Poprzednie częściPod gwiazdami

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

POD GWIAZDAMI 16

MICHAEL

 

– Michael, wystarczy – upomniał mnie Aleck i wyszarpnął z dłoni szklankę napełnioną whisky. – Zalewaniem robaka nie poprawisz samopoczucia i jedyne, co wskórasz, to ból głowy i suchość w ustach kolejnego dnia.

– W ten sposób czuję się lepiej i zapominam o wszystkim – odparłem, podążając wzrokiem za szklanką, którą postawił obok siebie. – Nie przypuszczałem, że spotkanie z Sarah będzie takie trudne. Była zimniejsza, niż ten lód, który topi się właśnie w ognistym trunku.

– Spodziewałeś się” happy endy”, czy co? – Aleck spojrzał na mnie z politowaniem i zmarszczył czoło. – Sarah jest uparta i wiadomo było, że potraktuje cię jak powietrze.

– Nie zagadnęła nawet o moje samopoczucie – westchnąłem i zacząłem nerwowo pukać paznokciami w stolik. – Nie przejęła się tym, że nieomal nie wyzionąłem ducha.

Czyżby ojciec miał rację i nasze ścieżki już nigdy nie skrzyżują swojego biegu nawet, na wyciągnięcie ręki, pomyślałem?

– Przestań o niej myśleć i skup się lepiej na klientach. – Aleck zatopił we mnie ostry wzrok. – Jak po raz kolejny wyskoczysz do kogoś z łapami, podczas negocjacji, to osobiście wpakuję cię do samolotu i wyślę na Alaskę. – Uniósł lekko kąciki ust i oblizał wargę.

– Prosił o taki finał, burak niemyty – uniosłem głos. – Chciał negocjować i tak już niską cenę, a jego rozciągnięte w nieustannym uśmiechu usta, doprowadziły mnie do amoku.

– Jestem w stanie cię zrozumieć, bo sam szybko tracę panowanie nad sobą – powiedział, mrużąc oczy, bo neonówka go oślepiała. – Musiałeś jednak pozbawić go uzębienia i to praktycznie w całości?

Zadałem tylko trzy szybkie ciosy, a zaskoczony obrotem sprawy nadęty dupek, pluł zębami, jak dziecko, podczas jedzenia niesmacznej kaszki. Ten widok dodał mi skrzydeł, bo wiedziałem, że minie dużo czasu, zanim na jego ohydną gębę powróci ten ironiczny uśmiech, który zmusił mnie do tego, co zrobiłem.

Nie żałuję nic i najchętniej zrobiłbym to raz jeszcze.

Bawiłem się przednio, ale jak to już od jakiegoś czasu bywało, Aleck musiał wkroczyć i popsuć zabawę.

– Będziesz teraz ględził jak ojciec i wytykał mi moją głupotę? – Sięgnąłem po szklankę, którą mi zabrał i wlałem jej zawartość do gardła duszkiem. – Barman, to samo! – zawołałem i zamaszystym ruchem postawiłem puste szkło na stoliku – po palcach przeszły mi ciarki.

Klub był pusty i jak na razie byliśmy w nim tylko ja z Aleckiem i krzątający się na uboczu barman, który zapewne nie cieszył się zbytnio, że musiał zostać po godzinach – dochodziła dwunasta w nocy, a jego zmiana powinna trwać do dziesiątej.

Nie psioczył jednak ani nie okazywał poirytowania, bo suma, którą schował do kieszeni spodni, niejednemu poprawiłaby humor.

Podszedł, postawił napełnioną w połowie szklankę na blacie i odszedł.

– Nie. – Aleck zacisnął szczękę i przeciągnął dłonią po włosach. – Chlasz na umór i odpierdalasz szopki. Zmieniłeś się i jak tak dalej pójdzie, zamiast wrócić do Londynu, wylądujesz na odwyku.

– Nie przesadzaj brachu. – Rozwarłem usta i spojrzałem w smutne oczy Alecka.

Martwił się o mnie i chyba miał ku temu powody, bo nie radziłem sobie po tym, jak Sarah mnie olała i potraktowała jak wroga.

Gdy wkroczyła tak nagle do gabinetu ojca, wbiło mnie w kanapę, na której siedziałem, niemal po sprężyny. Gdy po pomieszczeniu rozszedł się zapach jej słodkich perfum, dostałem palpitacji serca, które przez dłuższą chwilę nie pompowało krwi i nie pulsowało w piersi.

Zwiotczałem na całym ciele jak balon, tracący powietrze i dostałem bezdechu, gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały.

Jej wzrok był jednak zimny i pozbawiony jakiegokolwiek punku zaczepienia, że zostało w niej coś ze starej Sarah, którą znałem.

Gdy tylko otworzyła usta i wydała pierwszy dźwięk, wiedziałem już, że tamtej Sarah nie ma, a ta, która rozjaśniała swoją obecnością gabinet, była mi obca.

Moje nadzieje umarły i spłonęły, podjudzane ogniem żądzy, która na zawsze zasypała drogę dojścia do serca tej wyjątkowej kobiety.

Wierzyłem do końca, że zrozumie i pozwoli mi wyjaśnić wydarzenia sprzed aresztowania – myliłem się i pozbawiła mnie prawa głosu swoją oziębłością.

– Michael! – Poczułem palce Alecka na bicepsie. Otrząsnąłem się z zadumy i zerknąłem na niego znudzonym wzrokiem. – Mick i jego ludzie już są. – Idąc śladem Alecka, przechyliłem głowę i zawiesiłem wzrok na opalonym szatynie w podeszłym wieku.

***

 

Mick zasiadł naprzeciwko mnie, a jego posępna mina, nie wróżyła dobrze. Ochroniarze stanęli za jego plecami i taksowali nas bacznym wzrokiem.

– Wyłożę kawę na ławę i powiem wprost. – Podrapał się po siwej bródce i przeciągnął zębami po dolnej wardze. – Towar jest zanieczyszczony i gówno warty. – Uniósł rękę do góry i skinął na barmana, który kilka sekund później, staną po jego prawicy. – Tequila – powiedział i sięgnął do kieszeni marynarki, wyjmując paczkę papierosów.

Przełknąłem gulę zalegającą w krtani, a zimny pot ściekał strużkami po plecach i szyi.

– Nie może być! – zabrałem w końcu głos, czując gorąc, palący moje ciało od środka. – Nadzorowałem pakowanie i jeszcze raz, przed zamknięciem worka, zleciłem sprawdzenie towaru. – Uniosłem brwi, nie rozumiejąc, dlaczego znów przed moimi nogami wyrastały schody? – Był czysty.

– Może i był… ale nie jest. – Mick pochwycił w dłoń tequilę, którą postawiono mu właśnie na stoliku i zwilżył gardło. – To już druga taka partia i po głębokim zastanowieniu się, muszę odmówić twojemu ojcu dalszej współpracy – rzucił oschłym głosem, podpalając papierosa.

– Kurwa mać – syknąłem, mając w głowie kołowrotek. – Daj mi pięć minut, zaraz wracam. – Wstałem, poszedłem na sam koniec klubu i wyjąłem telefon, łącząc się z ojcem.

Drżałem jak liść na wietrze, nie mogąc opanować wzburzenia, które narastało, a zaraz najprawdopodobniej eksploduję, jak Etna od nadmiaru gorąca.

– Mów – przemówił ojciec beznamiętnym głosem.

– Mick wycofuje zamówienie… to samo, co poprzednio.

Po drugiej stronie zapanowała głucha cisza, nawet oddechu nie było słychać.

– Ojcze, jesteś tam?

– Tak… myślę – odpowiedział – bardziej fuknął, hamując wybuch gniewu.

– Został jakiś laborant ze starej ekipy? – Byłem ciekaw odpowiedzi, bo coś zaświtało mi w głowie.

– Dwóch, a co? – spytał.

– Któryś z nich musi być przekupiony i na bank fałszuje wyniki analiz – zasugerowałem, będąc tego nieomal pewien. – Zleć sprawdzenie monitoringu z tych godzin, przed i podczas pakowania towaru.

Po wcześniejszych wpadkach jeszcze przed aresztowaniem Sarah namówiłem ojca, aby zainstalował w laboratorium i magazynach ukryte kamery, nie mówiąc o nich nikomu, nawet Aleckowi.

Spełnił moją prośbę i nawet mnie wtedy pochwalił, co nie powiem, było miłe.

– Zaraz osobiście przejrzę zapis – odchrząknął nadmiar śliny. – Powiedz Mickowi, że zadzwonię do niego jutro i niech nie podejmuje pochopnej decyzji, pod wpływem chwili – mówił miękkim tonem, ale to był tylko kamuflaż, maskujący to, co naprawdę działo się teraz w jego ciele i mózgu. – Kończę…

Ojciec przerwał połączenie, a ja wróciłem na miejsce, czując na sobie pytający wzrok Alecka i świdrujące oczy Micka.

– Więc? – zagadnął od razu, kiedy posadziłem tyłek na krześle.

– Ojciec zadzwoni do ciebie jutro i załatwi sprawę osobiście – wydukałem schrypniętym głosem.

Czułem tarcie w gardle i potrzebowałem nawilżenia. Dopiłem whisky i uniosłem rękę, prosząc o kolejną. Nie lubiłem patowych sytuacji, bo koniec końców, obrywałem jako jedyny, jakbym to ja był wszystkiemu winien.

– Nadal nie rozwiązaliście problemu, prawda? – Mick nie był głupi i od razu połapał się, o co chodzi. – W czasach, kiedy każdy goni za pieniądzem, ciężko znaleźć lojalnego i nieprzekupnego laboranta. – Uśmiechnął się krzywo. – Krety trzeba tępić – dodał z przekąsem i poderwał dupsko z siedzenia. – Widzę, że się nie dogadamy i nic tu po mnie… idziemy – zwrócił się bezpośrednio do mięśniaków. Machnął ręka od niechcenia i dogaszając niedopałek papierosa w szklanej popielniczce, odwrócił się na pięcie i skierował w stronę wyjścia.

– Możesz kupić ten jebany bilet na Alaskę i to jak najszybciej – prychnąłem pod nosem, spuszczając oczy na uda. – Wolę spotkanie z niedźwiedziem grizzly albo wilkiem niż z własnym ojcem.

– Może kiedyś – roześmiał się i popukał po czole, ściągając brwi. – Polecimy razem i osiądziemy pod lodem, bo to jedyne miejsce, gdzie nie dotrą radary Dona. – Aleck wyszczerzył zęby, chcąc tym odruchem ukryć zażenowanie, które wpełzło na jego twarz.

– Idziemy?

– Tak.

Alkohol dał o sobie znać i jak przetrącony pies, ruszyłem wężykiem przed siebie, ledwie przebierając ciężkimi, jak kule armatnie nogami.

Aleck był dla mnie w tej trudnej przeprawie jak bufor, od którego odbijałem się co jakiś czas.

Już teraz czułem, jak czaszka mi dymi, a co będzie rano?

***

 

Otworzyłem oczy, czując ich końce w środku głowy. Promienie słońca zaglądające do pokoju i ogrzewające moją twarz raziły po szeroko rozwartych źrenicach.

– Ja pierdolę – mruknąłem słabym głosem, łapiąc oburącz za czaszkę, która nie chciała oderwać się od miękkiej poduszki. – Na co mi to było? – Przekręciłem ociężałe ciało na lewy bok i przesunąłem na brzeg łóżka, bo podniesienie zwiotczałych mięśni do pozycji pionowej, nie wchodziło w rachubę.

Nie miałem siły.

Na nowej pozycji poczułem chwilową ulgę, a zimne prześcieradło koiło spocone ciało. Podkoszulek, który miałem na sobie, nadawał się do wyżymania i podlałbym jego zawartością kwiat, tyle toksyn ze mnie wypłynęło podczas snu.

Nie miałem dolnej części garderoby, więc jakimś cudem uporałem się z jej zwaleniem – poza skarpetkami.

Stukilowa ręka opadła na ziemię i tak szczerze powiedziawszy, nie próbowałem z nią walczyć, aby wróciła na łóżko. Przymknąłem na powrót powieki, które wręcz prosiły, o jeszcze prę godzin relaksu.

Jak morświn, ległem na plecach i zaczerpnąłem tchu przez szeroko rozwarte nozdrza. Każdy najmniejszy ruch, nawet oddech, sprawiały, że szpilki wiszące wokół głowy, zatapiały się w niej w różnym stopniu głębokości.

Najbardziej upierdliwe były te, najbliżej skroni.

Telefon leżący na podłodze pośrodku pokoju zaświecił i zaczął wibrować.

– Tylko nie to. – Naciągnąłem kołdrę na głowę. – Przecież ja tam nie dojdę ani się nie doczołgam. – Zazgrzytałem zębami i sapnąłem, mając ochotę rozwalić ten hałasujący aparat o ścianę. – Przestań dzwonić, proszę cię – skomlałem, przewracając oczyma.

Mózg naciskał na czaszkę z każdą wibracją tego dzwoniącego gówna, doprowadzając wyostrzone zmysły do frustracji.

– Zamilcz wreszcie… potrzebuję ciszy.

Jak by tego było mało, rozległo się walenie do drzwi, przeplatane ze świdrującym bębenki uszne dźwiękiem dzwonka.

– By was szlag trafił. – Zmarszczyłem nos i wydąłem policzki.

Nie odpowiedziałem – udałem, że śpię.

Uporczywy hałas ustał – nastała cisza jak podczas modlitwy w klasztorze.

– Jak cudownie. – Zdjąłem okrycie z twarzy i otworzyłem oczy.

Drzwi otworzyły się gwałtownie – w progu stanął Aleck uśmiechnięty od ucha do ucha. Gdy szedł w moją stronę, przeszkadzało mi wszystko: jak stawiał stopy na panelach, pocierał dłonią o włosy i nawet to, że oddychał za głośno.

– Żyjesz? – spytał przyciszonym głosem i usiadł na łóżku, które jak na złość zaskrzypiało.

– Nie widać. – Wykrzywiłem usta w grymasie rozdrażnienia, słysząc startujące samoloty w głowie.

– Dychać… dychasz, ale wyglądać, to nie wyglądasz. – Poczęstował mnie promiennym uśmiechem. – Wracamy do Londynu. Rozkaz Dona.

– Aleck, powiedz, że to głupi żart, proszę. – Położyłem dłonie na twarzy i pokręciłem głową. – Nie wytrzymam w samolocie. Mózg mi wybuchnie od zmiany ciśnienia w tym stanie. Ledwie zipię.

– Ostrzegałem – prychnął i pogroził palcem. – Powinieneś góry przenosić i tańczyć kankana ze szczęścia, a ty jęczysz jak pizda i robisz miny, jakbyś skakał na bungie. – Pacnął mnie w udo. – Wstawaj kupo łajna i pod zimny prysznic zapraszam.

– Dlaczego ojciec zarządził tak nagły powrót? – Podźwignąłem cielsko i usiadłem, widząc karuzelę przed oczyma. – Chce mnie zabić osobiście, bez pośredników?

Uśmiechnąłem się nieznacznie, ale wcale mi do śmiechu nie było, zwłaszcza, jak napotkałem ostry wzrok i zaciętą mimikę twarzy Alecka.

– Sarah coś odkryła i Don potrzebuje mnie na miejscu, a co za tym idzie, muszę cię zabrać ze sobą, abyś nie zarobił kulki w łeb za swoją niewyparzoną gębę i niepohamowanie w rozróbach.

Na chwilę mnie zamurowało i nawet zapomniałem o bolącej głowie.

– Co ona mogła odkryć podczas parzenia kawy i odbierania telefonów? – Poczułem napływ gorąca w okolicy serca i drgnięcie pomiędzy nogami na samą myśl o niej. – Chyba nie wiem o wszystkim, nieprawdaż?

Jak zwykle dowiadywałem się o wszystkim jako ostatni, a czasami w ogóle nie miałem pojęcia, co dzieje się wokół mnie.

Ojciec po raz kolejny sprzedał mi głodny kawałek, tając prawdę.

Wychodziło na to, że Sarah wpływała na niego i robiła wszystko, abym jak najmniej wiedział o niej i jej układzie z ojcem.

Wielki Don to kupił, bo kto przy zdrowych zmysłach, oparłby się jej urokowi.

– Sarah nie jest sekretarką i na pewno nie siedzi za biurkiem. – Aleck wytrzeszczył oczy i patrzył na mnie jak na głupka. – Ty nic nie wiesz?

– Wychodzi na to, że nie – burknąłem pod nosem i szybko tego pożałowałem. Tembr mojego niskiego głosu wpełzł do uszu i wąskimi kanalikami dotarł do ośrodka nerwowego, powodując silny ból. Zgiąłem się w pół i nabrałem łapczywie powietrza do płuc, które sprawiały wrażenie, jakby powędrowały i przykleiły się do kręgosłupa, opuszczając klatkę piersiową.

– W takim przypadku… – zaczął się jąkać – nie wiem… chyba nie powinienem nic mówić.

Chciałem wiedzieć, ale na chwilę obecną nie byłem w stanie wydusić słowa.

Brakowało mi tchu.

– Michael! – Usłyszałem ciepły głos Alecka jak przez dźwiękoszczelną szybę. – Dobrze się czujesz?

Zacisk na krtani przybierał na sile, tlen nie docierał do celu podróży. Oczy wychodziły z oczodołów, a język utknął na dnie gardła.

Poczułem mocne uderzenie w okolicy łopatek – zaczerpnąłem tchu.

Czerwony jak burak spojrzałem na Alecka i podziękowałem bez słów za pomoc.

– Sarah zabije cię samym wspomnieniem, bez użycia siły i słów. – Wstał i udał się w stronę barku. Pogrzebał w nim i wrócił ze szklanką wody w ręce. – Masz. – Wcisnął mi zimne szkło do drżącej dłoni.

Umoczyłem usta i piłem małymi łyczkami, nawilżając wyschniętą jamę gębową.

– Ojciec dał ją do laboratorium, prawda?

Odpowiedziało mi milczenie, które utwierdziło tylko w przekonaniu, że tak właśnie jest.

Aleck nie zdradził tajemnicy, bo nic nie powiedział.

– Mam się czego obawiać, po powrocie do Londynu? – Oblał mnie zimny pot i na skórę wylazła gęsia skórka.

– Nie, spokojnie. – Aleck poklepał mnie delikatnie po ramieniu. – Don ci o wszystkim opowie. Na chwilę obecną, mogę cię zapewnić, że nie ma ci za złe tego zajścia z Mickiem i felernym towarem.

– Ktoś kopie pode mną dołki i wychodzi mu to perfekcyjnie, jakby całe życie niczego innego nie robił, poza zmyleniem przeciwnika – odchrząknąłem nadmiar płynu z przełyku. – Aleck, masz jakieś podejrzenia, kto to mógłby być?

– Nie – odparł bez zastanowienia. – Szef pytał o to samo parę dni temu i powiem ci tak z ręką na sercu, że nie mam nawet cienia podejrzeń, kto bruździ teraz na mieście.

– Robi się coraz gorzej, a do tego wszystkiego Sarah wpadła z deszczu pod rynnę – rzuciłem oschłym głosem. – Ona nawet nie podejrzewa, w jakie bagno wdepnęła.

– Dasz sobie rękę odciąć za te słowa, które wypowiadasz z taką pewnością? – Aleck puścił oczko i położył mi rękę na kolanie.

– No, zapewne zaraz się dowiem, że wie, czym zajmuje się ojciec i została jego wspólniczką – powiedziałem, nie mając pojęcia, że trafiłem w pięćdziesięciu procentach.

– Pierwszą część wypowiedzi mogę potwierdzić. – Aleck wstał i ustawił się do mnie plecami. – Sarah nie jest głupia i już w więzieniu wyciągnęła dalece idące wnioski, układając puzzle w całość.

– Kurwa… wiedziałem. – Spiąłem się, jak kogut przed walką, tylko zamiast piór, nastroszyłem włoski na rękach i nogach.

– Michael, przecież każdy o tym wie i tylko psychicznie chorzy wieżą w bajki.

– Co racja, to racja. – Zakłuło mnie mocno w okolicy przepony. Gdybym był psychiczny, powiedziałbym, że to motyle próbują wylecieć pępkiem z mojego wnętrza.

– Don polubił tę tygrysicę i coś mi się zdaje, że będziesz skazany na jej widok częściej, niż myślałeś. – Alek mrugnął do mnie parę razy.

– Wiem, dlatego nie mam ochoty wracać do Londynu, bo bez jej dotyku i uśmiechu, uschnę jak niepodlewany kwiat, pozostawiony samopas na parapecie. – Niby nie jestem zakochany, ale coś w środku skomle z bólu, a każdy milimetr ciała zabiega o jej uwagę.

– Sumienie daje o sobie znać – podsumował Aleck, odpalając papierosa.

– Masz rację i na tym poprzestańmy.

Karmiłem umysł kłamstwami, w które sam nauczyłem się wierzyć.

– Za godzinę na parterze i głowa do góry, brachu – rzucił i złapał za klamkę.

Aleck wyszedł, a ja opadłem na zimną pościel z odczuciem, że umieram po raz kolejny, tego felernego dnia.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania