Poprzednie częściPod gwiazdami

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

POD GWIAZDAMI / 19

SARAH

 

Po ostatnich wydarzeniach poprosiłam Dona o kilka dni wolnego i zaszyłam się na wsi, jak mysz w norce, szczęśliwa, że kocia łapka nie zdoła jej dosięgnąć. Potrzebowałam oddechu i czasu, na przetrawienie niektórych spraw. W mieście nie potrafiłam myśleć i otworzyć umysłu na sprawy nieistotne i ważne, odnośnie do mojego dalszego funkcjonowania w jednym teamie z Michaelem.

Osaczał i kusił, aby po chwili zmrozić i obrazić.

Kiedy przekroczyłam próg mieszkania, pierwsze, co doleciało do moich nozdrzy, to zapach pustki i zapomnienia; jakby dom umarł wraz z moim wyjazdem. Pieski również zapomniały jego rozkład, bo biegały w koło i wyglądały na zagubione w czymś, co jeszcze tak niedawno było ich schronieniem i kusiło każdym zakamarkiem, nawet takim, do którego nie mogły sięgnąć.

Nie czułam już tych wszystkich pomieszczeń, przez które właśnie przechodziłam i zachodziłam w głowę, jak to możliwe, że chwila nieobecności, może pogrzebać coś, co było całym światem, zaklętym w tych martwych ścianach?

Było ciepło, jakby ktoś wiedział, że mam zamiar przyjechać.

Usiadłam na okrytej białym prześcieradłem kanapie i pierwsze, o czym pomyślałam, to, aby jak najszybciej znaleźć kupca na ten domek, bo sama już w nim nie zostanę i nie będę pełnić obowiązków pani tych włości.

Miałam z tym miejscem złe wspomnienia, które wymazały śladowe ilości dobrych, które tutaj nastały.

Moim największym utęsknieniem, było choć raz jeszcze spojrzeć w niebo i to był praktycznie główny powód, dla którego tu przyjechałam.

Nie kierowałam się tym, aby sprawdzić, czy dom jeszcze stoi i czy ktokolwiek o niego dba. To nie było istotne, zwłaszcza że zdawałam sobie sprawę, że skoro Don mówił, że tak jest, to na pewno było.

Gdzie nie spojrzałam wzrokiem, wszędzie czyściutko, a meble ponakrywane, jak za starych czasów, kiedy król ze swoją świtą opuszczali letni pałacyk i nie zamierzali do niego wracać przez najbliższy rok.

Popłynęłam we wspomnieniach, zapominając kompletnie o zakupach, które nadal tkwiły w bagażniku auta. Gwizdnęłam na psy, które od dłuższego czasu były poza zasięgiem moich źrenic i wyszłam na podwórko, chłonąc w płuca zapach rześkiego powietrza – wokół było sporo iglaków, więc zapach był nieziemski.

– Mifi, Fifi! – zawołałam, ale pieski nie dawały znaku życia, a tym bardziej nie przybiegły, przejęte poznawaniem otoczenia na nowo. – Gdy poczujecie bulgot w żołądkach, same znajdziecie drogę do miseczek – dodałam i zaczęłam nosić zakupy do kuchni.

Umęczona chodzeniem od auta do kuchni, zdjęłam nakrycie z łóżka i opadłam na nie, jak zapaśnik sumo na przeciwnika. Powieki same opadły, jakbym nie spała od kilkunastu godzin. Zapewne, to przez powietrze, pomyślałam i relaksowałam ciało w błogim nieróbstwie.

Usnęłam.

Otworzyłam oczy i pierwsze, co zobaczyłam, to obśliniona mordka, tuż obok mojego nosa. Pochwyciłam pieska w dłonie i przesunęłam nieznacznie, chcąc usiąść.

Za oknem panowały ciemności, a przez uchylone okno, wpadało rześkie powietrze, które smyrgało łagodnie po moich plecach i odkrytych stopach. Wzdrygnęło mną, ale byłam tak rozleniwiona, że nie chciało mi się wstać, aby je przymknąć.

Może chłód szybciej rozbudzi zmysły, które nadal drzemały w płatach mózgu, pomyślałam, głaszcząc pupila, który nastawiał grzbiet i ocierał ogonkiem o mój nadgarstek.

Był tylko jeden.

– Mifi! – zawołałam, lecz nie przybiegła. – Mifi! – powtórzyłam, cisza.

Jak niewolnik idący na szafot, wstałam z łóżka i udałam się do kuchni, zwilżyć suchość w gardle.

Drzwi wejściowe były uchylone, co wydało mi się dziwne, bo byłam pewna, że zamykałam. Zbagatelizowałam jednak ten szczegół, podejrzewając, że to sprawka piesków.

Jednak, kiedy podeszłam do stołu i kącikiem oka zauważyłam kawałek kartki wciśniętej pod wazon ze świeżymi kwiatami, wiedziałam już, że coś nie gra.

Zamarłam i zamiast sprawdzić co to, zawróciłam i wróciłam do sypialni. Byłam skołowana i nawet nie zamknęłam drzwi, przez które w dalszym ciągu wpadało chłodne powietrze.

Otworzyłam walizkę i wyjęłam broń, którą mocno pochwyciłam w palce, odbezpieczając spust. To małe cudeńko było prezentem od Dona; do samoobrony, a że ostatnio dużo się działo, nie psioczyłam i nawet chętnie przeszłam przyspieszony kurs obsługi tej śmiercionośnej zabawki.

Powoli, jak złodziej pokonujący nieznane tereny, ruszyłam z powrotem do kuchni, czując narastający niepokój i coraz mocniejsze spazmy na napiętym ciele.

Zabiję, gdy tylko ktoś stanie na mojej drodze, bez mrugnięcia powieką, pomyślałam i przełknęłam ślinę tak głośno, że nawet pies uniósł uszy z ciekawości.

Fifi była nadzwyczaj spokojna, co mnie trochę uspokoiło, dając do zrozumienia, że raczej nikogo w okolicy nie ma; lecz gdy tak cofnęłam napływające do kory mózgowej wspomnienia, moje psy nigdy za bardzo nie reagowały na obcych.

Na paluszkach przekroczyłam próg kuchni i podeszłam do stołu, kierowana ciekawością tajemniczej kartki. Pochwyciłam ostrożnie w lewą dłoń i rozłożyłam, wytrzeszczając oczy do granic możliwości.

Zaczęłam czytać:

„O dwudziestej na pagórku. Przyjdź, proszę”.

– Debil – syknęłam przez zaciśnięte zęby i rzuciłam zapisek pod nogi. – Niedoczekanie twoje, Michael.

– Dlaczego, gdy tylko jestem w pobliżu, wyzywasz mnie od najgorszych? – doleciał do mnie miękki głos. – Moje przypuszczenia okazały się słuszne i raczej innej reakcji nie oczekiwałam. – Michael wyszedł zza zasłonki, uśmiechnięty od ucha do ucha. – Musimy pogadać. Będę czekał – dodał łagodnie i zawiesił wzrok na mojej zaskoczonej twarzy.

Straciłam głos i mimo wysiłków, nie odpowiedziałam nic. Widziałam, jak opuszcza dom i poza podziwianiem jego szerokich pleców, nie wykonałam żadnego ruchu, jakby poddał mnie hipnozie.

Stałam jak wryta dobrą chwilę, zanim receptory odpowiedzialne za logiczne myślenie, zwarły szyki i napędziły ogłupiony mózg. Usiadłam na krześle i wsparłam głowę na rękach.

Nie miałam zamiaru nigdzie iść, wiedząc, że Michael jest w pobliżu. Oglądanie nocnego nieba trzeba będzie przełożyć w czasie; a zresztą, pogoda i tak do tego nie zachęcała.

***

 

Było już piętnaście minut po dwudziestej, a moje uszy nasłuchiwały najcichszego szmeru za zimnymi ścianami. Byłam niemal pewna, że Michael przyjdzie, co nie ulegało wątpliwości. Osły zawsze idą tam, gdzie nie powinny i nie przejawiają oznak zmartwienia, kiedy nie są mile widziane.

Rozległo się głośne pukanie do drzwi; a jednak przyszedł.

Nabrałam powietrza do płuc i wypuściłam je ze świstem, targana sprzecznościami, co do przyjęcia gościa. Wiedziałam, że nie odpuści i gdy będę długo zwlekać z otworzeniem drzwi, wejdzie razem z nimi, robiąc przy tym minę niewiniątka.

Zebrałam się na odwagę i podeszłam do nich, po czym przyłożyłam ucho do dębowych desek – po drugiej stronie panowała głusza.

– Odpuścił? – mruknęłam do siebie i nadal nasłuchiwałam.

Cisza… cisza… cisza.

Nagle odskoczyłam od drzwi, jakby ktoś dał mi w twarz – bo w sumie tak było, kiedy prąd przeszył przez mój policzek, wywołując piekący ból. Ktoś kopnął w drzwi z całej siły, a następnie raz jeszcze – mocniej.

– Otwieraj, laleczko! – To nie był głos Michaela. – Liczę do pięciu i strzelam!

– Sarah! – To był Michael. – Zrób, co karze, proszę! – Jego głos był bez wyrazu, drżący.

Spanikowałam, bo różne scenariusze przelatywały właśnie w mojej głowie. Odruchowo sięgnęłam do klucza i przekręciłam. Ręce mi drżały, ale coś w środku podpowiadało mi, że innego wyjścia nie ma i muszę otworzyć.

– Dzień dobry, miłej pani – syknął postawny brunet, który trzymał bladego jak kreda Michaela na muszce. – Pozwoli pani, że wejdziemy. – Popchnął Michaela i po chwili, wymachując bronią przed jego skronią, wskazał skinieniem głowy, aby szedł dalej, a ja za nim, jak pieski na wystawie. – Siadać! – warknął, aż dostałam gęsiej skórki.

– Gdy cię tylko ujrzałam, wiedziałam, że będą kłopoty – rzuciłam Michaelowi prosto w twarz. – Co tym razem nawywijałeś, że nasz miły gość grozi ci bronią?

– Ha… ha – roześmiał się brunet i podrapał po dwu, góra trzydniowym zaroście. – Harda sztuka. Lubię takie.

– Jak byś przyszła gdzie prosiłem, zapewne nie natrafiłbym na tego kogoś pod twoim domem – burknął cicho Michael. – Tym razem to chyba do ciebie, nie do mnie – dodał i zamilkł.

Poczułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła, a krtań zaciska na nim ścianki. Serce waliło w piersi, jakby miało zamiar z niej wyskoczyć. Zęby zgrzytały, a ciałem wstrząsnął mocny dreszcz, kiedy zdałam sobie sprawę, że Michael nie żartuje i ten mężczyzna, rzeczywiście przybył do mnie.

– Dosyć tego dobrego, gołąbki. – Nieznajomy chwycił za krzesło i usiadł naprzeciw nas, robiąc srogą minę. – Ty jesteś Sarah Cole, biolog molekularny i chemik analityczny?

– Tak – odparłam przez zaciśnięte gardło, jakbym ochrypła.

– Świetnie… jednak dobrze trafiłem. – Wyszczerzył białe zęby i zawiesił na mnie wzrok, kątem oka obserwując Michaela, który ani drgnął, odkąd usiadł. – Sprawa, w jakiej tutaj przyjechałam, miała mieć łagodniejszy przebieg konwersacji, ale traf chciał, że napatoczył mi się na dokładkę słynny Michael Lord, co cieszy mnie niezmiernie; ponieważ upiekę dwie gąski na jednym ruszcie – powiedział stanowczo.

– Co! – Wstałam z krzesła, ale szybko opadłam na nie z powrotem, kiedy zimna lufa dotknęła mojego zmarszczonego czoła.

– Szef nie jest zadowolony z twojej obecności w przedsiębiorstwie Lordów, bo krzyżujesz jego plany – prychnął i sięgnął do kieszeni spodni; wyciągnął paczkę papierosów, wyjął jednego, wsadził do ust i podpalił.

Smużka gęstego dymu wyleciała z jego buzi i nosa.

– Jesteś człowiekiem tego tajemniczego konkurenta ojca? – zabrał nagle głos Michael, jakby wybudził się ze śpiączki. – Czego od nas chcesz?!

– Zmień ton, bo zaraz będziesz miał w krtani dziurę wielkości jabłka, a wtedy już nigdy nic nie powiesz, bo słowa będą przez nią wylatywać: bez przekazu, sensu i dźwięczności. – Nieznajomy zaciągnął się mocno dymem z papierosa i posłał Michaelowi lodowate spojrzenie. – Drugi raz nie będę upominał, tylko strzelę.

– Więc, czym mogę służyć? – Głos mi się łamał jak suchy patyk pod stopami.

– Zaproponuję coś i raczej oczekuję twierdzącej odpowiedzi – rzekł miękkim głosem, jakby miał ubaw z tego, że jesteśmy z Michaelem lalkami w jego rękach.

Był już tutaj z nami od dłuższego czasu, a nadal nie określił celu swojej wizyty. Widać, że lubił przeciągać i napawać oczy widokiem strachu i niezrozumienia.

– Mów wreszcie, a nie kopcisz, jak parowóz i wyszczerzasz zęby! – Michaelowi puściły nerwy, co zirytowało nieznajomego na tyle, że pociągnął za spust i pierwsza kula utkwiła w jego łydce.

Michael krzyknął z bólu i pochwycił palcami okolice postrzału; zacisnął szczękę i nie miał nic więcej do powiedzenia, bo brunet bez słów, dał mu odczuć, że kolejny strzał będzie śmiertelny.

Przymknęłam powieki, nie chcąc patrzeć na strużkę krwi, cieknącej po spodniach Michaela. Odwróciłam głowę w drugą stronę i dopiero wtedy na powrót otworzyłam oczy. Nie odczuwałam strachu – bardziej obrzydzenie do tego chamskiego osobnika z gnatem.

– Masz opuścić szeregi Dona jak najszybciej, inaczej skończysz w foliowym worku na dnie Colne – oznajmił nieznajomy, głosem, który raczej nie zachęcał do dalszej dyskusji. – Jakieś pytania?

– To samo ci mówiłem i zgodzę się z naszym niemiłym panem, że powinnaś rzucić pracę u ojca – fuknął Michael, jakby był teraz czas na wywlekanie staroci. – Odejdziesz i będzie święty spokój.

Kipiałam ze złości i coraz bardziej dochodziłam do wniosku, że Michael jest zazdrosny, że Don obdarzył mnie zaufaniem. Rosłam w oczach szefa, a on malał, co było mu w niesmak, jako następcy fortuny.

– Michaelu… zamknij mordę i przestań pieprzyć od rzeczy – oznajmiłam ostro, mając dość jego przytyków.

Nieznajomy lukał na nas spod rzęs, a uśmiech nie opuszczał jego rozbawionej twarzy. Milczał, jakby czekał na dalszy rozwój sytuacji, tylko po co?

Miałam udzielić odpowiedzi, na którą będzie długo czekał, jeśli nie uciszy tego degenerata, który pozjadał wszystkie rozumy.

– Sama zamknij usta, jak nie masz nic ciekawego do dodania. – Michael nie odpuszczał i nadal na mnie warczał. – Zostaniesz tutaj i zapomnisz o Donie, jasne?

– Zabij go! – krzyknęłam do nieznajomego, który zrobił rybią minę, jakby moja prośba, była dla niego zaskoczeniem. – No, na co czekasz, wal… najlepiej pomiędzy oczy!

Padł strzał – Michael oberwał w udo.

Jedyne, co zobaczyłam, to wykrzywione usta, oraz łzy w oczach Michaela, którymi spoglądał na mnie z niedowierzaniem, że kazałam go zgładzić.

– Gdzie teraz? Może bark albo ramię? – Nieznajomy naciągnął cypel i nacisnął spust, bez zawracania sobie głowy, aby zerknąć, gdzie celuje.

Kolejna kula utkwiła w ramieniu Michaela.

Jęknął z bólu, złapał za rozharatane miejsce i przeklął pod nosem.

– Teraz…

– Dość! – przerwałam jego wypowiedź i spojrzałam głęboko w oczy. – Odejdę – wydukałam, nie mając odwagi zerknąć w stronę stękającego Michaela. – Nie o to prosiłam.

– Nie nadszedł jeszcze jego czas, więc… – Nieznajomy parsknął śmiechem i odpalił drugiego papierosa, od tego pierwszego, po czym dogasił pet o blat stołu i rzucił na podłogę. – Nie miałem na dzisiaj rozkazu, aby kogokolwiek uśmiercić. Zresztą, szkoda na was zachodu, skoro jesteśmy jednogłośni w sprawie twojego odejścia od Dona. – Wstał i podrapał lufą po czole. – Jak złamiesz obietnicę, wrócę, a wtedy nie będzie już tak sielankowo, jak teraz.

– Zrozumiałam, a teraz mógłbyś już sobie pójść? – zagadnęłam, chcąc jak najszybciej zająć się rannym Michaelem, który teraz na pewno mnie znienawidzi po stokroć mocniej, niż do tej pory.

– Właśnie miałem taki zamiar – burknął i położył dłoń na piersi. – Do zobaczenia, gołąbeczki i radziłbym jak najszybciej zawieść tego, inwalidę do szpitala, bo się wykrwawi.

Czekałam na ten moment, kiedy stanie do mnie plecami od dłuższego czasu. Gdy tylko znikł mi z oczu jego profil, a wystawiły plecy, nie myśląc, wyszarpnęłam broń, którą wsadziłam wcześniej za pasek spodenek i pociągnęłam za spust.

Instruktor mówił, że mam dobre oko, więc kula utkwiła tam, gdzie chciałam – środkowa część czaszki. Najbardziej w zabijaniu lubiłam ten głuchy pstryk, kiedy pocisk przelatywał przez tłumik.

Nieznajomy zginął na miejscu i chwilkę trwało, zanim padł na dywan, jak długi. Rzuciłam broń na stół i po chwili kucałam obok skomlącego jak pies, Michaela.

– Zostaw mnie, idiotko. – Strącił dłoń, którą położyłam na jego udzie. – Więzienie cię wypaczyło i nie jesteś już tą, którą znałem.

– Przestań i daj sobie pomóc – rzuciłam, bezskutecznie poszukując jego wzroku. – Chciałam odwrócić jego uwagę. Nie sądziłam, że strzeli. – Zacisnęłam palce na ranie w okolicy kolana, nie zważając na jego protesty. – Nie chciałam twojej śmierci. Dociskaj, a ja podprowadzę samochód bliżej wejścia – zasugerowałam, łapiąc w locie kluczyki, które leżały na komódce, obok drzwi do kuchni.

– Łatwo ci mówić… przyciskaj, jak nie mam na to sił – napomknął i spuścił głowę.

Gdy wróciłam do pomieszczenia, Michael leżał na ziemi w pozycji embrionalnej. Nie jęczał ani się nie poruszał.

Podróż do szpitala odpadała, bo nie byłam w stanie przenieść ciała Michaela do samochodu.

– Kurwa mać – syknęłam bardziej do siebie i przeskakując nad trupem, podbiegłam do Michaela. Położyłam palce na szyi i próbowałam namierzyć puls.

Nic nie czułam.

Ciało Michaela było stanowczo za chłodne, co oznaczało, że jak zaraz nie zatamuję krwi, to zejdzie z tego świata, a tak wiele miałam mu jeszcze do powiedzenia.

Panika przejmowała stery nad ciałem, które starałam się kontrolować, pomimo wszystko. Nie chciałam lamentować i tracić zimnej krwi, bo w takim stanie na pewno mu nie pomogę.

Wyczułam puls – zipał.

Ściągnęłam podkoszulek, porwałam na kawałki i pozakładałam opaski uciskowe na postrzały. Tyle mogłam dla niego zrobić, a resztą zajmie się doktor Paul, który już tutaj jechał, wraz z Aleckiem i Donem.

Usiadłam, ułożyłam głowę Michaela na swoich kolanach i garbiąc ciało najmocniej, jak umiałam; objęłam go i czekałam w kompletnej ciszy na pomoc.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (12)

  • ZielonoMi 3 miesiące temu
    No, jest akcja. Ale chamica z niej, nie ma co.😡
  • Joan Tiger 3 miesiące temu
    Lubię, jak coś się dzieję. Zawsze staram się wpleść jakąś akcję, nawet z tych słabszych i mało szkodliwych. :)
  • Joan Tiger 3 miesiące temu
    Aż taka zła? ;)
  • ZielonoMi 3 miesiące temu
    No kurwa, strzelają do chłopa, a ta jeszcze podburza, torba. XD
  • Joan Tiger 3 miesiące temu
    ZielonoMi .Ma go po prostu dość. Michael potrafi być upierdliwy, a w nerwach nie zawsze myślimy, co robimy i gadamy. :)
  • ZielonoMi 3 miesiące temu
    Joan Tiger Ogólnie ten Michael to taki ślimak moim zdaniem. Trzeba mu dobrego nauczyciela. :D
  • Joan Tiger 3 miesiące temu
    ZielonoMi. Dokładnie. Dlatego ojciec tak na niego siada. Chce go zmotywować do działania.:)
  • ZielonoMi 3 miesiące temu
    Joan Tiger Do Jimmy'ego na praktyki, albo lepiej do jego brata. Bydlę, jakich mało (no spojler). :D
  • Joan Tiger 3 miesiące temu
    ZielonoMi. Jak tak dalej będziesz zdradzać, to poznam zakończenie bez czytania. Domyślałam się, że ktoś nad nim wisi, teraz już wiem kto. :)
  • ZielonoMi 3 miesiące temu
    Joan Tiger Chcę ci podkręcić ciekawość. :P
  • Joan Tiger 3 miesiące temu
    ZielonoMi , jeszcze bardziej. Już jest podkręcona i wiem, że będzie ogień.
  • ZielonoMi 3 miesiące temu
    Joan Tiger :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania