Opowieści podróżnika - Rozdział pierwszy 2/4 - Podstawą dobry wywiad

Kiedy tylko zabrałem rękę z klamki, usłyszałem dźwięk przesuwanej zasuwy. Drzwi otworzyły się szeroko, okropnie przy tym skrzypiąc. Do pomieszczenia wszedł Farid, towarzyszyło mu dwóch, umięśnionych pomagierów.

— Widzę, że się pan obudził. — Ukłonił się niemal niezauważalnie. — Niech pan wybaczy brak pościeli, po prostu żadnej nie mieliśmy. Pan ma na imię Evan, jak mniemam? — zapytał z chytrym uśmiechem, po czym gestem dłoni wskazał ławę. Kiedy się rozsiedliśmy kontynuowaliśmy rozmowę.

— Tak. Skąd wiesz jak mam na imię? — Gdyby nie to, że nie mam przy sobie broni, rzuciłbym się na niego.

— Jeden z moich ludzi kiedyś pana zatrudnił i zapamiętał jak pan wygląda. Niech pan nas posłucha, zna pan nasze zasady, prawda? - Na Mawgana, ja rozumiem, że w Zamorzu praca najemnika cieszy się szacunkiem, ale bez przesady. Nawet zbójcy muszą mówić do mnie “pan” kilka razy w każdym zdaniu?

— Nie — odpowiedziałem krótko.

— Jak to, nigdy pan nie słyszał o słynnych na cały świat Zielonych Płaszczach? — W jego oczach skrywało się niedowierzanie.

— Pierwsze słyszę — Jego reakcja była nawet zabawna, oczy niemal wypadły mu z orbit, a otwartą dłonią uderzył się w czoło.

— Naprawdę? — Po chwili opanował się. — W każdym to bądź razie, zasady są proste. Pan płaci nam tysiąc leonori, a my puszczamy pana wolno, ale bez pańskiego sprzętu.

— A jak nie zapłacę? — zapytałem przeciągle.

— Zabijemy pana. — Błysk w jego oczach zdradził, że miał na to ochotę. No cóż, nie ze mną te numery, nie zamierzam jeszcze przechodzić przez bramy.

— W takim razie mamy problem, ja nie mam teraz pieniędzy, ale jeśli…

— To żaden problem. — Przerwał mi gestem ręki. — Po prostu pana zabijemy, tak jak mówiłem.

Sięgną ręką po kuszę. Już przygotowałem się do walki, ale wtedy jeden z jego osiłków gwałtownie chwycił go za nadgarstek, po czym odezwał się przepraszającym tonem.

— Panie...

— Co ty robisz do kurwy nędzy? - wykrzyknął wściekły grubas.

— ...to jest łowca potworów, może będzie umiał zajebać tego cholernego gryfa co to nam ludzi wpierdziela?

Farida przestał mu się wyrywać. Na chwilę zapanowała nieznośna cisza, atmosfera była tak ciężka, że niemalże można było kroić powietrze nożem. Krople potu spływały mi po czole. Ciekawe jak długo zajmie mi dobiegnięcie do drzwi? Gdyby nie to, że musiałbym przeskoczyć ławę, spróbowałbym ucieczki.

— To bardzo dobry pomysł. — Przytaknął niepewnie drugi osiłek. — Nasi boją się wychylić z bazy przez to durne ptaszysko.

— To debilny pomysł! — wykrzyknąłem, zanim pomyślałem, że w tej sytuacji lepiej zachować milczenie. — Mam iść na latającą, dwutonową kupę mięcha z mieczem w dłoniach?! — W głębi duszy znałem odpowiedź.

— Masz rację, to byłoby samobójstwo — rzekł Farid, po czym zamilkł na chwilę.

Niestety, potraktował ich słowa bardzo poważnie, a to może oznaczać tylko jedno. Będę musiał zapolować na tego przerośniętego wróbla. Cholera jasna, wszystko układało się po prostu za pięknie, żeby nie zjebało się jakimiś zbójcami i gryfem, nieprawdaż? Chociaż, jeżeli się nad tym zastanowić, może to i dobrze? Alternatywą jest w końcu pewna śmierć z rąk tych rozbójników.

Świst powietrza zdradził mi, że w moim kierunku rzucono jakiś przedmiot. Złapałem go, a następnie przyjrzałem się mu. Była to mała kusza Farida.

— To się panu przyda. Jeżeli pan zabije albo chociaż przepędzi tego gryfa, puścimy pana wolno.

— Jak hojnie — odparłem z ironią.

— Ten gryf zabił mi w ciągu miesiąca trzydziestu siedmiu ludzi, jeśli ktoś jest w stanie się go pozbyć, to jestem w stanie nawet go nie obrobić — po chwili wahania dodał — zbyt bardzo.

— Zbyt bardzo? — rzekłem cicho pod nosem, ale Farid i tak to usłyszał.

— Niech pan nie narzeka — odpowiedział podenerwowany.

Ważyłem w dłoni jego kuszę. Było to dość prymitywne i stare urządzenie, nawet za czasów swojej nowości nie nadawało się do polowań na gryfy. Lecz alternatywą było bieganie za tą wyliniałą kupą mięcha z mieczem, a to było pozbawione jakiegokolwiek sensu. Trza było jednak uczyć się zaklęć, jak radziła babka. Ale nie, bo to nudne i trudne. Teraz mam za swoje. Dobra, przede wszystkim trzeba się zastanowić, czemu ten gryf tyle jadł? Może i nie umiem za dobrze liczyć, ale trzydziestu siedmiu ludzi w ciągu miesiąca to na pewno za dużo. Na oko przeciętny facet w tych… Zielonych Płaszczach, czy jak im tam, ważył jakieś sześćdziesiąt kilo bez pancerza. Sukinkot musiał pożerać nieco ponad jednego człeka na dzień, a gryfy zjadają jedynie dziesięć kilo pokarmu dziennie. W dodatku większość z tego stanowią rośliny. Może poluje dla całego stada? Gryfy to samotniki, ale czasem zbijają się w grupy. Najczęściej jest to samiec, samica i trójka piskląt. Czy dla takiej rodzinki potrzeba aż tyle jedzenia? Myślałem intensywnie, ale to były już za trudne rachunki. Ta, liczby też by się przydały. No, ale i tak dalej uważam, że lekcje walki były trafionym pomysłem.

-— Macie tu kogoś, kto biegle liczy? — zapytałem twardo. Może i Farid jest tu szefem, ale to ja wydaję rozkazy.

— Tak, mnie — odezwał się zdziwiony Farid. — Na co ci ta wiedza?

— Chcę wiedzieć, ile żre to ptaszysko w przeciągu miesiąca.

— Tego ci nie policzę. — Machnął ręką — Wychodzą brzydkie liczy. Nie równe, jak to się tam nazywało — dumał dłuższą chwilę. — Odłamki! Tak, to na pewno były odłamki! Nie znam się na nich. — Podrapał się po tyle głowy. — W każdym razie, wchodzisz w to? — zapytał zniecierpliwiony.

— Wchodzę. — Podaliśmy sobie dłonie. Czułem, że to będzie moja ostatnia rozmowa w życiu.

Pół godziny później.

Okazało się, że ci bandyci to jednak nie grupa wyjętych spod prawa chłopów, a w większości dezerterzy z kilkuletnim doświadczeniem. Nieliczne wyjątki i tak dostawały szkolenie wojskowe od bardziej doświadczonych wojaków. Trza przyznać, nie należy oceniać książki po okładce. Próbowali nawet mnie śledzić, ale nie wychodziło im to najlepiej. Chociaż może robili to celowo, żebym nie czuł się zbyt bezpiecznie? Tak, to by miało całkiem dużo sensu. Na wszelki wypadek udawałem, że nie zdaję sobie sprawy z ich obecności.

Drugą ważną informacją był fakt, że rana Bradena była na tyle mała, że po polaniu jej alkoholem przez ich znachora koń był zdolny do dalszej jazdy. Na początku myślałem, że to najlepsze co mogło mnie spotkać, ale później zdałem sobie sprawę z tego, że to źle, gdyż mój plan wymagał braku konia, który tylko by przeszkadzał mi w walce. Jednak do tych tumanów to nie docierało. Dobra, poradzę sobie jakoś. Zawsze mogło być gorzej.

Najpierw trza znaleźć gniazdo naszego ptaszka, z tego co mówił mi jeden z nielicznych ocalałych, powinno ono być jakieś sto metrów na północny zachód stąd. Gdyby nie te cholerne drzewa, widać by je było jak na dłoni. No cóż, zapach, a raczej smród, zgnilizny jednak pozostaje. Kiedy już je znajdę, ukryję się w krzakach i poczekam aż bestia zaśnie. Podstawą walki z silniejszym przeciwnikiem, jest zaskoczenie. Niweluje ono wszelkie przewagi. Oczywiście, żeby zaskoczyć kogokolwiek potrzebny jest kamuflaż i kryjówka. Czasami tylko jedno z tej dwójki, tak, jak w moim przypadku. Nie miałem potrzeby się kamuflować gdyż gryfy praktycznie nie posiadają zmysłu węchu, a nawet ich doskonały wzrok nie wychwyci mnie w zieleni, kiedy to ptaszysko będzie pośród chmur. Co mogło pójść nie tak? Absolutnie wszystko, nawet w koszarach mówili nam, żeby od wszystkiego co lata trzymać się daleka. A już zwłaszcza od takich wielkich sztuk jak gryfy.

Kiedy w końcu mieszanina cierni, konarów, zwalonych pni i całej reszty przeszkód, które można znaleźć w lasach, pozwoliła mi pokonać te sto metrów, trafiłem na polanę z wielkim, nawet jak na to miejsce, samotnym, martwym drzewem pośrodku. Nareszcie wolna przestrzeń! Nie wiem, czy to miejsce jest zaklęte, czy jak, ale mógłbym przysiąść, że nawet powietrze jest tu lżejsze, a trawa zieleńsza. Pomiędzy gałęziami widać było potężne gniazdo gryfa. Zbudowanie z długich i giętkich kijów stanowiło ogromne ptasie siedlisko. Gospodarza, na szczęście, nie było. Na razie.

Wspiąłem się szybko na górę. Nie byłem zbyt dobry w tropieniu, ale coś tam o tym wiedziałem. Obecność jaj wskazywała na samicę. Samiec, gdyby był sam, porzuciłby gniazdo bez baczenia na młode. Uśmiechnąłem się smutno, na myśl jak ludzkie jest to zachowanie. No, w każdym to bądź razie, trza zbierać informacje, a nie rozmyślać o takich tematach. Przyjrzałem się zgubionym przez nią piórom. Wiele z nich walało się na ziemi, a tutaj było ich jeszcze więcej, wszystkie grube, twarde i śliskie, pozbawione charakterystycznego blasku. Pospolity gryf buroskrzydły, na szczęście stosunkowo mało groźna odmiana. W końcu dobra wiadomość. Ich wiek, można było ocenić na dwanaście lat, a że gryfom nie rosną nowe pióra, więc właścicielka jest w podobnym wieku. Resztę zawartości gniazda stanowiły ludzkie szczątki, w większości napoczęte, ale nie dojedzone. Wybrzydzający gryf? To była rzadkość, ale przy tej ilości pożywienia nie było to nic dziwnego. Skoro o tym mówimy, gniazdo było za małe dla pary, więc teoria o polowaniu dla stada jest obalona. O co może chodzić? Gryfy rzadko polują z innych powodów niż łowy. Zeskoczyłem z drzewa i zawołałem szpiegujących mnie bandytów. Jakiś wysoki facet o posturze zawodowego zapaśnika wstał, nie był zbyt zaskoczony tym, że ich zauważyłem.

— Weźcie konia do waszego obozu, z powodu tej rany będzie mi tylko przeszkadzał. — Odwróciłem się tyłem do niego, wypatrując kryjówki.

— Ale nie wolno…

— A co mnie to obchodzi, debilu? — wykrzyknąłem wściekły. — Jak tego nie zrobisz, to nie pozbędę się gryfa!

— W takim razie, dobrze. — Osiłek gwizdnął na Bradena, po czym znikną razem z nim za drzewami.

Ja w tym czasie skryłem się w pobliskich krzakach i siedziałem tam kilka godzin starając się ignorować robactwo chodzące mi po nogach. Gdybym tak tylko mógł się ruszyć, ale lepiej nie ryzykować. Może i gryf mnie nie wypatrzy, ale wolę nie ryzykować spotkania z na przykład stadem wilków, albo niedźwiedziem. Zresztą, to całe robactwo to jeszcze nic, gorzej z ptactwem które urządziło sobie koncert nad moją głową. Nie wiedzieć czemu, nasrały na mnie już pięć razy. Czekanie to stanowczo najgorsza część każdej roboty, a zwłaszcza pracy najemnika.

Moje oczekiwanie przerwała niecodzienna grupka podróżników, nadchodząca od strony szlaku. Trójka krasnoludów, znana całemu światu jako kompania “Selt Adamlar”.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • NataliaO 24.07.2015
    co tu dużo mówić, mi się osobiście podoba 5:)
  • Lucinda 26.07.2015
    Zacznę o d błędów: ,,Kiedy się rozsiedliśmy (przecinek) kontynuowaliśmy rozmowę." ; ,,Sięgną (sięgnął) ręką" ; ,,Podstawą walki z silniejszym przeciwnikiem, jest zaskoczenie" - podejrzewam, że chciałeś zaznaczyć pauzę w wypowiedzi, ale przecinek w tym miejscu jest błędem; ,,Nie miałem potrzeby się kamuflować (przecinek) gdyż gryfy praktycznie nie posiadają zmysłu węchu," ; ,,żeby od wszystkiego co lata (przecinek) trzymać się daleka."; ,,Uśmiechnąłem się smutno, na myśl jak ludzkie jest to zachowanie." - zastanawiam się, czy przecinek nie powinien być po ,,na myśl" zamiast przed ; ,,Ich wiek, można było ocenić na dwanaście lat," - to zdanie proste i przecinek jest w nim zbędny ; ,,Ja w tym czasie skryłem się w pobliskich krzakach i siedziałem tam kilka godzin (przecinek) starając się ignorować robactwo chodzące mi po nogach." Podsumowując, tutaj jest już więcej błędów interpunkcyjnych. Może to niedopatrzenie. Część ciekawa. Niektóre fragmenty mnie rozbawiły, na przykład to z liczeniem i nazwanie ułamków odłamkami. Ode mnie 5:)
  • Amy 26.07.2015
    Wydaje mi się, że nie.

    "Uśmiechnąłem się smutno, na myśl jak ludzkie jest to zachowanie."
    Ale mogłoby być też tak:
    "Uśmiechnąłem się smutno na myśl, jak ludzkie jest to zachowanie."

    Ten drugi zapis na pewno jest poprawny. Do pierwszego nie mam pewności.
  • CrazyWorld 26.07.2015
    Jak dla mnie super :) druga czesc mnie zaskoczyla,bo myslalam,ze fabula bedzie o czyms calkiem innym :p Troche przypomina wiedzmina wiec zabieram sie za dalsze czesci :D piateczka oczywiscie

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania