Częstochowska Róża Część 4 - Krucze Pióra (3/3)

Ubrał się byle jak i zszedł na dół. Chwycił za czarny zeszyt z księżycem na okładce i usiadł na kanapie. Wpatrywał się w okładkę, zmuszając się do uchylenia jej, ale nie mógł. Zaczął się trząść. Przypomniał sobie, jak Cyryl wrzucił go do wykopanego dołu na trumnę i rzucił zeszytem w jego stronę. Zacisnął usta i odważył się w końcu zajrzeć do środka. Wyglądało to jak pamiętnik Anny. Przerzucał kartki, by w końcu trafić na moment w którym pisała o nim, o ich pierwszym spotkaniu, wtedy, na przystanku. Uśmiechnął się. Potem pisała o wydarzeniu nad stawkiem. Potem o rozmowie, gdy nazwał ją przyjaciółką. O wszystkich wesołych, jak i smutnych momentach, które wspólnie spędzili. O ich kłótni, o tym jak został jej „bohaterem”… W końcu były też wpisy o ich związku. Te strony ozdobiła ręcznie narysowanymi ramkami i słodkimi minkami ukazującymi szczęście, nawet były serduszka… Beniamin wpatrywał się w pojedyncze zdania, nie będąc w stanie czytać dokładnie: „Tak bardzo go kocham”. „Jestem taka szczęśliwa”. „Jest moim prawdziwym bohaterem”. „Bardzo się o niego martwię, gdy jest smutny. Kiedy cierpi, ja od razu również odczuwam ból…”

W końcu jednak kolorowe, ozdobione strony skończyły się. Zaczęły się byle jak napisane wpisy. Jedną stronę pokrywało całościowo słowo „dlaczego”. Drugą pytanie „Dlaczego mnie zostawił.” Beniamin przetarł twarz dłonią na widok tych stron, aż w końcu zobaczył ostatni wpis.

„Och, mój Beniaminie. Choć jesteś naprawdę okrutną istotą… to oddałam ci to moje głupie, zmarnowane serce. Chciałabym, byś nie zranił go już więcej. To jest moje pożegnanie. Nie mam w tym życiu już żadnej nadziei. Być może… spotkamy się w kolejnym.”

Nie. Nie! – krzyczał w myślach. To nie mogło się tak skończyć, to po prostu nie mogło się tak skończyć!

Jak szalony zerwał się, by włożyć buty i założyć płaszcz. Wybiegł z domu, nie dbając nawet, by zamknąć drzwi na zamek. Biegł przed siebie, ciągle w swojej głowie protestując.

„To nie może być prawda, to nie mogło się tak skończyć!”

Kiedy przebiegł przez bramę cmentarza, wszyscy ludzie, którzy wychodzili bądź wchodzili, albo po prostu stali niedaleko, obejrzeli się za Bielińskim ze zdumieniem. Nie dbał o to. Biegł tam, gdzie miał znajdować się jej grób. Całą drogę przez cmentarz towarzyszyło mu krakanie kruków, wszędzie leżały ich czarne pióra. Zupełnie tak samo, jak tamtego dnia.

„To nie może być prawda, że Anna tam leży. Po prostu… nie!”

Dobiegł. Oparł dłonie na kolanach, by wziąć kilka głębszych wdechów. Podniósł powoli głowę i spojrzał na tablicę:

Ś.P.

Anna Warmuzek

* 11.08.1999

✙ 25.04.2015

Zmarła śmiercią tragiczną.

„Zmarła. Zmarła… Zmarła…” – powtarzał w głowie.

Czego się spodziewałeś? Przecież to oczywiste – przemówił głos w jego głowie. – Ona zmarła. Zmarła przez ciebie. Ty powinieneś tam leżeć, a nie ona. Jesteś mordercą. Masz jej krew na rękach.

Położył obydwie dłonie na głowie. To wszystko… Wczorajsza noc… Nie mógł się pogodzić, że to wszystko iluzja.... Nie mógł, po prostu nie mógł…!

Usłyszał kaszlnięcie. Przywołał się w moment do porządku i odwrócił. Zobaczył Cyryla trzymającego bukiet białych róż w ręku. Faktycznie, nagrobek Anny był całkowicie pokryty w naturalnych, białych różach. Bukiet leżał przy bukiecie, niektóre były świeże, inne powoli więdły. Cyryl minął Beniamina, zabrał kwiaty które już solidnie oschły i położył nowe na to samo miejsce. Przykucnął, patrząc na pomnik.

– Skoro tutaj przylazłeś, to musiałeś mieć ważny powód – powiedział poeta, po czym wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i zapalił jednego. Zaciągnął się i powoli wypuścił dym przez usta i nos. – Pytałeś mnie, czy widziałem Annę. Ktoś taki jak ty nie zadałby takiego pytania bez powodu. Co się tak naprawdę stało?

Beniamin nie odpowiadał, zagryzał wargi. Cyryl zaciągnął się raz jeszcze i ponownie przemówił:

– Widziałem Annę. Widzę ją wiele razy, praktycznie codziennie, kiedy zamknę oczy. Przychodzi, zupełnie jak dziś, nawiedzając mnie i przekazując mi informacje.

– …Jej duch? – Beniamin spytał z dziwną nadzieją w głosie.

– Być może. We śnie trudno rozróżnić, czy to tylko twoja podświadomość pokazuje ci to, co chcesz widzieć, czy to może jej dusza nadal jest przy mnie i przemawia…

– Więc… – Bieliński podszedł nieco bliżej. – Ty też możesz… dotknąć jej, tańczyć z nią, przytulać… A następnego dnia budzisz się i uświadamiasz sobie, że jej nie ma w pobliżu…?

Cyryl odwrócił głowę, patrząc na Beniamina podejrzliwie.

– W snach wszystko jest przecież możliwe, dlaczego mnie o to pytasz?

– …Jesteś pewien, że to są tylko sny…?

Poeta otworzył szerzej usta, papieros upadł na ziemię.

– …Chcesz mi powiedzieć, że ty… widziałeś Annę na jawie?

Beniamin parsknął nerwowym śmiechem i odwrócił się, zasłaniając twarz dłonią. Cyryl aż wstał z szoku.

– …Koleś… Ja wczoraj z nią uprawiałem seks… – przyznał się ze wstydem. – Nie żartuję. To nie był sen. Wszystko działo się naprawdę… A przynajmniej tak mi się zdaje. Chodzi o to, że przypadkowo odstawiłem leki, od tamtej pory Anna zjawia się co noc i… mogę ją dotknąć, wszystko się dzieje normalnie, to nie sen, to zupełnie tak, jak teraz rozmawiamy…

– Dlaczego mi to wszystko mówisz? Nie jesteśmy przyjaciółmi! – warknął zdenerwowany Cyryl. Beniamin zapłakał.

– …A komu mam powiedzieć? Kto mi uwierzy? Ludzie z pracy od razu zaprowadzą mnie do psychiatry. Psychiatra z kolei zabierze mnie na oddział zamknięty i poda leki przeciw schizofrenii. I będę leżał, otumaniony prochami, nie mogąc nawet palcem kiwnąć… Ale ja nie oszalałem, ja… Ja… Nie. Ja sam nie wierzę sobie, że to było prawdziwe. Ale przecież… Czułem ją… Fizycznie…

Cyryl podniósł peta z ziemi i kontynuował palenie. Odwrócił się i ponownie uklęknął przy grobie przyjaciółki.

– Nie u mnie szukaj pocieszenia. Jeżeli to, co mówisz, prawdą jest… To bądź przeklęty. I cierp. Niech duch Anny cię zamęczy. Niech przychodzi do ciebie po wsze czasy, niech nie pozwoli ci normalnie żyć. A kiedy będziesz umierał… niech nie pozwoli ci szybko i lekko umrzeć. Cierp, Beniaminie, cierp… – wyszeptał poetycko, ze stoickim spokojem, patrząc na grób Anny. Bieliński poczuł się, jakby ktoś wbił mu kilkanaście ostrzy w plecy. Czego się spodziewałeś? Że ktoś, komu odebrałeś ukochaną osobę cię pocieszy? Teraz, kiedy straciłeś wszystko, podkulasz ogon i szukasz schronienia? Nie, nigdzie już nie odnajdziesz spokoju. Nigdzie!

Ten głos znowu zabrzmiał w głowie Beniamina, aż przeszły go ciarki. Bez słowa odszedł. Cyryl nie obejrzał się. Kiedy kroki Bielińskiego ucichły, westchnął. Zgasił resztkę papierosa, przyciskając do ziemi.

– Nawet nie wiesz, ile ja bym dał za takie cierpienie. A jednak to on tego doświadczył. Dlaczego, moja An? Dlaczego nie możesz tak dręczyć mnie…?

Spytał, wpatrując się w imię i nazwisko wygrawerowane na grobie. Starł łzę z oka. Wtedy z nieba upadło krucze pióro, lądując tuż przed Cyrylem. Wziął je do ręki i obejrzał z każdej strony. Wtedy ptak, który je opuścił, zerwał się do lotu z głośnym trzepotem skrzydeł i poszybował w stronę nieba. Cyryl obserwował, aż zniknął mu z oczu.

– Kruk zatrzepotał skrzydłami. – Szepnął tajemniczo.

Beniamin siedział skulony przy ścianie w domu. Trząsł się cały przez wojnę, która miała miejsce wewnątrz jego duszy. Ten głos co chwila przemawiał.

Spójrz na siebie. Jesteś tu zbędny, niczym huba na drzewie, jak chwasty na róży… Och, chwasty na róży!

To był przerażający, zimny głos. Nie mógł go powstrzymać ani odpyskować. Ten głos szydził z niego.

Sądziłeś, że straciłeś wszystko? Oj nie, kiedy zacząłeś myśleć, że utraciłeś już wszystko, utraciłeś jeszcze więcej, nawet tego nie zauważając. Jesteś zupełnie taki sam jak twoja przegnita matka, zero w tobie ludzkiej litości i empatii. Jesteś zupełnie taki sam jak twój ojciec, tchórzliwy i słaby, żałosny. Jesteś zupełnie taki sam jak rodzice Anny, maltretowałeś ją, ostatecznie ją zabijając. Jesteś zupełnie taki sam jak wszelakie kanalie tego świata. Jesteś zbrodniarzem!

Co było najgorsze? To nie był obcy głos. To był… jego własny głos, którego nie kontrolował. W końcu jednak był w stanie odpowiedzieć.

„Więc po co żyję…?”

Właśnie. Po co? Po co ktoś taki jak ty żyje?

„To tak boli…”

Tak. To boli. To boli tak samo jak ją, kiedy rzuciła się w afekcie pod samochód.

„Anna…”

Nie wołaj jej. Anny już nie ma.

„Anna…!”

I to dzięki tobie.

– ANNA! – wydarł się jak głupi, po czym zaczął wyć. Ten głos przestał mówić, jednak dopiął swego. Beniamin czuł, że nie ma już po co żyć. Że trwanie dalej na tym świecie nie ma już sensu. Nie chciał żyć na świecie, na którym nie ma już Anny.

Zrobił więc to, co umiał robić najlepiej.

Uciekł.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania