Opowieści podróżnika - Rozdział trzeci 2/8 - Karczma

Jak się okazało, Gruby jednak miał rację. Miejscowi mieli już dość tego, że wioska nie była rozbudowywana. Ta cała ciasnota zaczęła im powoli przeszkadzać, więc wzięli sprawę w swoje ręce. Pozbierali okoliczne kamienie, drwal dostarczył nadmiaru drewna, a z okolicznej gliny palono w kuchennych piecach cegły. Później cała wioska zebrała się nad liczeniem czego ile zużyć oraz gdzie wykorzystać jakie materiały. Koniec końców powstał niewielki, lekko krzywy budynek.

O dziwo, kiedy wsiedliśmy do środka, krasnoludy nie wzbudziły większego zainteresowania. Jedynie jakiś młokos przesiadujący na dworze bał się do nich zbliżyć. Na jego nieszczęście jego pracą było mycie koni gości. Albo raczej, mycie koni tym, którzy zapłacili z góry. Dlatego nie miał za bardzo wyboru i musiał od naszej czwórki te konie odebrać. Zachęciła go do tego dopiero moja obietnica podwójnej zapłaty. Szkoda, że takich nie można kijem nauczyć tego, jak należy wykonywać obowiązki.

Wnętrze było dosyć obskurne. Niemal wszystko było tu utrzymane w brudnych odcieniach ciemnego brązu. Stało tu pięć okrągłych stolików o średnicy jakichś pół metra z wygrawerowaną na nich mapą kontynentu. Przy każdym z nich było pięć małych i kwadratowych stołków. Dzięki pięciu oknom nawet teraz, kiedy powoli nastawał już wieczór, było tu widno. Każde z nich było zasłonięte przez stare, podniszczone, beżowe zasłony. Przy długiej ladzie pozbawionej wszelkich zdobień postawiono pięć wysokich krzeseł.

Ja rozumiem, że na kontynencie to szczęśliwa liczba, ale bez przesady. Ile można? Chędoży też pięć razy?

W każdym to razie właściciela nigdzie nie widziałem, ale sądząc po uchylonych drzwiach na zaplecze, raczej zauważy, jak podejdziemy do lady. Kiedy do niej podchodziliśmy tarcza do rzutek zawieszona obok wejścia była ciągle obserwowana przez Grubego.

Nie trudno było zgadnąć co takiego ma na myśli. Dobrze chociaż, że nie mógł tam pójść, ponieważ karczmarz właśnie wyszedł pewnym krokiem z zaplecza. Był to wysoki, lekko otyły mężczyzna z trzydziestką na karku.

­— Coś państwu podać? — zapytał ze szczerym i szerokim uśmiechem, wyjmując spod lady kawałek papieru oraz ołówek.

­— Dla mnie piwo. Tylko nie rozcieńczaj ­— rzekłem, po czym odwróciłem się do krasnoludów. —­ Co dla was?

­— Też piwo — odpowiedziały po kolei.

­— Więc cztery razy piwo. — Zrobił chwilę przerwy na zapisanie zamówienia. — Czy chcą państwo jeszcze coś do jedzenia?

­— Owszem, poproszę michę ciepłego gulaszu. — Z doświadczenia wiedziałem, że najlepiej zamawiać gulasz. Nie wiem, co jest w tym daniu, ale mało kto odważa się go spartolić.

— Dla czterech osób? — zapytał uprzejmie.

— Oczywiście — wtrącił Gruby.

— Czy chcą państwo jeszcze coś zamówić?

— Nie, to już wszystko — odparłem szybko.

— W takim razie mamy cztery piwa i gulasz dla czterech osób. — Zaczął liczyć.

Facet musiał odebrać solidne wykształcenie, bo robił to szybko. I w dodatku potrafił liczyć w tych całych słupach, czy jak im tam było. Nie mniej jednak i tak mamrotał przy tym pod nosem.

— Jedno piwo to cztery leonorie, a gulasz będzie kosztował dwanaście. Za duże zamówienie zniżka: trzy leonorie. Więc mamy cztery razy po cztery i dwanaście bez trójki — zamilkł na jakieś pięć sekund, po czym rzekł już do mnie. — To będzie dwadzieścia siedem leonorii, proszę pana.

— Tanio u was, mam nadzieję, że to nie oznacza jakichś ochłapów — rzekłem, kładąc zapłatę na ladzie.

— Nie musi się pan o to martwić — uśmiechnął się jeszcze szerzej niż dotychczas. — A tymczasem niech panowie gdzieś usiądą.

Wybór miejsca nie był zbyt trudny, tylko jeden stolik był wolny. Kiedy tylko przy nim przysiedliśmy, do środka wszedł wysoki i przeraźliwie chudy mężczyzna ubrany w typowe dla kupców jaskrawe ubrania. Na oko miał może ze czterdzieści lat.

­— To jest nasz szef —­ szepnął Rudy, w momencie, w którym go zauważył. — Jeszcze nie wie, że mamy nowego pracownika, więc jeśli tu podejdzie, to lepiej mu się przedstaw.

—­ Dobrze.

Kupiec podczas naszej wymiany zdań zaczął rozglądać się po karczmie zupełnie tak, jakby kogoś szukał. Kiedy jego wzrok padł na twarze krasnoludów, rozpromienił się, po czym ruszył szybko w naszą stronę. Zaraz po tym, jak dosiadł się do nas, podał mi dłoń, mówiąc.

­— Zgaduję, że jest pan w zastępstwie za czarodzieja?

­— Tak — rzekłem krótko, zwracając uwagę na to, jak szorstką i silną ma dłoń.

— Ma na imię Edan — zaczął przedstawiać mnie Gruby.

­— Właściwie to Evan ­— sprostowałem.

­— Ja jestem Ervin, miło mi cię poznać. Znasz już może naszą stawkę?

—­ Tak. Pięćset na dzień roboty za przewóz cegieł do stolicy. Możecie się pochwalić tym, że działacie na zlecenie samego króla.

­— Czyli wiesz już wszystko, co musisz wiedzieć — odparł zadowolony. — Mogę trochę? ­— powiedział, wskazując na porcję gulaszu, która właśnie do nas dotarła.

—­ Oczywiście ­— rzekłem, odwracając się do kelnerki. —­ Kochana, przynieś no nam jeszcze jedną miskę.

—­ To będzie wtedy gulasz dla pięciu osób, a zamówień nie wolno zmieniać ­— odburknęła zezłoszczona. — Poza tym nie mów do mnie kochana.

— Pomyśl o tym tak, kochana ­— odparłem ze złośliwością w głosie oraz wyciągając w międzyczasie dwie złote monety. —­ Jak doniesiesz nam tę miskę, będziemy mieli ich pięć, a to przyniesie szczęście nam i wam.

—­ Dobrze — powiedziała po dłuższym obracaniu monet w dłoni. — Tylko nic nikomu nie mów.

— Ależ­ oczywiście.

Piątą miskę, a przy okazji piwa, donieśli nam po jakiejś minucie. Każdy nałożył sobie porcję ze wspólnej miski, po czym zaczął jeść. O ile sam gulasz był nawet zjadliwy, o tyle do piwa dolano wody. Może i nie dużo, ale zawsze. No, ale z drugiej strony, było tu tanio, zwłaszcza że nie widziałem w pobliżu żadnej konkurencji.

Na jednym piwie się oczywiście nie skończyło, tyle że po trzeciej kolejce skończyły mi się pieniądze. Nie umknęło to uwadze Grubego, który natychmiast po tym, jak to zauważył, podszedł do tarczy. Wszelkie nasze próby wybicia mu z głowy tego pomysłu spełzły na niczym. No cóż, tyle dobrego, że postawił nam tym sposobem czwartą kolejkę. Planował jeszcze piątą, ale zrezygnował, kiedy jeden nóż niemal trafił w jego głowę.

Postanowiliśmy jeszcze posiedzieć tu parę minut. Krasnoludy rozmawiały z kupcem w swoim dziwnym, rodowym języku, a ja w tym czasie zawołałem kelnerkę.

—­ Czego? ­— warknęła.

— Jaka miła obsługa — burknąłem cicho, po czym powiedziałem już normalnym głosem. — Gdzie macie toaletę?

­— Nie mamy. Musisz iść za oberżę.

— Dobra - odparłem, wstając, po czym rzekłem do kompanów — Zaraz wracam.

Ci odpowiedzieli mi jedynie skinieniem głowy. Ciemność, jaka panowała na zewnątrz, uświadomiła mi, że już od dawna panuje noc. Podmuch rześkiego i chłodnego powietrza trochę mnie otrzeźwił, ale i tak nie czułem się tu zbyt dobrze. Przywykłem do hałasu, towarzyszył mi, odkąd pamiętam. Czy to w tartaku ojca, czy też w koszarach. Nawet w spokojne dni na szlaku, kiedy nie robiłem absolutnie nic, co chwila ktoś przejeżdżał obok mnie, nucąc albo kłócąc się ze swoim kompanem.

A tutaj panowała niemal grobowa cisza. Jedynie świerszcze przygrywały cicho w ogródkach okolicznych domów. Kolejne kroki stawiałem tak głośno, jak tylko potrafiłem, żeby wytworzyć chociaż trochę innych dźwięków, ale niewiele to dawało.

Schowałem się za dużym, starym drzewem, po czym rozpiąłem rozporek. Nie zdążyłem nawet dokończyć, a z karczmy rozległa się seria hałasów typowych dla bitki w karczmie. Bluzgi, szuranie przesuwanych mebli, brzdęk tłuczonego szkła, odgłosy ciał upadających na podłogę i takie tam.

— Mawganie, dziewiętnastolatek nie może zostawić czwórki dorosłych facetów samych? — powiedziałem cicho sam do siebie, zapinając z powrotem rozporek.

Upewniając się, że jestem gotowy do ewentualnej walki, ruszyłem w stronę wejścia. Przez myśl przeszło mi, żeby nie używać w środku miecza. Jako były żołnierz i tak powinienem dać sobie radę z bandą pijanych wieśniaków, a będzie to tylko milej wyglądało. Więc postanowione, walczę tak jak trzeba, czyli gołymi rękoma.

Zaraz po tym, jak wszedłem do środka, jakiś upity chudzielec w łachmanach spróbował uderzyć mnie krzesłem. Wykonałem krok w tył, po czym podstawiłem mu haka. Wywalił się jak długi na ziemię, tracąc przy tym przytomność. Jeżeli to tak ma wyglądać, to powinienem walczyć jeszcze z zamkniętymi oczyma.

Zdążyłem zrobić zaledwie trzy kroki, zanim jakiś grubas zablokował mi drogę. Sądząc po jego postawie, nie bił się pierwszy raz, nawet gardę ładną postawił. Tyle że kulał lekko na lewą nogę. Solidnie kopnąłem go w jej kolano, przez co ten stracił równowagę. Skrzętnie to wykorzystałem, uderzając go w podbródek.

Westchnąłem zawiedziony. Tylko na tyle było ich stać? Kątem oka zauważyłem, że z lewej biegnie do mnie jakiś chłop z nożem w ręku. "Z tym może być trudniej" — pomyślałem, wykonując unik, ale i na niego znalazła się metoda. Wziąłem z sąsiedniego stolika w połowie pustą butelkę, po czym rozwaliłem ją o jego łeb.

Ostatni przeciwnik nawet nie zdążył mnie zauważyć. Był to jakiś spity, białowłosy elf grożący właścicielowi sztyletem. Sposób był niemal tak prosty, jak konstrukcja cepa. Po prostu walnąłem jego łbem o ladę, a ten osunął się bez życia na ziemię. Upewniłem się tylko, że oddycha, a potem usiadłem na jego miejscu.

­— Często wybuchają u was takie burdy? — zagadałem karczmarza, który dochodził powoli do siebie.

­— Niestety tak — rzekł, upewniwszy się, że jest już w miarę bezpiecznie. — Dziękuję ci za pomoc z tym tu. ­— Wskazał głową na leżącego elfa. ­— Jak masz w ogóle na imię?

— Evan, a ty?

­— Ronat. Chcesz może piwo? Na mój koszt.

— Pewnie, ale jeśli i tym razem dolejesz tam wody...

— Bez obaw, komuś, kto uratował mi życie nie rozcieńczam — przerwał mi lekko zawstydzony.

— Nie myślałeś o tym, aby zatrudnić tu kogoś do utrzymywania porządku? — Zmieniłem łaskawie temat.

­— Oczywiście, że tak. Nawet to zrobiłem, ale niestety zjawi się dopiero jutro. — Nagle krzyknął do kogoś za moimi plecami. — Ej ty! ­Odłóż tę kuszę albo wywalę cię z gospody!

— No weź pan — powiedział Gruby z zawodem w głosie, ale i tak posłusznie schował broń. — Ja tu się biję.

­— O co tak w ogóle poszło? — spytałem.

— Kiedy wyszedłeś, ten kupiec zamówił kolejną kolejkę.

— I nie miał się jak wypłacić? — zgadywałem.

— Właściwie, to miał. — Miał kasę? A kiedy mówiłem, że nie mam już kasy, to milczał jak grób. — No, w każdym razie — rzekł, zaczynając wycierać kufle po piwie — O panu chyba "zapomniał". Ten gruby krasnal był jednak lepszym przyjacielem i się temu sprzeciwił. Wykrzyknął na całą oberżę, jakim to ten kupiec jest chciwcem. Facet się oczywiście wkurzył i powiedział, że to on płaci, więc on decyduje, kto pije, a kto nie. Później jakiś człowiek z sąsiedniego stolika wtrącił się do tej dyskusji, mówiąc, że skoro stawiałeś mu wcześniej jedzenie, to on powinien się odwdzięczyć. Kupiec kazał mu się odpierdolić. Na jego nieszczęście tego faceta wszyscy nazywają Kane Walimorda. — Oryginalne przezwisko, nie ma co. — Walnął go tak, że tamten aż spadł ze stołka, jeden krasnolud mu oddał i tak dalej ­— rzekł znudzonym tonem.

­— Uspokoić ich? -— zapytałem, rozglądając się dookoła.

— Oczywiście, że nie - odparł niemal natychmiast. — Pomyśl, ty jesteś jeden, a ich ponad dwudziestu.

­— Ja mam miecz — rzekłem pewnie.

­— Może i tak, ale część z nich zna magie. Dasz sobie radę wobec nieczystych sił pierwotnych rodem z samego dna piekieł? — powiedział żartobliwie.

— A ty, znasz może jakieś zaklęcia? We dwójkę może damy im radę? Przecież oni ledwo chodzą — rzekłem żądny jatki.

—­ Znam tylko jedno, nazywa się przyciąganie, czy jakoś tak — rzekł niepewnie. — A jak to wygląda u ciebie?

­— Nigdy nawet nie uczyłem się magii.

­— A szkoda, to bywa przydatne. —­ Popatrzył na coś za moimi plecami. — Walimorda, natychmiast odłóż kuszę!

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Lucinda 17.08.2015
    Podoba mi się. Do treści nie mam zastrzeżeń, natomiast jest kilka błędów technicznych, ale naprawdę niewiele. Widzę postępy nawet w przypadku interpunkcji, co jest dużym plusem:)
    ,,Kiedy do niej podchodziliśmy (przecinek) Tarcza do rzutek zawieszona obok wejścia była ciągle obserwowana przez Grubego." - poza tym ,,tarcza" powinno być z małej litery;
    ,,Dobrze - powiedział po dłuższym obracaniu monet w dłoni - ale nie mów nic nikomu." - ,,powiedziała", bo jest to wypowiedź kelnerki;
    ,,No cóż, tyle dobrego, że stawił nam tym sposobem czwartą kolejkę." ,,postawił";
    ,,Jaka miłą obsługa" - ,,miła";
    ,,Jako były żołnierz i tak powinienem dać sobie radę za bandą pijanych wieśniaków," - ,,z", nie ,,za";
    ,,Kątem oka zauważyłem, że z lewej biegnie do mnie jakiś chłop w nożem w ręku." ,,z nożem".

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania