Częstochowska Róża Część 2 - Księżyc jest piękny (3/7)

Zdołał dość do domu. Od razu wyciągnął lód z zamrażarki i przyłożył sobie do nosa, który na szczęście przestał krwawić i nie wyglądało na to, by był złamany. Uderzenie jednakże było na tyle silne, by nos mocno bolał jeszcze przez dość długi czas. Beniamin nie był zły, tak szczerze, rozumiał uczucia Cyryla. Myślał nawet, że za to wszystko należało mu się faktycznie dostać solidnie w twarz… Zastanawiał się jednak, co Anna pomyślałaby o tym wszystkim. Na pewno nie chciałaby, by walczyli. Nie był w stanie nawet zapobiec temu, zamiast prowokować Cyryla, mógł po prostu posłuchać, kiedy ten kazał mu odejść… Zawsze miał cmentarz po drodze, więc po co jeszcze dolewał oliwy do ognia? Przecież i tak wahał się iść… i ostatecznie postanowił i tak tego nie robić. Był zły na siebie.

„Zobacz, jaki jestem słaby…” – zwrócił się do myślach do Anny. Odłożył lód do zamrażarki i poszedł do łazienki, by przemyć twarz. Wziął dwa płatki kosmetyczne i delikatnie przemywał nasadę nosa z krwi, wykonując bardzo uważne i ostrożne ruchy. Nawet pomimo tej ostrożności czuł, jak bardzo nos jest stłuczony. Po tym, jak zmył całą krew postanowił, że da twarzy samej wyschnąć, zamiast jeszcze drażnić zbolałe miejsce ręcznikiem. Na krótki moment spojrzał na odbicie, patrząc sobie samemu głęboko w oczy.

„Oto jest coś, czego najbardziej nienawidzę” – pomyślał.

Nagle kolejne wspomnienie powróciło. Było to sześć lat temu, w wakacje. Zdał dobrze egzaminy maturalne i dostał się na wydział filozofii na ówczesnej Akademii Jana Długosza. Nie mógł spać całą noc zadręczany myślami, których nie był w stanie odgonić. Poszedł po cichutku do toalety, tak, by nie obudzić babci, po czym odkręcił zimną wodę i zamoczył w twarz kilka razy. Nie rozumiał siebie w ogóle, dlaczego przeszłość nie może pozostać przeszłością? Dlaczego musi przeżywać to wszystko, co się wydarzyło, na nowo każdej nocy? Ciągle to samo, w kółko powracające do niego: rodzice, szkolni kaci… te wszystkie momenty, kiedy był wyśmiewany, bity, okradany, poniżany… a wszyscy wokół śmiali się, zamiast podać mu rękę… Wyszydzali go z powodu bycia sierotą, z powodu bycia wrażliwym… Tak było.

Tak było… Ale odkąd poszedł do liceum nie spotkał już tych ludzi. Jak już, to czasami na ulicy, ale wtedy szybko ich omijał. Niektórzy nawet mijali jego, zupełnie nie pamiętając, że kiedyś był taki „Gruby Beniek”, gdyż tak zwykli go wstrętnie nazywać. Na samo przypomnienie sobie tej „ksywki” reagował dreszczami… Ale to wszystko, w tym momencie, było już przeszłością. Już go nie zaczepiano, ani nie bito. Teraz na pewno by na to nie pozwolił… Wtedy był po prostu dzieciakiem, pozostawionym samotnie przeciwko innym dzieciakom… Choć nie wiedział, czy można było ich nazwać „dzieciakami”, bo gdy pomyślał o tych osobach, to nie chciał wierzyć, że w dziecku może być aż tyle zła… Nie chciał wierzyć, że w człowieku może być aż tyle zła. Ale musiał uwierzyć, w końcu doświadczył tego na własnej skórze i nie mógł o tym zapomnieć. Rany, które mu zadano, otwierały się ciągle i przypominały o sobie. A kiedy było tak ciemno i cicho, wspomnienia powracały najłatwiej.

Wiele takich nocy, kiedy babcia spokojnie spała, spędzał płacząc. W tej ciszy, w tej ciemności, czasami w towarzystwie księżyca i gwiazd, siedział na łóżku, albo przy oknie i wylewał żale. Nikt o tym nie wiedział, bał się komukolwiek do tego przyznać, komukolwiek wygadać. Nikomu, prócz babci, nie ufał. Ale nie mógł jej tego zrobić po tym wszystkim. Nie miał serca, by pójść i przyznać się, że jego dusza choruje. Nie umiałby przyznać się do myśli samobójczych, do nienawiści wobec samego siebie i tych wszystkich nocy, kiedy płacząc błagał, by coś po prostu zabrało go z tego świata…

Jednakże w roku dwa tysiące czternastym, te noce stały się nieco inne. Czasami, podczas płakania i wspominania wszystkiego co złe, brał telefon i przeglądał prace Anny. Czasami również czytywał ich rozmowy z komunikatora internetowego. To dziwne, ale dzięki temu… był w stanie poczuć się lepiej. Trafił właśnie na rozmowę, w której Anna wyznała, że jej ulubionymi kwiatami są róże. Faktycznie… Pojawiały się na wielu obrazach i szkicach, podobnie jak motyw księżyca.

Księżyc i róże, co za wspaniałe połączenie…

Tamta konkretna noc, którą teraz sobie przypomniał, była jedną z najcięższych. Rzucał się zapłakany po łóżku, nie mogąc zatrzymać negatywnych myśli i emocji, był na skraju załamania psychicznego. Nienawidził siebie. Dlaczego, choć jest lepiej, dalej zachowuje się w taki sposób? Ten nastrój utrzymywał się już od kilkunastu dni, było tak źle, że powiedział Annie, że zachorował i dlatego nie jest w stanie się z nią spotkać. Czuł się przez to jeszcze gorzej, ale nie chciał, by widziała go w takim stanie. Był przekonany, że jeżeli teraz by ją spotkał, wygadałby się ze wszystkiego. Anna budziła uczucie zaufania, biła od niej sama wyrozumiałość… Już wystarczająco jej opowiedział, nienawidził przez to siebie jeszcze bardziej. Poczucie winy mówiło, że wykorzystuje dziewczynę niczym pojemnik na negatywność… Często w końcu nazywał siebie „emocjonalnym butem”, który ma ze sobą więcej problemów w jednej minucie, niż normalni ludzie mają w ciągu całego życia. Dlatego musiał oddalić Annę od siebie na trochę, przeczekać… Nie chciał by się jeszcze bardziej martwiła, bo po tym wszystkim co opowiedział strasznie się przejmowała... To bolało Beniamina. Był wcześniej pewien, że ten stan minie za dzień, góra dwa i będzie w stanie do Anny normalnie wrócić. Jednakże, mijał już prawie drugi tydzień i nic, a nic się nie poprawiało. Było tylko gorzej. Znowu nawiedzały go myśli samobójcze, a co gorsza, zaczynał czuć się zdesperowany…

Coś wewnątrz jednak kazało ratować samego siebie. I wiedział, co może skutecznie odwieść go od tego pomysłu. Ale nie chciał tego robić… Nie chciał jej w to wrzucać…

Ale najwidoczniej instynkt przetrwania był silniejszy od depresji. Było już późno, bo dochodziła pierwsza. Wybrał Anny i zadzwonił. Kiedy minął pierwszy sygnał, przeraził się i rozłączył.

„Ty durniu! Powaliło cię już zupełnie, po cholerę jeszcze ją wciągać w to bagno?!” – krzyczał na samego siebie w myślach. Po chwili telefon zawibrował, przyszedł SMS. Beniamin wziął telefon powoli w dłoń, był od Anny. Na podglądzie zobaczył:

Beniu? Wszystko w porządku…? Jestem na GG. Odpisz, proszę.

Westchnął głęboko, zawiedziony samym sobą. Przetarł twarz ręką i wszedł przez aplikację na komunikator. Zgodnie z własnymi oczekiwaniami, nie wytrzymał długo. Wylał, w subtelny jednak sposób, żal. Pytał retorycznie, dlaczego przeszłość nie może pozostać przeszłością, dlaczego musi przeżywać to wszystko nocami na nowo? Choć chciał trzymać męski fason, nie potrafił opanować się i pisał wiadomości przez łzy. Do tego jednak nie przyznawał się, nie chciał by Anna myślała, że jest słaby, choć wszystko to potwierdzało…

Słowa płynęły niczym wzburzona rzeka, układając się w bolesne zdania, zalewające okienko aplikacji komunikatora. Anna czytała uważnie, nie przerywając Beniaminowi, aż nie skończył wywodu. Kiedy widziała, że przez dłuższą chwilę nie pisze nic nowego, chwile zastanawiała się, po czym odpowiadała. W tym momencie Beniamin nie potrafił sobie przypomnieć, co dokładnie wtedy pisała, pamiętał to jak przez mgłę. Pamiętał jedynie, że jej słowa promieniowały współczuciem i wyrozumiałością… ale nie naiwną. To nie były puste słowa, jak „przykro mi”, czy „wyjdziesz z tego”. Nie… Słowa Anny łagodziły sztorm w jego duszy, ogrzewały ciało i wręcz usypiały w dziwnym uczuciu ulgi… Potrafiła tak pięknie układać zdania, choć teraz nie mógł sobie nawet przypomnieć, jak dokładnie brzmiały, bo wyparł je z pamięci… I nie mógł nawet sprawdzić archiwum rozmów, jak kiedyś to robił, bo wpadło mu na myśl pewnego dnia by usunąć konto, przez co przepadły wszystkie zapisane rozmowy…

Jednakże, choć pamięć zatarła dokładne detale, Beniamin pamiętał uczucia które wtedy mu towarzyszyły. W pewnym momencie przestał dygotać z zimna, a policzki zrobiły się czerwone. Poczuł… specyficzny spokój. Był pewien, że nadal nie jest dobrze… ale czuł, jakby negatywne myśli zostały wyciszone, a wszelkie straszliwe emocje odgrodzone od niego. Porównywał to do ujrzenia maleńkiego światełka w absolutnej ciemności, do którego zaczął biec, by stawało się coraz jaśniejsze i jaśniejsze, aż w końcu dotarł na sam koniec… A tam, wśród róż i w świetle słońca stała uśmiechnięta Anna, czekająca na niego. Tak. To widział w głowie, przez jej słowa.

To były tylko słowa… a zmieniały tak wiele. Bo to nie było coś, co słyszał zawsze. Całe życie wysłuchiwał kpin, zawiści, krytyki… ale nie tutaj. Choć pokazał się Annie jako mazgaj, niepotrafiący się pozbierać i zmienić czegoś tak, jak powinien dorosły mężczyzna, którym przecież niby był, dziewczyna go nie wyśmiała, nie skrytykowała… Nie pojawiło się ani jedno negatywne słowo. Była tylko czysta dobroć, pozbawiona jakiegokolwiek egoizmu. Nie potrafił uwierzyć, że ktoś może go tak traktować. Nie… On nie mógł uwierzyć, że ktoś taki w ogóle istnieje. Jak w tym okropnym, strasznym świecie może istnieć ktoś tak dobry i łagodny jak Anna Warmuzek? I dlaczego akurat ta dobroć… przytrafiła się jemu?

Po twarzy Beniamina spłynęła jedna łza… szczęścia. Była przerażająca. Nie mógł się odważyć, by ją zetrzeć. Co to za uczucie…? Było straszne… Tak ciepłe, przyjemne i dobre, że go przerażało. Znajdowało się w jego wnętrzu, pochodziło od serca. Zadrżały mu ręce. Kiedy się uspokoił, postanowił coś napisać. I napisał, bez namysłu:

„Obudziłem Cię, ponieważ za każdym razem kiedy z Tobą porozmawiam, czuję się lepiej.”

Przełknął ślinę. Teraz odważył się zetrzeć łzę, która spłynęła już aż pod brodę. Widział, że Anna coś wpisuje, ale nie wysyła. Czyżby źle, że to napisał? Nie, odpowiedź przyszła… Nawet zdołał sobie przypomnieć, jak brzmiała.

„…przez rozmowę ze mną? Aż… nie wiem, co powiedzieć.”

Po tym znowu wylał się bez namysłu i pamiętał nawet, w jaki sposób:

„Jesteś moją przyjaciółką. To jest w Tobie, po prostu. Byłaś, kiedy Cię potrzebowałem. I choć ja nie potrafię tego okazać, pomóc Ci, odwdzięczyć się… Jesteś dla mnie ważna.”

Po wysłaniu tej wiadomości musiał aż oderwać wzrok na moment od ekranu. Uczucie które pojawiło się w sercu paraliżowało go. Nie wiedział, jak sobie z nim poradzić… bo było tak dobre. Odpowiedziała, ale pamięć znowu zawiodła, nie pamiętał już, co dokładnie odpowiedziała, ale na pewno była tym zakłopotana. Na szczęście w pozytywny sposób. Miał ochotę krzyczeć głośno w stronę nieba, ale nie dlatego, że było okropnie. Zupełnie nie umiał wtedy pojąć, o co mu chodzi...

Nie pamiętał o czym rozmawiali później. W pewnym momencie na pewno kazał Annie iść spać i w kółko przepraszał za zbudzenie jej, ale gdyby tego nie zrobił, to coś głupiego mu pewnie strzeliłoby w głowę. Do głowy, znaczy się… Gdy poszła, Beniamin, niczym dureń niesiony emocjami, bez namysłu wybiegł z pokoju, w ogóle nie dbając czy wywali się przy okazji po schodach, czy zbudzi babcię. Nie, biegł prosto do ogrodu. Otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz, nie przejmując się zupełnie, że jest jedynie w koszulce i bokserkach, i bez żadnego obuwia.

Stanął nagle jak wryty, czując powiew letniego wiatru i trawę muskającą stopy. Spojrzał w stronę nieba, księżyc był przed pełnią, lśnił pięknie wśród tysiąca gwiazd. Księżyc… Beniamin wpatrywał się w naturalnego satelitę, jakby był w transie.

Księżyc… Przysiągłby, że właśnie w tamtym momencie ujrzał na tarczy uśmiechniętą twarz Anny, choć jeszcze nie był tak idealnym okręgiem jak jej buzia…

Niedaleko znajdował się mały klomb, w którym rosły róże. Co roku je sadził, tym razem wybierając barwę różową. Pięknie rozkwitły, to chyba najpiękniejsze, jakie udało się Beniaminowi wyhodować. Zbliżył się do kwiatów i uklęknął, by móc im się lepiej przyjrzeć. Główki miały duże i pełne, położył na jednej delikatnie dłoń, była aksamitna w dotyku. Może… były takie piękne, bo pielęgnował je z myślą o Annie, odkąd powiedziała, że róże to jej ulubione kwiaty? Księżyc… Róża… Anna ma twarz jak księżyc, a księżyc jest piękny. A jej dusza jest jak róża, jest kwiatem równie pięknym co księżyc, pełnym delikatności i uroku… Ale róża ma również kolce, którymi stara się odgonić osoby chcące ją zerwać, by uschła… A Anna miała na pewno w sobie siłę, której nikt inny nie miał… Ale również była delikatna niczym główka róży i silny wiatr nadal zdołałby ją uszkodzić… Więc ta róża potrzebuje kogoś, kto będzie doglądał i dbał o nią, dobrego, cierpliwego ogrodnika, który staranną, sumienną pracą i obserwacją potrzeb rośliny będzie dbał, by na koniec podziwiać, jak rozkwita w pełni…

Czy Anna ma kogoś, kto ją chroni? Jest tak pocieszna i tak wrażliwa, ale także posiada tę dziwną aurę siły i tajemniczości, przez co praktycznie nigdy nie mówi, czy coś jest nie tak. Nawet jeżeli Beniamin czasami dostrzegał, że coś ewidentnie dziewczynie dokucza, potrafiła to wszystko odkręcić tak, że nie drążył tematu, a ona powracała do swojego pociesznego stylu bycia. Zupełnie… tak jak on, kiedy chodziło o ukrywanie rzeczy przed babcią. Czy to było więc możliwe? Wiele razy o tym myślał. Dlatego tak nie znosił siebie za zrzucanie na nią swoich problemów…

Przypomniał sobie, jak wiele razy w jej oczach dostrzegał smutek.. Zupełnie jak wtedy przy kłódkach, gdy myślała o rodzicach… Czy to możliwe, że Anna, tak jak Beniamin, nocami siedzi samotnie i powierza tajemnice blademu księżycowi? Że nie chce przyznać się nikomu do tego, że jej serce skrywa żal, samotność i ból? Czy jedyną drogą manifestacji tego cierpienia są rysunki, które tak często okazują smutek i rozpacz? Jeżeli prawdą jest, że w pracach artystycznych widać duszę twórcy, co takiego siedzi w duszy Anny, że większość jej prac jest tak bolesna? Ale nigdy nie widać na nich łez, postacie jak już płaczą, to niemo. Zupełnie jak ten pierwszy obraz który ujrzał, „Personifikacja Księżyca”… Postać przedstawiona na nim płakała, choć bez żadnej łzy. Czyżby tak było z Anną? Cały swój ból, smutek i łzy ukrywa za tą wiecznie pogodną buzią? Czy może to tak, że pomimo tego bólu i strachu stara się łapać każdy dzień i uśmiechać się do świata, próbując uczynić go tak bardziej kolorowym? Czyżby to był powód jej milczenia?

Beniamin nie wiedział… Ale jednak czuł, że wewnątrz jest zraniona, choć nie chciała tego przekazać ani słowami ani gestami, tylko rysunkami. A mimo to umiała układać tak piękne słowa, które uspokajały. Więc to była ta siła, którą od niej czuł? Ta umiejętność zauważenia piękna, nawet kiedy wokół wszystko jest brzydkie? Czy taka właśnie była Anna Warmuzek? Piękny księżyc, który jest skałą i rozprasza mrok, ale z kraterami? Piękna róża, która ma ostre kolce, ale delikatne płatki? Miała zaledwie piętnaście lat, a nie krępował się nazywać ją kobietą. Była dojrzała, silna i starała się cieszyć życiem… Próbowała przekładać dobro innych ponad swoje własne. Odsuwała siebie na bok, byleby nieść drugiemu człowiekowi pomoc.

Była zbyt dobra… Zbyt wrażliwa…

Tamtej nocy Beniamin pierwszy raz pomyślał, że chyba się w niej zakochał.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Shogun 28.04.2021
    Po prostu świetna część, winszuję :)

    Tak, wszystko zaczyna się powoli układać, w schemat o którym wspominałem już w poprzednich komentarzach.
    Przeszłość, która rzutuje na przyszłość, młodość która rzutuje na dorosłość.
    Przeszłość Beniamina ukształtowała go takiego jakim jest teraz. Kiedyś był wyszydzany, bity, dokuczano mu, tłamszono go jako człowieka. To spowodowało, że był uległy, bezkonfliktowy (choć one niestety same go znajdowały, co jest bardzo przykre)
    Wspominał, że od liceum było inaczej, że już taki nie był, ale to pozory, co pokazuje sytuacja z Cyrylem i jego przemyślenia po tym "incydencie", że mógł się "wycofać", uniknąć go, pójść tam kiedy indziej, nie prowokować (choć to on pierwszy został "zaatakowany"), to wszystko ukazuje, że nie zmienił się ani na jotę, a co najwyżej w liceum ludzie byli bardziej dojrzali i "cywilizowani".
    Piękne w swym smutku opisy. Szczerze, chwyciły mnie za serce, zwłaszcza w tych fragmentach, gdzie wypływał czysty smutek i ból. Gniew, desperacja, rozgoryczenie, niemoc, nienawiści do samego siebie, niechęć, myśli samobójcze, dużo emocji, za dużo, zwłaszcza dla delikatnej duszy...
    Zawładnęła nim ciemność, wieczna noc, doprowadzająca go już prawie na skraj przepaści, ale coś się wtedy stało... Tak, pojawił się w tej ciemności blask... blask okrągłego księżyca. Tym księżycem była Anna. Oświetlała Beniamina swoim światłem kojąc duszę niczym balsam.
    Lecz i to było uznawane przez Beniamina jako zbyt "wiele". Spotkało go w życiu tyle zła, że nie potrafił zrozumieć i pojąć najzwyklejszego, niewinnego dobra drugiego człowieka skierowanego w jego stronę. Można by spytać jak to możliwe? Ale szczerze? Ja się wcale nie dziwię. Człowiek otoczony tylko wyłącznie przez smutek i ból nie dostrzega dobra. W dodatku sam jest tak dobry (za dobry), że nie chcę wyrzucić z siebie tego wszystkiego drugiemu człowiekowi, światu, wyżalić się, aby nie smucić i nie martwić tego człowieka i świata. A jak wiadomo emocje nagromadzone przez lata, nie mające ujścia w końcu eksplodują. W przypadku Beniamina nic złego się nie stało, a wręcz stał się cud. Poznał Annę, która przyjęła ten "potop" emocji z wyrozumiałością i zrozumieniem.
    Choć i w tym przypadku Beniamin czuł się "winny" zrzucaniem swoich problemów na Annę, gdyż dostrzegł to o czym mówiłem. Smutek Anny. To jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że są do siebie podobni jak dwie krople wody, lub dwie części tej samej duszy, które czekają tylko momentu połączenia.
    Za dobrzy na ten świat, za delikatni, za wrażliwi, jednak z siłą, z siłą by być człowiekiem dla drugiego.
    To przykre, ale i piękne zarazem...
    Jednak tym, co najbardziej mnie zabolało był fakt, że Beniamin "nie wiedział" co go "uderzyło". Nie wiedział, czym jest to co czuje, czym jest miłość.
    Uważał ją za coś zbyt dobrego, zbyt dobrego dla niego... To smutne, gdyż dowodzi tego, że nigdy nie zaznał prawdziwej miłości drugiego człowieka, aby móc wiedzieć czym ona jest.
    To straszne uważać się niegodnym czegoś, czego nie miało się okazji poznać z powodu zła, jakie kogoś spotkało, a już zwłaszcza dlatego, że nie ma chyba niczego bardziej ludzkiego niż miłość.
    Małe rzeczy mogą wiele zmienić, człowieka może wiele zmienić, bo czasem po prostu człowiek potrzebuje drugiego człowieka.
    Zawsze powtarzałem, powtarzam i będę powtarzał, że nic nie uratowało większej ilości ludzi niż człowiek, ludzka empatia i zrozumienie, co doskonale pokazałaś i pokazujesz w tym opowiadaniu.
    Nie jest sztuką zniszczyć człowieka, sztuką jest go odbudować.

    Naprawdę przepiękna część, studium natury ludzkiej i człowieczeństwa.

    Wiemy już dlaczego Beniamin jest jaki jest i znamy przyczynę jego smutku i bólu.

    Pora odkryć teraz drugą stronę Księżyca ;)

    A tymczasem jak zawsze...
    Pozdrawiam ;)
  • Clariosis 29.04.2021
    Shogunie, jak zawsze dziękuję Ci za tak obszerny i piękny komentarz. Widzę, że wyciągnąłeś z tekstu absolutnie wszystko, co chciałam przekazać.
    Bardzo trafne określenie, że jest to studium. Tak, cała ta opowieść to jest studium człowieka, ale przede wszystkim człowieka skrzywdzonego, człowieka pozostawionego samemu sobie, którego psychika od maleńkości poddawana była de facto torturom - począwszy od rodziców, po rówieśników i tak dalej i tak dalej... Taki człowiek, tak jak mówisz, nie rozumie dobra. Nie wierzy w nie, a kiedy ono się pojawia, jest dla niego oszałamiające, niezrozumiałe, a nawet... przerażające. Taki człowiek jednak przede wszystkim potrzebuje drugiego człowieka, takiego który go zrozumie, wesprze i pokocha - wtedy można zacząć żyć. Tak zaczyna się właśnie droga ku lepszym czasom i w to głęboko wierzę, a nawet w końcu miałam okazję doświadczyć na własnej skórze, że tak to działa... Ale by sięgnąć, odważyć się kochać, też potrzeba siły. Czy Benianim tą siłę jednak ostatecznie miał? Pozwolę Ci to odkryć z kolejnymi częściami.

    "Zawsze powtarzałem, powtarzam i będę powtarzał, że nic nie uratowało większej ilości ludzi niż człowiek, ludzka empatia i zrozumienie, co doskonale pokazałaś i pokazujesz w tym opowiadaniu.
    Nie jest sztuką zniszczyć człowieka, sztuką jest go odbudować."
    Przepiękne, bardzo dziękuję za tak szczodre słowa. Zawsze starałam się rozumieć człowieka, jego naturę, by następnie móc uchwycić ją w słowach - widziałam i doświadczyłam wystarczająco dużo, by móc o tym mówić. Chcę o tym pisać, gdyż są to rzeczy tak przyziemne i normalne, a jednak przemilczane, omijane, kiedy każdy pędzi w swoją stronę... A czasem wystarczy się na chwile zatrzymać i wymienić choć dwa słowa, które sprawią, że dzień dla kogoś stanie się piękniejszy. To nie skomplikowane, wygórowane rzeczy mają w życiu znaczenie, tylko te proste i przyziemne.

    Również pozdrawiam. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania