Częstochowska Róża Część 1 - Co widać przez okno (1/2)

Częstochowska Róża, Część 1 - Co widać przez okno

 

Beniamin Bieliński na pierwszy rzut oka nie wyróżniał się niczym wyjątkowym. Ot dość dobrze zbudowany mężczyzna, z jasnymi, szarymi oczyma i włosami, które w świetle słońca lśniły złotem, upięte w kucyk sięgający za łopatki, podkręcający się przy końcówkach. Jego twarz miała mocne rysy, lecz zakryte w większości za bujną bródką. Spojrzenie posiadał zimne i puste, a brwi tak ułożone, że nadawały twarzy charakterystycznego gniewnego wyrazu. Chód miał ciężki i trochę leniwy, nie wyglądało jakby kiedykolwiek i gdziekolwiek mu się spieszyło.

W chłodne dni nosił długi czarny płaszcz sięgający do kostek, a do tego czarne glany. Ci, którzy go znali, po włosach i tym zestawie mogli rozpoznać Beniamina z kilometra. Był to w jego przypadku czysty klasyk, chodził tak ubrany całe liceum, potem całe studia, butów ani płaszcza przez ten czas nie wymienił ani razu. Powody ku temu miał, ale nikomu by i tak o tym nie powiedział. Rozmowa nie była dla niego niczym przyjemnym, jeżeli już rozmawiał, to o rzeczach błahych, przyziemnych, czasami może o nauce czy jakiś moralnych dylematach. Jeżeli wspominał coś ze swojej przeszłości, to musiał mieć do tego konkretny nastrój i odpowiedniego słuchacza, lecz przeszłość była dla niego bardzo niebezpiecznym tematem, który wolał omijać szerokim łukiem, bądź po prostu przemilczać. Najgorszym co mogło mu się przytrafić, to kiedy ktoś zadał związane z tym pytanie, bądź rozmowa zeszła na temat, który zbyt dużo Beniaminowi przypominał i sprzyjał „zwierzaniu się”. W pierwszym przypadku wyciszał emocje i po prostu kłamał, w drugim starał się odłączać od rozmowy, nie drążyć, ani tym bardziej nie skupiać na sobie. Nie chciał zaczynać myśleć o tym, o czym nie chciał.

Życie Beniamina porównać można do idealnego schematu: zawsze obecny w pracy, brał nawet nadgodziny, jeżeli było to możliwe. Dni wolne stanowiły mordęgę, gdyż zawsze brały go wtedy mimowolne refleksje na niewygodne dla niego tematy. Wałęsał się więc wtedy po mieście i bez pamięci wydawał pieniądze, robił wszystko, byleby nie siedzieć samemu w cichym domu, w którym myśli i niechciane wspomnienia powracały i płynęły niczym wzburzony ocean, porywając i zatapiając w swym natłoku. Jeżeli Beniamin był w jakiejkolwiek rzeczy zdesperowany, to właśnie w tym, by na siłę uniknąć myślenia o tym, co bolało.

Jak na razie jego branie nadgodzin i omijanie urlopu nie dziwiło nikogo. Pracował dopiero od roku, szefostwo i współpracownicy tłumaczyli sobie to zachowanie ambicjami. Niektórzy bardziej wścibscy plotkowali, że skoro skończył filozofię, to przez pięć lat nie robił absolutnie nic, więc teraz musi biegać i zdobywać umiejętności, których nie wyniósł z uczelni. Praca w Urzędzie Marszałkowskim nie była na pewno szczytem ambicji Beniamina, ale patrząc na zarobki nie miał na co marudzić. Robota była nudna i monotonna, i to podobało mu się najbardziej. Klikał w klawiaturę, podpisywał dokumenty, robił kawę czy coś podjadał nawet wtedy, kiedy nie było jeszcze czasu przerwy, albo wychodził z kilkoma współpracownikami za urząd, by zapalić papierosa.

Czasami jednak zamiast kłopotać się schodzeniem po schodach i wychodzeniem za budynek, po prostu otwierał okno w biurze i palił, obserwując jednocześnie panoramę miasta, którego nie cierpiał. Często zastanawiał się co go trzyma, jak to lubił określać, w „tej dziurze”. Było to jedno z najbardziej zanieczyszczonych polskich miast, na dodatek katolickie centrum, a on nie był osobą religijną. Odkąd zmarła babcia, jedyna rodzina którą miał, został tu całkowicie sam. Prościej mówiąc, nie trzymało go w tym mieście nic… prócz wspomnień. Bolesnych wspomnień, których nie akceptował i nie chciał się z nimi godzić.

A może to dobry pomysł… Wyjechać z tego miasta, by już nic się nie kojarzyło?

Pod koniec pracy, Beniamina zaczepiła pewna znajoma. To był już piąty raz w tym miesiącu, kiedy próbowała namówić go na spotkanie. Na początku odmawiał kulturalnie, lecz z każdą odmową nachalność koleżanki rosła. Dziś powiedział do niej coś, co musiało bardzo się jej nie spodobać, jako iż uderzyła go torebką w głowę.

Siedząc w autobusie, masował lekko dłonią obolałe miejsce. Jego fryzura, jak dotąd nienagannie ułożona, poprzez spotkanie z torebką wyglądała teraz niczym nastroszony kot. Kosmyki rozchodziły się we wszystkie strony, odgarniał je gdy wchodziły w usta i oczy. Próbował palcami zaczesać włosy z powrotem na docelowe miejsce, lecz te nieposłusznie rozchodziły się, gdy tylko je puścił. Wyglądało to tak, jakby miały własną wolę i bardziej odpowiadało im ułożenie w które ustawiła je wściekła kobieta, uderzając ich właściciela.

Autobus nr 10 wyjechał z przystanku. Nie był zbyt zapełniony, na szczęście. Wszyscy pasażerowie usiedli wygodnie na siedzeniach, lecz po minach niektórych widać było swego rodzaju zaniepokojenie, które skutkowało kurczowym trzymaniem się siedzeń bądź słupków. Miało to uzasadnienie. Sam Beniamin na wszelki zaś przytrzymywał się rączek siedzenia, w obawie przed wyrzutem, mogącym nastąpić podczas hamowania. Nie bez powodu Miejski Zarząd Dróg nakazał w każdym autobusie nakleić ostrzeżenie do pasażerów stojących, że mają obowiązek trzymać się uchwytów. W Częstochowie kierowcy autobusów hamowali tak, jakby przewozili worki z ziemniakami zamiast ludzi. Beniamin pamiętał wiele przypadków z przyjezdnymi w roli głównej, którzy nie znając realiów tutejszej komunikacji miejskiej przewracali się podczas hamowania. Wspomniał, jak raz jakaś turystka, chcąc ustąpić miejsca starszej osobie, prawie upadła na ziemię. Na szczęście pewien mężczyzna złapał ją i przytrzymał, aż pojazd całkowicie nie stanął.

Inny przypadek, którego również był kiedyś świadkiem, nie skończył się tak kolorowo. Gdy wracał z wykładów, grupa pielgrzymów weszła do autobusu. Podczas hamowania jeden z nich upadł tak niefortunnie, że złamał nogę. Po tym wydarzeniu Beniaminowi towarzyszył strach, że mogłoby mu się coś podobnego przydarzyć, więc starał się zawsze siadać i jeszcze, na wszelki zaś, przytrzymywać.

Och, wtedy przypomniał sobie jeszcze, jak to ona prawie wywróciła się w autobusie, ale w porę zareagował i…

Nie. Nieważne. Urwał tą myśl.

W autobusie rozniósł się komunikat: „II Aleja Najświętszej Maryi Panny.”

Beniamin natychmiast odwrócił wzrok od okna. Drzwi autobusu otworzyły się, jedni wysiedli, inni wsiedli. Zacisnął dłonie mocniej na uchwytach siedzenia, myślami mówiąc do siebie „spokojnie, spokojnie”. Sam nie rozumiał dlaczego to tak na niego wpływa. To tylko nazwa, słyszy ją codziennie, tłumaczył. To tylko centrum miasta, nic więcej. To nie ma związku z tym, że ona… Nie, to nieważne. To przeszłość.

Autobus pojechał dalej. Gdy opuścił aleję, niepokój Beniamina minął. Odetchnął.

„Co się ze mną dzieje?” – spytał samego siebie, biorąc głębszy wdech, po czym postarał się ponownie doprowadzić czuprynę do porządku. Bezskutecznie. Pomyślał, że być może wskazuje ona nieuporządkowanie, które z jakiegoś powodu nastało w jego jak dotąd ułożonym umyśle.

Gdy minął przystanki „Katedralna” i „Galeria Jurajska”, dostrzegł linię nr 21, o wdzięcznie brzmiącej nazwie „Olsztyńska.” Ach, Olsztyn… Tak blisko… Zbyt blisko… Musiał przestać. To nie było w porządku. To przeszłość… Nie ma co o tym myśleć. Bez sensu otwierać rany na nowo.

Zabrzmiała charakterystyczna melodyjka poprzedzająca komunikat, na którym przystanku będzie zatrzymywać się teraz autobus – „Cmentarz Raków”. Dotarł.

Poczekał, aż pojazd całkowicie się zatrzyma, mając w pamięci koleżkę z połamaną nogą. Wtedy wysiadł i ruszył, niepodobnie do siebie szybkim krokiem, nie patrząc w stronę cmentarza. Chciał jak najszybciej stracić sprzed oczu prowadzącą tam drogę.

Wszedł w uliczkę domków jednorodzinnych. Zastanowił się, czy to jego rodzina była szalona kupując dom tuż przy ogromnym cmentarzu, czy ktoś, kto pomyślał, że zrobienie cmentarza właśnie tutaj to dobry pomysł… Hm… Raczej to drugie. Chociaż… to zależy, czy cmentarz był tu pierwszy… Bo jak nie, to ktoś, kto zagospodarował ten teren na trupiarnię był szalony, widząc tu domki… To dziwne miasto, pomyślał.

To smutne miasto.

Zaczęło kropić, na szczęście dotarł do domu. Z zewnątrz wyglądał całkiem ładnie. Ściany miał pomalowane na biało, dachówki spadzistego dachu były szare, a w oknach wisiały ładne firanki. Za płotem rósł ogród, małe drzewka mieniły się jesiennymi kolorami, gdy trawa była jeszcze całkiem soczysta. Ewidentnie ktoś o ten ogród dbał. W samym sercu zasadzono krzewy róż, które również jeszcze się trzymały. Większość kwiatów miała kolor czerwony, choć był i krzew białych, wokół którego rosła reszta. Jeżeli ktoś się dobrze przyjrzał, wyglądało to na zabieg celowy, lecz nie do końca jasny. Wyglądało również na to, że krzew białych róż jest bardziej zadbany w porównaniu do czerwonych, jakby ogrodnik poświęcał mu, z jakiegoś powodu, więcej uwagi.

Dom w środku wyglądał schludnie, lecz nieco staromodnie. Beniamin nie zmienił wystroju od śmierci dziadków, chcąc zostawić tu ich „ducha”, jakby chcąc siebie oszukać, że nie przychodzi do zupełnie pustego domu. Kiedyś usłyszał określenie, że „Pan Bóg to złodziej”, kiedy rozmawiał ze znajomymi ze studiów o śmierci. To zdanie zapadło mu szczególnie w pamięć, gdyż usłyszał je w czasie żałoby po babci. Bóg to złodziej? Być może. W końcu masz kogoś, a nagle ten ktoś znika… i już nigdy nie wraca. Ale… Nie, bez sensu przypisywać to jakimś siłom. To normalne, że ludzie umierają.

To w zupełności normalne.

Ściemniło się. Choć cały dom należał do Beniamina, on zawsze szedł tam, gdzie mieszkał od dziecka – na poddasze. To jedyne miejsce, w którym cokolwiek zmieniał i jedyny pokój, w którym panował nieporządek. Pamiętając, że babcia nie znosiła bałaganu nie miał serca, by nie sprzątać regularnie. Na utrzymanie czystości poświęcał głównie weekendy, a jeżeli nie trzeba było tego robić, klasycznie szedł do miejsc publicznych i wydawał pieniądze. Nie lubił dni wolnych, bo wtedy najłatwiej sobie przypominał…

Co najgorsze, ale również paradoksalne, nie lubił wychodzenia do miejsc pełnych ludzi, lecz pomagało mu to nie myśleć… Jednak gdy był tym bardzo zmęczony, bądź musiał przyoszczędzić, zapychał wolny czas oglądaniem seriali lub filmów, bądź czytaniem książek. To jednak działało najmniej efektywnie, gdyż czasami wątki w historiach zmuszały do bolesnych refleksji. Bywało, że im ulegał, nie było wyboru, lecz za każdym takim razem czuł złość na samego siebie, że niepotrzebnie roztrząsa to wszystko na nowo.

To przecież nie było już ważne. To przeszłość.

Dziś postanowił zabrać się za pieczenie. Znalazł jakiś ciekawy przepis w Internecie, a że lubił słodkie smaki, postanowił dać temu szansę. Przepis tytułował się „ciasto jagodowe”, lecz o tej porze nie można było tych owoców znaleźć, więc dzień wcześniej wyciągnął z zamrażalnika borówki, które zamroził latem. Cóż, jagoda, borówka, co za różnica?

Kiedy wstawił już przygotowaną masę do piekarnika, zabrzęczał telefon. Dostał SMS od znajomego „od fajki”, z którym popalał podczas przerw. Na widok jego imienia aż naszła Beniamina ochota zapalić, więc zanim odblokował telefon wyciągnął z paczki papierosa i podpalił. Zaciągnął kilka buchów, chwycił w końcu telefon i odblokował. Wiadomość brzmiała następująco:

"Serio, Beniek? Kaśkę tak odrzucać? Weź się chłopie, taka laska ci się podkłada, a ty nic?"

Wiadomość zakończona była emotikoną wystawiającą język. „Beniek” usunął ją i odłożył telefon. Nie miał zamiaru odpowiadać.

W międzyczasie, kiedy ciasto się piekło, usiadł w salonie, by móc co jakiś czas zaglądać do kuchni. Było dość chłodno, więc rozpalił ogień w kominku. Światło nadawało salonowi przyjemny półmrok. Oparł się w bujanym fotelu, czytając książkę Orwella, „1984”, której jakoś wcześniej nigdy nie umiał skończyć. Drewno trzaskało, wprowadzając atmosferę spokoju i relaksu. Beniamin bujał się na fotelu, ciepło od ogniska i cisza, a także zapach ciasta wprowadzały w senny, komfortowy nastrój. Pamiętał dobrze, jak przyniósł ten fotel do domu, była to pierwsza rzecz, którą kupił z własnej wypłaty. Babcia jeszcze wtedy żyła i była zaszokowana, jak i entuzjastyczna na widok tego mebla. Tak, reakcja babci była świetna. Fotel przydawał się, gdyż łatwiej było jej z niego wstać. Cóż, jednakże Beniamin nie kupił go z myślą tylko o babci. Chodziło o to, że obiecał Annie, że gdy…

Nie. Odłożył książkę, wcześniej wkładając zakładkę między strony, by wiedzieć, gdzie skończył. Wstał i poszedł do kuchni, zapomniał sprawdzić ciasto przez to wszystko, było już gotowe. Zgasił ogień w kominku i ruszył na poddasze, nie miał jakoś ochoty już jeść. Wchodząc do pokoju nie zapalił nawet światła, lubił siedzieć po ciemku, być niewidocznym. Momentami zdawało mu się, że lepiej widzi w ciemności niż w świetle. Dostrzegał dobrze biurko, komputer, łóżko, regał z książkami, porozrzucane ubrania po całej podłodze… Och, no tak, miał zrobić pranie… Wszystko mu z głowy ostatnio wypadało…

Był jeszcze kalendarz kartkowy na ścianie. Pokazywał dzień dziesiąty października, sobotę. Dziwne. Dziś był przecież piątek, dziewiąty października. Musiał więc zerwać dwie kartki wczoraj, przez przypadek. Dziś więc już nie zrywał, pozwolił kartce z dziesiątym dniem wisieć na widoku trochę dłużej.

Rano kartka na kalendarzu stała się aktualna. Był weekend, sobota, dziesiąty października dwutysięcznego dwudziestego roku. Z przyzwyczajenia chciał zerwać kartkę, lecz w porę się powstrzymał przypominając sobie, że tym ruchem znowu wywołałby nieaktualność daty, co zaburzyłoby jego wewnętrzny porządek.

Dziś postanowił zostać w domu. Z pieniędzmi było krucho i miał trochę do roboty, między innymi zrobić pranie i poskładać wcześniejsze, o którym zapomniał. Na dodatek przeczuwał, że chyba „jakieś choróbsko go łapie”, jak to lubił mawiać, więc lepiej było nigdzie dziś nie łazić. Pozbierał ubrania z podłogi, wstawił pranie, ściągnął z suszarki wcześniejsze i poskładał. Potem zrobił sobie chwilę przerwy, by zjeść upieczone poprzedniego wieczora ciasto. Wyszło całkiem nieźle, ale pewnie gdyby użył jagód zamiast borówek, jak kazali w przepisie, byłoby jeszcze lepsze. No nic, pora kontynuować robotę. Dywany same się nie odkurzą, a podłogi same nie umyją, nie wspominając o kurzu, który sam się nie zetrze. Potem musiał pozmywać, a tego nie robił już drugi tydzień, więc sterta urosła ogromna. Wszystkie cztery patelnie ubrudzone, kilka garnków, jeden z zepsutą zupą jarzynową, o której zupełnie zapomniał, nie wspominając o sześciu kubkach po herbacie. Na widok ilości naczyń aż przełknął ślinę.

„Jak to się stało? To musi być jakieś zakrzywienie czasoprzestrzeni, przecież niedawno zmywałem, a nagle wszystko wróciło” – pomyślał, parskając śmiechem pod nosem i wziął się za mycie. Dobrze, że babcia nie widzi tego burdelu, najpewniej przeżegnałaby się nogą. Ponownie parsknął śmiechem wyobrażając sobie minę, którą mogłaby zrobić, jednak uświadamiając sobie, jaki gniew by czuła, natychmiast przywołał się do porządku. Aż przeszły go ciarki na samą myśl.

Babcia była twardą kobietą, każdego faceta umiała ustawić do pionu. Na pewno nie chciałby być na miejscu nieszczęśnika, który by się jej naraził. Pomimo tego, była dla Beniamina najbliższą osobą. Gdy porzucili go rodzice, to babcia go przygarnęła. Nie szkodziło, że nie miała dla niego zbyt wiele czasu, dziadek bardzo szybko zmarł, więc babcia musiała ciężko pracować, by wszystko wnukowi zapewnić. Zrobiła dla niego tak wiele… Gdy jednak przypomniał sobie, ile razy udawał przed nią, że jest z nim w porządku, czuł, że nie zasłużył na to wszystko. Bo choć zrobiła tak wiele, w głębi było mu źle. Był wdzięczny babci, ale dalej czuł ból. To był jeden z niezliczonych powodów, za które siebie nie znosił. I po tym wszystkim nie umiał nawet pójść na jej grób, postawić znicz. Nie chciał nawet myśleć, że ten cmentarz, który jest tak blisko, istnieje.

By wyrwać się z tego ciągu myśli, kontynuował robienie porządków. Tak się złożyło, że znalazł swoje zeszyty i inne dokumenty z czasów studiów. Odnalazł zapiski z pierwszego roku, to było dokładnie sześć lat temu, właśnie w październiku. Wtedy Uniwersytet Humanistyczno-Przyrodniczy im. Jana Długosza nazywał się Akademią Jana Długosza. Ach, tyle wspomnień! Zaśmiał się z faktu, że zaczął studia na akademii, a skończył uniwersytet. Choć wiedział, że powrót do wspomnień nie jest dobrym pomysłem, nie mógł się powstrzymać, by nie zajrzeć do środka. Mianowicie ciekawiło go jak teraz, już po skończonych studiach, spojrzy na to wszystko.

Och, znalazł właśnie jakieś kserówki, dwadzieścia stron… wściekle czerwonego tekstu. Aż podniósł brew do góry.

(…) za główny problem psychologii społecznej i socjologii uważał stosunek jednostki i zbiorowości.

Ach, tak. To. Pamiętał, jak czytając załamywał ręce, bo nic nie mógł zapamiętać, a musiał to umieć na następny dzień… Tak, pamiętał dokładnie. To dlatego przed wydrukowaniem tekstu na pamiątkę zaznaczył wszystko na czerwono, by ostrzec siebie z przyszłości, że było to coś „straszliwego.”

Co dalej… „Społeczna geneza jaźni”, „Wirtualne odgrywanie ról”… „Proweniencja społeczna”…

Pamiętał to dokładnie, aż się zaśmiał. Nagle przypomniał sobie swoje pierwsze kolokwium i to słynne pierwsze pytanie. Brzmiało następująco:

„Odpowiedz na pytanie, czym jest pytanie?”.

Odpowiedź jest taka prosta: pytanie jest to wyrażenie chęci dowiedzenia się jakiejś rzeczy za pomocą słów. Pytania mogą być też otwarte lub zamknięte, dopełniające, rozstrzygające… Pytanie składa się z zakresu niewiadomej pytania i osnowy… Ach, tak… Zupełnie tak. Do tej pory pamiętał teorię.

Pamiętał również jak wyrecytował do Anny tę formułkę, a ona była z niego taka dumna, że tak dobrze zapamiętał. Była z niego taka dumna…

…Tak. Przypominanie sobie było złym pomysłem.

Resztę dnia spędził na dalszej lekturze książki, zjedzeniu obiadu i słuchaniu muzyki. Potem posiedział przed komputerem, by obejrzeć zdjęcia imponujących broni białych. Umiał docenić piękno, estetyka była jedną z jego najwyższych wartości. Pamiętał, że Anna uwielbiała, gdy je jej pokazywał…

Coś było nie tak. Dlaczego ciągle przychodziła mu na myśl? To nigdy nie zdarzało się aż tak często. Wyłączył komputer i postanowił wyjść do ogrodu. Pomyślał, że może świeże powietrze pozwoli mu się wyciszyć.

Usiadł na tarasie, na schodach prowadzących do ogródka. Zachmurzenie było umiarkowane, popołudniowe słońce nadawało krzewom róż atmosferycznego wyglądu. Przyglądał się im uważnie, czerwone mieniły się niczym ogień, kiedy białe lśniły niczym księżyc w pełni… Księżyc… Jej twarz zawsze przypominała mu księżyc…

Zacisnął pięści. Co to ma znaczyć? Przecież obiecał sobie, że nie będzie już nigdy do tego wracał. To przeszłość! To bezsensowne otwieranie starych ran!

Nie… To nie tak… Próbował o tym zapomnieć, zmuszał siebie do omijania tematu i wszystkiego, co mogłoby mu o tym przypominać… A jednocześnie… nieświadomie robił niektóre rzeczy tak, by właśnie nie zapomnieć. Krzew białych róż, zasadzony wśród czerwonych… Przesadne dbanie o nie… Noszenie tych samych glanów i płaszcza podczas zimy i jesieni, przez tyle lat… Nawet ten bujany fotel… Wszystko to było związane z nią.

Poczuł ucisk w klatce piersiowej. To bezsensowne, czemu niby miałby chcieć pamiętać? To wszystko przynosiło jedynie ból, straszliwy ból… bez żadnej korzyści. Zupełny brak logiki… Po cholerę to wypominać, skoro ona i tak nigdy już nie wróci. Po cholerę pamiętać o tym, skoro to tak boli?

Wrócił do domu. Patrzył jeszcze kilka dłuższych chwil przez okno, wprost na piękne, białe róże. Postanowił, że wykopie je jutro rano i wyrzuci na kompost, glany i płaszcz kupi nowe w tygodniu, fotel wyrzuci i spali zeszyt, który należał do niej. Nigdy nie zajrzał do środka, cały czas tylko leżał w szufladzie w biurku i zajmował miejsce.

Wrócił na poddasze, stanął przed kalendarzem. Dziś był dziesiąty października dwa tysiące dwudziestego roku. A jutro miał być… jedenasty października.

Jedenasty października… Przeklęty dzień… Nie powinien był nigdy nadejść!

We wściekłości zerwał dwie kartki i rzucił nimi o ziemię, odsłaniając dwunasty października. Ruszył gniewnie na dół, by przygotować sobie drinka na odstresowanie. Skończyło się to tak, że wypił w sumie pół butelki alkoholu wymieszanego z colą. Upił się trochę, lecz to poprawiło mu nastrój, a jutro i tak nie musiał nigdzie iść. Chciał po prostu zapomnieć, ile lat już minęło. Chciał zapomnieć o tym, co się stało. Jak na ironię, zasnął właśnie na bujanym fotelu, którego miał zamiar się pozbyć. Odpłynął.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • Onyx 17.04.2021
    Bardzo ciekawy tekst, realistycznie opisany. Świetny opis tęsknoty, bólu i niemocy do poradzenia sobie z przeszłością. Życie nie zawsze jest kolorowe, nie zawsze wszystko, co nas spotyka, kończy się happy endem. Czasem wszystko nas przerasta. Ale uważam, że kazda emocja ma jakieś zastosowanie w życiu. Albo miała w przeszłości. Grunt, to nie pozwolić, żeby emocje przejęły kontrolę nad naszym życiem...
    Z przyjemnością zostawiam pięć
  • Clariosis 17.04.2021
    Dziękuję pięknie za komentarz. :)
    Ugrzęźnięcie w przeszłości to jedna z najgorszych rzeczy, jaka może człowieka spotkać. Jest to stan powolnej śmierci, gdyż dla takiej osoby nie ma ani teraźniejszości, ani przyszłości, gdyż wszystko skupia się na tym, co było. Najgorszej jest, kiedy ktoś rozpamiętuję przeszłość na którą nie mógł mieć absolutnie wpływu, a jeszcze gorzej gdy wydarzenia bezpośrednio rzutują na to, co jest teraz... Ale tak samo przykrym jest, kiedy ktoś sam postanowił tkwić w przeszłości. Jeszcze jak w pierwszym przypadku, czyli osoby która nie mogła mieć wpływu na to co ją spotkało, jest jeszcze światło nadziei, że ktoś pomoże, tak w drugim przypadku póki ktoś sobie nie uświadomi, że ma problem i nie sięgnie po pomoc, tak nie da się pomóc...
    Pozdrawiam serdecznie!
  • Shogun 17.04.2021
    Bardzo dobry tekst, który czyta się z przyjemnością. Bardzo podoba mi się portret postaci, realistyczny, żywy. Jak i sam klimat, dobrze zbudowany, oddający atmosferę tęsknoty pomimo próby zapomnienia...
    Tak, człowiek próbuje zapomnieć, ale w efekcie jeszcze bardziej sobie o tym przypomina i jest to prawda. Bo w końcu im więcej mówimy sobie, aby o czymś nie myśleć, tym bardziej o tym czymś myślimy, bo człowiek nie jest w stanie nie myśleć. Wyłączyć myślenia, dlatego właśnie najlepszą "terapią", "opcją", nie jest ciągłe mówienie sobie "nie myśl", a myślenie o czymś innym, lub robienie czegoś, czegoś nowego, co skupi naszą uwagę i myśli, odciągając nas od tego, co boli i o czym myśleć nie chcemy.
    Dlatego tak wielu ludzi w takich sytuacjach popada w pracoholizm, lub w obsesję na punkcie czegoś, bo po prostu muszą coś robić, coś co ich zajmie i nie pozwoli oddać się "myślą", dlatego bohater nie lubi dni wolnych, bo im człowiek ma więcej wolnego, mniej do roboty, tym więcej myśli.
    Dlatego podoba mi się realizm tego opowiadania, zachowania bohatera. Jest to po prostu autentyczne, bo tak właśnie działa człowiek w takiej sytuacji.
    Gdy nie można pozbyć się ból, najlepiej go zignorować. Ale z drugiej strony, czy to dobre rozwiązanie na dłuższą metę? Absolutnie nie, bo to tylko pozory. Nie da się zapomnieć o takim bólu, co zostało świetnie przedstawione w opowiadaniu. Tutaj pomogło by tylko pogodzenie się z bólem, swego rodzaju odkupienie, przysłowiowe katharsis dla duszy.
    Bo dlaczego bohater nie może się pogodzić z bólem? Zapewne dlatego, że coś mu leży na sumieniu. Słusznie lub nie, o czym on nie wie i zapewne za coś się obwinia, co nie pozwala mu osiągnąć wewnętrznego spokoju.
    Z tego/tych powodów, jedyny ratunek, w wybaczeniu sobie...

    Czy będzie do tego zdolny?

    Mam nadzieję się o tym przekonać.

    Pozdrawiam :)
  • Clariosis 17.04.2021
    Shogunie, co za piękny komentarz. Jak zawsze widzę lisi nosek jest czujny, wyczytałeś portret psychologiczny bohatera wprost fenomenalnie - szczególnie moment z tym, że leży mu coś na sumieniu. Jednak jak to ja, nie wykładam kart od razu, tylko pozwolę rozkoszować się domysłami, zanim sięgniesz po miąższ zwany odpowiedzią - obiecuję jednak, że będziesz się mógł wkrótce przekonać, ale nim to nastąpi, jeszcze więcej rozmyślań i wniosków przyjdzie Ci do głowy.
    Pozdrawiam serdecznie i dziękuje za odwiedziny!
  • cos_ci_opowiem 21.04.2021
    Dawno mnie żadne opowiadanie tak nie zainteresowało, zajrzę dalej. Szczególnie, że Częstochowa to dla mnie taka trochę biała plama na mapie, raz tylko się tam przesiadałem i to jest jedno z tych miejsc, o których prawie nic nie wiem i nie mam do nich żadnego osobistego stosunku.
  • Clariosis 21.04.2021
    Bardzo dziękuję za tak miły komentarz - mam nadzieję, że reszta części będzie się równie podobać. :)q
    Kiedyś dla mnie to miasto miało dużo znaczenia, teraz jest mi w miarę obojętne, no ale co już z niego wyciągnęłam, to opisałam tutaj - może jednak jako czytelnik wyciągniesz coś dla siebie, czego Ci serdecznie życzę.
    Pozdrawiam! q
  • MJSychowska 28.04.2021
    Pierwsze zdanie, które mnie już kupiło dotyczyło opisu Beniamina, a właściwie jego chodu. "Chód miał ciężki i trochę leniwy, nie wyglądało jakby kiedykolwiek i gdziekolwiek mu się spieszyło.". Tu już poczułam, że to historia, którą bardzo mocno chcę przeczytać. I, ciekawe, o ile początek mnie w jakiś sposób rozbawił, z kolejnym akapitem czułam ciężar opowieści. Męczące wspomnienia, ból, tęsknota, poruszenie - wszystko czybko zaczęło łączyć się kropkami w głowie i zrozumiałam, że wbrew pozorom to będzie chyba bardzo smutna historia.
    Mimo to podziwiam lekkość z jaką piszesz i trafne porównania. Na pewno jeszcze tu przyjdę, tylko z zapasem gorącej herbaty, by się nie smutać.,
  • Clariosis 29.04.2021
    Bardzo dziękuję za komentarz. :)
    No, do najlżejszych opowieść nie należy, ale cieszę się, że jak na razie się podoba i oby kolejne części również się spodobały. Jest to poważne studium psychiki zranionego człowieka i konsekwencji, jakie niesie za sobą nieprzerobiona przeszłość - dla mnie tekst bardzo terapeutyczny, który pomógł dużo ułożyć sobie w głowie, jak można wywnioskować z opisu wstępnego.
    Pozdrawiam. :)
  • Clariosis 08.08.2021
    Zapraszam do obejrzenia opowiadania w wersji PDF :)
    https://drive.google.com/drive/u/2/folders/1YWoi0GHSh6Upi3F8abYrYkqy0wsSlGnC
  • Heldeus dwa lata temu
    Wczoraj wieczorem kładąc się spać zdecydowałem się przeczytać pierwsze wydanie ,,Częstochowska Róża'' przez okno, która mnie zaciekawiła, a jednocześnie dała sporo do myślenia.
    Jeżeli chodzi o schemat, opisy, postacie to jestem bardzo, bardzo, bardzo w porządku. Tworzenie atmosfery wyszło Ci rewelacyjnie. Poznając bohaterów odczułem wrażenie jakby były realistyczne, żywe (Wiem, że ta historia została oparta na faktach, a postacie są realistyczne, jednak chciałem tutaj wskazać jak dobrze udało Ci się opisać te postacie. BRAWO!)
    Fakt, im więcej mówimy sobie, aby o czymś nie myśleć, tym bardziej o tym czymś myślimy, bo człowiek nie jest w stanie nie myśleć. Nie zaprzeczam, że jest to prawda. Ale z własnego doświadczenia oraz obserwacji wiem, iż osoby o silnym ... potrafią kontrolować każdy element ciała, w tym swoje myśli. Dla przykładu: jeżeli myślę, o napisaniu nowego rozdziału Aidena to siadam i piszę, jeśli pragnę o czymś zapomnieć, przestaje na ten temat myśleć, jeśli mam chęć przestać myśleć (np: w nocy, kiedy mam ochotę się całkowicie wyciszyć, odpocząć) tak też czynie.
    Rzecz jasna to tylko mój punkt widzenia, który uważam za słuszny. Jednak wcale nie wykluczam, że Twój jest zły. Zaprzeczam. Jest on równie wiarygodny co mój.
    Jeżeli mowa o samych bohaterach to muszę przeczytać ze 2-3 części, by móc jeszcze dokładniej je poznać i zaprezentować moją opinię na ich temat.

    Gwarantuje, że jeszcze mnie zobaczyć w komentarzach następnych części niedługo.

    A do tego czasu życzę udanego dnia lub wieczora ;)
  • Clariosis dwa lata temu
    Dziękuję za zainteresowanie i obszerny komentarz.

    To, o czym wspomniałeś w przypadku rozmyślań - wszystko zależne jest od osoby, siły woli i doświadczeń. W twoim przypadku możesz jak najbardziej mieć kontrolę nad myślami. W przypadku osoby mającej mentalne problemy, jest to o wiele trudniejsze.

    Pozdrawiam serdecznie!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania