Opowieści podróżnika - Rozdział trzeci 6/8 - W grupie jesteśmy bezpieczni

Zdecydowaliśmy, że najciemniej jest pod latarnią, więc udaliśmy się w stronę dziedzińca. Trochę zdziwił mnie stosunek Króla wobec jednej z jego pomocnic. Z tego, co zdążyłem podsłuchać, nazywała się Jillian. Trza przyznać, powiedzieć, że dziewczyna była niczego sobie, to nic nie powiedzieć.

Na jej ramiona opadały długie, blond loki zlewające się z promieniami wchodzącego słońca. Szafirowe oczy patrzące na wszystko z zainteresowaniem, zostały skryte za grzywką sięgającą aż do nosa. Zwiewna sukienka, którą miała na sobie może i była stworzona dla cyrkowca, ale trzeba przyznać, że wyglądała w niej całkiem ponętnie.

Ciekawe, czy jest zajęta? Znając moje szczęście do dziewczyn, oczywiście, że tak, bo jakżeby inaczej? Pewnie ma męża oraz przy okazji pięciu kochanków, a z każdym z nich co najmniej jedno dziecko. Kolejna trójka chłopów jedynie czeka na jej znak, a ja, gdybym do niej uderzył, zostałbym tylko pionkiem w jej grze. Wiedziałem to z własnego doświadczenia, uzyskanego dzięki okrutnie długiej serii nie tych dziewczyn. Próbowałem z wieloma, ale zawsze kończyło się to w ten sam sposób. Okazywało się, że byłem tylko zabawką, a ona miała już kogoś. No, był może jeden wyjątek, ale jak na złość jej rodzice wydali ją za jakiegoś kupca.

Byłem wtedy wściekły. Niemal wyleciałem z domu, po czym w okamgnieniu znalazłem się przed jego domem. Powyzywałem tego gościa od najgorszych, po czym zrobiłem to, co jako pierwsze przyszło mi do głowy. Zaoferowałem mu pojedynek na miecze. Niestety, przegrałem z kretesem. Do tej pory pamiętam, co mówił: "Tylko na tyle było cię stać? Jesteś nikim, skoro nie potrafisz nawet obronić własnej dupy. Nie zasługujesz na nikogo."

Chęć zemsty po tej porażce, wysoki żołd oraz choroba ojca skłoniły mnie do rozpoczęcia służby w wojsku. Wszystko układało się nawet dobrze, ale w końcu przyszła kolej na tamtą bitwę.

Zabawne, czasem śpiewają nawet o niej pieśni. Nie dziwota, przeżyła tylko garstka ludzi, w tym oczywiście ja. Druga strona też nie uniknęła ogromnych strat, przeżyła jedynie garstka chodzących truposzów.

Otrząsnąłem się z tych wszystkich wspomnień, nie mam czasu na sentymentalność. I mam nadzieję, że nigdy nie będę go miał. Zbyt wielu moich kompanów z wojska zginęło właśnie dlatego, że za dużo myśleli o przeszłości.

Łatwo powiedzieć, ale trudniej zrobić. Kiedy tylko byłem chociaż chwilę sam, ciągle rozmyślałem ciągle o złotych włosach pośród kłosów zboża. Czyli o Eithne.

Łza spłynęła mi po policzku. Otarłem ją szybko, mając nadzieję, że nikt jej nie zauważył. Muszę wziąć się w garść, w końcu jestem facetem, a nie jakąś babą. Gdybym tylko wtedy wygrał, byłaby moja.

—­ Hej, wszystko w porządku? — Drgnąłem z zaskoczenia. Kurwa, nawet głos Jillian przypominał mi o niej.

—­ Tak, wszystko jest w najlepszym porządku — odparłem cicho. — Po prostu przypomniała mi się pewna ważna dla mnie osoba.

—­ Wspomnienia dopadną cię wszędzie, no nie? — powiedziała żartobliwym tonem.

—­ Niestety — ­westchnąłem głęboko, po czym odparłem nieco śmielej. —­ Ja jestem Evan — mówiąc to, podałem jej rękę.

—­ Jillian. — ­Uśmiechała się, odwzajemniając uścisk dłoni.

—­ Ładne imię — rzekłem, myśląc o tym, że może jednak spróbuję ją poderwać?

Raczej mi to nie zaszkodzi, najwyżej po prostu to ja odejdę. Jak postanowiłem, tak zrobiłem.

— Pasuje do twojej osoby.

— Miło mi to słyszeć — Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. — Pierwszy raz widzę, żeby ktoś znał znaczenie imion. No, chyba że sobie tylko żartujesz.

—­ Twoje imię oznacza tyle, co "Młoda", a po elficku "Piękna" — odparłem, niemal bez namysłu, po czym westchnąłem głęboko. - Wyszedłem teraz na podrywacza, prawda?

—­ Jeśli mam być szczera to tak — zaśmiała się zawadiacko. — Skąd o tym wiesz? Pierwsze słyszę, żeby chłop nawykły do miecza i rozwałki interesował się jakąkolwiek wiedzą. ­

Mój entuzjazm gwałtownie opadł. Na co mi do jasnej cholery wojaczka, skoro nie mogę nawet poderwać na nią dziewczyny? Gdyby chociaż pieniądze z tego było, no ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Trza to chociaż skończyć z klasą.

—­ Moja matka wróżyła, najczęściej właśnie z imion. Siłą rzeczy musiałem więc podłapać parę znaczeń. Liznąłem też trochę elfickiego, ale tu naprawdę nie ma o czym gadać.

­— Naprawdę? A przedstawiłbyś się? — zapytała, nawet nie próbując ukryć zaciekawienia w głosie.

—­ Spróbuję — powiedziałem niepewnie, po czym­ wciągnąłem powietrze do płuc, aby dać sobie trochę więcej czasu. — ­Washi san Evan ot san meate. — Modliłem się w duchu o to, aby znaczyło to "Ja jestem Evan i jestem najemnikiem".

— ­ Washi san mashita! -— zawołała zaskoczona. Sądząc po tonie jej głosu, udało mi się, a przynajmniej jej nie obraziłem. Nawet słowa się zgadzały, jeżeli się nie mylę, po prostu potwierdzała swoją reakcję. — Nata hotoni ima kono geno. -

Aha... to będzie... moja głowa pracowała intensywnie. Wiem! Ty naprawdę znasz ten język! A przynajmniej mam taką nadzieję.

— ­Ari — podziękowałem z uśmiechem. — Też mówisz w tym języku? — rzekłem nieco zaskoczony.

— Co wy tam paplacie? — ­zapytał zirytowany Król.

Kurwa, kolejna próba podrywu spełzła na niczym. Nie ma on żadnego wyczucia?

—­ Braciszku... — ­powiedziała z jadem w głosie — ...nie podsłuchuj naszej rozmowy.

-— Ale...

-— Żadnych, ale! Obsadź tylne warty, głupcze! — wykrzyczała gniewnie.

Ton jej głosu mówił jedno, to ona tak naprawdę rządziła tą grupą. No w sumie, wiele to wyjaśnia. Kiedy opuszczaliśmy miasto, wspominała coś o tym, że straże miejskie nie dają im spokoju, a jej brat nic z tym nie robi. Więc skorzystała z okazji i dołączyła do naszej karawany. Nie powiem, żeby mi to przeszkadzało.

—­ Dobrze... — ­burknął — ­...ale wcześniej mam ci przekazać, że musisz spać z kimś w wozie.

­— To nieważne. — ­Machnęła ręką. —­ Wystarczy, że będę z dziewczyną i tyle.

— I tu właśnie mamy problem — odparł, po czym skulił się w sobie. — Jesteś jedyną dziewką... — Prawie spadł z konia, kiedy dostał z otwartej dłoni od Jillian — ...kobietą, chciałem powiedzieć kobietą oczywiście. Jedyną kobietą w grupie — mówił, masując sobie policzek.

— Mam nadzieję — wysyczała.

— Musisz wybrać sobie faceta. — Odsunął się szybko, widząc niezadowolony wyraz twarzy siostry.

Chwila moment! To jest właśnie moja szansa! Czas na to, abym zaoferował jej małą przysługę.

—­ Ja i tak często śpię na koniu — odparłem niby obojętnie. — Jeżeli chcesz, to możesz wziąć mój wóz.

­— Naprawdę? — ­Rozpromieniła się uroczo. — ­Dziękuję ci, ale nie musisz się tak poświęcać. ­— Zarumieniła się, kiedy dotarło do niej, jak to zabrzmiało. — ­W każdym razie skorzystam z oferty.

Tak, teraz nic mi nie przeszkodzi. No, chyba że jest zajęta. Ta myśl zasiała ziarno obawy w mojej głowie. W sumie, dlaczego tak szybko zapomniałem o tym, jakie mam szczęście do dziewczyn? Lepiej zachować ostrożność.

Nagle na wozy padł uskrzydlony cień, a powietrze przeszył pisk przypominający jazgot konającego zwierza. Powietrze do tej pory czyste i świeże zamieniło się w fetor padliny oraz zgniłego mięsa.

Jak widać, skoro Król nie dał rady, elficki nie dał rady, moja awersja do podrywania nieznajomych również nie dała rady, to czas na ciężką artylerie. Czyli na wielką, cholerną i zawszoną wiwernę!

To nawet nie ma żadnego sensu! One nie polują na większe grupy podróżników, a już na pewno nie na takie, które są uzbrojone.

­— Kurwa — ­zakląłem pod nosem, próbując wyciągnąć miecz, ale natrafiłem na pustkę. No tak, został w więzieniu.

Serce mi przyspieszyło, a w ciało wstąpiła nowa energia. Normalnie cieszyłbym się tak, jak dziecko mające dostać coś słodkiego, ale nie mając miecza, czułem jedynie bezsilną wściekłość.

— Panie elfie — rzekł z aroganckim uśmiechem Carney. — Nie lepiej byłoby powiedzieć Baispu? — ­zaśmiał się cicho. Widać było, że wprost rwie się do walki.

­— Demar — warknąłem cicho.

W sumie to nie powinienem kazać mu się zamknąć, a pokazać, że mam klasę. Bądź co bądź, podry... kurwa, przez Jillian nie mogę się nawet skupić na nadchodzącej walce. Trza odwiedzić jakiś burdel, bo inaczej zginę marnie.

Chwila moment, gdzie jest ta przerośnięta jaszczurka? Spojrzałem w niebo, dostrzegając, że ta jedynie poszukiwała ofiary. No tak, nie poluje na grupy uzbrojonych podróżników, ale za to poszukuje innego posiłku. Skoro tak, to wystarczy się nie oddalać od grupy, a wszystko będzie dobrze. Na szczęście, wiedział o tym każdy, kto był naszej grupie. Nawet ci, którzy pierwszy raz widzieli takiego stwora na oczy, dali radę się tego domyśleli.

— Brzydka bestia, no nie? — zapytałem blondynkę.

— Wygląd jak to wygląd, jest względny — aha, czyli kolejna pani filozof. Chyba jednak odpuszczę sobie podryw. W sumie to i tak nikt mi jej nie zastąpi.

Smutek i tęsknota natychmiast oplotły mnie, wdzierając się do każdego kawałka mojej duszy. - Gorzej z tym smrodem, one się kiedykolwiek myją?

— Nie — odparłem niemal natychmiast. — Większość syfu na ich ciele im nie szkodzi, ale kiedy taka cię zrani, to możesz mieć pewność, że spędzisz u uzdrowiciela co najmniej parę miesięcy, o ile się wyliżesz.

— Nieciekawa sytuacja — powiedziała nieco zaniepokojona. — Czemu nas nie atakuje?

— Bo to cwane bestie. — Chciałem powiedzieć coś jeszcze, ale Jillian mi przerwała.

— Nie wyglądają na takie — odparła zaciekawiona. — Skoro nie atakują podróżnych, to czemu są groźne?

— One atakują tylko takich podróżnych, którzy są sami i nieuzbrojeni Jillian.

— Ach... — Dziewczyna pobladła nieco ze strachu. — Nam nic nie grozi?

— Pewnie, że nie — Carlay wtrącił się do rozmowy. — Jak już mówił twój nowy kolega, one nie atakują dużych grup. Poza tym raczej nie zapuszczają się na gościńce — dodał niby od niechcenia, ale widać było złośliwy uśmieszek na jego twarzy.

— W takim razie co tu robi ta wiwerna? — zapytała.

— Pewnie szuka ofiar poza nim — rzekłem razem z Carneyem, po czym dodałem już sam. — Nie masz się czego obawiać, jesteśmy bezpieczni.

Na rozmowach o latających stworach, a potem całej reszcie bestiariusza oraz naszych przygodach z życia zszedł nam cały dzień.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania