Częstochowska Róża Część 2 - Księżyc jest piękny (2/7)

Kwiecień dwutysięcznego czternastego.

Ostatni miesiąc przed maturą. Wśród klas trzecich panowała zbiorowa histeria, skutecznie podsycaną przez nauczycieli. Kiedy rówieśnicy Beniamina zachowywali się tak, jakby matura była kwestią życia i śmierci, on beztrosko omijał większość lekcji, nie myśląc o egzaminie w ogóle.

Miesiąc starczył, by poznać Annę jeszcze lepiej. Wymienili się numerami telefonów i rozmawiali poprzez internetowy komunikator, a kiedy mieli okazję, spotykali się. Anna zawsze prosiła, by przyszedł odebrać ją z kursów, to będą mogli gdzieś razem pójść. Beniamin starał się zawsze przychodzić, bywały jednak momenty, że był zajęty i nie mógł się spotkać. Takie momenty zbudzały w nim dziwną złość, sam nie rozumiał dlaczego tak bardzo zależało mu na każdym spotkaniu…

Nadeszła sobota, dochodziło południe. Odebrał Annę z kursu. Dziś nie malowała, zrobiła za to dużo szkiców węglem. Powiedziała, że bardzo ładnie wyszły, ale węgiel okropnie brudzi i zaśmiała się. Zgodził się, szkice wyszły dobrze. I narysowane postacie były uśmiechnięte.

Tamtego dnia ubrała swój „tradycyjny” strój i miała niebieskie czeszki na zmianę. Zawsze, gdy się tak ubrała, Beniamin zauważał, jak bardzo ten niebieski sweterek pasuje do jej oczu. Lubił taki skromny styl, czasami przerażało go, że część dziewcząt w wieku Anny ubiera się dość wyzywająco, a im stają się starsze, tym jest tylko gorzej… Pamiętał jak niezręcznie się czuł w gimnazjum, kiedy koledzy z klasy ślinili się na widok skąpo ubranej koleżanki. Anna była zupełnie inna, nieśmiała, elegancka i słodka jak cukierek. Biła od niej wrażliwość i delikatność, czyli cechy, które najbardziej cenił w artystach.

Cenił te cechy w niej.

Anna nie mieszkała w Częstochowie, ale we wsi tuż pod, Olsztynie. Raz, gdy wieczorem rozmawiał z nią przez Internet, wyznała, że choć często tu bywa, to nigdy nie ma okazji ani powodu, by pozwiedzać. Powiedziała, że albo przyjeżdża z babcią czasami załatwić pewne sprawy, albo na hobbistyczne kursy malowania i rysunku, po których teoretycznie miała zawsze czas by się poszwendać, ale samej to jakoś tak dziwnie. Beniamin postanowił więc zabrać Annę na przechadzkę bez celu. Tamtego dnia było na tyle ciepło, że nie musieli nawet zakładać kurtek. Beniamin jednak, jak to on, chciał być opatulony swoim płaszczem najdłużej jak się da, a w szczególności od czasu, kiedy Anna powiedziała, że wygląda w nim świetnie. Tak, to był powód, dla którego ciągle nosił te same glany i płaszcz...

Jechali autobusem do centrum. Usiedli na siedzeniach, obok siebie. Anna była tak podekscytowana, że aż się rumieniła i szczerzyła głupiutko. Zacierała dłonie, a nogami delikatnie przebierała. Jej sposób okazywania radości bardzo poprawiał Beniaminowi humor.

Drzewa na alei posiadały dużą ilość pąków, z których lada chwila rozkwitnąć miały młode liście. Gdzieniegdzie widać było już uwalniającą się zieleń. Anna przyglądała się uważnie wyrastającym listkom, wskazując je Beniaminowi. Był zdumiony, jak wiele dostrzegła. On sam nie zauważyłby aż tak wiele.

Wybrali się do parków podjasnogórskich. Beniamin opowiedział Annie, że jest tam mały zbiornik wodny, który w jego opinii wygląda najlepiej w czasie jesieni, lecz za długo było wtedy do niej czekać. Anna uwielbiała wodne krajobrazy, jeziora, morza, oceany, nie mogła się doczekać więc, by zobaczyć staw w parku. Beniamin był i tym faktem zadziwiony, że nigdy nie odwiedziła Jasnej Góry, ale pomyślał, że może to lepiej.

Nie znajdowało się tam, prócz oczywiście parku, nic ciekawego.

Gdy dotarli na miejsce, Anna wbiegła na kładkę i złapała się poręczy, by wychylić ponad nią. Beniamin widząc, jak bardzo się wygięła, poczuł dziwną panikę i ruszył szybko w stronę dziewczyny, by asekurować ją, gdyby straciła równowagę. Anna obserwowała płynące po wodzie kaczki, których pióra pięknie lśniły w promieniach słońca. Ptaki zdawały się nie być w ogóle skrępowane obecnością dziewczyny, podpływały blisko. Jeden z kaczorów nawet próbował dziabnąć kosmyk jej włosów, lecz w porę wyprostowała się. Beniamin parsknął śmiechem, kiedy Anna pouczała owego kaczora, że damy nie wolno dziobać, ani ciągać za loki.

Potem okrążała staw, chcąc go obejrzeć z każdej możliwej perspektywy. Nagle zatrzymała się na widocznie dłuższą chwilę, spoglądając na coś. Powolnym krokiem wróciła na kładkę, Beniamin śledził ją wzrokiem bez słowa. Zatrzymała się tam, gdzie przypięte były różne kłódki. Młode pary grawerowały na nich swoje imiona i datę ślubu, po czym przypinały tutaj, nad tym stawem. Do niektórych doczepione były mniejsze, z imieniem i datą narodzin dziecka. Beniamin powoli ruszył w stronę Anny i stanął obok, również patrząc na kłódki. Nigdy wcześniej nie przyglądał im się. Przesunął wzrok na twarz Anny, jej usta były lekko rozwarte, a oczy delikatnie przymknięte.

– Piękne – szepnęła, smutno brzmiącym tonem.

– Wszystko w porządku? – spytał, zaniepokojony nieco jej zmianą zachowania. Kiwnęła głową.

– Tak. Pomyślałam o rodzicach. Rozwiedli się. Mówiłam ci, chyba?

– Wspominałaś. Mnie… myśli o rodzicach też w sumie smucą.

I wtedy opowiedział ze szczegółami tą historię, która odbiła piętno na całym jego życiu. O tym, jak mając pięć lat został zostawiony przez rodziców. O babci, która o niego zawalczyła i postanowiła wychować własnymi rękoma. Opowiadał wszystko, co pamiętał. O słabym ojcu, który raz nawet śmiał wrócić, obiecując, że już nigdy nie odejdzie, po czym zrobił to ponownie. O matce, osobie, której tak wielu przypisywało bezwzględną miłość do swoich dzieci, cechy wręcz bohaterskie. Mawiano przecież, że matka dla ochrony swoich pociech zrobi wszystko… Więc on nie mógł być jej pociechą, skoro powiedziała mu prosto w twarz, że go nienawidzi.

Nie był pewien, czy po opowiedzeniu tej historii załzawił, czy nie… Ale pamiętał dokładnie ciepło ciała Anny, która przytuliła go niespodziewanie. Pierwszy raz był z kimś tak blisko fizycznie. Kontakt fizyczny… To powinno było go odrzucić, obrzydzić… Lecz w tym przypadku, prócz szoku spowodowanego tym zajściem, czuł się… bardzo komfortowo.

Była taka wrażliwa. Tak dobra. Tak wyrozumiała…

I dziś, jedenastego października dwa tysiące dwudziestego roku, stał tutaj, w tym miejscu, w którym to się stało. Kłódek od tamtego czasu przybyło. Stał, wpatrując się w nie zupełnie tak, jak Anna tamtego dnia. Lecz wiedział, że na pewno nie widzi tego, co musiała dostrzegać.

„Czy to był sen… Czy to nie był sen… Czy to był duch…” – Ciągle zadawał sobie te pytania.

Przeszedł nieco dalej, do miejsca, gdzie Anna wychylała się i gdzie kaczor prawie dziabnął jej włosy. W tym miejscu była zapięta jedna, samotna kłódka.

Ich kłódka.

B.B. + A.W.

11.10.14

Póki miłość trwa.

 

„Póki miłość trwa…” – powtórzył w głowie. To był prezent, który zrobił dla Anny, z okazji miesiąca bycia razem. Pamiętał, jak bardzo się z tego cieszyła. Nie potrzebowała wiele, by być szczęśliwą…

Schował oczy za dłonią, pragnąc, by znów go objęła.

„Jak mogłaś kochać kogoś takiego?” – pomyślał, ocierając łzy. Nie mógł już wytrzymać tych emocji. Musiał wrócić. Jeżeli miał już ryczeć, to wolał w domu, gdzie nikt nie widzi. Idąc przez aleję wspominał, jak Anna cieszyła się za każdym razem będąc tutaj. Kochała tą aleję, kochała to miasto… Nie rozumiał w ogóle, za co kochać tą dziurę? Jak mogła uważać Częstochowę za piękne miejsce? Dlaczego szukała i dostrzegała piękno tam, gdzie inni nie?

Była zbyt dobra. Zbyt wrażliwa. Zbyt mocno kochała… I to ją zgubiło.

Beniamin czuł, jakby serce dosłownie mu pękało, jakby brakowało mu tlenu, nie mógł złapać porządnego oddechu. To dlatego nie chciał o tym myśleć, nie chciał pamiętać. To był straszliwy, wręcz potworny ból. Nie chciał myśleć o tym, że w tym mieście, że na tym świecie nie ma już Anny Warmuzek. Bez niej to miasto, ten świat… był pustą, szarą przestrzenią wypełnioną nijakimi ludźmi. Cały świat, bez niej, przyprawiał o rozpacz. Nie chciał mieć świadomości, że razem z jej życiem zakończyło się jego. Nie chciał myśleć, że cokolwiek zrobi jest to bez znaczenia, bo i tak Anny już nie ma.

Ludzie w autobusie patrzyli na Beniamina ze zdumieniem. Nie dał rady, popłakał się. Jakaś miła babcia podała mu paczkę chusteczek na otarcie twarzy. Po fali zdumienia jedni udawali, że nie widzą, a inni wręcz przeciwnie, przybrali wścibskie spojrzenia. Dwie młode dziewuchy obgadywały, że taki stary facet, a ryczy jak mała dziewczynka. Beniamin czuł się jak skończony frajer.

Gdy zdołał się trochę uspokoić, na przystanku „Galeria Jurajska” wysiedli wszyscy pasażerowie, został sam. Oparł się o siedzenie. Patrzył na ekran z przystankami, gdzie podana była też data. Dziś był jedenasty października dwutysięcznego dwudziestego roku. Jedenasty października… przeklęty dzień. Nie powinien był nigdy nadejść… Przeklinał dzień ten… Ale nie z powodu Anny. Przeklinał, gdyż dokładnie dziś, dwadzieścia pięć lat temu, narodziła się „taka anomalia” jak Beniamin Bieliński, jak to zwykł nazywać. Tak, dziś były jego urodziny, najbardziej znienawidzony dzień w roku. W pracy utrzymywał to w największej tajemnicy, jeżeli już ktoś go pytał o datę urodzenia, przeinaczał ją na piętnastego listopada i za wszelką cenę nie dopuszczał, by ktokolwiek zobaczył jego dokumenty. Już kilka osób poznało tą ciemną prawdę, lecz prosił, by nikomu się nie wygadali. Cóż, jak na razie wyglądało to tak, że nikt się nie wylał, bo żadnych życzeń przez SMSy nie otrzymał.

Jedenasty października… Trudny dzień…

Przypomniał nagle sobie, jak Anna w tamtej „wizji” podniosła kartkę kalendarzową. Była taka smutna… Ale nienawiść do tego dnia nie dotyczyła jej. Nie dotyczyła faktu, że wtedy oficjalnie zostali parą… Tylko tego, że się narodził. Bo gdyby ten dzień nigdy nie nadszedł… to wszystko nigdy by się nie stało…

Wysiadł na „Cmentarzu Raków”, aż przeszły go ciarki. Nie uciekał tym razem, szedł bardzo powoli. Ośmielił się nawet spojrzeć w stronę cmentarza. Anna tam leżała… Tam była… Mógł do niej pójść…

Stanął nagle. Bił się z myślami. Pójść, nie pójść… Wypadałoby znicz zapalić, choć raz… I dla babci też…

Może powinien tam pójść. Jak zobaczy jej grób… na pewno będzie mu źle, ale wtedy otrząśnie się, że wczorajsza sytuacja była tylko bardzo realistycznym snem i nic poza tym.

Ale czy chciałby to sobie uświadomić? Że to był… tylko sen? Bo do teraz, choć logika mówiła jasno, coś wewnątrz umysłu podważało teorię nieprawdziwości całego zajścia. A może Beniamin potrzebował tej głupiej wiary, że wczoraj w nocy dorosła Anna Warmuzek weszła do jego pokoju przez okno? Nie wiedział, co ma zrobić.

Zupełnie nie wiedział…

Kiedy zauważył, że ktoś się zbliża, momentalnie wyszedł z letargu. Na widok tej osoby Beniamina ogarnęło zimno i panika. Serce zatrzymało się na chwilę, a krew zastygła w żyłach.

„O nie… Tylko nie on…”

W jego stronę powoli zbliżał się młody mężczyzna, z głową wyraźnie opuszczoną. Miał brązowe, gęste włosy, zakrywające uszy i część prawego oka. Ubrany był w szary półgolf z narzuconą czarną kurtką i czarne spodnie, na nogach nosząc czarne, skórzane buty podobne do glanów. Na szyi wisiał drewniany krzyż na brązowym rzemyku. Mężczyzna spojrzał na Beniamina, a wtedy jego źrenice zwęziły się, wziął wdech nozdrzami, a pięści mimowolnie zacisnął mocno. Beniamin przełknął ślinę. Mężczyzna ten nazywał się Cyryl Rebelski. Był poetą, który osiągnął wiele sukcesów w swojej dziedzinie i miał duże powodzenie u kobiet, ze względu na swoją twórczość i wygląd, jednakże nie korzystał z tego. Był typem absolutnego samotnika, nie szukał przelotnych romansów, o czym wiele razy wypowiadał się publicznie, przytłoczony czasami swoją „sławą”. Cyryl był również niegdyś najlepszym przyjacielem Anny… Beniamin nigdy dobrze się z nim nie dogadywał, a teraz, w tych okolicznościach… byłoby lepiej, by nie weszli sobie znowu w drogę. Ostatni raz widział Cyryla sześć lat temu, ale i tak go rozpoznał.

Co najgorsze, ze wzajemnością.

– Co ty tu robisz? – spytał Cyryl, ze słyszalną pogardą. Beniamin spoważniał.

– Mieszkam niedaleko – wyjaśnił ze stoickim spokojem. Poecie drgnęła brew.

– Z tego co wiem, unikasz tego miejsca jak ognia. Ani razu nie widziałem, byś tutaj przylazł.

– Aż tak uważnie mnie obserwujesz? – spytał, obdarzając Rebelskiego wrednym uśmiechem. Cyryl splunął, przez co Beniamin poczuł się lekko wytrącony z równowagi.

– Nie chojrakuj lepiej. Wracaj skąd przylazłeś. Nikt cię tu nie potrzebuje.

– Mam rozumieć, że zakazujesz mi iść na jej grób?

– Ty? Iść na jej grób? – Cyryl parsknął śmiechem. – Nie miałeś jaj by przyjść do szpitala kiedy odchodziła, a teraz zebrało cię nagle na odwiedzanie jej grobu? Powiem jedno: spierdalaj.

– Przecież ja… – zaczął, powoli łamiąc się pod wpływem tego wszystkiego.

– Nie śmiej się nawet tłumaczyć! – Cyryl krzyknął, po czym podbiegł i wymierzył Beniaminowi solidny cios prosto w twarz, z zaciśniętej pięści. Ten zachwiał się, przyłożył dłonie do uderzonego nosa, z którego popłynęła po chwili krew. Poeta zerwał się, pobiegł hen przed siebie. Beniamin zajęczał z bólu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Shogun 21.04.2021
    Cóż, widzę, że przewidywanie tego, co wydarzy się w tekście jest znacznie trudniejsze niż sądziłem, gdyż prawdopodobnie pomyliłem się co do moich wcześniejszych wniosków...
    Miłość... tak. Wszystko z jej powodu i przez nią...
    Beniamina dalej męczą wspomnienia. Trochę już przestaje odróżniać co jest jawą a co nie. Przez sumienie i jego wyrzuty. W dodatku nienawidzi siebie, tego, że się narodził.
    Dużo tego, za dużo dla tego typu człowieka...
    Zastanawiał się dlaczego Anna była taka smutna podnosząc kartkę kalendarza. To proste. Nie miała na myśli siebie, tylko jego. smuciło ją, że siebie nienawidzi, ale z drugiej strony nie ma co się dziwić temu, że tak myśli. Straszna przeszłość go doświadczyła, rodzice go zostawili, porzucili, potem zrobili to ponownie, przynajmniej ojciec, a potem usłyszał coś czego nikt, nikt, a zwłaszcza małe dziecko nie powinno usłyszeć i czego nie życzę nawet najgorszemu wrogowi, że matka go nienawidzi...
    Co robi małe dziecko w takiej sytuacji? Zaczyna obwiniać siebie za to, że matka go nienawidzi, uważa, że to z nim jest coś nie tak, a nie z nią, że jest zły, najgorszy... Jest to tragedia i katastrofa dla malutkiej psychiki dziecka, która podatna jest na piętna?
    "Dlaczego pokochałaś kogoś takiego jak ja?"... kogo nawet właśni rodzice nie kochali...?
    I jeszcze to wspomnienie z kłódkami, piękne, acz nad wyraz bolesne... (swoją drogą pięknie opisane) w dzień jego urodzin... Koleiny powód aby go nienawidzić... a ból tym większy.
    Co do kwestii grobu... Beniamin boi się z nią "spotkać", nie wie, że "konfrontacja" jest pierwszym krokiem w terapii... Dopóki się nie przełamie, nic się nie zmieni.
    Nie pomaga zresztą fakt pojawienia się Cyryla, który na dobitkę go oskarża, wymyśla i zakazuje "odwiedzin" Anny sprzedając Beniaminowi cios w twarz.
    Ech... Naprawdę autentycznie żal mi Beniamina. Ale tak to jest, gdy człowiek nie rozumie człowieka, nie "widzi" co się dzieje w jego wnętrzu, nie widzi "znaków" zaślepiony swego rodzaju nienawiścią.
    Zastanawiające jest to czy Cyryl ma za złe Beniaminowi tylko nie pojawienie się w szpitalu, gdy Anna odchodziła (co niejako burzy moją tezę o samobójstwie) czy coś więcej? Intuicyjnie jestem w stanie wyczuć, że mamy tutaj do czynienia z tą drugą opcją, lecz nadal nie wiemy "dlaczego?" Co wspólnego ze śmiercią Anny miał Beniamin.
    Beniamin opisał Annę jako za delikatną, za mocno kochającą, lecz jakby tak spojrzeć i się zastanowić to jest on identyczny.
    Kocha i czuje tak bardzo, że aż nienawidzi samego siebie, zważywszy na to, że w przeszłości prawie nikt go nie kochał, a gdy w końcu pojawiła się taka osoba, to odeszła...
    Jedno jest pewne. Beniamin będzie musiał stanąć twarzą w twarz z przeszłością, aby móc dalej żyć i zobaczyć przyszłość. Gdyż bez tego nie ruszy do przodu, a tego zapewne Anna by nie chciała.
    W jego przypadku oczyszczenie duszy z tego całego ciężaru to jedyne wyjście.
    Czy to mu się uda?
    Czy "terapia" w końcu ruszy i będzie trwać?
    Czy pogodzi się sam ze sobą, a co najważniejsze...
    Czy pokocha siebie, tak jak pokochała go Anna?

    Mam nadzieję się tego dowiedzieć, a tymczasem...
    Pozdrawiam ;)
  • Clariosis 23.04.2021
    No nieźle namieszałam w takim razie. ;) Ciekawe co powiesz dalej? Wrzucę niedługo kolejną część.
    Kolejna jakże piękna interpretacja. Shogunie, Twoja wrażliwość i umiejętność dostrzeżenia człowieka i jego duchowych cech i tego, co się za nimi kryje jest po prostu wspaniała. Oby tylko więcej ludzi tak umiało patrzeć...
    Jak na razie nie odpowiadam za dużo, byś mógł sam dojść do prawdy wraz z czytaniem, ale wszystko co napisałeś jest prawdą - zrujnowana psychika dziecka, chęć, by jednak sięgnął po pomoc, naprawił się... Tylko właśnie pozostaje te ostatnie, najtrudniejsze pytanie, które jest sednem całej tej historii, jak wkrótce powinieneś zrozumieć tylko lepiej - czy on pozwoli, by sobie pomóc? Czy przyzna, jaki jest problem?
    Również pozdrawiam i zapraszam niedługo do lektury kolejnych części. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania