Poprzednie częściPod gwiazdami

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Pod gwiazdami 7

MICHAEL

 

Odkąd Sarah opuściła tak nagle swój dom – z piskiem opon – i postawiła na mnie krzyżyk, snułem się jak cień i nie potrafiłem usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż kilkanaście minut. Zachodziłem w głowę i byłem się z myślami, dlaczego zachowałem się wobec niej, jak jakiś pierdolony gwałciciel?

Poza odpowiedzią, którą jej udzieliłem, nie znalazłem innej przyczyny swojego chamskiego i porywczego zachowania.

Postanowiłem skupić się na zadaniu, które powierzył mi ojciec i podnosząc się z fotela, ruszyłem do przedpokoju, gdzie stała czarna walizka, którą przekazał Alec. Pochwyciłem w dłoń i skierowałem się do kuchni. Położyłem małą walizkę na stole, rozsiadłem się wygodnie na krześle i otworzyłem za pomocą kodu, który Alec zapisał długopisem na moim przedramieniu. Gdy zamki puściły i mogłem uchylić i zerknąć do wnętrza, od razu pośliniłem miejsce, gdzie widniał kod i starłem palcami.

Oczom ukazały się zatrzaskowe woreczki wypełnione białym proszkiem i tabletkami w odcieniach błękitu i czerwieni. Wsparłem głowę na dłoniach i wpatrywałem się w nie, od czasu do czasu wzdychając.

Moją zadumę przerwało wibrowanie telefonu, który leżał na kanapie, w salonie. Wstałem od niechcenia, opadłem na miękkie siedzenie i wziąłem telefon do ręki, robiąc tęgą minę, gdy dostrzegłem, kto się do mnie dobija.

– Witaj ojcze – burknąłem, wciskając zieloną słuchawkę. – Zapomniałeś mi o czymś powiedzieć?

– Nie, Michael. Dzwonię, aby zorientować się w sprawie walizki. – W tle słychać było męskie głosy.

– Właśnie otworzyłem i zamiarowałem wziąć się do roboty – oznajmiłem przez zaciśnięte gardło. – Dużo tego.

– Tyle, co zawsze – syknął ojciec. – Znalazłeś już kogoś, kto odwali za ciebie czarną robotę? Pamiętaj, że pani Kim Burck, udostępni tylko jedną z pracowni, a resztę sam musisz ogarnąć.

– Na chwilę obecną jestem w czarnym polu ojcze, ale wymyślę coś. – Ręka mi drżała, gdy zaczął mnie poganiać. – Dzisiaj niedziela, więc do końca tygodnia będziesz miał wyniki przed nosem.

– Mam nadzieję, bo nie mam zamiaru wyrzucać pieniędzy w błoto – charknął i słyszałem, jak przełyka nadmiar śliny. – Ci klienci są dla mnie bardzo ważni i nie spierdol tego synu.

– Czy kiedyś się na mnie zawiodłeś, jeśli chodzi o sprawdzanie towaru, ojcze? – Zagotowałem się, bo nigdy nie doceniał tego, co dla niego robiłem, często gęsto stając na uszach, aby osiągnąć cel.

– Zobaczymy. Do usłyszenia. – Rozłączył się, a mi po raz kolejny dzisiejszego parszywego dnia skoczył gul.

Rzuciłem telefon obok siebie na włochatą kapę i zsunąłem się nieznacznie, opierając głowę na oparciu. Zadarłem ręce do góry i skrzyżowałem z tyłu głowy, po czym zamknąłem oczy, mając dość wszystkiego.

Po jakichś pięciu minutach siedzenia w tej samej pozycji, do moich uszu dobiegł skowyt i ciche szczekanie.

– Cezar! – Zerwałem się z miejsca. – Całkiem o nim zapomniałam.

Gdy dotarłem na miejsce i otworzyłem drzwi prowadzące do piwnicy, sierściuch przywitał mnie, merdając ogonem i skoczył na mnie, wspierając się łapami na klacie.

– Na pewno jesteś głodny po tylu godzinach snu? – Poklepałem go po karku i zwaliłem z siebie. – Chodź, napełnię miskę, a później pójdziemy na krótki spacer.

Cezar podążał obok mojej nogi i ocierał się o nią, gdy zatrzymałem się przy pustej misce i sięgnąłem po worek z karmą – trzymałem pod zlewem.

– Smacznego. – Nalałem jeszcze świeżej wody i powróciłem na kanapę.

Wyłączyłem mózg, bo dzisiaj wystarczająco się napracował i wsparłem ciężką głowę na rękach, kładąc łokcie na kolanach. Przeniosłem wzrok w stronę psa, który pochłaniał karmę z taką pazernością, jakbym go głodził. Zaczął lizać miskę i szurać po podłodze, robiąc nieznośny hałas.

– Cezar, zostaw! – upomniałem go, przywołując do siebie, uderzając otwartą dłonią w bok uda. – Idziemy się przewietrzyć – dodałem i otworzyłem drzwi, a Cezar – jakby dostał skrzydeł – czmychnął pomiędzy nogami i zatrzymał się przy przymkniętej furtce.

Otworzyłem ją i skierowałem się w stronę, gdzie mieszkała Sarah, chcąc sprawdzić, czy przypadkiem nie wróciła. Gdy podszedłem pod dom, stwierdziłem, że jej nie ma:

Po pierwsze, było ciemno, a po drugie, nie było samochodu.

Uciekła i dzisiaj raczej nie wróci, pomyślałem, kierując się w drogę powrotną.

Cezar nie oponował i potulnie szedł obok mnie, ziając. Przywitałem się na powrót z cichym wnętrzem domu i poszedłem do sypialni. Rozebrałem się i ległem na zimne łóżko, nakrywając nagie ciało kocem. Cezar uwalił się w nogach i skulił się w kłębek.

Oddaliśmy się w objęcia Morfeusza.

***

 

Noc minęła szybko – za szybko – jak, piaskowa burza, która nastała nagle i po chwili rozpłynęła się nie wiadomo gdzie. Przetarłem zaspane oczy i usiadłem, spuszczając stopy na zimną posadzkę. Zegar ścienny wskazywał godzinę dziesiątą – usnąłem po północy.

Godziny snu były w normie, ale do mózgu to jeszcze nie docierało i chyba potrzebował jeszcze dwóch godzinek na doładowanie baterii.

Lubiłem sobie pospać, zwłaszcza tutaj, przy tak świeżym powietrzu, jakie mnie zewsząd otaczało.

Poszedłem pod prysznic i gdy spod niego wyszedłem, do moich uszu doleciały odgłosy rozmowy z podwórka. Wyjrzałem przez okno i dostrzegłem Aleca i jeszcze paru ludzi, którzy kręcili się bez celu po mojej posesji. Nie zostało mi nic innego, jak zarzucić coś na siebie i iść otworzyć drzwi.

– Cześć chłopaki. – przybijałem piątki wszystkim po kolei, gdy nagle wzrok zatrzymał się na barczystym brunecie z kilkunastodniowym zarostem na twarzy. Poczęstowałem go ostrym spojrzeniem i przybiłem piątkę od niechcenia. Kiwnąłem głową, przywołując do siebie Aleca, który zdążył już się rozgościć na kanapie i wyszliśmy na podwórko.

– Dlaczego ojciec przysłał tutaj Feliksa? – Uniosłem pytająco brew, zagłębiając spojrzenie w napiętej twarzy Aleca.

– Nie wiem Michael. – Wydawał się szczery w tym, co mówił. – Większość ludzi jest obecnie w Meksyku.

– Przez tego pojeba będziemy mieli kłopoty i znając jego tupet, ludzie wezmą nas na języki – stwierdziłem rzeczowo i zmarszczyłem czoło. – Pogadaj z nim, aby trzymał łapska przy sobie, bo jak coś odwali, osobiście pozbawię go tchu, rozumiesz?

– Jasne Michael, wyluzuj. – Alec poklepał mnie po ramieniu. – Masz dom na uboczu, więc ciekawscy sąsiedzi nam raczej nie grożą. – Uśmiechnął się krzywo, jakby sam nie wierzył w swoje słowa. – Feliks został już poinstruowany, co mu wolno, a czego nie przez twojego ojca.

– Mam nadzieję, że zrozumiał, bo nie potrzebuję tutaj glin, a tym bardziej, aby ktokolwiek zastanawiał się, co tutaj robimy i zaczął się bawić w detektywa.

– Rozumiem Michael – burknął Alec, drapiąc się po nosie. – Pogadam z nim i przypomnę zasady. Może być?

– Tak. Zacisnąłem palce na jego bicepsie, po czym wróciliśmy do środka, gdzie reszta gości czuła się już, jak u siebie.

– Masz jakieś piwko, szefie? – spytał jakiś blondyn – chyba nowy nabytek ojca, bo nie kojarzyłem gościa, tak samo zresztą, jak tych dwóch pozostałych (znałem tylko Aleca i tego wariata – Feliksa).

– Nie piję – odparłem, widząc, jak opadają mu kąciki ust. – Jak chcecie pić, to któryś z was musi ruszyć tyłek do miasta na zakupy. – Usiadłem obok Aleca na kanapie.

– Ja pierdolę – fuknął blondyn, drapiąc się po głowie. – Jak mus, to mus. – Skierował się do wyjścia, machając przed nosem kluczykami.

– Skąd ojciec wiedział, gdzie mnie szukać? – Alec spojrzał na mnie i wybałuszył oczy.

– To ty nie wiesz, że twój pies ma pod skórą GPS? – Wzniósł prawą brew. – Myślałeś, że ojciec pozwoli ci tak po prostu zniknąć, nie nakazując wcześniej postarać się o to, aby o każdej porze dnia i nocy wiedział, gdzie się obecnie znajdujesz.

– Nigdy bym nie wpadł na to, że pies ma wszczepiony nadajnik. – Rozdziawiłem usta jak ryba wyjęta z wody. – Mocno się wściekł, kiedy uciekłem?

– Nie, bo o tym wiedział.

– Co? – Ojciec był jasnowidzem, czy miał piąty zmysł co do mojej osoby. – Jak wiedział?

– W twoim laboratorium i w mieszkaniu były podsłuchy i stąd szef wiedział, że kłębią ci się w głowie myśli, aby rzucić dotychczasowe życie i zaszyć się w głuszy. – Podrapał się po skroni. – Myślał, że przyczyniła się do tego również znajomość z Charlotte, ale to przypuszczenie okazało się błędne.

– Właśnie. – Złapałem się za głowę. – W piwnicy leży martwy Hank. Moglibyście go uprzątnąć, zanim się upijecie?

– Zabiłeś prawą rękę Jacka? – Alec omal nie udusił się własna śliną. – Skoro tu dotarł, to znaczy, że nas śledził. – Podrapał się po policzku i przewrócił gałkami ocznymi.

– Nie inaczej, Macie słabe tyły – parsknąłem. – Przyprowadziłeś ferrari? – zwróciłem się bezpośrednio do Aleca, który skiną głową z aprobatą. – Daj mi kluczyki, przejadę się, a wy czujcie się jak u siebie i nie rozwalcie tego wiekowego domu, dobrze?

– Jasne Michael. Masz moje skromne słowo. – Alec wyszczerzył się i przymknął powieki. Wyglądał na zmęczonego i tak najprawdopodobniej było, bo szybko obrócili i założę się, że nie spał od dawien dawna.

– Feliks! – Zwróciłem ciało w jego stronę. – Bez wychylania się proszę. – Zaczerpnąłem powietrza. – Zresztą dobrze wiesz, o co mi chodzi (przy okazji, Feliks to kawał chuja, który ma wybuchowy charakter i jak wpadnie w szał, nie sposób go przywołać do normalności).

Opuściłem to doborowe towarzystwo i już po otworzeniu drzwi, oczom ukazał się czerwony samochodzik, zaparkowany pod drzewem. Na twarzy pojawił się szeroki uśmiech, kiedy posadziłem swoje dupsko na miękkim, skórzanym fotelu i położyłem dłonie na kierownicy. Wcisnąłem kluczyk do stacyjki i odpaliłem silnik. Jego warczenie uspakajało i wprawiało mózg w nastrój błogostanu. Nacisnąłem na gaz i ruszyłem z piskiem opon w stronę wioski. Zwolniłem pod domem Sarah, ale samochodu nadal nie było na miejscu, gdzie zwykle parkowała.

Uchyliłem okno i ruszyłem dalej, przed siebie, a wiatr rozwiewał włosy i wtłaczał chłodne powietrze do nozdrzy, a one do płuc.

Był poniedziałek, więc na pewno była w pracy, pomyślałem, drapiąc się po brodzie, bo znów zarosłem i włoski gilgotały, smagane podmuchami wiatru. Po piętnastu minutach dotarłem do miasta i skierowałem się pod adres, który wskazał ojciec.

Zaparkowałem przed dużym, żółtym – rażącym – budynkiem i wysiadłem, zarzucając włosy do tyłu, bo wyglądałem, jakbym pół dnia stał przed dmuchawą, która wiała wprost na mnie.

Parę kroków później wszedłem do jasnego, wąskiego holu, gdzie recepcjonistka przywitała mnie lekkim uśmiechem.

– Słucham. – Wpatrywała się we mnie zza okularów, spoczywających na czubku nosa. – Był pan umówiony?

– Nie, ale pani Kim na pewno mnie przyjmie, jeśli przekaże jej pani, że jestem od Dona z Londynu. – Obnażyłem zęby i usiadłem na białym krześle, nieopodal.

Nie minęła minuta, kiedy szatynka podeszła do mnie i zaproponowała, abym poszedł za nią. Zatrzymała się przed szklanymi drzwiami i zapukała, czekając na odzew. Po usłyszeniu magicznego słowa „proszę”, weszła do środka, a ja wszedłem zaraz za nią.

– To jest właśnie ten pan, którego zgodziła się pani przyjąć – oświadczyła szatynka i wyszła, zamykając za sobą drzwi.

– Michael, domniemam? – Szczupła kobieta w podeszłym wieku, wstała z fotela i ruszyła w moim kierunku.

– Tak. Pani to zapewne Kim? – Uściskałem dłoń, którą wyciągnęła w moim kierunku.

– Tak. – Przygładziła zewnętrzną stroną dłoni niesforne pasemko naturalnie siwych włosów, które zahaczyło się o rzęsy. – Usiądźmy. Coś do picia? – spytała, zasiadając na powrót w wielkim, ciemnym fotelu.

– Czarną kawę bez cukru, poproszę – rzuciłem, siadając naprzeciw w podobnym, twardym fotelu.

Chwyciła za słuchawkę i zamówiła dwie identyczne kawy, po czym zawiesiła na mnie szare oczy.

– Kazałam uprzątnąć graty z jednego laboratorium i przekazać do pańskiego użytku – stwierdziła, nie przerywając kontaktu wzrokowego. – Jak już mówiłam pańskiemu ojcu, nikogo od siebie nie dam do tego zadania. – Ściągnęła brwi. – Cała odpowiedzialność spada od teraz na pana i w razie jakichkolwiek komplikacji, nie znamy się, a osoba, która będzie pracować na wyznaczonej powierzchni, zostanie oskarżona o włamanie. – Przerwała, bo sekretarka przyniosła właśnie kawy, po czym bezszelestnie wyszła.

– Rozumiem. – Zazgrzytałem zębami. – Znajdę tutaj kogoś, kto podejmie się tego zadania? – Stukałem palcami w kolana. – Zależy mi na czasie i dobrze zapłacę.

– W mieście są jeszcze dwie takie placówki, jak moja, więc może pan popytać u konkurencji. – Objęła wargami białą filiżankę i zrobiła łyk parującej kawy. – Zaraz napiszę adresy. – Odstawiła filiżankę i wyjęła notes z szuflady biurka. – Proszę. – Podała kartkę i schowała notes.

– Dziękuję – odparłem i rozejrzałem się dokoła. Czułem się, jakbym znajdował się w gabinecie lekarskim – te jasne kolory i specyficzny zapach chemii.

Wypiliśmy kawę, po czym pani Kim zaprowadziła mnie do miejsca, o którym wcześniej rozmawialiśmy, pożegnała się i zostawiła samego.

Gabinet, jak gabinet, pomyślałem, rozglądając się po pomieszczeniu. Białe ściany, metalowe stoły i pełno przyrządów, których potrzebuje każdy chemik, aby mógł cokolwiek zbadać.

Wrzuciłem kartkę, którą dała Kim do kosza, bo wiedziałam już, kto będzie moim laborantem. Był jednak jeden problem.

Najpierw musiałem kogoś udobruchać, a dopiero później poprosić o pomoc.

Wiedziałem, że nie będzie to łatwe, ale jak trzeba, to trzeba.

Pospiesznie opuściłem żółty budynek i wróciłem do domu. Gdy wysiadłem z samochodu, wiedziałem już, że chłopaki urządzili sobie imprezę, bo muzyka grała dość głośno. Po przekroczeniu progu oczy ujrzały cały stół zastawiony butelkami z winem i puszkami z piwem. W powietrzu unosił się zapach dymu z papierosów tak gęsty, że miałem problemy ze złapaniem oddechu.

– Pootwierajcie okna, bo udusić się można! – ryknąłem, aby przekrzyczeć lecącą właśnie melodię z przenośnego głośnika. – Chwilę mnie nie było, a czuję się, jakbym wszedł do chlewu! – Dym drażnił oczy i drapał gardło. – Gdzie jest Alec?

– Śpi – rzucił blondyn i sięgnął po kolejne piwo, choć jeszcze jednego nie dopił – stało obok niego, ale on go już chyba nie widział.

Udałem się do sypialni i pochwyciłem w palce telefon, wybierając numer ojca.

Nawiązałem połączenie.

– Tak synu – dobiegło z drugiej strony.

- Musisz zorganizować tym pijakom inne lokum ojcze, bo zrobili taki syf, że nie poznaję własnego domu – syknąłem. – W całym domu jest tyle dymu, że nie widzę własnych palców u rąk, nie wspominając o tym, że brakuje tutaj tlenu.

– Rozumiem, daj mi Aleca do telefonu. – Jego głos był oschły.

– Śpi. – Chrapał na moim łóżku.

– To go obudź! – warknął, aż mi w uchu zaświstało.

- Alec. – Szarpnąłem nim, a on podskoczył zdezorientowany. – Ojciec do ciebie. – Przekazałem mu telefon i przejechałem palcem po całej długości szyi w poprzek.

Słyszałem, jak ojciec wrzeszczy – nie byłem w stanie zrozumieć słów.

Widziałem, jak Alec zmieniał kolory na twarzy – jak kameleon.

Po chwili nastała cisza. Wcisnął mi telefon do dłoni i ze ściągniętą twarzą, ruszył szybkim, zamaszystym krokiem do salonu. Po chwili słyszałem wściekły ton, jak wrzeszczał: „Wypierdalajcie z tym burdelem na podwórko. Udusić się tutaj można. Mamy lato, więc dupska wam nie odmarzną”. Rozległ się szum, huk, szmer i nastała błoga cisza.

– Przepraszam cię Michael za nich – tłumaczył się, spoglądając w podłogę. – Byłem wykończony i przysnęło mi się. – Poruszał stopami i zaciskał nerwowo pięści.

– Nic się takiego nie stało, wyluzuj. – Zamrugałem powiekami, a on wzniósł głowę na wysokość mojej szyi. – Co powiedział ojciec?

– Dał mi pierwsze i ostatnie ostrzeżenie, odnośnie do tego, o czym mu powiedziałeś. – Zerknął na mnie spod rzęs. – Zakazał picia, a jak któryś się wyłamie, to kulka w łeb i do rzeki. – Starał się ukryć głupkowaty uśmiech, który cisnął się na usta, bo te ojca powiedzenia, wywoływały odruch śmiechu, choć były to przytyki na poważnie.

– Miał rację – zgodziłem się ze słowami ojca. – Oni ledwie widzą na oczy.

– Taka sytuacja się już więcej nie powtórzy, masz moje słowo – wydukał drżącym głosem. – Nie dopilnowałem i zrobili, co zrobili. Dom pomylił im się z klubem nocnym.

– Przestań się spinać. – Zarzuciłem mu ramię na kark. – Nie jestem ojcem i nie musisz się przede mną tłumaczyć, zrozumiałeś?

– Dziękuję Michael. – Alec odważył się w końcu spojrzeć na moją twarz, swoimi zalęknionymi oczyma.

Ojciec trzymał swoich ludzi krótko i nie pozwalał na opluwanie swojego imienia.

Alec zbierze burę po powrocie do Londynu i szczerze, to było mi go szkoda, bo to naprawdę sympatyczny koleś, pomimo swojego odstraszającego wyglądu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • ZielonoMi 5 miesięcy temu
    Pijaki. 🤣
  • Joan Tiger 5 miesięcy temu
    Dzięki za odwiedziny i komentarz. :) ZielonoMi - życie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania