Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
POD GWIAZDAMI / 20
SARAH
Przysnęłam – zbudziło mnie pojękiwanie Michaela. Przetarłam zaspane, piekące oczy, wyjęłam z kieszeni spodni telefon i doszłam do wniosku, że drzemałam zaledwie piętnaście minut – rekord.
– Chcesz coś przeciwbólowego? – zagadnęłam i zawiesiłam wzrok na jego bladej twarzy.
Nie wyglądał za ciekawie, a krwi na podłodze przybyło.
– Nie – szepnął niewyraźnie, jakby głos uwiązł mu w krtani. – Zimno mi – dodał i zadrżał. – Słabo grzejesz, wiesz.
– Jak ma grzać ktoś, kto się wypalił i zgasł – stwierdziłam chłodno i zacisnęłam uścisk na męskim pasie, uważając, aby nie robić gwałtownych ruchów.
Wkurwiał mnie ten gasnący w oczach bufon, ale z drugiej strony oddałabym wszystko, aby przeżył.
– Widzę białe światełko i tracę czucie w nogach – wydukał.
– Bredzisz – skwitowałam jego bełkot. – Niedługo staniesz na nogi.
Sama nie wierzyłam w to, co mówię. Michael był coraz chłodniejszy; każda minuta zwłoki przybliżała go do spotkania ze śmiercią. Wokół panował nieprzyjemny chłód, jakby już tutaj była i czekała cierpliwie na jego ostatni dech.
– Kurwa mać! – wrzasnęłam, czując świszczenie w uszach i szumy w głowie. – Też nie mają gdzie latać, te pierdolone samoloty. – Byłam poirytowana; bo potrzebowałam zebrać myśli, a nie zatykać uszy, drażniona odgłosem huczącego silnika – był coraz bliżej i dudnił głośniej.
– Pocałuj mnie.
Byłam pewna, że się przesłyszałam i olałam słowotok majaczącego Michaela.
– Sarah, ja… wiesz… – Zemdlał, nie kończąc wypowiedzi.
– Gdzie jest ta jebana pomoc?! – Zaczynałam tracić zimną krew. Zsunęłam głowę Michaela z kolan i położyłam na twardej podłodze – nie miałam poduszki pod ręką.
Wstałam, porozciągałam podkurczone mięśnie, chwyciłam leżący na ziemi telefon i ruszyłam na podwórko. Wybrałam numer Dona i wcisnęłam, zadzwoń. Po przekroczeniu progu uderzył we mnie silny podmuch wiatru i nie widziałam nic, poza fruwającym piachem. Wypuściłam telefon na schody – już po nim – i przyłożyłam dłonie do uszu – było tak głośno, że wywracało mi płaty mózgowe.
Po chwili nastała cisza, piach opadł; ujrzałam helikopter, dwa metry przede mną. Drzwi od pracującej jeszcze maszyny stanęły otworem i wyskoczył z nich Alec; następnie Don i lekarz.
– Gdzie on jest? – spytał Don, zacisnął zęby i zrobił zatroskaną minę. – Żyje? – Ręce mu drżały, a oczy błagały o twierdzącą odpowiedź.
– Tak… jest w środku. – Nie widziałam jeszcze nigdy Dona w takim stanie. Karcił syna, ale teraz maska opadła i wyszło na światło dzienne to, co skrupulatnie za nią krył – kochał Michaela i nie chciał go stracić – nie w taki głupi sposób.
Byłam zdumiona tym odkryciem, bo zawsze wyrażał się o synu jak najgorzej: zero pochwał, współczucia i docenienia, kiedy narażał życie dla jego zasranych interesów i walczył z wrogami, uzbrojonymi po zęby.
– Kolejny trup? – Aleck wytrzeszczył oczy i wzniósł brwi w oznace zdziwienia, na widok zwłok leżących przed jego stopami.
– Z polecenia tego tajemniczego konkurenta – rzuciłam w pośpiechu. – Przy tym całym zamieszaniu z Michaelem, zapomniałam o nim wspomnieć.
– Rusz dupę i pomóż mu! – ryknął Don do doktora Paula, który stał za jego plecami, zamiast ratować jego syna, który ledwo zipał.
Otaksował denata i z całych sił posłał parę kopniaków w sztywne już ciało.
– Pierdolony skurwiel! – wysapał rozgorączkowany Don, łapiąc oddech. – Ilu was jeszcze stanie na naszej drodze. – Kolejne ciosy z buta, okaleczyły twarz nieboszczyka, tylko kości chrobotały.
– Wyjdźmy stąd – zaproponował Aleck, zauważając, że szef jest bielszy, niż jego koszula. – Paul go połata, naszprycuje i przywróci do żywych. – Szefie!
– Racja… chodźmy. – Ruszył przodem. – Nie chcę słuchać wrzasków i jęków, które zaraz rozbrzmią w tym domu.
– Co? – Nie za bardzo wiedziałam, o czym mówi. Zdjęłam płaszcz z wieszaka i zarzuciłam na plecy, czekając na odpowiedź.
Pierwsza myśl, jaka zakiełkowała w głowie – Don jest wrażliwy, ale zaraz to odrzuciłam, bo nie był.
Był bestią bez sumienia, idącą po trupach i ciałach tych, którzy jeszcze dogorywali na jego oczach.
– Michael jest uczulony na środki znieczulające, więc knebel w zęby i jazda na żywca – oświadczył Aleck i spojrzał na mnie zmieszanym wzrokiem. Naciągnął kołnierz kurtki i otulił szyję; zacinał zimny wiatr. – Spokojnie… Paul poda mu specjalną miksturę, którą Michael osobiście opracował – sprostował, napotykając mój wystraszony wzrok.
– Prochy? – Byłam ciekawa, jakbym nie wiedziała, że tak.
Skinął głową, nabierał wody w usta, jakby chciał, abym sama sobie dopowiedziała resztę.
Stanął obok wzburzonego mężczyzny, który karmił płuca dymem z cygara – drżało w jego zaciśniętych palcach.
– Czego chciał ten gnój? – zapytał szef, miękkim głosem.
Streściłam przebieg rozmowy z niespodziewanym gościem, po czym całą trójką usiedliśmy w helikopterze – Aleck zatrzasnął drzwi, bo pizgało po nogach.
– Kto to jest, do chuja? – głos Dona był ostry, ale nie uniesiony. – Całe miasto węszy, szuka i jak do tej pory zero zadowalających wieści. – Jack nawet rozkopał grób córki i Hanka, bo nie był pewien, czy na pewno gryzą ziemię. Na szczęście śpią spokojnie w otoczeniu robali.
– Cierpliwości, szefie… dopadniemy tę szuję. – Aleck poklepał starszego mężczyznę po ramieniu i nalał mu whisky.
Mnie również zaproponował, ale odmówiłam, chciałam mieć lotny umysł, a nie zamroczony przez procenty. Żaden ze mnie kompan do kieliszka. Dwa i leżę na podłodze, nie odróżniając jawy od snu.
***
– Na glebę! – ryknął Aleck i wepchnął mi głowę pomiędzy swoje uda. – Szefie… niżej. – Wciągnął rękę i przydusił mężczyznę do podłogi.
Amunicja odbijała się od żelaznej okrywy helikoptera – pilot oberwał, jęknął i opadł twarzą na ster.
– Wychodzi na to, że tamten był tylko posłańcem; kiedy nie wrócił, przyszły posiłki – syknął Aleck i odbezpieczył broń. Don poszedł jego śladem. – Z tego, co zdążyłem wyłapać, strzały padają z tamtych krzaków. – Lukał przez popękaną szybkę, na szybko analizując zagrożenie.
Miałam problemy z oddychaniem, bo mięśniak legł na mnie tłustym brzuszkiem, jeszcze mocniej pozbawiając płuca tlenu. Podrygiwałam, ale jego celem była ochrona, a nie dbanie o czyjąś wygodę.
– Uchylę drzwiczki, a szef otworzy ogień – burknął i złapał za klamkę.
Puściły bez problemu. Tkwiące w nich pociski, zniszczyły tak piękną maszynę, aż oczy bolały od patrzenia, kiedy nareszcie mogłam unieść głowę i rozeznać się w zagrożeniu.
Don z Aleckiem otworzyli ogień, na szczęście mieli tłumiki, bo najprawdopodobniej kolejne dni spędziłabym u laryngologa, cierpiąc na szumy uszne. Gwizd-świst i tak na okrągło. Spod rzęs widziałam tylko, jak zmieniają magazynki i strzelają na oślep z nadzieją, że trafią.
– Maksymalnie trzech – rzucił Don i wycelował. – Już dwóch – dodał i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. – Schyl głowę i skul ciało w kłębek – powiedział bezpośrednio do mnie, wyłapując mój przerażony wzrok na kilka sekund. – O ciebie chodzi, więc nie damy im tej satysfakcji. Nie oddam najlepszego pracownika w ich brudne łapska.
– Jesteśmy w potrzasku – oświadczyłam, ale zrobiłam, o co prosił i wcisnęłam tyłek jak najniżej, nakrywając głowę rękoma.
– Wyjdę tyłem, a ty wal, ile fabryka dała – zaproponował szef i na kucaka, dotarł do drugiego wyjścia.
Nie ważne, że mnie podeptał – ważne, że osiągnął cel. Za dużo miejsca w tej żelaznej puszce nie było.
Korciło mnie, aby zerknąć; bardziej jednak, aby dobyć broni, którą ciągle miałam przy sobie i dołączyć do jatki. Wzniosłam głowę, rozprostowałam plecy i już prawie czułam zimną rękojeść w dłoni, kiedy Aleck przekręcił głowę, pochwycił moją broń, odbezpieczył i działał na dwie ręce.
Powróciłam do poprzedniej pozycji, zła, że pozbawił mnie zabawy.
– Wyrobiłaś się przy nas i widzę, że masz jaja, ale nie tym razem – powiedział, nawet puści oczko. – Damy sobie radę, spokojnie.
Oddawane strzały zmalały na sile. Don, siedzący za helikopterem, oznajmił, że został ostatni i osobiście chciał go odstrzelić. Aleck opuścił broń i usiadł obok mnie, wyjął papierosa i odpalił, jakby miał gdzieś, że może zarobić kulkę w łeb.
– Schyl się bodaj – zasugerowałam, ale tylko prychnął i wypuścił dym nosem.
– Po wszystkim. – Don wcisnął głowę do helikoptera i sięgnął kolejne cygaro; tamtego niedane mu było skończyć. – Idź, sprawdź, czy ktoś jeszcze zipie. – Spojrzał na Alecka, a następnie na mnie.
Siedziałam spokojnie na siedzeniu, podziwiając ich rozpromienione twarze.
– Dawno nie byliśmy razem na akcji i szczerze powiedziawszy, brakowało mi tego – oznajmił Aleck, po czym wysiadł i ruszył w stronę krzaków; znikł z pola widzenia.
– Cała jesteś? – spytał Don, rozdmuchując cygaro, które, jak na złość, nie chciało się zająć.
– Tak – odpowiedziałam miękko, obserwując go uważnie. – Jest pan ranny. – Zauważyłam krew na ramieniu. – Chodźmy do środka, może Paul skończył z Michaelem. Panu również trzeba wyjąć kulę i zszyć ranę.
– To tylko draśnięcie… nic mi nie będzie. – Uniósł kąciki ust, ale nie wiedziałam, czy dlatego, że odpalił cygaro, czy przez moją troskę.
Chyba przez to pierwsze, pomyślałam.
– Szefie! – krzyknął Aleck, wychodząc z zarośli. – Mamy jednego w dość dobrym stanie, nie licząc braku oka.
– Sarah, idź do domu… zaraz przyjdę – nakazał Don i poszedł do Alecka.
Usłuchałam i bez zbędnego ociągania, weszłam do ciepłego przedsionka. Gdy wkroczyłam do salonu, Michael spał, a Paul siedział w kuchni, przy stole i pałaszował zimny obiad.
– Podgrzeję panu – zaproponowałam, ale tylko kiwną przecząco głową, powracając do jedzenia.
Nie zdążyłam nawet usiąść w fotelu, do którego zmierzałam, kiedy pomieszczenie na powrót wypełnił gwar. Aleck prowadził jakiegoś mężczyznę na muszce, a Don popędzał go kopniakami w łydki i tyłek.
– Do salonu z nim – fuknął Don i znikł na chwilę za drzwiami; wyszedł na zewnątrz, ale szybko wrócił z czymś długim i świecącym w lewej dłoni.
– Chyba sobie szef żartuje? – Zrobiłam wielkie oczy i otworzyłam szeroko usta na widok maczety. – Chcecie go poćwiartować?
Byłam odważna, ale nie na tyle – lubiłam horrory, ale na najgorszych momentach zawsze zasłaniałam oczy, albo przełączałam kanał.
– Wyduszę z tego chuja, dla kogo pracuje i na długo popamięta dzień, kiedy to z kolegami postanowił pozbawić życia Dona Lorda.
– Na pewno – fuknęłam z przekąsem. – Przecież nie zostanie z niego nic, co nadawałoby się do identyfikacji. Trupy nie pamiętają.
– Tego szmaciarza nie przywitają anioły. Najpierw poobcuje trochę z diabłem, zanim trafi do czyśćca.
– Nie chcę w tym uczestniczyć – wyraziłam swoje zdanie oburzonym tonem. – Wychodzę.
– Gdzie? – Aleck stanął w przejściu. – Marsz do swojego pokoju… na zewnątrz nie jest bezpiecznie. – Don mówił tak, jakby nie oczekiwał sprzeciwu; nie odważyłabym się nawet zaoponować, kiedy przedstawił konkretny argument.
– Paul, pomóż mi z Michaelem. Przeniesiemy go do sypialni. – Aleck złapał otumanionego mężczyznę pod pachę i docisnął do torsu. Doktor pochwycił za ramię i zarzucił rękę Michaela na kark. – Idziemy.
Michael otworzył oczy i spojrzał przed siebie mętnym wzrokiem – pojękiwał, kiedy mięśniaki wyprowadzały go z salonu.
Nie tylko on z resztą; jeniec również stękał z bólu i próbował nawet wstać z zimnej podłogi, co nie uciekło uwadze Dona.
– Zamknij ryj i leż, psie! – kopnął pokrwawionego mężczyznę w brzuch. – Jeszcze przyjdzie czas na achy i ochy!
Ścisnęło mnie w żołądku na jego widok. Zachodziłam w głowę, jakim cudem jeszcze żyje; czyżby kula, poza wyłupaniem oka, nie uszkodziła mózgu?
Jeszcze pół roku temu patrzyłabym przez załzawione oczy, na własne wymiociny, po takim obrazku.
Pojmany nie zamierzał usłuchać i zaczął wyć jak głodny pies na łańcuchu. Już miałam iść do sypialni, kiedy Don wziął mocny zamach i opuścił maczetę na dłoń umęczonego – odpadły wszystkie palce, bryznęła krew. Ofiara wrzasnęła z bólu i pochwyciła uszkodzoną dłoń zdrową, zaciskając zęby.
– Cicho, znaczy cicho, gnido! – Don uniósł śmiercionośne narzędzie i wytarł krew o plecy mężczyzny. – Język również odrąbać?
– Kurwa mać! – Wykrzywiłam usta, po ciele przeszedł dreszcz obrzydzenia. – Wypierdalam stąd.
Cztery susy i byłam w sypialni, oparłam plecy o ścianę, łapiąc oddech. Chłopaki ułożyli na wpół przytomnego Michaela na łóżku i wyszli, taksując mnie wzrokiem.
– Sarah. – Michael patrzył na mnie spod przymkniętych powiek. – Chodź do mnie.
Nie miałam zamiaru i byłam wściekła, że muszę tkwić z nim w jednym pokoju. To, że był ranny, nie wpływało na moje zdanie o nim.
– Śpij – wydusiłam; tylko tyle zdołałam na ten moment.
Z salonu zaczęły dobiegać uniesione głosy, przeplatane niemiłosiernym wrzaskiem, lamentem i błaganiem o łaskę. Gościu, miał przejebane – przez chwilę było mi go nawet żal, ale tylko przez moment. Przecież chciał mnie skrócić o głowę.
Usiadłam w fotelu i naciągnęłam dłonie na uszy, aby nie słyszeć nic – nikogo. Zamknęłam oczy.
Podskoczyłam, czując coś ciepłego na udzie. Stanęłam do pionu, niemal nie wywracając Michaela na plecy.
– Na chuja mnie straszysz, idioto – rzuciłam ostro. – Po co wstałeś?
– Wołałem, ale nie odpowiadałaś, więc… – Zrobił maślane oczy. – Niedobrze mi.
– Zaraz. – Szukałam czegoś wzrokiem, co mogło posłużyć za miskę, ale nie znalazłam. Do łazienki było za daleko, więc nie myśląc, wybiegłam z sypialni i to był błąd.
Stanęłam jak wryta i odruchowo przyłożyłam dłonie do ust. Przełyk zapełniał się kwasem – zwymiotowałam.
Schwytany mężczyzna siedział na krześle okrakiem ze spuszczoną głową. Krew kapała na podłogę potokami. Odcięta dłoń leżała obok stup, a spod porozcinanych spodni, wystawało mięso.
– Aleck… zabierz ją stąd – powiedział Don stanowczym głosem.
– Sarah… po co tutaj przyszłaś do cholery, co? – zapytał Aleck i zasłonił nieprzyjemny widok swoim barczystym ciałem. – Coś z Michaelem?
– Miska… zlew.
Aleck zrozumiał, bo pochwycił w locie pierwszą lepszą miednicę i wcisnął w moje drżące dłonie. Objął ramieniem i zaprowadził do Michaela – miska nie była już potrzebna. Michael nie wytrzymał.
– Naprawdę do siebie pasujecie; nawet rzygacie w tym samym czasie – skwitował Aleck, uniósł kąciki ust i prychnął śmiechem. – Dwie umęczone dusze z problemami – dodał, sięgnął do kieszeni po papierosa, odpalił i wyszedł.
– Źle trafiłaś – zagadnął Michael. – Przepraszam, że przeze mnie po raz kolejny byłaś świadkiem czegoś, czego nie powinnaś – odkaszlnął. – To, co tam robią, nie jest dla twoich oczu, skarbie.
– Wiem… wiedziałam, ale nie pomyślałam, opuszczając sypialnię, na daremne zresztą.
– Nie utrzymałem. – Spuścił głowę, jakby było mu wstyd.
– Każdemu się zdarza.
– Żył jeszcze? – Michael usiadł na skraju łóżka. – Cicho coś tam.
– Nie wiem… chyba zemdlał. – Przeszłam przez pokój i usiadłam obok pokiereszowanego Michaela. – Don mówił, że przeżyje, ale w takim stanie, to nie będzie dla tego mężczyzny nagroda, tylko kara.
– Ojciec go nie puści, to jasne jak słońce, które wstaje każdego poranka. – Położył mi dłoń na kolanie. – Będą go cisnąć, aż puści farbę. Zresztą… na pewno jest tylko pionkiem i nawet nie wie, kto go zatrudnił.
– Jak się czujesz? – spytałam kierowana ciekawością. Nałożyłam maskę, aby ukryć, że się o niego martwię.
– Mogło być lepiej – odparł miękko. – Poboli i przestanie. Nie pierwszy raz ktoś mnie podziurawił i na pewno nie ostatni.
– Kiedyś będzie ostatni. – Nałożyłam dłoń na jego i ścisnęłam mocno. – Po co tutaj przyjechałeś?
– Czy to ważne? Ważne, że nie osiągnąłem celu. – Posmutniał i zacisnął szczękę. – Nie ważne.
Spoważniał i unikał mojego wzroku. Nie rozumiałam nic i im bardziej próbowałam go rozszyfrować, tym bardziej plątałam wątki.
– Powiedz?
– Przecież wiesz… chciałem być blisko ciebie – westchnął i wykrzywił usta w grymasie bólu. Zastąpił ten widok natychmiast zmęczonym uśmiechem.
– Dziękuję – wydukałam cicho. – Gdybym nie rozjuszyła tego mężczyzny i nie nalegała, aby strzelił, nie miałbyś tego. – Powędrowałam dłonią na postrzelone udo. – Przepraszam.
Nie oponowałam, kiedy wargi Michaela dotknęły moich ust. Pragnęłam tego od dawna, a udawanie, że mam go gdzieś, męczyło coraz bardziej.
Wiem, że nie było to zbyt higieniczne, ale oboje śmierdzieliśmy podobnie.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania