Poprzednie częściPod gwiazdami

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Pod gwiazdami 10

SARAH

 

Otworzyłam oczy i usiadłam na brzegu łóżka, nie odnajdując samej siebie. Wzrok miałam przymglony, a ciało obolałe. Uporczywy nacisk na czaszkę, nie pozwalał zebrać kotłujących się jak ryby w wiadrze myśli.

Nie wiem, jak długo spałem – wiedziałem jedno: dzisiejszego dnia przeżyłam coś, czego nie życzyłabym nawet diabłu w kobiecej skórze.

Gdyby nie Cezar, najprawdopodobniej nie przebywałabym teraz w tym przytulnym pokoiku i nie dumała nad własnym losem. Może znaleziono by moje zmaltretowane ciało gdzieś w krzakach po tygodniu, może dwóch, gdyby ktokolwiek zauważył zaginięcie.

Słabo procentowe – nierealne.

Policzki mnie piekły i pulsowały, jakby ktoś ściągnął mięśnie od wewnątrz, nie pozwalając, aby pracowały. Wsparłam ociężałą głowę na rękach i doszłam do wniosku, że chyba rozumiem, jak czują się dziewczyny po zabiegu plastycznym. W moim przypadku coś poszło nie tak i zamiast olśniewać urodą, spuszczając wzrok w dół, wyłapałam opuchliznę na niemal całej twarzy.

Potwierdziłam diagnozę, macając ją dłońmi.

Bałam się spojrzeć w lustro – wystarczyło tylko wstać i posunąć się parę kroków w przód.

Nie byłam gotowa, aby w nie zerknąć.

Nie teraz, nie dzisiaj i na pewno nie w najbliższym czasie.

Z ogromną niechęcią wzniosłam ciało z miękkiego materaca i poczłapałam – jak kaczka – do łazienki.

Musiałam wziąć prysznic, bo gdy tylko zaczerpywałam powietrza, czułam wokół zapach tego łotra, który okazał się wyjątkowo złym policjantem.

Ustawiłam wodę jak zawsze – ciepła – i to był błąd. W pośpiechu przekręciłam kurki, zmieniając na chłodną i po chwili stania pod delikatnym strumieniem, poczułam ulgę. Kropelki prześlizgiwały się po ciele i docierały w każdy zakamarek, spłukując piach, darń i pot.

Nie użyłam żelu, bo gwałtowne ruchy wywoływały ciapki przed oczyma i pomimo chęci, nie byłam w stanie wyszorować się tak, jakbym chciała.

– Widzę, że od razu po przebudzeniu, zapragnęłaś zmyć z siebie koszmar. – Michael wsadził głowę do kabiny i otaksował moje piersi, brzuch i uda. – Pomóc ci? – zaproponował, ale jego głos był beznamiętny i jakby przemawiał nie swoimi ustami.

– Nie i wyjdź stąd – fuknęłam. Nie podobał mi się wyraz jego twarzy, jakby widok posiniaczonego ciała uwalniał z jego wnętrza endorfiny wstrętu.

– Jasne, jak chcesz. – Nie sprzeczał się ze mną i wycofał.

Zbierałam szczękę z podłogi, bo takiego potulnego podejścia się po nim nie spodziewałam.

Nie oponował.

Chwilkę później opuściłam łazienkę i stanęłam jak wryta.

– Po co tutaj siedzisz? – Byłam przekonana, że wyraziłam się dość wyraźnie jakieś dziesięć minut wcześniej, ale chyba nie zbyt dobitnie w mniemaniu Michaela. – Zabierz stąd swoje dupsko i zamknij drzwi z drugiej strony – dopowiedziałam uniesionym głosem.

Zbył mnie milczeniem i wyglądał, jak zbity pies – gorzej ode mnie, chociaż to ja miałam na rękach krew chuja z jego jednostki.

– Nie zaperzaj się i usiądź Sarah – burknął. – Musimy pogadać i ustalić jedną wersję zdarzeń dla umundurowanych, bo niedługo podjadą pod mój dom. – Ani razu na mnie nie spojrzał, jakbym była trędowata, co skutkowało napadem dramatyzmu w mojej nie do końca rozbudzonej głowie i jaźni – nie odczuwałam na chwilę obecną skutków tego, co zrobiłam, jako człowiek świadomy i twardo stąpający po ziemi.

Nie odróżniałam jawy od snu jak bezmózgie zombie.

– O czym ty mówisz Michaelu?! Przecież sprawa jest jasna?! – krzyknęłam, znajdując resztki zdrowego rozsądku. – Pójdę siedzieć za tego narwańca, a ty rozważasz jakąś tam opcję! – Zatelepało mną i jedyne, o czym myślałam, to podejść i dać mu w ryj. Nie za to, że bredził, ale po prostu za samą obecność tutaj.

– Nie pójdziesz – wypalił i westchnął, jakby zbierał się na odwagę, aby powiedzieć coś istotnego w sprawie. – Posadź kuperek i posłuchaj. – Wskazał gestem ręki kawałek łóżka. – Sprawa z niedoszłym gwałcicielem powinna jak najszybciej opuścić twoją piękną główkę i uwierz mi, że nikt go nie będzie szukał, ani po nim płakał.

- Kim ty do cholery jesteś człowieku? – Coraz mniej wierzyłam w jego prawdomówność. – Masz takie chody, że zatuszujesz sprawę morderstwa kolegi po fachu?

– Tak i daję ci słowo, że nikt ciebie z tą sprawą nie powiąże. – Wstał i wsparł ręce na biodrach. – Wezmę wszystko na siebie, a ze względu na to, kim jestem i jaką opinię miał oprawca, dostanę tylko naganę, albo tymczasowe zawieszenie do wyjaśnienia.

– Jesteś nienormalny – prychnęłam, nie dowierzając w to, co przed chwilą wyłapał umysł. – Jak mam żyć ze świadomością, że przeze mnie nie żyje jakiś pan iks.

– Prosił się o to już od dawna Sarach. – Odnalazł moje przekrwione oczy i uśmiechnął się lekko. – Uratowałaś mnie i mam wobec ciebie dług wdzięczności.

– Było raczej na odwrót, ale nie wnikajmy w to teraz. – Usiadłam i zawiesiłam źrenice na jego muskularnym torsie, który falował miarowo podczas każdego wdechu i wydechu. – Nie wiem, czym mnie nafaszerowałeś, ale nie jestem sobą. Jak można zachowywać stoicki spokój w tak dramatycznych okolicznościach?

Powinnam lamentować, panikować i rwać włosy z głowy, a siedziałam potulnie jak królik w kępce trawy.

– Spokojnie… dałem ci tylko leki uspokajające. – Rozluźnił ściągnięte rysy twarzy i opuścił ręce wzdłuż ciała. – Są zajebiście silne, ale przy takim wzburzeniu emocjonalnym, jakiego doznałaś, zalecane. Nie musisz wytężać mózgu i rozmyślać, czy przypadkiem nie podałem ci narkotyku, bo nie zrobiłem tego.

– Powiedzmy, że ci wierzę – odchrząknęłam nadmiar śliny i zaczęłam bawić się paznokciami. – Co dalej? Jak zaopatrujesz się na dalszą wizję mojego pobytu w tej wiosce? Mam być więźniem we własnym domu i bać się za każdym razem, kiedy nadejdzie pora, aby wyjść na zewnątrz.

– Planujesz wyjazd? – Wzruszył ramionami i przycupnął na skraju łóżka.

Oczy, które na mnie zawiesił były bez wyrazu. Miałam wrażenie, że pytanie, które zadał, gryzło się z jego sumieniem. Okazał serce, wymazując mnie z tego wypadku, ale czy dla własnego ego, powinnam wyrazić na to zgodę?

– Nie odpowiem ci w tej chwili, bo nie wiem, co zrobię – jęknęłam, bo gdy uniosłam kąciki ust, poczułam ostry ból w żuchwie. – Odkąd nasze ścieżki obrały ten sam kierunek, spotykają mnie same nieszczęścia Michael. Urodziłeś się pod pechową gwiazdą, czy co?

Odpowiedziało mi milczenie, jakby zdawał sobie doskonale sprawę, że mam rację. Spiął mięśnie i zacisnął szczękę. Sprawiał wrażenie kogoś, kto nie znajduje słów, aby podważyć mój wywód.

– Nie wiem, może i tak – odparł przez zaciśnięte zęby. – Nie podejmuj na ten moment żadnych pochopnych decyzji, bo nie będą twoje. – Pochwycił moją spoconą dłoń. – Pogadamy, kiedy leki przestaną działać i wtedy coś uradzimy. Na razie odpoczywaj i nie martw się o nic. Wszystko załatwię i gdy już będzie po wszystkim, wrócę. – Wstał i ruszył w stronę wyjścia.

Podziwiałam jego umięśnione plecy, kiedy rozległo się walenie do drzwi – głośne i ostre.

Zastygłam i jedyne, co zrobiłam, to wypuściłam drżący oddech. Wybałuszone oczy błagały niewinnie Michaela o pomoc. Nie próbowałam wydobyć dźwięku z zaciśniętej krtani, bo uwiązł gdzieś na jej najdalszych krańcach.

Jego twarz przybrała kamienny i zimny wyraz, tylko rozbiegane oczy, zdradzały, że myśli. Pobladł i nie spiesząc się nadto, wyciągnął broń z kieszeni spodenek i wolnym krokiem opuścił pomieszczenie.

No tak, zostawił mnie samą, pomyślałam, przygryzając wnętrze policzka.

MICHAEL

Serce kołatało w piersi, utrudniając zaczerpnięcie tchu. Nie należałem do tchórzy, ale nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać po drugiej stronie drzwi.

Łomot nie ustawał – nikt też nie nawoływał.

W domu Sarah był jeden istotny problem – z okna nie było widać, kto stoi na zewnątrz.

Żołądek podszedł mi do gardła i gdyby nie fakt, że był pusty, najprawdopodobniej zadławiłbym się własną śliną. Napięcie przybierało na sile, nie ułatwiając zadania.

Ostrożnie przekręciłem klucz i mocnym szarpnięciem otworzyłem barierę, oddzielającą mnie od intruza. W ostatniej sekundzie zdjąłem palec ze spustu, dostrzegając sapiącego i czerwonego jak burak Alecka.

– Kurwa! – ryknąłem. – Życie ci niemiłe brachu. – Nie skomentował, nie zareagował, tylko walczył z płytkim oddechem (teraz wiedziałem, dlaczego nie wołał). – Dlaczego wyglądasz, jakbyś uczestniczył w maratonie?

– Chłopaki nie żyją, a dom płonie – wydukał i osunął się na ziemię, wspierając plecami o zimną ścianę. – Widziałem Jacka w czarnym mercedesie… jest tutaj. – Zemdlał.

Gdy bezwładna ręka opadła na ziemię, dostrzegłem krew w okolicy wątroby i na prawym przedramieniu – Aleck oberwał (krwi na cemencie było coraz więcej). Przykucnąłem nad nim i sprawdziłem puls – żył.

Pochwyciłem pod pachy i wciągnąłem do salonu, umieszczając blado trupie ciało Alecka na kanapie.

Potrzebny był ambulans, ale jak w zaistniałych okolicznościach, miałem go wezwać, pomyślałem i podrapałem się po głowie, czując, jak mi czaszka dymi?

– By to jasny gwint – fuknąłem i nie myśląc długo, napisałem do ojca, że Jack osobiście pofatygował się, aby mnie wykończyć.

Odpowiedź przyszła nieomal natychmiast.

OJCIEC: Graj na zwłokę, chłopaki, o których prosiłeś, będą lada moment.

JA: Cały czas to robię. Aleck został postrzelony.

OJCIEC: Mark jest pielęgniarzem, to od razu po dotarciu na miejsce, zajmie się Aleckiem.

JA: Okej, czekam.

OJCIEC: Wrócisz do Londynu jeszcze dzisiaj. Na odległość, nie jestem w stanie cię chronić synu. Atmosfera w mieście staje się coraz bardziej napięta. Pogadamy, kiedy wrócisz.

Nie odpisałem, bo Aleck ocknął się i zaczął pluć krwią. Trzepało nim, jakby miał czterdzieści stopni gorączki.

– Sarah pozwól do salonu! Potrzebuję twojej pomocy! – Uciskałem rany, starając się zatamować nadmierny wypływ krwi.

Alec wykrzywił usta w grymasie bólu i jęknął, kiedy dociskałem postrzały.

Przechyliłem głowę. Sarah już od jakiegoś czasu w nim była i wpatrywała się przerażonym wzrokiem to na mnie, to na Alecka. Była zielona i hamowała odruchy wymiotne, przykładając dłonie do ust.

– Co mam robić? – wydukała ledwie słyszalnym głosem, odsłaniając drżące wargi. – Przeżyje? – Podeszła i kucnęła obok mnie.

– Uciskaj, a ja rozejrzę się po okolicy – zasugerowałem, przykładając jej maleńkie dłonie do lepkiej i ciepłej krwi. Byłem jej wdzięczny, że pomimo strachu i złego samopoczucia, postanowiła pomóc.

Na jej siną twarz powracały kolory. Nawet wargi drgnęły lekko do góry, ale wytrzeszczone oczy nadal pozostawały oszołomione.

– Michaelu, nie zostawiaj mnie samej – poprosiła błagalnie. – Nie wiem, nad jaką sprawą pracujecie, ale to, co dzieje się wokół, nie wróży najlepiej. – Zawróciłem i pocałowałem Sarah w zmarszczone czoło, po czym obszukałem Alecka i namacałem broń, którą wyjąłem zza paska i położyłem obok jej ręki.

– Jak zajdzie taka potrzeba, to nie krępuj się i celuj we wszystko, co wzbudzi twój niepokój. – Przytaknęła z aprobatą głową, zagryzając dolną wargę do krwi, której było dzisiaj w nadmiarze. – Wiem, że ostatnio na twoich oczach doszło do paru nieprzewidzianych incydentów, ale nie jestem w stanie wszystkiego przewidzieć, rozumiesz? – Przykucnąłem za jej plecami i objąłem mocno, wyczuwając każdy napięty mięsień i drżenie rozdygotanego ciała. - Niedługo przybędą posiłki, więc… – Podniosłem ociężale ciało z kucek i posłałem jej promienny uśmiech, chociaż nie było mi wcale do śmiechu.

Musiałem przyczaić, gdzie obecnie znajduje się Jack i jego ludzie, aby oszacować sytuację. Najwygodniej dla mnie byłoby go zlikwidować, ale w pojedynkę niewiele wskóram.

– Nie zbliżaj się do domu, bo zarobisz kulkę – mruknął Aleck i wypluł duży skrzep krwi wprost na nadgarstki Sarah, która odruchowo cofnęła dłonie (szybko powróciła do naciskania). – Jack ulokował siły od strony lasu i tam też powinien przebywać, jeśli do tej pory nie odjechał ze swoimi harpiami – dyszał i coraz gorzej oddychał. – Starałem się nie przywlec ogona, ale pewności nie mam – dopowiedział i po raz kolejny stracił przytomność.

– Sarah… miej oczy wokół głowy i uważaj na siebie. – Nie chciałem odchodzić, widząc bojaźń w jej rozszerzonych źrenicach, ale nie miałem wyboru. Tkwienie tutaj, mogło skutkować konsekwencjami nie tylko dla mnie, których nie zdoła się cofnąć.

Musiałem posłużyć za wabia i oddalić ewentualny pościg od domu Sarah, aby chronić ją i Alecka.

***

 

Przemykałem krzakami w kierunku domu i miałem dość już po chwili obcowania z wybujałą naturą. Nie dość, że żar lał się z nieba, to do tego wszystkiego chaszcze pozbawiły skórę dopływu świeżego powietrza. Owady przyklejały się do lepkiego ciała, a nozdrza wciągały kurz i ferment podsuszonego runa, które dusiło przy każdym, nawet płytkim oddechu.

Umierałem, stłamszony zielenią.

Oczy mi łzawiły, ale nie poprzestałem przeć naprzód (z boku biegła droga i dolatywały z niej odgłosy straży pożarnej) – w okolicach domu, dopiero musiało być gorąco.

Parę kroków dalej krzaki zaczęły się przerzedzać i moim ciekawskim oczom ukazała się łuna, wysoka na paręnaście metrów.

Cały budynek stał w płomieniach, a po drewnianej elewacji, nie było już śladu. Gdy stanąłem za niewielkim skupiskiem zieleni, dostrzegłem grupkę gapiów i strażaków, opróżniających wozy z wody – sikawy pracowały, lecz nie były w stanie przyćmić szalejącego ognia.

Postanowiłem tutaj zostać i poobserwować z ukrycia. Kręciłem szyją w różnych kierunkach, ale nie zauważyłem niczego, ani nikogo podejrzanego.

Jack na pewno był już w drodze do Londynu, pomyślałem i starłem kropelki wilgoci z ciepłego czoła.

Tutaj, gdzie się obecnie znajdowałem, miałem wymarzony widok na okolicę domu.

Byłem nieomal pewien, że nic tu po mnie i nie analizując dalej, wyszedłem z ukrycia.

Jako właściciel, musiałem udać zaskoczenie, zainteresowanie i na szybko, wymyślić bajeczkę dla policji, która właśnie parkowała pod złamanym drzewem.

Jak ciała chłopaków znajdowały się na zewnątrz – będą lekkie schody, bo kuli w ciele, nie będzie mi łatwo wytłumaczyć.

Jak byli w środku, to zwęglone ciała zakwalifikowane zostaną, jako samospalenie i wtedy wystarczy jeden telefon ojca i po sprawie.

Poczochrałem włosy, ściągnąłem rysy twarzy i ruszyłem z kopyta, ile sił w płucach, udając lament.

– Mój dom! – Zdzierałem gardło. – Zróbcie coś! – Oplułem się cały. – Mój dobytek – skomlałem i padłem na kolana.

– Strażacy robią, co w ich mocy, ale pożar zajął cały budynek i poza zgliszczami, nic z niego nie zostanie – oznajmił policjant, który podszedł do mnie i pomógł wstać. – Pana własność?

– Tak – wydukałem, czując na ciele podmuchy gorącego powietrza i kropelki wilgoci z węża, naganiane przez wiatr.

– Mieszkał pan z kimś? – Obserwował mnie spod ściągniętych brwi. – Mogą być ofiary? – Zasłonił usta i nos dłonią, bo akurat wokół nas, pojawił się duszący dym.

– Byli ze mną przyjaciele, ale nie mogę stwierdzić, czy byli w środku, kiedy dom zaczął płonąć – zakasłałem i zrobiłem maślane oczy, pełne niedowierzania i paniki. – Kto zawiadomił straż?

– Panna Dinks – poinformował, odczytując nazwisko z czarnego notesu. – Wybrała się na spacer po okolicy, ale uporczywe ujadania psa zwabiło ją pod pana dom.

– Cezar! – Całkiem o nim zapomniałem. – Mój pies był w domu. – Zakryłem twarz dłońmi – tym razem nie grałem. – Przeżył? – Nabrałem powietrza do płuc, czując uścisk w piersi.

– Panna Dinks się nim zaopiekowała. – Wskazał ręką na ambulans, obok którego siedział Cezar i prężył pierś. – Powinienem wlepić panu mandat za brak obroży u tak wielkiego zwierzęcia, ale zwarzywszy na okoliczności, poprzestanę na upomnieniu. – Policjant skarcił mnie wzrokiem i poprosił o dane osobowe, które starannie zanotował w notatniku. – Zapraszam jutro na komendę, a teraz radziłbym poszukać noclegu na nadchodzącą noc. – Odwrócił się na pięcie i odszedł.

– Cezar! – zawołałem, a sierściuch w mgnieniu oka znalazł się obok nogi. Wyściskałem go i zmierzwiłem sierść, ciesząc japę, jak dziecko.

Podziękowałem kobiecie, która go znalazła i nie mając tutaj więcej nic do załatwienia, wolnym krokiem ruszyłem do domu Sarah, nie tracąc czujności. Uszedłem może ze sto metrów, kiedy z piskiem opon, przyhamował przede mną stalowy bus.

– Wsiadaj – rzucił Mark (pracownik ojca), uchyliwszy lekko drzwi. – Co się tutaj odpierdala Michael? – Miał tęgą minę.

– Sam bym chciał to wiedzieć Mark. – Wsiadłem i zatrzasnąłem drzwiczki. – Ponoć Jack interweniował osobiście. Nie rozumiem tylko jakim cudem znalazł to miejsce, skoro wiedziała o nim tylko Charlotte. – Pogładziłem ręką po szczęce. – Coś tutaj nie gra.

– Poinstruuj kierowcę, gdzie ma jechać, bo poza lasami, to tutaj nic więcej nie ma – burknął. – Stary kazał jak najszybciej zająć się Aleckiem, bo jak mu się coś stanie, to nie mamy, po co wracać. – Przełknął głośno ślinę i przygładził półdługie blond włosy. – Mocno oberwał?

– Nie wiem, nie jestem lekarzem i nie rozbierałem go, aby oszacować obrażenia. – Wlepiłem w jego niebieskie, rozbiegane oczy wzrok i kazałem kierowcy skręcić w lewo. – Stracił dużo krwi, więc śmiem powiedzieć, że troszkę go podziurawili.

– Rozumiem. – Wyjął z kieszeni czarnych spodni telefon i wystukał coś na klawiaturze, po czym pokazał mi odpowiedź, która nadeszła błyskawicznie.

STARY: Sprzątacie, bierzecie Alecka i powrót. Michael niech zostanie do jutra, bo inaczej gliny nie dadzą mu żyć.

Ojciec ostatnimi czasy był chwiejny, jak chorągiew na wietrze. Jego decyzje traciły na stanowczości i coraz częściej zmieniał zdanie.

Czyżby nadszedł czas na odpoczynek od farmakologicznego interesu?

Nie… nawet w trumnie, będzie wydawał rozkazy i każe robakom tańczyć.

Po chwili zatrzymaliśmy się pod domem Sarah, którą najpierw musiałem przygotować, że maksymalnie do dwóch godzin, będą się plątać po jej domu goryle ojca – ośmiu dorodnych byczków ze spluwami.

Wziąłem trzy głębokie wdechy i wszedłem do środka.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania