Poprzednie częściPod gwiazdami

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

POD GWIAZDAMI / 15

SARAH

 

Obudził mnie uporczywy ból głowy i mrowienie w skroniach. Uniosłam ociężałe powieki i rozejrzałam się dokoła przytępionym wzrokiem. Nie wiedziałam, gdzie się znajdowałam, ale czy to miało jakieś znaczenie?

Nie.

Jak przez mgłę przypomniałam sobie słowa mężczyzny siedzącego na przednim siedzeniu auta i to, jak zacisnął palce na obudowie telefonu, zanim wypuścił go z dłoni na uda.

– Michael!

W pośpiechu wygramoliłam się z wielkiego łóżka, rozglądając za drzwiami.

– Jak stąd wyjść? – syknęłam przez zaciśnięte zęby, nie widząc wyjścia. – Zamknęli mnie w domu bez klamek? – westchnęłam i przetarłam oczy. – Tutaj coś jest.

Wolnym krokiem podeszłam do jasnej ściany i pod jakim kontem bym na nią nie spojrzała, nie było nigdzie tych pierdolonych drzwi. Obmacałam trzy pozostałe i nic.

– Umarłam i jestem w niebie? – Zachodziłam w głowę. – Nie… tam na pewno nie ma mebli.

Czułam, jak zaczyna mi brakować tlenu, jakby ktoś go stąd wysysał, chcąc doprowadzić zagubiony mózg, pracujący na najwyższych obrotach do obłędu.

Stałam pośrodku nicości, wytrzeszczając oczy, ale i tak nadal byłam nieporadna, niezdolna do ucieczki. Zamknięto mnie w klatce, która przytłaczała mnie swoim ogromem i z każdym słabym oddechem, malała, zaciskając na mnie swoje stalowe pręty.

Pochwyciłam głowę dłońmi, bo stała się nieznośnie ciężka, jakby szyja sflaczała, albo pozbawiono ją mięśni. Zamknęłam oczy, które i tak na nic się zdały i próbowałam w spokoju, rozwiązać patową sytuację.

– Muszę usiąść – burknęłam pod nosem, nie do końca czując nogi, które z sekundy na sekundę uginały się coraz bardziej, zmuszając ciało do obniżenia.

Nigdy nie odchowałam lęku w pomieszczeniach zamkniętych, ale tym razem te wszystkie jasne ściany, jakby ożyły i planowały atak, chcąc stłamsić i pozbawić mnie tchu.

Z lekkim zawrotem głowy, od stresu i nieporadności, dostrzegłam w rogu pomieszczenia mały stolik i krzesło. W ślimaczym tempie doczłapałam do celu i posadziłam tyłek na miękkim obiciu. Ucisk w skroniach zelżał, ale świadomość nadal była przytępiona i jakby nie moja.

Już kiedyś byłam w podobnym stanie – śniłam na jawie.

Na pewno mnie czymś nafaszerowali, bo jak wyjaśnić fakt, że nie potrafiłam wyjść?

Położyłam łokieć na blacie rzeźbionego stołu i westchnęłam głośno. Podrapałam się po nosie i wbiłam wzrok w okno, które również nie miało klamek – ja ich nie widziałam. Przy lekkim przechylaniu głowy, kącikiem oka wyłapałam kawałek kartki, leżącej na skraju stolika. Powędrowałam oczyma w jej kierunku i zaciekawiona treścią, pochwyciłam w drżące palce.

„Obok szafy na ścianie jest przycisk, do otwierania drzwi. Uwielbiam technologię, więc dlaczego nie korzystać z czegoś, co ułatwia życie”.

To jakiś schron, a nie dom, pomyślałam, kierując się we wskazane miejsce.

Był – a jak.

Jak mogłam nie zauważyć tej migającej kulki.

Wcisnęłam, szczęśliwa, że nareszcie opuszczę to miejsce, które osaczało mnie coraz bardziej.

Kawałek dalej były niewidoczne na pierwszy rzut oka drzwi, które rozsuwały się właśnie, zachęcając, aby przekroczyć ich próg.

Zrobiłam to najszybciej, jak umiałam, kierując nogi w nieznane.

Szłam długim korytarzem – wokół żywej duszy, jakbym była tutaj sama. Mijałam migające punkciki, wiedząc już, do czego służą i nie myśląc długo, wcisnęłam ten, który miałam na chwilę obecną najbliżej. Korytarz nie miał końca, a ja miałam już dość tej zagadkowej przestrzeni.

***

 

Weszłam gdzieś, gdy tylko drzwi się uchyliły i nareszcie natrafiłam na człowieka.

– Pan Don… przepraszam, ale nie potrafię wyjść z tego labiryntu. – Uśmiechnęłam się krzywo, napotykając jego zdziwiony wyraz twarzy.

– Nie ty jedyna. – Odwzajemnił uśmiech i przywołał mnie do siebie, skinieniem ręki. – Wypoczęłaś?

– Nie wiem. Nadal jestem zamroczona – rzuciłam, idąc wolno w jego kierunku. – Pan nie w szpitalu? – Uniosłam brwi.

– Dali mi coś na obniżenie ciśnienia i wypuścili – burknął, po czym usiadł za olbrzymim, drewnianym biurkiem, sięgając po telefon. – Zaraz wezwę kogoś, kto zaprowadzi cię do rodziców.

Nie wiem dlaczego, ale moje zmysły wyczuły obecność osoby trzeciej. Słyszałam głośny oddech. Odruchowo przekręciłam głowę w bok i pożałowałam, że wcisnęłam akurat przycisk od tych drzwi.

– Cześć Sarah – powiedział miękkim głosem osobnik, siedzący sztywno na skórzanej kanapie.

Myślałam, że zemdleje, czując niemoc i widząc ciemne plamki przed oczami. Zarzuciło mną, ale zdołałam wyrównać pozycję ciała i powściągnąć emocje, które emanowały ode mnie na kilometr.

Widok Michaela, nieomal nie powalił mnie na kolana. Ucisk w klatce piersiowej przybierał na sile, przy każdym wdechu i wydechu, dusząc mnie od środka. Przyłożyłam dłonie do piersi, w której serce kołatało, jakby je ktoś rozbujał i puścił samopas.

– Dzień dobry panu. – Obdarzyłam Michaela lodowatym spojrzeniem, po czym przeniosłam wzrok z powrotem na Dona, próbując wyrównać wzburzony oddech.

– Co tak oficjalnie? – Michael wstał i stanął obok. Czułam jego wzrok na swoim ciele. – Nie cieszysz się, że żyję?

Szeroko rozwartymi nozdrzami wyłapałam jego zapach, który przez czas naszej rozłąki, delikatnie się zatarł.

– Nie – fuknęłam bardziej do siebie, słabym głosem. – Szkoda, że cię nie zastrzelili – dodałam i usiadłam w fotelu, chcąc być jak najdalej od niego.

Utrzymywałam powagę, chociaż, tak naprawdę, miałam ochotę dać mu w ryj i patrzeć, jak równo puchnie ta obłudna twarz. Z drugiej strony, uwiesić się na nim i obsypać pocałunkami.

Paranoja.

Stał sobie tutaj, jakby niby nic i brakowało, tylko aby zaczął, szczerzyć zęby, napawając się moją naiwnością i nieudolnością, nie dla szpanu – oczywiście.

– Chłodne powitanie – parsknął Don i wsadził nieodpalone cygaro do ust. – Spodziewałem się lamentu, ataku furii, a tu totalny chłód, aż dostałem gęsiej skórki.

– Ten pan, jest dla mnie powietrzem i boję się oddychać, bo jego skład jest wysoce trujący i szkodliwy dla zdrowia – rzuciłam oschle. – Pójdę sobie, bo płuca mnie bolą od tych negatywnych fluidów, które biją od pana syna. Może zdołam cokolwiek odnaleźć w tej twierdzy i zaczerpnąć świeżej porcji tlenu.

Wstałam i spojrzałam wymownie na Michaela, który nie spuszczał ze mnie wzroku. Wyglądał na smutnego, ale czy na pewno? Potrafił grać i robić dobrą minę, do złej gry.

– Poczekaj. – Don wyszedł zza biurka i podszedł do mnie. – Aleck już idzie. – Położył mi dłoń na ramieniu. – Nie wytrzymasz paru sekund z tym panem w jednym pomieszczeniu? – zaniósł się śmiechem.

– Wytrzymam – odparłam, biorąc głęboki wdech. – Będę musiała go tolerować; niestety.

Mój wzrok uciekał jednak w stronę Michaela, pomimo usilnych starań skupienia się na czymś innym. Zauważyłam, że ma rękę na temblaku i plaster nad prawym okiem. Prześwietlał mnie wzrokiem jak rentgen kości – do szpiku.

– Widzę, że jednak ciągnie swój do swego i ciekawość zżera, nieprawdaż panno Cole? – Don zacisnął mocniej palce na moim obojczyku. – Mój syn miał więcej szczęścia, niż rozumu i gdyby nie fakt, że jeden z moich ludzi osłonił go ciałem, wąchałby teraz korzonki spod wilgotnej ziemi.

– Widać, że nie tylko mi zaszedł za skórę – oświadczyłam ostrym tonem, nie mogąc przestać poszukiwać Michaela wzrokiem.

To było silniejsze ode mnie i takie nieadekwatne do sytuacji.

Bez lupy, widać było, że penetrujemy się ukradkowymi spojrzeniami, pomimo tego, co było.

Złość, złością, ale tego małego potworka, który rozgościł się w moim sercu, niełatwo było przegonić. Zapierał się rękoma i nogami, a jakby tego było mało, wbijał skrzydełka w powłoki, powodując skurcze, pompujących krew komór.

– Ojcze… odwołaj Alecka, sam ją zaprowadzę do gościnnego. – Michael zacisnął szczękę i podszedł blisko, za blisko, co wywołało krępującą sytuację.

Zagotowałam się od środka, czując jego perfumy, wymieszane z potem.

– Chyba sobie żartujesz – oznajmiłam stanowczym tonem, podejrzewając, że chyba jednak nie. – Nigdzie z tobą nie pójdę, oszuście.

– Taka synowa, to ja rozumiem. – Don zdjął rękę z mojego ramienia i podszedł do syna. – Podołasz zadaniu? – Poklepał spiętego Michaela po ramieniu.

– Co? – wydukałam, oszołomiona.

– Nic… Nie słuchaj go i chodź. – Michael zacisnął palce na moim nadgarstku i szarpnął, zmuszając w ten sposób, abym do niego dołączyła.

Niedoczekanie twoje, pomyślałam i strąciłam ciepłą dłoń z nadgarstka.

– Nie rób tego nigdy więcej, rozumiesz? – Spiorunowałam go wzrokiem.

Na twarzy Michaela malowało się zaskoczenie, a Don pokładał się ze śmiechu, rozbawiony naszym przekomarzaniem.

– Wiesz co, Sarah… Zamknij się i chodź tutaj. – Poczułam, jak silne ramię zaciska się wokół mnie, a ciepłe wargi przysysają do moich ust.

Jakbym dostała w twarz i ile sił odepchnęłam intruza.

Traf chciał, że trafiłam w uszkodzoną i unieruchomioną rękę Michaela – jęknął z bólu. Zrobiło mi się go żal, ale tylko na ułamek sekundy.

– Nie dotykaj mnie! – Kipiałam ze złości, a rumieńce na polikach i ściągnięte brwi, dodawały bardziej komizmu, aniżeli powagi. – Za kogo ty się uważasz idioto?

– Za nikogo. – Zmarkotniał i odstąpił. – Przepraszam Sarah. – Zrobił maślane oczy i spuścił głowę.

– Gdzieś mam twoje przeprosiny! – Trzęsłam się od natłoku negatywnych emocji, które nareszcie mogły znaleźć ujście. – Nie podchodź, nie dotykaj i najlepiej nie mów w mojej obecności, bo sam twój widok, wywołuje torsje i skręt żołądka.

Trzymałam się jakoś, co wcale nie było łatwe. Natłok wspomnień z tym osobnikiem, który patrzył na mnie właśnie wypalonym wzrokiem, nie ułatwiał zachowania kamiennej maski.

Mocno falująca klatka piersiowa zdradzała, że toczę wewnętrzna walkę, pomiędzy jego urokiem a chamstwem i on dobrze o tym wiedział. Michael był zbyt pewien siebie i nie przejawiał objawów, jakby się martwił, że sparaliżuję go jadem.

Miałam tej toksyny za mało i sama zachodziłam w głowę dlaczego?

Po tym, co mi zrobił, powinnam nią zionąć, a nie wydychać jakieś opary.

Zapadłą ciszę, przerwał Aleck, który wchodził właśnie do gabinetu, radosny jak skowronek, oznajmiając: – Już jestem szefie.

– Możesz odejść – rzucił Don, puszczając oczko. – Niepotrzebnie cię fatygowałem.

– Rozumiem szefie. – Odwrócił się na pięcie i znikł, zasłonięty po chwili jasnymi drzwiami.

– Zaczekaj! – krzyknęłam za nim, sięgając do guzika.

***

 

Wyszłam na korytarz, ale po Alecku nie było już śladu. Rozpłynął się jak kamfora, a mnie nie pozostało nic, jak usiąść i płakać.

Osunęłam się po zimnej ścianie na podłogę.

– Sarah? – Michael przykucnął naprzeciw i oparł dłonie na moich kolanach.

– Czego ty nie rozumiesz, co!? – wrzasnęłam, mając dość jego upierdliwej osoby. – Zostaw mnie i odejdź! Tak ciężko ci to pojąc? – Nasze spojrzenia się skrzyżowały, ale nie na długo, bo zaraz spuściłam wzrok, zatrzymując go na Michaela torsie.

– Rozumiem wszystko… – urwał w pół zdania. – Wstań, bo marmurowa posadzka nie należy do najcieplejszych i pozwól, że wskażę ci drogę do rodziców. – Podniósł się z kucek i podał pomocną dłoń.

Nie przyjęłam jej – sama wstałam.

– Prowadź – rzuciłam z ironią w głosie, chcąc już mieć przy sobie kogoś, kto mnie wesprze i poratuje ramieniem i promiennym uśmiechem.

Byłam zdruzgotana i nie czułam nic, poza tym, że ktoś, kto mnie tak mocno zranił, wzbudzał nadal tak silne i sprzeczne emocje.

– Sarah… wiesz… ja… – dukał. – Nie mogłem przewidzieć, że ktoś zastawi na ciebie pułapkę, chcąc w ten sposób dogryźć mi i sprawy potoczą się tak, jak się potoczyły – wydusił jednym tchem, łapiąc łapczywie oddech, jakby wypowiedzenie tego, kosztowało go mnóstwo wysiłku.

– Nie chcę na ten temat rozmawiać i w ogóle nie chce z tobą rozmawiać o niczym – syknęłam, przyspieszając kroku. – Zabieram rodziców i wracam do domu, jeśli jeszcze go mam?

– Masz – odparł miękkim głosem, po czym przystanął. – Nie zostaniesz?

– Dopóki ty tutaj jesteś, to nie. – Przewróciłam oczyma i zacisnęłam pięści. Miałam ochotę odwrócić się, namierzyć cel i powalić Michaela na łopatki jednym ciosem. – Miało cię tutaj nie być. Nie będę obcować z oszustem i oddychać razem z nim tym samym powietrzem. Duszę się przy tobie.

– Jutro wyjeżdżam – oznajmił łamliwym głosem. Przełknął ślinę tak głośno, że nawet ja to usłyszałam, stojąc kawałem dalej. – Ojciec mnie tutaj nie chce i wcale mu się nie dziwię, po tym, jak po raz kolejny go rozczarowałem. – Zacisnął wargi i wzruszył ramionami od niechcenia.

– Krzyżyk na drogę i przyjemnego lotu. – Odruchowo przygryzłam koniuszek języka, chociaż wcale nie planowałam powstrzymywać tego, co mi się na niego cisnęło.

– Wiem, że jesteś na mnie zła i masz racje, ale po tym, jak cię skazali, robiłem wszystko, aby nic ci nie zagrażało i abyś spędziła odsiadkę w ciszy i spokoju.

Zastygłam i nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć.

Czyżby szukał rozgrzeszenia, oznajmiając, że o mnie dbał – niedoczekanie?

– Przekupiłem tych, co trzeba, aby ani jeden włos nie spadł z tej pięknej główki. – Uśmiechnął się krzywo i wyciągnął ku mnie dłoń. – Byłem w więzieniu codziennie, ale nie miałem na tyle krzepy, aby stanąć z tobą twarzą w twarz. – Próbował mnie dotknąć, ale nie pozwoliłam na to, piorunując go wzrokiem.

Wystarczyło. Zrozumiał niemą aluzję i wycofał łapsko.

– Co ty nie powiesz – prychnęłam i odnalazłam jego zagubiony wzrok, który wzniósł właśnie znad moich piersi. – Mam ci być za to wdzięczna, czy jak, bo nie rozumiem?

– Nie. Po prostu chciałem, abyś wiedziała, że zawsze byłem blisko i często patrzyłem na ciebie przez plazmę, kiedy oglądałaś telewizję w tamtejszym tzw.: „Pokoju gier.”

– Patrzyłeś na mnie jak na małpę w zoo? – Tego było już za wiele. – Jesteś niespełna rozumu człowieku – dodałam z przekąsem, ruszając na przód.

– Sarah, ja…

– Zamilcz – przerwałam to, co miał do powiedzenia, nie chcąc wiedzieć nic więcej. – Ten dom nie ma końca?

– Za zakrętem w lewo, są twoi rodzice – burknął smutno, po czym zaprzestał przebierania nogami. – Do następnego, Sarah Cole. – Zarzucił ciałem i odszedł, a ja nie potrafiłam oderwać oczu od jego przystojnej sylwetki i barczystych ramion.

Chciałam krzyknąć: – Stój! Niestety duma mi na to nie pozwoliła. Stłumiłam słowa w krtani i jak niby nic, poszłam dalej, lecz pomimo pozorów, oczy nie były suche. W kącikach drżały krople wilgoci, które nie potrafiły wypłynąć i dać upust emocjom, które nadal rozpierały moją pierś, mięśnie i mózg.

Spotkanie z Michaelem było gorsze niż półroczna odsiadka. Gdy tak się teraz nad tym zastanowiłam, to było tak, jak mówił i nie czułam się tam, jak w więzieniu – bardziej w hotelu.

Jednak nie zostawił mnie samej sobie i robił coś w moim kierunku. Musiałam otwarcie przyznać przed samą sobą, że jednak posiadał sumienie.

Zatrzymałam się przed guziczkiem i wyciągam drżącą dłoń w jego stronę, lecz nie wcisnęłam. Zawahałam się i nie czułam na siłach, aby dokładać sobie kolejnych wzburzonych przeżyć.

Potrzebowałam dłuższej chwili, aby ochłonąć i zebrać w całość porozrzucane po zakamarkach rozumu myśli.

– Jeszcze nie u rodziców? – Usłyszałam za plecami niski glos i zwróciłam się w stronę jego źródła.

– Właśnie tam zmierzam.

– Zdawało mi się, że raczej modlisz się do tych drzwi i nie jesteś do końca przekonana, czy chcesz tam wejść. – Don spojrzał na mnie spode łba. – Pogoniłaś Michaela, czy mój biedny syn nie zniósł twojej oziębłości i dał dyla?

– Pół na pół, można powiedzieć. – Zaskoczyło mnie to pytanie. – Nawarzył piwa, to niech teraz pije, aż pęknie.

– Wariaty... – westchnął Don i pokiwał głową. – Gorzej niż dzieci w piaskownicy.

– Co? – Otworzyłam szeroko usta, nic z tego nie rozumiejąc.

– Nic, tak sobie głośno myślę. – Wcisnął guzik i puścił mnie przodem, nie pytając, czy mam na to ochotę.

Samiec alfa, pomyślałam, widząc już rozpromienione twarze rodziców i ręce wyciągnięte w moją stronę.

Rozpłakałam się i tyle zostało z mojej powściągliwości.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • ZielonoMi 4 miesiące temu
    Jak ona się fajnie wkurza. Lubię Twoje niektóre sformułowania, zaśmiewam ostro. 🤣
  • Joan Tiger 4 miesiące temu
    Fajnie, że trochę humorku ci przed snem zapodałam. Miało być trochę śmiesznie i chyba się udało. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania