Poprzednie częściKrople życia, Prolog

Krople życia, 16.1955 rok- od nowa po raz kolejny

Kiedy patrzyłam jak niosą moje zabytkowe pianino serce mi się krajało i miałam ochotę pozabijać ich wszystkich. I to dosłownie. Wystarczyłby tylko odpowiedni obraz... Nie, Lucy. Nie możesz przyciągać uwagi, a morderstw w twoim nowo kupionym domu na pewno miałoby taki skutek.

Opanowałam więc wściekłość i pokazałam im drogę do salonu w którym miało stanąć, bawiąc się przy tym nerwowo pierścionkiem na palcu. Wydałam robotnikom kolejne polecenia, a sama wyszłam przed mój nowy dom.

Australia, piękny, niewielki kontynent, który kocham całym serce. Właśnie się wprowadziłam i myślę, że nie będę żałować tej decyzji. W końcu czas zacząć wszystko od nowa. Bez niepotrzebnych morderstw, Kola, łowców i innych paskudztw.

Wyszłam z domu, nie chcąc patrzeć jak ci idioci obchodzą się z moimi meblami. Doszłam do wniosku, że porządny spacer dobrze mi zrobi.

Tak, więc zostawiłam mój dom w tyle, idąc przed siebie, jak najdalej od tego zgiełku.

Dosięgnęła mnie nostalgia. Zaczęłam wspominać całe pięćset siedem lat swojego siedemnastoletniego życia. Zaczynając od przemiany, a kończąc teraz. Nie wspominałam swojego życia jako człowiek. Nie chciałam go pamiętać.

Kiedy wybuchła druga wojna światowa chyba nikomu nie było wesoło. Oczywiście, dopiero po fakcie uświadomiłam sobie, że przecież mogłam wyobrazić sobie odpowiednią rzecz i Hitler by zniknął. Ale postanowiłam też, że nie będę ingerować w sprawy ludzi. Mam dość własnych problemów.

- Pani Marin!

Westchnęłam z irytacją i zatrzymałam się, czekając aż Andrew i Laura Wilscy dojdą do mnie. Młoda kobieta uśmiechnęła się do mnie uroczo, a mężczyzna uścisnął moją dłoń.

- Miło panią widzieć- przywitała się Laura

- Mi państwa również- uśmiechnęłam się sztucznie- Wybrałam się na mały spacer po okolicy.

- Możemy do ciebie dołonczyć, Lucy?- spytał mężczyzna

- Będzie to dla mnie przyjemność- odparłam z lekką kpiną

I tak zamiast spokoju, znalazłam towarzyszy wędrówki. Cudownie.

- Kiedy przyjeżdża twój narzeczony?- spytała Laura

- Mam nadzieje, że nidługo- uśmiechnęłam się

- Jak miał na imię? Przypomnij, proszę- odezwał się Andrew

Kurde.

- Gregory- palnęłam, nim pomyślałam

Czy nadanie swojemu nieistniejącemu narzeczonemu imienia po twoim byłym kochanku jest niepokojące? Jak dla mnie bardzo.

Powinnam jeszcze wyjaśnić o co chodzi z tym narzeczonym. Zawsze lepiej postrzega się kobietę, która wiernie czeka na mężczyzne swojego życia, tak więc powstał mój narzeczony. Teraz tylko za parę tygodni rozgłosić, że zmarł i wszystko wyjaśnione. A za jakieś dziesięć lat znów zmienie miejsce zmaieszkania. Ta sama śpiewka od pięciuset lat. To męczące. Doskwiera mi samotności. Może powinnam kupić sobie kota? Tak! I nazwę go Lucyfer.

Będę niczym podstępna czarownica z czarnym jak noc kotem.

Lucy, nie możesz. Masz być spokojna i nie przyciągać uwagi. Idlaczego gadasz sama ze sobą?

- Lucy?- z zamyślenia wyrwał mnie głos Laury- SŁuchasz mnie, Lucy?

- Oczywiście,- że nie- że tak, moja droga- uśmiechnęłam się- Wiesz co? Musimy się spotkać na herbatce i porozmawiać jeszcze. Teraz będę uciekać.

Laura wyraziła swoje zainteresowanie, a ja się zmyłam. Dopadł mnie przygnębiający nastrój, ale mimo to miałam nadzieje na spokojne życie w nowym miejscu.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Angela 13.10.2015
    Ten rozdział niestety podobał mi się troszkę mniej, bo mało się działo.
    Ciekawe w jakie tarapaty wpakuje się Lucy, w krainie kangurów, bo w to że będzie
    grzeczna raczej wątpię : ) 4
  • Katerina 13.10.2015
    Niestety ten rozdział był niezbedny, ale mogę zapewnić, że nie będzie więcej nudy :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania