieć. Mam dość zagadek i poszukiwania czegoś, co nie wiem nawet czy istnieje. Proszę mi wyjaśnić czym jest yggdrasil? I dlaczego mam to znaleźć? Do czego jest mi potrzebne jakieś coś? Co to ….

- Spokojnie. – Rzekł Grek życzliwie uśmiechając się do Roberta. – Teraz musimy jechać. – Wskazał na współtowarzyszy, którzy właśnie wychodzili z restauracji. Wszyscy byli w dobrych nastrojach, śmiali się i żartowali. Generalnie w tej właśnie chwili tworzyli gwarną i zgraną grupę. – Pojadę z tobą. Będziemy mieli dużo czasu, żeby sobie pogadać. Co ty na to?

Naturalnie, że Robert zaakceptował ten pomysł. I to z kilku powodów. Po pierwsze, ilu z nas jechało samochodem z prawdziwym milionerem, autentycznym bogaczem? Po drugie, on był szefem wycieczki, wszystkim dyrygował i to z jego przyczyny tłukli się teraz aż do Portugalii. Po trzecie, Robert liczył na ciekawą opowieść, może zmyśloną, ale chciał znać wersję milionera o nieśmiertelności. No i najważniejszy powód, oczekiwał, że milioner powie mu wszystko co wie na temat yggdrasil.

Tak więc ruszyli. Robert za kierownicą busa, na podwójnym siedzeniu pasażera zasiedli Grek, a obok niego, ściśnięta w drzwiach jego córka. Reszta jechała w czarnym mercedesie.

Przez chwilę jechali w milczeniu. Robert cierpliwie czekał, aż Grek sam zacznie opowiadać. Liczył na to, że rozpocznie od informacji dotyczących yggdrasil, potem przejdzie do opowieści o swojej nieśmiertelności. Nie był tylko zadowolony z obecności córki milionera. Obawiał się, że swoją opowieść skróci o fakty, które nie nadają się dla uszu panny. W końcu Grek odezwał się. Po grecku. Przez chwilę rozmawiali o czymś z córką. Robert nie rozumiał o czym, ale z tonu wywnioskował, że ojciec udziela córce kilku rad, a może nawet ją karcił, ta natomiast reagowała fochami, jak nastolatka wiedząca wszystko najlepiej. Ta scena rodzinna trwała około pół godziny. W końcu Grek machnął ręką, jakby wiedział, że i tak nic nie wskóra i znów zapanowała cisza, która trwała aż do granicy z Hiszpanią.

- Ma pan córkę? – Grek zwrócił się do Roberta, w końcu przerywając ciszę.

- Dwóch synów.

- Też mam synów, siedmiu i jest z nimi mniej kłopotu niż z jedną upartą córką. – Dziewczyna skomentowała po grecku słowa ojca, a potem obrażona odwróciła się w stronę bocznej szybki.

Nastąpiła wymiana kilku zdań ojców na temat dzieci. Padło kilka nieformalnych określeń wyrażających żal za utraconą wolnością, głupotę wieku młodzieńczego, trochę banalnych określeń na temat miłości, nauki, bólu, poświęcenia, utraty, no i życia w ogóle. Dopiero gdy wjechali na obwodnicę Bilbao Robert stwierdził, że pomimo braku konkretnego tematu dobrze im się rozmawia i nawiązał do tego, co interesowało go najbardziej.

- Zanim powiesz mi wszystko o yggdrasil, proszę wyjaśnij, o co dokładnie chodzi z tą pogonią za nieśmiertelnością? Czy naprawdę wierzycie w te bajki? – Spytał Robert dodając lekko gazu, tak aby czarny mercedes klasy s za bardzo im nie odjechał. Kątem oka zauważył też, że Suszka, córka Greka na pytanie Roberta uśmiechnęła się do ojca.

- Wszystko co powiedział cesarz Chin jest prawdą. Jesteśmy nieśmiertelni. To znaczy także możemy zachorować i umrzeć, albo zostać zabici, ale generalnie raczej zdrowie nam dopisuje i nasze życie, przynajmniej teoretycznie, może nie mieć końca. – Rzekł Grek patrząc przez przednią szybę.

- A więc i ty podtrzymujesz tę bajkę. Chętnie wysłucham opowieści. Kiedy się urodziłeś i kim byłeś? – Spytał raczej kpiarskim tonem, ale faktycznie był gotów, a nawet oczekiwał na przyjemną opowieść.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania