Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
POD GWIAZDAMI CZĘŚĆ / 22
SARAH
Otworzyłam ciężkie powieki. Pod czaszką czułam delikatny ucisk – na szczęście nie zaburzał koncentracji. Miałam związane ręce i leżałam na czymś, co przypominało siennik, kłuł i nieprzyjemnie pachniał. Źrenice szybko przywykły go skąpego oświetlenia narożnej lampki.
Z oddali dobiegały jęki i szurgot – ktoś tutaj był.
Otworzyłam szerzej piekące oczy i odchrząknęłam nadmiar śliny; dziwne, bo miałam suche gardło, które zadrapało przy przełykaniu.
Pomieszczenie z odrapanym tynkiem, bez okien, praktycznie puste; nie licząc czegoś na podobieństwo stołu w opłakanym stanie – silniejszy podmuch i drewno do kominka gotowe. Uniosłam głowę i otaksowałam przestrzeń wokół siebie.
Przeczucie mnie nie myliło i już po upływie sekundy zauważyłam mężczyznę ze spuszczoną głową, przywiązanego do krzesła – pokasływał, oddech miał świszczący. Najprawdopodobniej był ranny, jego jasne ubranie pokrywały plamy zaschniętej krwi.
Już otwierałam usta, kiedy wypatrzyłam kogoś jeszcze. Tuż po mojej prawicy, na takim samym posłaniu leżał Don – spał albo się jeszcze nie wybudził.
Gdy tylko dotknęliśmy ciałami zimnego wnętrza samochodu, zostaliśmy brutalnie pozbawieni świadomości przy użyciu chloroformu. Mogłam śmiało stwierdzić, że byliśmy tutaj od dobrej godziny z hakiem. Don, ze względu na podeszły wiek, potrzebował więcej czasu, aby zwalczyć środek usypiający.
– Szefie! – zawołałam zachrypniętym głosem; byłam ledwie słyszalna. – Szefie! – Jak padalec, przekręciłam ciało na drugi bok; widziałam teraz wyraźniej. – Wstajemy… – Chciałam go szturchnąć, ale skrępowane ręce nie sięgały do celu. Pomyślałam o nogach, lecz nie współgrały z mózgiem.
– Sarah… to ty? – Doleciało do mnie wymuszone zapytanie. Od razu podążyłam wzrokiem w stronę pytającego; resztkami sił uniósł głowę i obnażył twarz.
– Jack – pisnęłam i osłoniłam usta; jego zmasakrowana twarz, pokryta skrzepami, wyglądała jak postać ucharakteryzowana do horroru.
– Wiem już wszystko, to… – zawył z bólu, głowa opadła.
Czyżby wyzionął ducha, pomyślałam, wytężając wzrok.
Żył, klatka piersiowa pracowała. Spuściłam oczy bliżej ceglanej posadzki i wstrzymałam oddech – Jack był pod napięciem, a kable, których wcześniej nie zauważyłam, wędrowały prosto do generatora prądu.
Zadarłam głowę najwyżej, jak umiałam – patrzyły na nas trzy kamery z tych lepszych, przewodzących dźwięk. Jack chciał coś obwieścić – został uciszony.
– Kurwa mać – syknęłam i wbiłam spojrzenie w Dona. Dawał pierwsze oznaki życia; odetchnęłam z ulgą.
Serce waliło mi w piersi jak oszalałe, ramiona drżały, a wargi nie potrafiły na siebie trafić. Byłam posrana na maksa, zwłaszcza że nie miałam pojęcia, o co tutaj chodzi i po co mnie porwali?
Rozległ się chrobot, odgłos kroków w oddali i przyciszony, kobiecy głos. Oddychałam szybko i jedyne, co zaprzątało obecny natłok myśli, to świadomość, że raczej nie wyjdę z tego żywa. Wzrok uciekał w stronę omdlałego Jacka – nie potrafiłam patrzeć w innym kierunku.
Poruszyłam ramionami, skuliłam dłonie w pięści i z całej siły szarpnęłam ręką, próbując poluzować pęta na nadgarstkach. Osiągnęłam tylko tyle, że otarłam skórę i wykrzywiłam usta z bólu. Łzy napłynęły do oczu, ale to nic, zacisnęłam zęby i spojrzałam na Dona – otworzył oczy.
Nasze spojrzenia się skrzyżowały, ale coraz głośniejsze odgłosy dochodzące zza ściany, przerwały nieme porozumienie. W oczach Dona zamieszkał strach – po raz pierwszy widziałam tego twardego mężczyznę z grymasem porażki na zaciętej twarzy.
Nie wyglądał na wojownika; bardziej na męczennika.
– Jak się szef czuje? – spytałam miękkim głosem i sunąc tyłkiem po drapiącej podkładce, dotarłam do niego na wyciągnięcie łokcia. – Najlepiej będzie usiąść, wtedy mniej głowa boli – zasugerowałam.
– Sarah, nic ci nie jest? Gdzie Aleck? – Z trudem, ale zdołał wznieść ciało do pozycji klęczącej. Również miał niewładne nogi i ciut nim zachwiało.
– Jestem cała, a Alecka tutaj nie ma. Jest za to Jack w nie najlepszym stanie – rzuciłam i ponownie na niego spojrzałam. Nadal był nieprzytomny.
Wzrok Dona powędrował na przyjaciela. Nie powiedział nic, tylko odwrócił oczy i się skrzywił.
– Co to jest, do chuja? – Don zrobił rybią minę, kiedy spostrzegł zardzewiałe klamry przytwierdzone do kostek, oraz splecione kable, wijące się w stronę generatora.
Przestał wykonywać gwałtowne ruchy, zaniemówi i sprawiał wrażenie, jakby nad czymś myślał. Próbował zwalić cholerstwo, ale mocno zakręcony łańcuch, zamknięty na kłódkę, uniemożliwiał wykonanie zadania.
Odruchowo obejrzałam ciało – na szczęście mnie do niczego nie podczepili. Wypuściłam zgniłe powietrze z płuc i zaczerpnęłam świeżego, nie ważne, że waliło wilgocią.
Zgrzyt w zamku zakłócił gonitwę myśli – ciężkie, żelazne drzwi stanęły otworem.
Do pomieszczenia weszła zgrabna blondynka w asyście barczystego mężczyzny. Uśmiech nie schodził z jej wymalowanej twarzy.
– Charlotte? – Don oniemiał, pobladł i przyłożył skrępowane dłonie w okolice serca. – Przecież ty nie żyjesz. – Wybałuszył oczy, jakby zobaczył upiora.
– Nic bardziej mylnego – prychnęła kobieta, przeciągnęła dłonią po falowanych włosach i podeszła bliżej. – Tacy z was gangsterzy jak ze mnie baletnica. – Jej donośny śmiech brzmiał w każdym zakamarku ceglastej budowli. – Nie pomyśleliście, aby zbadać linie papilarne przed zakopaniem.
– Jakim cudem? – Don wyglądał na zaszufladkowanego; nie wierzył własnym oczom.
Gdyby nie skóra, jego szczęka na pewno leżałaby teraz na zabrudzonej podłodze.
– Chirurgia plastyczna… ot, co – akcentowała słowa z przekąsem. – Wykończyliście mojego sobowtóra. Jak widzicie, ojciec już dostał pokutę za to, że wydał na mnie wyrok śmierci. – Skinęła na umięśnionego towarzysza, który podszedł do Jacka i sprawdził pul; odkiwnął z aprobatą. – Zanim wykończę ukochanego ojczulka, jeszcze nie raz uroni łzę wielkości grochu.
Nie miałam zielonego pojęcia, o czym nieznajoma mówi, ale nie kierowała słów do mnie, więc powściągnęłam ciekawość; nie było łatwo, bo najchętniej wydrapałabym wywłoce oczy i wyrwała włosy z cebulkami, za takie traktowanie.
– Hank również zmartwychwstał? – wycedził Don tonem, który zwiastował ostatni stopień pohamowania, przed wybuchem.
Nie byłam pewna, czy to był dobry pomysł, zważywszy, że byliśmy na przegranej pozycji; powinniśmy siedzieć cicho i prosić o przerwę w dostawie prądu do tej rudery.
– Poczciwy Hank gryzie korzonki i oddycha błotem – oświadczyła blondynka i skupiła spojrzenie na mojej osobie. – Sarah Cole… moja zmienniczka w ramionach Michaela. Nie rób takiej zaskoczonej miny, jakbyś nie wiedziała, kim jestem.
– Bo nie wiem – stwierdziłam i stanęłam na równe nogi. Miałam zamiar podejść do porywaczki, ale zimna lufa, która dotknęła czoła, zahamowała zamysł – usiadłam potulnie na sienniku, odprowadzona zimnym wzrokiem barczystego goryla, który nadal do mnie celował.
Nie wydałam żadnego dźwięku – nie chciałam podjudzać dziewczyny; była wystarczająco nakręcona na Dona.
– Co zrobiłaś Aleckowi? – Odpowiedź na to pytanie była dla szefa ważna, bo traktował mężczyznę jak syna.
Don wstał w okamgnieniu i ruszył na kobietę – wystarczyło wciśnięcie guziczka w trzymanym przez nieznajomą pilocie, a niedoszły agresor runął na podłogę i zwinął ciało w kłębek.
– Nie forsuj mięśni staruszku, bo ci żyłka pęknie – zarechotała. – Aleck będzie mi potrzebny, więc wysłałam go do pięciogwiazdkowego hotelu.
– Pierdolona szmata – syknął, po czym wsparł drżące ciało na rękach. – Zdechniesz, ale tym razem osobiście dopilnuję, abyś trafiła do Afryki, jako przekąska dla aligatorów.
– Tamten mówił coś podobnego i co? – Charlotte spojrzała na Jacka i splunęła. – Dostałam to, czego chciałam, więc… – Wcisnęła czerwony guzik na pilocie, Jackiem wstrząsnęło. – Za mało watów, aby zabić, wystarczająco, aby męczyć – oznajmiła beznamiętnie.
W jej obłąkanym wzroku nie było współczucia, czysta furia i satysfakcja z tego, co czyni.
– Czego chcesz? – spytał Don. – Michaela?
Poczułam uścisk w okolicy serca, włosy uniosły się u nasady, a zęby zazgrzytały, jakbym tkwiła po szyję w lodzie.
– Po chuja mi ten frajer? Mam go niańczyć?
Kim ona do cholery była, zachodziłam w głowę. Dlaczego Don wspomniał o synu?
– Więc? – Don tracił opanowanie. Kątem oka widziałam, jak ściąga brwi i tężeje na twarzy. Nigdy nie lubił być na dole; zawsze to on górował nad innymi.
– Haiden, podaj papiery. – Wyciągnęła przed siebie dłoń, barczysty mężczyzna umieścił w niej kartkę. – Przepiszesz na mnie swoje udziały.
– Chyba upadłaś na głowę idiotko… nigdy!
– Ojciec też tak mówił. Szybko jednak zmienił zdanie, kiedy na jajach zawisły mu klamry i popłynął prąd.
– Popaprana dziwka! Byś udusiła się własną pychą! – Don wstał i wyrzucił skrępowane ręce przed siebie; Charlotte odskoczyła, mężczyzna wylądował na twardej posadzce. Jebnął tak mocno, że aż beknął.
– Podpisuj! – Charlotte rzuciła dokumenty na ziemię jak psu. – Dobrze wiesz, że firmę mam w dupie. Interesuje mnie wyłącznie laboratorium.
– Co ci po nim, skoro nie masz dojścia do klienteli. – Uśmiech wpełzł na twarz Dona. – Pracujesz dla tego popaprańca, który od dłuższego czasu zatruwa mi życie, czy ty nim jesteś?
Robiło się coraz ciekawiej. Szczerze, to nadal za wiele z tego nie rozumiałam. Jeszcze pięć minut wcześniej, byłam gotowa góry przenosić, obecnie byłam warzywem odciętym od korzenia. Strach przeradzał się w lęk, a lęk w trwogę i ta zakamuflowana walka o każdy oddech, aby tylko nie zwrócić na siebie za szybko uwagi. To, co widziały moje oczy, nie było filmem – to, co odczuwał intelekt, było rzeczywistością.
Drżałam, chociaż moja kolej jeszcze nie nastała.
***
– Widzę, że łyknąłeś bajkę, że razem z Hankiem planowaliśmy wysiudać cię z interesu – obruszyła się Charlotte. – Naprawdę jesteś idiotą, Don.
– Zamknij ryj, szmato. – Wstał, przejechał rękoma po oplutej twarzy i zmierzył wroga spod przymkniętych powiek. – Kim jest twój szef? – Ruszył na kobietę.
Dzieliło go od Charlotte dwa kroki, kiedy zawył, upadł na podłogę i okrył twarz dłońmi – porażono go prądem.
– Uparty dureń – prychnęła. – Spokojnie, zdążysz go jeszcze poznać.
– Chcę teraz! Niech stanie przede mną i powie, czego chce? – Tym razem Don pozostał w pozycji siedzącej, odpuścił atak.
Mnie tam praktycznie dla nich nie było; ciało skuliłam w kłębek i siedziałam cichuteńko jak mysz pod miotłą. Zdawałam sobie sprawę, że padnie wiele pytań, ale czy padną odpowiedzi?
– Mąż nie lubi, kiedy mu ktoś rozkazuje – syknęła. – Na chwilę obecną możesz odetchnąć, nie pozwolił mi cię tknąć; sam to zrobi i zapłacisz za wszystko, co przez ciebie znosił.
– Kim on jest, do chuja?! – ryknął. – Możemy się dogadać. – Don zmienił taktykę.
– Z tobą. – Blondynka zrobiła duże oczy. – Zapomnij, samolubie pierdolony.
– Z Jackiem się dogadałem, więc…
– Mąż nie jest Jackiem i ma wobec ciebie specjalne zamiary. Jesteś na świeczniku od ponad roku i możesz mi wierzyć na słowo, że to, czego dotychczas doświadczyłeś, było tylko rozgrzewką przed Armagedonem. – Przykucnęła naprzeciw i zatopiła ostry wzrok w zaskoczonej twarzy Dona. –Straciłeś wszystko, a ostatni klient, który się przy tobie ostał, właśnie składa podpis na nowym kontrakcie.
– Jasne – fuknął Don z przekąsem. – Pierdol… pierdol, posłucham.
– Połącz mnie z Markiem – zwróciła się bezpośrednio do towarzyszącego jej mężczyzny – niech da Micka do telefonu.
Don zbielał jak kreda. Zacisnął szczękę i wzruszył ramionami.
– Na linii – oświadczył mięśniak; dał komórkę na głośnomówiący i podał Charlotte.
– Cześć, Mick. Jest właśnie ze mną twój stary wspólnik, niejaki Don Lord, pamiętasz go jeszcze?
– Jak przez mgłę – odburknął, a Donem zatelepało. Otworzył usta, ale nie wydał dźwięku; zatkało staruszka.
– Dalej od niego kupujesz?
– Charlotte, co to za głupie pytanie?... Przecież dobrze wiesz, że nie! – huknął do słuchawki. – Po ostatnim syfie zerwałem układy… Michael mu nie przekazał?
– Wychodzi na to, że nie. Dzięki Mick, do zobaczyska. Pa.
– Pa.
Don milczał, co nie było w jego stylu.
– Nawet najbliżsi mają cię w dupie, kanalio – roześmiała się blondynka. – Buty ci spadną, kiedy odkryjesz, kto kopał pod tobą dołki. – Szczerzyła zęby.
– Jak? – Tylko tyle zdołał wydukać.
– Będziesz miał sporo czasu, aby zrobić rachunek sumienia i przypomnieć sobie parę faktów z życia – rzuciła, wstała z kucek i skinęła na mięśniaka. – Wychodzimy.
Zamknęli za sobą drzwi z wielkim hukiem.
Zapanowała głucha cisza. Nasze wzburzone oddechy odbijały się od zimnych cegieł.
***
– O co tutaj chodzi? – zagadnęłam. – Kim ona jest?
– Charlotte, to córka Jacka – wydukał Don. – Zdradziła ojca, więc została odstrzelona, ale okazało się, zresztą sama słyszałaś, że nasi ludzie zabili nie tę, co trzeba.
– Rozumiem… co ma do tego wszystkiego Michael, bo o nim również wspomniałeś?
– Tak po łebku to: przeleciał dziewczynę, rozkochał w sobie i porzucił – rzekł opanowanym głosem. – Wszystko, co działo się ostatnio wokół ciebie i Michaela, to sprawka jej tajemniczego męża.
– Ten mężczyzna stoi za wszystkimi aferami w firmie, nieprawdaż?
– Tak – fuknął Don. – Mogłabyś sięgnąć do kieszonki koszuli i wyjąć stamtąd cygaro – poprosił. – Może da się odpalić; zwariuję zaraz od tych niewiadomych.
– Przecież… – urwałam, nie chcąc wyjść na samolubną.
Sam mógł to zrobić, ale przywykł, że ktoś obok niego skacze.
Z trudem, ale jakoś pochwyciłam rozpłaszczoną używkę i wsadziłam szefowi do ust. Gorzej było sięgnąć zapalniczkę, bo przyciasne spodnie Dona nie ułatwiały zadania; wyszarpnęłam ją jednak i podpaliłam cygaro – zaciągnął się mocno i uśmiechnął krzywo.
– Nie masz żadnych kabli, więc spróbuj podpełznąć do Jacka i sprawdź, czy jeszcze zipie? – poprosił, wypuszczając kłęby dymu nosem.
– Nie ma mowy – rzuciłam. – Pan również może to zrobić.
Miałam dość jego rozkazów.
– W tym szkopuł, że nie – oświadczył. – Spójrz tam – wskazał ręką na poplątany kabel. – Przywiązany do słupka, więc mam ograniczone pole ruchu.
– Kurwa mać. – Zbadałam teren. – Obserwują nas, więc nie wiem, czy to najlepszy pomysł, aby się wychylać.
Zrobię podchód, a tu wpadnie jakiś oszołom z gnatem i poczęstuje ołowiem, pomyślałam.
– Dobra, odpuszczamy – zgodził się ze mną. – Szczać mi się chce.
Po raz pierwszy, od dłuższego czasu, na usta wpełzł mi szeroki uśmiech. Jego nieoczekiwane stwierdzenie, rozluźniło wiszące w powietrzu napięcie.
– Śmiało, zamknę oczy – parsknęłam śmiechem. – Nie jesteśmy w Ritzu, więc zezwalam.
– Dobra. – Don sięgnął dłońmi rozporka, rozpiął, odszedł kawałek i załatwił sprawę. – Od razu lepiej – dodał i wrócił.
– Zginiemy tutaj. – Zaczynałam lamentować. Nadzieja popadła w niełaskę.
– Już po nas idą – powiedział Don. – Zapomniałaś, że mamy chipy. Poza tym Michael stanie na uszach, aby cię odnaleźć i uwolnić.
Szczerze, miałam co do tego wątpliwości.
– Przecież sam pan mówił, że to ciepłe kluchy. – Zawiesiłam wzrok na posępnej twarzy szefa.
– Syn jest najlepszy w swoim fachu. – Uniósł kąciki ust. – Jestem z niego cholernie dumny, ale nigdy mu tego nie powiem, bo popadnie w samouwielbienie. Wolę, aby myślał, że jest słaby.
– To niesprawiedliwe – syknęłam. – Dlaczego go pan tak poniża i gnębi?
– Już tak mam, ale kocham gówniarza i wiem, że zrobi wszystko, jak trzeba… zresztą, niedługo zobaczysz.
– Wątpię. – Wydęłam usta. – Jak mnie zlikwidują, będzie mu to raczej na rękę, bo przeszkadzam we wszystkim.
– Pierdolisz jak potłuczona. – Don posłał mi złowrogie spojrzenie. – Michael poza tobą świata nie widzi, dziewczyno.
– Co?
– Nic… ciii
Ponownie rozległy się przytłumione głosy i zgrzyt w zamku.
– Wracają – szepnęłam. – Nie podpisał pan.
– Nie podpiszę.
Drzwi zaskrzypiały i stanęły otworem. Do pomieszczenia weszła Charlotte, mięśniak i ktoś trzeci. Kiedy wychylił twarz zza pleców goryla, zarówno ja, jak i Don zamarliśmy bez ruchu, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
– Chciałeś szefa, więc proszę – rzuciła z przekąsem blondynka.
– To ty – wypalił Don.
– We własnej osobie, tatusiu – odparł mężczyzna.
Donem zarzuciło, ale ustał na nogach; ja upadłam na pupę. Ścięło mnie z nóg.
Komentarze (3)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania