Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Pod gwiazdami

SARAH

Zastanawialiście się kiedyś, czy ten cały ogrom, który mamy nad głowami każdej nocy, udałoby się kiedyś zliczyć? Ja tak i doszłam do wniosku, że z logicznego punktu widzenia nigdy do tego nie dojdzie.

Każdego dnia późnym popołudniem, kiedy słonko chyliło się ku zachodowi, wdrapywałam się na pobliskie wzgórze, oddalone od zgiełku i świateł codzienności. Rozścielałam puchaty koc i rozkładałam pięciokilowy teleskop, aby odciąć się od ponurej rzeczywistości. Godzinami wpatrywałam się w niego, wypatrując migocących blasków, które mieniły się różnobarwnie na tle skąpego światła. Całodniowe troski odlatywały hen, nie oglądając się za siebie.

Gdy się za bardzo rozmarzyłam, szeptały i koiły moją duszę pięknymi melodiami, delikatnie dolatującymi do moich łaknących tego zjawiska uszu. Czułam się wtedy taka lekka, jak ta mgławica, która, po całym dniu leniuchowania, budziła się właśnie do życia.

Spokojnie – nie byłam obłąkana. To wszystko działo się tylko w mojej głowie, ze względu na przepływ myśli, które w realu, nie miały szans, aby zaistnieć. Gdy zamykałam oczy, widziałam siebie, jak unoszę się pomiędzy planetami, zbierając do małego, utkanego z lnu koszyczka ich blask oraz to, co jeszcze w nich nieodkryte.

Marzyłam, aby dały mi moc do zmian, bym nie musiała na okrągło powtarzać tego samego, monotonnego dnia. Co z tego, że skończyłam renomowaną uczelnię i zdobyłam swoją upragnioną posadę laborantki. Co z tego, że otaczała mnie kochająca rodzina i dwa cudowne ratlerki: Fifi i Mifi.

Co z tego, że moje życie toczyło się bez trosk i martwienia się o jutro. Co z tego, że jak wariatka mówiłam do drzew, szukając towarzystwa i płonnych odpowiedzi. Co z tego, że wszyscy mnie podziwiali, a nawet zazdrościli, choć nie raz zastanawiałam się, czy mają równo pod sufitem.

To, co mamy, nie odzwierciedla tego, co czujemy i czego tak naprawdę w życiu pragniemy. Otoczka może powalała, ale cała reszta wyła z bólu i rozpaczy. Moje serce czuło się samotne i coraz częściej dawało sygnały, abym coś z tym zrobiła.

Słuchałam go każdego ranka i w nocy, ale jak miałam mu to dać, skoro na tym pustkowiu zwierzęta miały więcej uciech niż tutejsze kobiety. Myślałam nawet, aby wyjechać do wielkiego miasta i tam rozłożyć skrzydła, ale odpadły, zanim zdążyłam je unieść.

Sprawy rodzinne skomplikowały się, a marzenia rozpłynęły, jak tęcza po wiosennej burzy. Tutaj nawet uroda schodziła na drugi plan. Kury w zagrodzie bardziej się starały, aby kogut zainteresował się właśnie tą naj. Pudry, fryzury, tusze i kiecki niewarte były zachodu, bo u nas – jak na razie – kogutów brak.

Od dawna nikt się tutaj nie wprowadził, choć pustostanów w bród. Czasami tak myślałam, że chyba wylądowałam na krańcu świata, którego nie ma nawet w najdokładniejszych mapach. Czyżby Bolice były zapomniane, a może już tak zarosły, że nawet satelity ich nie namierzały. Może to już nie ziemia, tylko któraś z tych planet, które uśmiechały się właśnie do mnie, strzelając iskierkami.

Rozłożyłam się wygodnie na plecach, nucąc znaną melodię, którą odkryłam wczoraj w Internecie. Próbowałam szczęścia również za jego pomocą, ale znajomości na odległość, czy takie tam pisanie, to raczej nie dla mnie.

Było w czym wybierać – nie powiem, że nie – ale było to jakieś sztuczne i naciągane. Z paroma pisałam, ale nie trwało to długo. Marzył mi się prawdziwy z krwi i kości, abym mogła go dotknąć i poczuć to coś – nadal, co noc o takim śniłam.

Nagle temperatura spadła, więc okryłam się drugim kocem, powracając do podziwiania nocnego nieba. Było to tak wciągające, że nawet nie zauważyłam, kiedy moje pieski oddaliły się, nie powracając, gdy je nawoływałam.

– Mifi, Fifi, do nogi! Gdzie się ukryłyście łobuziary? – Rozglądałam się, ale ani śladu po tych dwóch rozrabiarach. – Fifi, Mifi do mnie! – Gwizdałam, klaskałam i nadal nic.

Nie pozostało mi nic, jak zwinąć sprzęt i wrócić do domu. Znają drogę, więc na pewno niedługo wrócą – oby. Musiałam iść, bo mieszkałam sama i nie miałby kto wpuścić ich do mieszkania. Na szczęście schodzenie było łatwiejsze i już chwilę później byłam w domu, ale kudłatych pociech i tutaj nie przywiało.

Gdzie mogły pobiec, pomyślałam?

Szczerze, to byłam już zmęczona i marzyła mi się gorąca kąpiel wśród bąbelków. Zamiast tego, musiałam błąkać się po okolicy za uciekinierkami. Nawoływania nie dawały efektów, jakby zapadły się pod ziemię. Obeszłam już całą okolicę i nic.

– Fifi, Mifi, do mnie. Kolacyjka. – Zaczynałam się denerwować, bo nie znikały na tak długo. Żeby chociaż zaszczekały, to jakoś bym je namierzyła – a tak.

 

***

 

– O Boże! – Podskoczyłam i odruchowo zaczęłam machać rękoma. – Odejdź, nie jestem smaczna! – Obnażyłam zęby, myśląc, że tym odstraszę intruza.

Przede mną stał czarny owczarek niemiecki długowłosy, merdając ogonem. Wyglądał, jak by się do mnie uśmiechał, a nie łaknął mojej krwi.

– Do domu bestio! – krzyknęłam, a on jak na złość usiadł sobie, drapiąc się za uchem.

Jak dorwie moje kruszynki, to nawet futerko z nich nie pozostanie, pomyślałam, próbując zebrać myśli.

Co mam robić? – odchrząknęłam i mamrotałam pod nosem, grając na zwłokę. – Jak się ruszę, może mnie zaatakować. – Nie myśląc długo, zaczęłam wrzeszczeć jak opętana, wołając o pomoc.

– Cezar, do nogi piesku – usłyszałam czyjś zachrypnięty, niski głos – ale tylko głos – i nic więcej, pomimo tego, że wytrzeszczałam oczy do granic możliwości.

Owczarek odbiegł, a ja mogłam odetchnąć z ulgą, że ma właściciela i moje kruszynki są bezpieczne.

– Co za głupek puszcza takie bydle luzem? – burknęłam pod nosem i uniosłam brew. – Waży więcej niż ja – dodałam, krzyżując obronnie ręce na piersi.

– Miło mi, jestem, głupek. – Przystojny blondyn wyrósł jak spod ziemi, uśmiechając się sztywno. Poczęstował mnie chłodnym spojrzeniem i gwizdnął na psa.

– Dlaczego ten pies chodzi bez smyczy?! – Nabrałam powietrza w płuca, bo ze strachu, zapomniałam o oddechu. – Myślałam, że mnie pożre – wydukałam drżącym głosem.

– Cezar, nie – Nieznajomy zachował powagę, co skutkowało jeszcze większym napięciem mojego i tak już rozdygotanego ciała. – Wygląda groźnie, ale jest bardzo łagodny – dodał, drapiąc się po szczęce, pokrytej co najmniej dwu dniowym zarostem.

– Nie ma tego nigdzie napisane – syknęłam, zaciskając zęby. – Wróżką nie jestem. – Spiorunowałam przystojniaka wzrokiem, prześlizgując się po jego wysportowanej sylwetce. – Weź go na smycz, bo nie mam czasu na sterczenie tutaj do samego rana.

– Śmiało, nie ugryzie. – Poklepał psa po karku i przykucnął obok niego, zerkając na mnie spode łba, jakbym była manekinem w sklepowej witrynie.

– Do tego jeszcze głuchy – żachnęłam się, nieznacznie się cofając. Nie wytrzymam – oznajmiłam podniesionym głosem, robiąc dwa kroki w tył.

Było dobrze. Pies rzeczywiście leżał, nie zwracając na mnie uwagi. Serce waliło jak oszalałe, omal nie wyskakując z piersi, a pan iks zawiesił wzrok na mojej twarzy, jakby mu gałki zardzewiały.

– Pieski, gdzie jesteście?! – krzyknęłam, rozglądając się dokoła. – Mifi, Fifi do nogi! – Wcisnęłam do ust kosmyk czarnych włosów i przygryzłam go, nie wiedząc, co dalej.

Ruszyłam wolnym krokiem przed siebie, trzymając się wyjeżdżonej przez samochody, polnej dróżki.

– Uciekły? – Usłyszałam za plecami ciepły głos i przechyliłam głowę w stronę nieznajomego.

– Tak – westchnęłam, jakbym oddawała ostatni dech. – Mam nadzieje, że ten bydlak o czarnej sierści, nie zjadł ich na kolację.

– Już jadł. – Kątem oka dostrzegłam, jak nieznajomy zwalczał głupkowaty uśmiech, oblizując górną wargę. – Po drugie nie gustuje w ratlerkach.

– Skąd ty…? – Zmrużyłam powieki. – Widziałeś je? – Uniosłam pytająco brew.

– Owszem – odparł, wbijając spojrzenie w niebo, po czym spuścił oczy i zatrzymał je na moim dekolcie. – Były tu jakiś czas temu, bawiąc się na całego.

– Wiesz może, w którą stronę pobiegły? – Zadarłam podbródek, aby wyraźniej widzieć jego łagodną twarz. – Jest już późno i padam z nóg.

– Tam, w te krzaki. – Wskazał, wyciągając rękę w kierunku małej kępki niskich bzów. – Poczekaj, pomogę ci. – Podszedł bliżej mnie. – Masz coś, co należy do nich?

– Ja…tak…zaraz…masz. – Podałam mu chustę Mifi – bardziej wcisnęłam w jego ciepłą dłoń.

Nasze dłonie zetknęły się na moment i poczułam dziwne mrowienie. Wmawiałam sobie, że to przez stres, ale to chyba nie było to.

– Cezar, szukaj! – Pan iks dał owczarkowi chustę do powąchania, a pies wstał szybko, naszczekując w ciemną i przerażającą przestrzeń.

Owczarek podjął trop, a my udaliśmy się jego śladem.

Ramię w ramię – noga w nogę i do przodu.

Gdzie one mogły pobiec, zachodziłam w głowę. Pan iks ładnie pachniał, jakby dopiero co wyszedł spod prysznica i chyba tak było, bo jego włosy, sięgające żuchwy, nadal były wilgotne.

– Co mi się tak przyglądasz? – spytał i zmrużył oczy, gdy zorientował się, że taksuję jego profil.

– Ładnie pachniesz i sprawdzałam, czy masz mokre włosy, tyle – wydukałam, rumieniąc się. Policzki mnie piekły, jakby ktoś wylał na nie rozgrzany wosk.

– Mam. – Mój towarzysz uniósł lekko lewy kącik ust i zadarł głowę do góry, jakby węszył w powietrzu.

– Wiem, zauważyłam. – Przygryzłam wargę, gdy nasze spojrzenia skrzyżowały się na dłużej, niż kilka sekund. – Mifi, Fifi do nogi! – Miałam już dość tych poszukiwań, a do tego wszystkiego, chyba otarłam sobie kostkę, bo zaczęła mnie szczypać. – Zaczekaj – jęknęłam, siadając na ziemi i zdjęłam but. – Jeszcze tego brakowało – burknęłam bardziej do siebie, zauważając krew i brak naskórka.

Tak kończą się piesze wędrówki, gdy nie chce się włożyć skarpetek, pomyślałam, krzywiąc się.

– Zwykle otarcie, wstawaj, bo w takim tempie nie znajdziesz ich do rana. – Pan iks wyciągnął w moją stronę pomocną dłoń.

Nie powiedziałam nic, tylko posłałam mu złowrogie spojrzenie. Wstałam – nie chciałam uchodzić za beksę i mięczaka – korzystając z jego silnego ramienia i zaoferowanej pomocy. Nie pozostało mi nic, jak iść na boso i marudzić za każdym razem, kiedy stanęłam na coś twardego.

– Stój, kaleko i usiądź na chwilę. – Ściągnął brew, jak by dotarło do niego, że naprawdę mnie boli.

– Nie pozwalaj sobie. Nie jestem kaleką, tylko miałam pecha – fuknęłam i poczęstowałam go grymasem rozdrażnienia.

Co on sobie myślał, mówiąc do mnie w ten sposób?

Co on wyprawia w tej chwili, na moich rozbieganych oczach?

Zdjął podkoszulek i przykucnął obok mojej obolałej i pokaleczonej stopy, owijając ją swoim ubraniem i związał luźno w okolicy kostki. Miał bardzo delikatną skórę, idealnie wypolerowaną, co nie umknęło mojej uwadze, gdy przypadkowo otarłam kłykciami powierzchnię dużej dłoń.

Wszystkiego bym się spodziewała – ale nie tego. Wypuściłam drżący oddech, oblizując wargi.

Był tak blisko, czułam go obok siebie, nad sobą – wszędzie – i to w połowie goły. Powiem wam, że zrobiło się gorąco – za gorąco – jakby, nastąpiła wewnątrz mojego rozpalonego jego widokiem ciała, erupcja krwi do mózgu.

– Dziękuję – szepnęłam, nie potrafiąc oderwać wzroku od nagiego torsu (przy okazji, miał czarno-biały tatuaż na sercu, przedstawiający tygrysa). – Odkupię podkoszulek i oddam przy okazji. – Moje oczy o niemal nie wyskoczyły z oczodołów, kiedy napiął mięśnie i zacisnął szczękę.

– Przestań. – Zamrugał oszołomiony, patrząc mi głęboko w oczy, swoimi rozświetlonymi, niebieskimi źrenicami. – To tylko kawałek materiału za dychę.

Zastękałam, zacisnęłam zęby i z ogromnym trudem, jakbym ważyła pół tony, udało mi się wstać z tego chłodnego piasku. Ruszyliśmy ślimaczym tempem przed siebie, a oczy uciekały co rusz w kierunku nieznajomego, jakby był magnesem, który przyciągał ciekawski jego boskiej sylwetki wzrok.

– Ten twój pies na pewno wie, co robi? – zapytałam, drapiąc się po ramieniu, bo pośród tych wszystkich drzew, roiło się od komarów. – Wydaje mi się, że chodzimy w kółko – dodałam, uderzając się w okolice nadgarstka, aż pozostał w tym miejscu ślad po moich własnych palcach.

– To twoje psy krzywo biegały – roześmiał się i prześliznął palcami po włosach. – Takie małe, a szybkie jak błyskawica.

– Pieski, do nogi! – zawołałam, słysząc ciche szczekanie. – Są niedaleko, nareszcie. – Na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech.

– Wisisz Cezarowi worek dobrej karmy – rzucił, spoglądając na mnie spod gęstych rzęs.

– Nie przesadzaj. Kupię mu kość i starczy. – Popukałam się w czoło, marszcząc je przy okazji.

– Żartowałem. Spokojnie. – Podrapał się po szczęce, jakby chciał powiedzieć: „Wyluzuj kobieto”.

– Jestem spokojna i idź bardziej z tyłu, bo mnie rozpraszasz tą nagością – oznajmiłam z przekąsem, ale tak naprawdę nie chciałam, aby się cofnął.

– To daj coś swojego, bo za ciepło to mi nie jest – wycedził nieznajomy i uśmiechnął się krzywo.

– Niby co! – Uniosłam głos. – Widzisz przecież, że też niewiele na sobie mam (spodenki, majtki, bluza, podkoszulek na ramiączkach i stanik – cała moja garderoba).

– Masz dwie rzeczy – ba – trzy… – Pstryknął palcami, jakby to był rozkaz.

– Ok, masz. Teraz ty zaczynasz marudzić.

Zdjęłam błękitną bluzę i rzuciłam w niego. Przyglądałam się z uwagą, ciekawa, jak zamierza ją na siebie wcisnąć.

– Od razu lepiej. – Zarzucił ją sobie na plecy i zawiązał pod szyją – o tym nie pomyślałam.

– Brawo. – Wokół nas, rozszedł się głośny odgłos moich oklasków, na jego wyczyn. – Na pewno cię ogrzeje – parsknęłam, nie potrafiąc pohamować odruchu śmiechu.

– Lepsze to niż nic. – Zmierzył mnie znudzonym spojrzeniem. – Masz swoje psy.

Przybiegły do mnie zziajane i mokre, od wilgotnej trawy. W blasku księżyca świeciły się jak rosa o poranku. Wzięłam je na ręce i dziękując nieznajomemu za pomoc, ruszyłam w drogę powrotną.

– Zaczekaj – przemówił dźwięcznym głosem. – Idziemy przecież w tym samym kierunku.

– Chcę już być w ciepłym łóżeczku i zapomnieć o tym koszmarze – mruknęłam, przymykając na chwilę powieki, które zaczynały mi ciążyć.

– Mąż czeka? – wypalił i gwizdnął, aby przywołać swojego biegającego nieopodal psa.

– Co? Nie – odpowiedziałam, zauważając w jego oczach iskierkę zainteresowania moją osobą – może mi się jednak przywidziało.

– Dopiero co się przeprowadziłem do tej wiejskiej głuszy, mając dość zgiełku wielkiego miasta i pędu w pogoni za sukcesem i kasą – przyznał, przełykając głośno ślinkę, jakby wyschło mu w ustach. – Może już nigdy więcej się nie zobaczymy, ale pierwszego mieszkańca tej małej wsi, już poznałem. – Puścił do mnie oczko i uniósł zalotnie kąciki ust. – Będę uciekał. Mieszkam za tym sadem. Do zobaczenia pani iks. – Przywołał psa, pomachał do mnie i znikł za wysokim parkanem, uplecionym ze słomy.

– Do widzenia – odburknęłam, posuwając się do przodu. Tuż za zakrętem przyspieszyłam kroku i ścisnęłam mocniej w ramionach psiaki, bo zaczęły się wyrywać. Po przejściu jeszcze parunastu metrów zatrzymałam się przed żelazną furtką, krzywiąc się z bólu. Stopa rwała mnie niemiłosiernie.

Otworzyłam drzwi wejściowe do drewnianego domku i wypuściłam zniecierpliwione bezruchem pieski z rąk. Uśmiechnęłam się pod nosem, przekraczając próg salonu i odetchnęłam z ulgą, siadając w mięciutkim fotelu. Otuliłam się delikatnym polarem, zamykając oczy.

Widziałam pana iks tak wyraźnie, jak jeszcze dziesięć minut wcześniej. Był przystojny – za przystojny jak na naszą maleńką wieś. Jego wzrok hipnotyzował, wywołując zawstydzenie. Gdy szedł tak blisko, czułam się, jakbym właśnie doszła do raju, dostając nagrodę, za zasługi.

Kim był?

Co go tutaj sprowadza?

Ktoś w końcu stanął na mojej drodze, ale czy na pewno?

Jego nagi tors był obłędny. Rozmarzyłam się i wyobrażałam sobie swoją dłoń, która zatapia się w tych jasnych kędziorkach, rozprostowując włosek po włosku. Było ich dużo, więc to zajęcie nie będzie miało końca. Te delikatne dłonie, dotykające mojego ciała, wywoływały dreszcze, a ciało obdarzyło mnie na dodatek gęsią skórką i jestem pewna, że wyczuł to, pomimo że nasz kontakt skóry, o skórę, trwało tak krótko.

Wilgotne pasma włosów poprzyklejały się do jego twarzy, błagając o uwolnienie. Gdybym tak mogła do nich sięgnąć i delikatne – jak płatki róży – postrącać, pozwalając, aby falowały.

– Ach – westchnęłam, czując napięty kark. – Coś nas łączy – psy – i może za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nasze drogi się skrzyżują, planując coś dla nas.

Porozciągałam się trochę i zanurzyłam w pościeli, nie przestając marzyć.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Sufjen 8 miesięcy temu
    Masz dobre, lekkie pióro. Przyjemnie się to czyta. Pozdrawiam :)
  • Joan Tiger 8 miesięcy temu
    Dziękuję. Staram się, ale jeszcze dużo nauki przede mną. Pozdrawiam. :)
  • Sufjen 8 miesięcy temu
    Jak przed każdym. Nie ma ludzi nieomylnych. Niemniej, piszesz bardzo dobrze, więc z przyjemnością będę obserwował dalszy rozwój.
  • Joan Tiger 8 miesięcy temu
    Przyłączam się do drugiej części wypowiedzi. Umiesz wywlec emocje w dwóch słowach, a teksty są naturalne i tak prawdziwe.
  • ZielonoMi pół roku temu
    Pyskata, lubię takie. :)
  • Joan Tiger pół roku temu
    Pierwsze 4 rozdziały mogłaś sobie darować, bo to typowe love, zakończone seksem. Od piątki zaczyna się dopiero rozwijać właściwa fabuła. :) Dzięki, że zajrzałaś.
  • ZielonoMi pół roku temu
    Joan Tiger I potem nie będę wiedzieć, o co chodzi. Czyta się od początku, nawet, jak love story.😁 Zachaczę sobie o fiku-miku, bara-bara... 🥳

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania