Częstochowska Róża Część 1 - Co widać przez okno (2/2)

Ciemne chmury zebrały się na niebie, które przez to zdało się być jeszcze czarniejsze niż zwykłymi nocami. Czarne niebo pozbawione gwiazd, księżyca… było przerażające i puste.

Wiatr zerwał się, świszcząc i uderzając o dachówki domu. Wzburzał drzewa, gałęzie trzeszczały, a liście szeleściły. Niektóre z nich zostały porwane przez prąd i poleciały hen daleko, tańcząc w powietrzu. Nadeszła ciężka, mleczna mgła, którą prowadził głośny i zimny wicher. Oplotła całe osiedle, najmocniej przylegając do domu Bielińskich. Zaglądała przez wszystkie okna, pełzała po zewnętrznych ścianach i dachu, jakby chcąc przedostać się do środka. Choć wiatr zrywał się, rwąc liście i gałęzie, mgła zdawała się niewzruszona. Pływała spokojnie po ogrodzie, osłaniając sobą krzew białych, pięknych, pełnych róż, gdy krzewy czerwonych bezlitośnie szarpał wiatr. Niektóre kwiaty uległy uszkodzeniu, parę główek rozproszyło się, a ich płatki unosiły się w powietrzu. Białe róże, otulone gęstą mgłą, delikatnie kołysały się niczym na wiosennym wiaterku, w przyjemny słoneczny dzień, kiedy wokół wirowały porwane płatki czerwonych…

Wiatr nabierał siły. Połamał jedną z gałęzi, która uderzyła w okno domu, roznosząc po wnętrzu dźwięk pukania. Był na tyle głośny że zbudził Beniamina. Mężczyzna poczuł mocne zimno na ciele i ból głowy Rzucił jednym okiem na telefon, rozświetlenie ekranu oślepiło go na chwilę. Był jedenasty października dwa tysiące dwudziestego roku, godzina pierwsza jedenaście. Leniwie przeciągnął się, po czym powoli ruszył w stronę poddasza, by pójść spać do łóżka, w którym na pewno będzie mu cieplej niż w fotelu w salonie. Musiał być ostrożny, wchodząc po schodach, gdyż po tylu wypitych procentach z równowagą nie było tak dobrze. Zatrzymywał się, kiedy zaczynało kręcić mu się w głowie. Tak bardzo chciał już być w łóżku, pod ciepłą kołdrą…

Znowu coś usłyszał, jednak tym razem to nie był pojedynczy dźwięk spowodowany uderzeniem oderwanej gałęzi, lecz brzmiało to tak, jakby ktoś pukał… Przetarł twarz dłonią.

„Ale muszę być pijany” – skomentował w myślach. Pukanie nie ustępowało. Im wyżej wchodził, tym głośniej je słyszał. Przeszły go ciarki.

„Ech… Gdy umysł śpi, budzą się upiory” – ponownie skomentował. Wszedł w końcu na górę, położył dłoń na klamce i chciał już pociągnąć, kiedy usłyszał nagle kobiecy głos… Znajomy głos, który wołał jego imię…

Znów przeszły go ciarki. Otworzył szybko drzwi i wparował z głośnym tupnięciem do środka. Nic, zupełny spokój. Nawet pukania nie było słychać.

„Durniu, za dużo wypiłeś…” – wykpił siebie. Nagle pukanie znowu się rozeszło, dochodząc od strony spadowego okna. Spojrzał tam i zauważył, że księżyc próbuje przebić się przez ciemne chmury. Dlaczego tak go to przerażało? I skąd to pukanie? Czy to jakiś ptak? Czy gałąź…? Czy może wiatr przenosi piasek, który w okno uderza? Nie… nic z tego, więc co to mogło być?

– Beniamin!

Znowu ten głos. Taki znajomy… Tak dawno go już nie słyszał. Znowu brzmi… Ale nie, ha, to niemożliwe!

– Beniamin! To ja, to ja!

To ja…? O czym ty mówisz... To niemożliwe... To na pewno niemożliwe!

Teraz pukanie brzmiało tak, jakby ktoś uderzał pięściami w szybę. Wiatr wzmagał się coraz bardziej, świszcząc nienaturalnie głośno. Płatki rozbitych przez wiatr czerwonych róż opadły na szybę. Beniamin zrobił kilka kroków w tył. Objęło go przerażenie. To nie mogła być prawda, myślał. Ona przecież by nie wróciła…

Znowu to mocne walenie w szybę. Księżyc próbował przebić się przez szalejące na niebie chmury. Nie, to nieprawda… To nie może być prawda!

– Beniamin! – wołał głos, w towarzystwie głośnego uderzania w szybę.

– To ja, Anna. Jest tak zimno na zewnątrz… Wpuść mnie do środka!

Zacisnął pięści. To tylko omamy, to przez to, że za dużo wypił… Tak, otworzy te okno tylko po to, by sobie udowodnić, jak własne zmysły i emocje go okłamują. Ona by nie wróciła. To niemożliwe.

Podszedł bliżej okna, po czym uchylił je. Wiatr zawiał tak mocno, że wywrócił Beniamina na ziemię. Zakręciło mu się w głowie, a plecy, na który upadł, trochę go zabolały. Wygiął usta w lekkim grymasie i postarał się otworzyć oczy, które zamknął podczas upadku. Było strasznie cicho. Wiatr już nie świszczał, nikt nie uderzał w okno, od którego zawiewało chłodne powietrze. Gęsta mgła wpłynęła do pokoju, skutecznie ograniczając widoczność. Beniamin otrzepał głowę i próbował wstać, lecz alkohol który wcześniej spożył dawał o sobie znać. Zatoczył się, w porę podparł się rękoma ziemi. Czuł się żałośnie.

„Więcej nie piję” – parsknął pod nosem.

Nagle z mgły wyłoniła się zgrabna, delikatnie zbudowana kobieca dłoń, która chciała pomóc mu wstać. Beniamin jak poparzony odsunął się do tyłu w przerażeniu. Dłoń wróciła się do mgły. Brał głębokie wdechy, myśli pędziły mu jak szalone, lecz nie dochodził do żadnych wniosków. Nie miał pojęcia co się dzieje. Czuł jakby grał w jakimś horrorze…

Ciężkie czarne chmury rozeszły się, odsłaniając sierp księżyca, którego światło wpadło do pokoju. Mgła, jakby rozproszona lśnieniem, stała się przezroczysta. Wtedy Beniamin ją ujrzał, w całej okazałości – jej smukłe ciało, otulone sięgającą do ziemi suknią. Długie, lekko falowane i gęste czarne włosy. Ciepłe i życzliwie patrzące niebieskie oczy. Okrągłą, kojarzącą mu się z księżycem w pełni buzię, delikatną i gładką, o mlecznej cerze. Mrugnęła kilka razy powiekami, ukazując tym długość swoich czarnych rzęs. Jej usta były pełne, lekko rozwarte, nadawały przybyszce niewinnego, dziewiczego wyrazu. Suknia delikatnie falowała na delikatnym wietrzyku idącym od strony księżyca, materiał lśnił łagodnie w jego blasku. Beniamin nie wierzył w to, co widzi… To naprawdę była ona… To nie było możliwe, ale to właśnie ona przed nim stała.

– Anna… – wydukał, powoli wstając z ziemi. Tak dawno już nie wypowiadał tego imienia. Jeżeli spotykał kobietę noszącą je, nazywał ją po nazwisku.

– Beniamin – odpowiedziała z lekką niepewnością w głosie, lecz po chwili na jej ustach zagościł ciepły uśmiech. – To ja.

Mężczyzna parsknął, przysłaniając dłonią usta. Wziął głęboki wdech i podszedł bliżej przybyszki, zupełnie zapominając, jak bardzo przed chwilą wszystkiemu zaprzeczał. Zupełnie zapomniał, że przez ten cały czas starał się o niej nie myśleć. W tej chwili, to, co robił wcześniej, nie miało absolutnie żadnego znaczenia. Jego umysł skupiał się jedynie na tej chwili.

Nie dowierzał, ale przecież widzi… ją.

– …Ile to już czasu… – podszedł jeszcze bliżej. – Nawet przestałem liczyć… Boże święty, tak bardzo się zmieniłaś!

Po tych słowach objął Annę jak starą, dobrą przyjaciółkę.

To nieprawdopodobne, ale czy tyle zmysłów na raz mogłoby go oszukać? Słyszy ją, widzi, dotyka… a nawet czuje jej zapach, przypominający zapach róż skropionych rosą o poranku. To było nieprawdopodobne, ale… prawdziwe. Odsunął się po chwili, by móc znowu jej się przyjrzeć. Obdarzył kobietę uśmiechem, tak dawno już tego nie robił, tak długo się już szczerze nie uśmiechał. Anna zachichotała.

– No, ty za to nie za bardzo – odpowiedziała. Beniamin odwrócił głowę, czując lekki wstyd. – No… Może… Włosy ci urosły. I masz je spięte… Wyglądasz jak Bracia Golec.

– Heh, heh… – Podrapał się delikatnie po głowie. – Nie ścinałem ich ani razu, odkąd ostatni raz się widzieliśmy. No, czasami tylko podcinałem końcówki.

– Rozumiem. – Rozejrzała się po pokoju. Zaczęła chodzić, ciągnąc za sobą po ziemi białą suknię. Wyglądało to tak jakby płynęła, nie używając kroków do przemieszczania się. Zakłopotany Beniamin zamknął okno, od którego napływało zimne powietrze. Przez szybę nadal wpadało przyjemne światło księżyca, jedyne źródło oświetlenia. Pomyślał, czy może by nie zapalić lampki, lecz wolał na razie się nie ruszać z miejsca.

Anna podeszła blisko biurka, na którym stał komputer, a tuż obok leżały dwie książki. „1984” Orwella i „Bóg Urojony” Richarda Dawkinsa.

– W tym pokoju również mało co się zmieniło. Być może trochę ułożenie mebli, ale są takie same. No, krzesło jest nowe… – powiedziała. Nagle zobaczyła dwie zerwane kartki z kalendarza leżące na ziemi. Wskazywały dziesiąty i jedenasty października. Schyliła się, by wziąć tą z numerem jedenaście. Beniamin poczuł wtedy zimno na plecach, twarz Anny widocznie posmutniała. Zrobił kilka niepewnych kroków w jej stronę.

– Anna, to…

– Nie szkodzi – uśmiechnęła się. – To tylko kartka. Hm, dwa tysiące dwadzieścia… Naprawdę minął kawał czasu…

– …Dlaczego tutaj jesteś? – przełamał się, by zadać to pytanie. Anna spojrzała na Beniamina badawczo. Widziała, jak wiele emocji zmieszanych jest na jego twarzy. Tak emocjonalny… Kiedy on ostatnio taki był? Westchnęła delikatnie.

– To nie jest pytanie, na jakie mogę udzielić ci odpowiedzi. Przynajmniej… nie teraz. Ty musisz zrozumieć, dlaczego wróciłam.

– Przecież wiesz, że nie lubię zgadywać.

– Nie zgaduj. Dojdź do prawdy. – Obdarzyła go ponownie uśmiechem. Widząc jej uśmiech nie chciał już zadawać więcej pytań. – Porozmawiajmy, noc jest bardzo krótka. Chcę usłyszeć, co u ciebie.

Choć nie miał pojęcia co się dzieje, nie odmówił jej. Anna usiadła na obrotowym krześle które stało przy biurku, Beniamin na łóżku. Przysunęła się bliżej niego. Opowiadał o wszystkim, począwszy od historyjek ze studiów, o śmierci babci, o pracy. Podawał anegdoty, własne refleksje na różne tematy, opowiadał o swoich dziwacznych snach, w których na przykład napada na bank, a potem przy pomocy łyżeczki do herbaty robi podkop, którym skutecznie ucieka z zakładu karnego. Anna wysłuchiwała tych opowieści uważnie, przedstawiając wachlarz różnorakich min i reakcji, od smutnych, na wieść o babci, po rozbawione, doprawione chichotem. Kiedy smutniała, on smutniał. Kiedy była poważna, on był poważny. Kiedy była rozbawiona, on również był rozbawiony. Kiedy się uśmiechała… był szczęśliwy. To było przerażające uczucie, ale jednak tak przyjemne i dobre…

Zastanawiał się teraz, dlaczego próbował tak usilnie nie myśleć o Annie. Czuł się niesamowicie, że mógł z nią teraz tak swobodnie porozmawiać i to wszystko opowiedzieć… Dawno z nikim nie rozmawiał z taką ochotą. Zdążył zapomnieć, jaką rozkoszą jest porozmawiać z przyjacielem. On mówił, ona słuchała uważnie, zadawała mało pytań, jak już to tylko związane z tematem, nie dodając nic od siebie. Wyglądało to tak, jakby po prostu chciała, by Beniamin do niej mówił. Nieważne o czym, by po prostu mówił. Jej oczy cały czas pozostawały zaszklone od łez, w tym mroku trudno było jednak to dostrzec. Choć widział jej uśmiech. To było piękne. Uśmiech Anny był piękny. Ona cała była piękna…

Godziny mijały, kiedy Beniamin intensywnie opowiadał o wszystkim i o niczym. Tak bardzo chciał przez ten cały czas po prostu znów ujrzeć Annę, a teraz była jeszcze piękniejsza niż wcześniej. Była wręcz przepiękna, myślał; miała czystą, gładką twarz, pełne usta i oczy o migdałowym kształcie, ozdobione gęstymi długimi rzęsami, które, gdy mrugała, kojarzyły mu się z motylimi skrzydłami. Śnieżnobiała suknia ozdobiona koronką na krótkich rękawach i biuście, wykończona długą, syfonową spódnicą, oddawała idealnie jej kształty, zaokrąglone i niezwykle kobiece. Taka piękna… niczym kwiat róży. Niczym księżyc w pełni…

Tak długo jej nie widział. Tak długo nie słyszał jej głosu. Tak długo nie czuł jej dotyku i zapachu… Przez ten cały czas w głębi marzył o tym, by po prostu znów móc z nią porozmawiać. By móc po prostu znów ujrzeć jej uśmiech, by… By móc ją przeprosić za to, do czego doprowadził…

Słońce powoli zaczynało wschodzić. Tyle czasu spędził na opowiadaniu wszystkiego że minęła już prawie cała noc. To była piękna, ale bardzo krótka noc… Zbyt krótka. Uświadomił sobie nagle, że nie zapytał Anny o nic, że nie dał okazji do wypowiedzenia się. Poczuł się sobą bardzo zażenowany.

– Heh… To ten… – zaczął, trochę skrępowany. – Może więc teraz ty mi coś opowiesz?

– Opowiesz? – spytała zdziwiona. – Ale… Ja nie mam nic, co mogłabym opowiedzieć.

I wtedy zaczęło dochodzić do Beniamina, że coś jest tu bardzo nie tak. Jego dłonie zrobiły się zimne. Przecież… To, że próbował nie pamiętać, bo tak to bolało… Przecież to dlatego, że… Więc dlaczego Anna tu jest? To bez sensu…

Jego nogi zadrżały.

– Anna… – przemówił załamanym głosem. Kobieta słysząc ten ton i widząc drżenie jego ciała, przymknęła lekko oczy.

– Już się domyśliłeś? – spytała ze słyszalnym zawiedzeniem, które próbowała zakryć uśmiechem. Beniamin zaczął płytko oddychać, pokręcił głową.

– Jakim cudem dorosłaś… Jakim cudem mogę z tobą rozmawiać, skoro… Skoro ty nie żyjesz?!

Słońce wschodziło coraz wyżej. Anna wstała, z głową opuszczoną nisko. Nie mógł dostrzec jej twarzy, którą zasłoniły grube, czarne kosmyki włosów.

– Zapomniałeś o mnie – szepnęła, po czym przyłożyła dłoń do oczu.

– Nie! Jakbym mógł…! – Powstrzymał się. To kłamstwo… Przecież zapomniał… Próbował zapomnieć.

– To dlatego przyszłam. By ci przypomnieć… Byś przypomniał sobie… – Odważyła się spojrzeć na Beniamina. Jej twarz poczerwieniała od emocji, oczy miała mokre od łez. – Ja… Po prostu… Chciałam cię znowu ujrzeć. Chciałam po prostu mieć… z tobą więcej czasu…

– Przepraszam… Anna, przepraszam! – Beniamin złapał Annę dłońmi za nadgarstki, jakby nie chcąc już nigdy puścić. Czuł, jak rośnie w nim panika, rozpacz. Żałował, że mówił o samych pierdołach, zamiast poważnie porozmawiać. Miał przecież tyle do wyjaśnienia… Tak wiele…

– Nie przepraszaj – szepnęła. – Jestem szczęśliwa, że mogłam znowu cię wysłuchać. Noc jednak mija…

– Nie, nie… Nie idź… Mam tyle rzeczy do wyjaśnienia… – Ścisnął swoje dłonie jeszcze mocniej na jej nadgarstkach.

– Nie wyjaśniaj. Ja wrócę. Zawsze wracam… Jak księżyc z nowiu, pamiętasz?

Słońce zalśniło. Beniamin otworzył oczy. Leżał przed wejściem do swojego pokoju. „Co do jasnej cholery…?” – Podniósł się. Głowa go bardzo bolała. – „Zaraz, moment…”

Wstał szybko z ziemi, prawie przewracając się i wparował do pokoju. Rozejrzał się we wszystkie strony. Krzesło stało przy biurku, wszystko wyglądało normalnie. To… To był tylko sen…

Co za okrutny sen…

Ukrył twarz w dłoniach. Nie mógł przestać o myśleć o Annie, choć próbował się do tego zmusić. Nie mógł. Wszystko sobie przypominał, choć nie chciał. To bolało.

To bardzo bolało.

Nie miał zamiaru już wykopywać róż. Poszedł na dół, by wyjrzeć przez okno na krzew. Były piękne… Tak jak Anna w jego śnie. I było ich sześć. A dziś byłaby szósta rocznica ich związku. Z tego wszystkiego nie zwrócił nawet uwagi na to, że krzewy czerwonych róż uległy uszkodzeniu przez wczorajszą wichurę.

Myśli dalej płynęły. To bolało.

To strasznie bolało…

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Shogun 17.04.2021
    Druga część jest jeszcze bardziej klimatyczna niż pierwsza. Świetne opisy, a i wyłania się pewien szczególik, który bardzo mi się podoba, a mianowicie wszechobecność księżyca. Bardzo dobrze współgra z całością tekstu.
    Poza tym, też go bardzo lubię ;)
    Tak, po przeczytaniu tej kolejnej części, jeszcze bardziej utwierdziłem się w tezie, że bohater ma coś na sumieniu. Prawdopodobnie w jakiś sposób przyczynił się do śmierci Anny, tylko w jaki? I w jakich okolicznościach? Tego jeszcze nie wiemy. Cóż, Anna zapytana, co tutaj robi odpowiedziała bohaterowi, że przybyła, aby o sobie przypomnieć. Jednak pewny jestem, że wiedziała, iż nie zapomniał, a sama miała zupełnie inny cel. Jaki? Bardzo prawdopodobnie, że przez pojawienie się, i być może przyszłe pojawianie się w snach bohatera, chce mu dać okazję, sposobność do pogodzenia się, nie tyle z nią, o czym myśli Beniamin, ale z samym sobą, o czym pisałem już pod częścią pierwszą.
    Jak na razie to początek "terapii". Mógłbym ją nazwać w pewnym stopniu nawet szokową, gdyż bohater z pewnością doznał szoku i był zaskoczony.
    No ale, kto by nie był?
    Anna zdecydowanie chce ocalić Beniamina od śmierci za życia, chcąc go uwolnić od ciężaru, który prawdopodobnie spoczywa mu na sercu.
    Czy bohater zaakceptuje "terapię"? Zechce być ocalony? Bo w końcu, ktoś mądry kiedyś powiedział, że aby kogoś ocalić, pomóc mu, on sam najpierw musi tego chcieć. Bez tego ani rusz, bez tego sensu brak...

    Czy bohater będzie tego chciał? Czy wykaże się siłą woli? Odwagą i siłą, aby podnieść spoczywający na nim ciężar i zrzucić go z siebie?

    Ciekaw jestem odpowiedzi.

    Pozdrawiam :)
  • Clariosis 17.04.2021
    Shogunie, dziękuję bardzo za tak piękny komentarz. Twoja umiejętność wczytania się w tekst i wyciągnięcia z niego wniosków nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać.
    Bardzo starałam się, by było jak najbardziej klimatycznie. Księżyc to już, można powiedzieć, mój znak rozpoznawczy, przewala się i będzie się przewalał jeszcze w innych moich publikacjach, gdyż jest dla mnie najważniejszym symbolem - kojarzy mi się zarówno z moją filozofią życiową, która zakłada odradzanie się i odtwarzanie wszystkiego, począwszy od tak wielkich rzeczy jak ludzka dusza i reinkarnacja, po rzeczy proste i przyziemne, tak jak przemiany myśli, odradzanie się emocji, przechodzenie pór roku... W końcu księżyc znika, po czym rośnie na nowo. I na nowo. I na nowo.
    Oh, czuć to i widać, że bohatera gryzie sumienie. Odpycha od siebie przeszłość, która nagle postanowiła o sobie brutalnie przypomnieć. Tylko z jakiego powodu?
    Tak, można powiedzieć, że to właśnie początek terapii, jakieś szansy. Tylko właśnie tutaj pojawia się największe wyzwanie - czy będzie na tyle odważny i silny, by jednak przyznać, że ma problem i sięgnąć po pomoc? Gdyż ona, zupełnie tak jak prawisz, ma sens jedynie, gdy się pragnie ją otrzymać. W innym przypadku, tak jak powiedziałeś, sensu brak.
    Wkrótce pojawią się kolejne części, do których serdecznie zapraszam, byś mógł znaleźć w nich odpowiedź, gdyż na pewno jej udzielę. Ciekawi mnie też, kiedy spotkamy się pod Filozofem - ja niedługo Cię odwiedzam, postaram się przyjść z obszernymi komentarzami do dyskusji. :)
    Pozdrawiam serdecznie!
  • Shogun 17.04.2021
    Clariosis zaiste, zacna to odpowiedź. Będę więc wyczekiwał kolejnych części i poszukiwał odpowiedzi ;)

    Tak, dawnośmy się nie widzieli po Filozofem, ale uwierz mi, iż zbieram siły do poważnego komentowania, gdyż jak zapewne zauważyłaś Filozof wymaga poważnego i obszernego komentarza z każdą kolejną częścią ;)
    Jednak gdy w końcu je zbiorę, to zapewniam Cię, że się nie zawiedziesz, a i będziesz miała na co obszernie odpowiadać, gdyż jak wiesz, ja poszukuję odpowiedzi ;)
  • Clariosis 17.04.2021
    Shogun No to już nie mogę się doczekać. :)
  • Shogun 17.04.2021
    Clariosis ;)
  • Onyx 18.04.2021
    *Przepiękny opis na początku, bardzo klimatyczny. Świetnie wprowadza w część opowieści, sprawia, że można ją naprawdę poczuć.
    *Wołanie Beniamina skojarzyło mi się z jednym fragmentem z Biblii. Dokładniej chodzi mi o tę opowieść https://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=1184
    W tym fragmencie z Biblii Bóg woła Samuela. Być może Ania to swego rodzaju "Bóg", gdyż widać, że Beniamin się jej boi... a u wielu chrześcijan widać ten strach, strach przed Bogiem i piekłem...
    * W historii widać także swego rodzaju podziw dla Anny... Być może "duch" to zmaterializowane jego pragnienia? A może to podświadomość wytworzyła jej obraz, by przed czymś go... Ostrzec? Poinformować o czymś? Albo... Jego umysł wytworzył obraz Anny... By Beniamin zapomniał o samotności?
    * Czyżby Beniamin być odpowiedzialny za śmierć Anny?
    * Bardzo podoba mi się wplecienie księżyca w opowieść
  • Clariosis 19.04.2021
    Dziękuję pięknie za komentarz i szczególową analizę. Akurat nie wzorowałam się na Biblii, ale ciekawe spostrzeżenie. Ciekawe jak bardzo będzie to pasować do reszty historii. ;)
  • MJSychowska 29.04.2021
    Dobra. Na razie jedyne, co umiem powiedzieć, to tylko tyle, że się wzruszyłam tą częścią. Przyjdę z komentarzem, gdy ochłonę.
  • Clariosis 01.05.2021
    Bardzo dziękuję. :)
    Na spokojnie, mi się nie spieszy. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania