Krople życia 11, 27 lipca 1864 roku-serce zabiło mocniej
Richmond w stanie Wirginia w Stanach Zjednoczonych było zniszczone po wojnie secesyjnej. Ale jednak daleko mu do Atlanty. Mój ekwipaż przystanął na chwilę. Mery, czarownica i moja służąca, poszła do apteki po zioła. Wyglądałam przez okno, przyglądając się przechodniom.
- Dobrze wyglądasz, Lucille.
Odwróciłam głowę w drugą stronę i zobaczyłam znajomą twarz.
- Enzo- uśmiechnęłam się i otworzyłam drzwiczki, a następnie przy jego pomocy wysiadłam.
Narzekałam na modę w osiemnastym wieku, ale ta w dziewiętnastym jest jeszcze gorsza. Miałam na sobie oliwkową sukienkę z tym potwornym gorsetem i falbanami oraz białe bolerko z długimi rękawami, a prócz tego białe rękawiczki i kapelusz, przymocowany szpilkami do moich jasnych włosów, spiętych w fantazyjnego koka.
- Co ty tu robisz?- spytalam- Nie widzieliśmy się od spotkania w Rosji w tysiąc siedemset dziewiędziesiątym drugim.
Enzo ubrany był w mundur żołnieża konfederacji. Czyżby walczył?
- Przyjechałem do Richmond z odziałem z Atlanty. Unia nas tam pobiła.
- Byłam w Atlancie- przytaknęłam- Teraz jadę zaszyć się na wieś. Może jakaś arystokracka rodzina przyjmnie biedną sierotę z Atlanty, która w pożarze straciła rodzinę- mrugnęłam do niego
- Oczywiście, pominiejsz fakt, że sama podłożyłaś ogień?
- Och, nie gań mnie, Enzo. Najważniejsze jest przetrwanie- powiedziałam
Nie odpowiedział. Nie podobały mu się moje metody. Jego problem. Odkąd mnie ocudził, jedynie perspektywa przetrwania sprawiała, że nie dawałam się przygnieść wyrzutom sumienia.
- Jak długo zostaniesz w Stanach?- spytałam
- Do końca wojny- powiedział- Niezależnie od wyniku.
Podeszła do nas czarnoskóra Mery w biało-morskiej sukience.
- Enzo, to Mery. Jedna z potomkin czarownic z Salem- powiedziałam
- Lucille... Jesteś Przebudzoną, po jaką cholerę ci wiedźma?
- Ja używam magi przy pomocy wyobraźni. Czasem wypowiedzenie formułki jest szybsze niż stworzenie odpowiedniego obrazu- powiedziałam z usmiechem- Wybacz, ale muszę już jechać. Jadę do rodziny Holtów, która ma plantacje we wsi na zachodzi Wirgini. Jestem tam oczekiwanym gościem.
- Nie zatrzymuje cię dłużej- uśmiechnął się Enzo- Poza tym powinienem złożyć ci życzenia urodzinowe. Ile lat skończyłaś siódmego lipca? Tysiąc? Dwa?
- Czterysta szesnaście- pokazałam mu język, a on pomógł mi wejść do powozu- Spotkamy się jeszcze w tym stuleciu?
- Może, chica. Wszystko się jeszcze okaże- uśmiechnął się, a powóz ruszył
Pomachałam mu, ale on już zniknął. Jak zawsze.
Droga na wieś wiodła przez las, ścieżka była wyboista i nierówna, dotarcie do celu zajęło dwie godziny.
Ekwipaż zatrzymał się przed białą, elegancką i dwupiętrową rezydencją Holtów. Objechaliśmy małą wysepkę i zatrzymaliśmy się przed wejściem. Mery wysiadła pierwsza, a następnie pomogła wysiąść mi. Przed dwuskrzydłowymi drzwiami stało dwóch mężczyzn, jeden starszy, drugi młodszy.
- Panna Marin? Jestem John Holt- powiedział starszy i skłonił się nisko, a następnie musnął wargami moją dłoń
- Miło mi i bardzo dziękuję za gościnę, panie Holt- uśmiechnęłam się uroczo
- Cała przyjemność po mojej stronie, panno Marin- uśmiechnął się przyjaźnie- Poznaj proszę mojego syna Gregorego.
Mężczyzna podszedł do mnie i skłonił się nisko, a następnie, za przykładem ojca, musnął wargami moją dłoń. Ja natomias wpatrywałam się w niego zauroczona.
Najprawdopodobniej miał dziewiętnaście lat. Jego cera był brzoskwiniowa, oczy brązowe, a włosy czarne i zmierzwione. Miał lekki zarost i coś w sobie, że nie mogłam oderwać od niego spojrzenia. Był muskularny i wysoki, miał sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu.
- Miło mi pana poznać- powiedziałam
- Proszę, mów mi Greg- powiedział z uśmiechem
- W takim razie do mnie proszę zwracać się Lucille.
- Jest pani na pewno zmęczona, panno Marin- powiedział John- Gregory zaprowadzi panią do komnat, by odpoczeła pani po podróży. Ufam, że zobaczę panią na kolacji.
- Może być pan tego pewnie, pani Holt- uśmiechnęłam się, a następnie ruszyłam za Gregiem
Szliśmy w milczeniu, a moje serce biło szybciej niż zwykle. Na twarzy zakwitły delikatne rumieńce, a ja zastanawiłam się co się u licha dzieje. W końcu Gregory zatrzymał się przed drzwiami i otworzył je przede mną.
- Zapraszam, Lucille.- wskazał ręką na wejście- Mam nadzieje, że zobaczymy się na kolacji.
- Ja również- uśmiechnęłam się tajemniczo, a następnie weszłam do pokoju
Mary zamknęła za mną drzwi, a ja próbowałam odzyskać spokojny oddech.
- Ależ na niego patrzyłaś- zaśmiała się czarownica- Czyżby ci się spodobał, Lucille?
Zmroziłam ją wzrokiem, ale sama zadałam sobie to samo pytanie.
Przepraszam, że tak długo byłam nieobecna, ale zbliża się matura i muszę się uczyć :/
Komentarze (3)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania